Niewierny włodarz

Pewien człowiek był bogaty i miał włodarza, którego przed nim oskarżono, iż trwonił dobra jego (Łuk 16, 1).

  1. Przypowieść ta odnosi się przede wszystkim do dóbr doczesnych. Wszystko jest własnością Boga, a w ręce nasze oddano mniej lub więcej z tych dóbr w tym celu by nam służyły do pomyślnego bytowania, do wyrobienia w sobie moralności, szlachetności, dobroci i pogodnego usposobienia. Dobra ziemskie mają zyskiwać nam przyjaciół, zjednywać nam miłość ludzi, ich życzliwość i przywiązanie. – Ja także jestem włodarzem, i mnie także Bóg wyznaczył cel, któremu mam służyć wszystkim co posiadam. – Poznaje, że dobra z ręki mojej powinny płynąc do rąk innych. Wiem, że wszystko, co mam, jest dobrem społecznym, że powstała z pracy wielu. Słuszna tedy rzecz, bym własnym majątkiem dopomagał wielu innym do dobrego i do zbawienia. Życzliwość społeczna okazałaby się najpiękniejszym kwiatem naszej religijności, gdybyśmy swe życie i mienie poczytywali za dobro, powierzone naszemu szafarstwu w tym celu, by służyły interesom duszy i sprawie wiecznego zbawienia. „Czyńcie sobie przyjaciół” – to cel wzniosły. Powinniśmy wychowywać dobrych ludzi i tym sposobem budować sobie „wieczne mieszkanie”.
  2. Po wtóre winniśmy obracać wszystko na własną korzyść duchową. Pan uposażył nas w liczne zdolności i łaski, dał nam mniejszą lub większą miarę dóbr ziemskich i kulturalnych. Wszystko jest nasze, i praca stuleci i zdobycze postępu, przeszłość i teraźniejszość, prorocy i święci i sam nawet Pan. Wszelako on mnie nie posiada, póki się jemu nie oddam w zupełności. Od mojej zaś wolnej woli, energii, uwagi i wysiłków zależy, żebym ja i wszystko, co mam przeszło w jego posiadanie. Dopiero przez moją własną pracę, gdy okazuje się dobrym i wypróbowanym szafarzem, wszystko staje się własnością Pana. Całe moje życie jest włodarstwem, zatem celem moim nie jest posiąść to lub owo, posiąść wiele lub mało, ale być wiernym w tem, czego mi udzielono. O treści i wartości życia stanowi tedy usposobienie a nie posiadanie, prawo lub darowizny.
  3. Włodarz zaś mówił do siebie: Co ja pocznę, gdy pan mój odbierze mi włodarstwo? Kopać nie mam siły, żebrać się wstydzę… Przywołał przeto z osobna każdego z dłużników swego pana. Pierwszego zapytał: Ile winieneś panu memu? A on rzekł: Sto baryłek oliwy. On zaś mu powiedział: Bierz swój zapis, siadaj zaraz i pisz: pięćdziesiąt. Włodarz pod wpływem namiętnego popędu samozachowawczego myśli o tem, jakby zabezpieczyć swe życie. – I my też winniśmy wkładać w swe włodarstwo gorliwość, troskliwość, pieczołowitość, przezorność, energię. 1) Troskliwie, z istną namiętnością winniśmy chodzić około swojej duszy, pracować nad jej poprawą i uszlachetnieniem, oczyszczać ją z wszystkiego, co ją szpeci. Róść winna nie tylko liczba dobrych uczynków, ale bardziej jeszcze ich wartość wewnętrzna, czyli świadomość z jaką je wykonywamy. 2) Powinnyśmy usilnie popierać interesy naszego Pana i uczynić je własnymi. Jego interesami są sprawy królestwa bożego, wiary, moralności, sprawiedliwości, dobroci, sprawy dusz i Kościoła. Instynktem samozachowawczym należy je rozpoznawać, troskliwie nad niemi czuwać, bronić ich zazdrośnie. Inaczej „dzieci ciemności” zawstydzą „synów światłości”.

 

Rozmyślania o Ewangelji; ks bp dr. Ottokar Prohaszka; Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1931

Pobożność prawdziwa

Pobożność prawdziwa oświeca umysł, rozgrzewa serca, rozszerza pogląd – fałszywa zaś zacieśnia formułkami, zaciemnia zabobonem, oziębia samolubstwem.

Pobożność prawdziwa uspokaja, rozwesela, upraszcza – fałszywa jest źródłem niepokojów, smutków, skrupułów, udręczeń, komplikacji.

Pobożność prawdziwa sprawia, że „jarzmo Pańskie jest wdzięczne, a brzemię jego lekkie” – fałszywa zaś przeciąża i przygniata mnogością praktyk i nabożeństw.

Pobożność prawdziwa wypełnia służbę Bożą w duchu i w prawdzie – fałszywa trzyma się ciasno litery prawa.

Pobożność prawdziwa obdarza tych, którzy ją pełnią, wolnością prawdziwą dzieci Bożych – fałszywa kształci niewolników formułek i recept.

Pobożność prawdziwa uczy w duchu Bożym spełniać każdy obowiązek – fałszywa odrywa od obowiązku rzeczywistego, a tworzy fikcyjne powinności, według własnego upodobania.

Pobożność prawdziwa trzyma na drodze cnót cichych i ukrytych – fałszywa lubuje się w nadzwyczajnościach.

Pobożność prawdziwa buduje i pociąga bliźniego, jest najwymowniejszym kazaniem do Boga skłaniającym – fałszywa gorszy i od miłości Bożej odstręcza.

Pobożność prawdziwa jest najpiękniejszym kwiatem rozumu ludzkiego – fałszywa jest wielkim nierozumem, nielogicznością, karykaturą dobra.

Pobożność prawdziwa odrywa człowieka od siebie, a jednoczy go z Bogiem i bliźniemu poświęca – fałszywa zasłania człowiekowi Boga i bliźniego, a w sobie wyłącznie pogrąża.

 

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

Zasada pobożności

Wyraz „pobożność” mieści w sobie znaczenie doskonale odpowiadające w naszej polskiej mowie swojej etymologii. Być pobożnym, znaczy tyle co „żyć po Bożemu”. Pobożność jest to więc życie prowadzone według myśli i woli Bożej, są to przykazania Boże spełnione, jest to zasada Chrystusowa w czyn wprowadzona, jest to duch Chrystusa wszelkie sprawy człowieka ożywiający. I tym się różni pobożność od religijności, że przez religijność wypełniany ściśle przykazania, jako sługa spełniający pańskie rozkazy z obawą i uszanowaniem, przez pobożność zaś wypełniamy przykazania z miłością, a przeto z pewną rączością, jako syn miłujący, który zna wolę ojca i wykonuje ją z pośpiechem.

Wy jesteście przyjaciele moi – mówi Zbawiciel do Apostołów, a w ich osobie do nas wszystkich – jeśli czynić będziecie co wam rozkazuje. Już nie będę was zwał sługami, bo sługa nie wie co czyni Pan jego, lecz was nazwałem przyjaciółmi, bo wszystko com słyszał od Ojca, oznajmiłem wam(J 15, 14-15).

Prawdziwa pobożność zasadza się więc na czynie z wiary i miłości płynącym – istota jest całkowicie wewnętrzna; z wewnątrz uwydatnia się na zewnątrz, przenika nie tylko wszystkie czyny człowieka, jak woda gąbkę przesiąka, ale nadto i zasadę tych czynów, jest ich motorem ukrytym, sprężynąsiłą. Jest to królowanie Chrystusa w duszy, na zewnątrz się odzwierciedlające.

Pobożność nie stanowi odrębnego stanu, jak to wielu sądzi, ale stosuje się do każdego, każdego uszlachetniając i czyniąc go zasługującym na żywot wieczny.

W każdym przeto stanie, na każdym stanowisku i przy każdym obowiązku pobożnym być można i trzeba, każdy obowiązek według myśli Bożej spełniać, bo nie ma tak dalece pochłaniającej pracy, która by nam przeszkadzać mogła w miłowaniu Boga, a na czynnej miłości Bożej cała pobożność zawisłą, jak już wyżej zauważyliśmy.

Święty Paweł wymownie nas tej prawdy uczy: „I któż mnie odłączy – woła on – od miłości Chrystusowej? Utrapienie czy ucisk, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy prześladowanie, czy miecz? Nic nie zdoła mnie odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie Panu naszym”(Rz 8, 35-39). A w innym miejscu pisze: „Chociaż tedy jecie, choć pijecie, choć co innego czynicie, wszystko ku chwale Bożej czyńcie”(1 Kor 10, 31).

Jeśliby córka bardzo swą matkę kochająca, a od niej oddalona, cały dzień ciężką była pracą zajęta, czy jej ta praca przeszkodzi serdecznie matkę miłować i dla niej pracować? Nie ciągle wprawdzie będzie ona o niej myślała, ale od czasu do czasu wspomni na nią, westchnie i zatęskni, i pocieszy się tą myślą, że chociaż matki nie widzi, dla niej jednak wszystkie trudy ponosi.

Podobny stosunek zachodzi pomiędzy duszą pobożną a Bogiem. Prawdziwie pobożnym być może tedy rolnik, rzemieślnik, żołnierz, bankier, młoda panienka, mężatka, a nawet osoba śród świata żyjąca, byle się obyczajów i zasad tego świata strzegła. A na dowód tego, że w każdym stanie pobożnym być można, Kościół nam przedstawia cały poczet świętych, którzy w najróżniejszych stanach i rodzajach prac dostąpili wysokiego stopnia uświętobliwienia.

 

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

Pochwała miłości

Wielka to rzecz miłość, wielkie dobro, ona czyni lekkim to, co ciężkie, i spokojnie znosi wszelkie niepokoje. Bo dźwiga ciężar bez ciężaru, a każdą gorycz zaprawia słodyczą i daje jej smak wyborny. Szlachetna miłość Jezusa popycha do czynienia rzeczy wielkich i pobudza do pragnienia coraz doskonalszych.

Miłość pragnie wznosić się wysoko, a nie grzęznąć w niskich popędach. Miłość pragnie być wolna i obca wszelkiej ziemskiej czułostkowości, aby nic nie przeszkadzało jej wewnętrznemu spojrzeniu, aby żadne przemijające szczęście nie uwikłało jej w drodze i nie zepchnęło w nieszczęście.

Nic łagodniejszego od miłości, nic silniejszego, nic wyższego, nic ogromniejszego, nic szczęśliwszego, nic pełniejszego i lepszego w niebie i na ziemi, bo miłość wywodzi się z Boga i dlatego tylko w Bogu może spoczywać wzniesiona ponad całe stworzenia.

Kto kocha – fruwa, biegnie, cieszy się, wolny i nieskrępowany. Wszystkim wszystko oddaje, wszystko we wszystkim posiada, bo spoczywa wysoko ponad wszystkim, tam, skąd wypływa i pochodzi wszelkie dobro. Miłość nie patrzy na dary, ale obraca się całą ku temu, kto daje, wznioślejsza niż samo posiadanie. Miłość nie zna miary, jej płomień przepala wszelkie miary.

Miłość nie odczuwa ciężaru, nie liczy trudu, nie mierzy zamiary na siły, nie tłumaczy się niemożliwością, sądzi, że wszystko może, wszystko potrafi. Porywa się więc na wszystko, wszystko zdobywa i osiąga tam, gdzie ten, kto nie kocha, znużony odpada.

Miłość czuwa i śpi nie śpiąc. Zmęczona, nie nuży się, spętana, nie daje się spętać, pełna trwogi – nieustraszona, jak płomień żywy i płonąca pochodnia wybucha w górę i bez szkody wszystko przenika.

Kto kocha, zna to wielkie wołanie. Żarliwa miłość ducha brzmi wielkim krzykiem w uszach Boga: Boże mój, moja miłości, należysz cały do mnie, jak i ja cały jestem Twój.

 

O naśladowaniu Chrystusa; Tomasz a Kempis – Cz. III; rozdział V

 

Czystość pobudek

  1. Mieć Boga za ostateczny cel działania – takie jest prawo życia duchowego.
    Wszyscy uznają wpływ skłonności na życie moralne, ale nie wszyscy zdają sobie jasno sprawę z wpływu zamiarów, czyli intencji. Związek tych ostatnich z naszymi czynami nie jest tak bliski i widoczny, a jednak trzeba pamiętać, że pobudki są pierwszymi sprężynami całego naszego postępowania. Działać z tych czy innych pobudek znaczy mieć zasady, wiedzieć dokąd się dąży.
    Wzgląd wyższy, wzgląd na prawo Boże zajmuje w dziedzinie pobożności miejsce pierwsze. Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego, z całej duszy twojej i ze wszystkich sił twoich. Tak brzmi prawo, a oto jego zastosowanie:
    Chociaż tedy, jecie, choć pijecie, choć co innego czynicie wszystko ku chwale Bożej czyńcie (1 Kor 10.31).
    Sprawy Boga, Jego chwała, Jego upodobanie – oto pobudka, która ma ożywiać całe życie duchowe i wywierać wpływa na najdrobniejsze nawet czynności.
    Choć rozum nasz uznaje ten obowiązek, natura łatwo od niego odchodzi. Instynktownie uderza nas we wszystkim ta strona, która stanowi o naszej korzyści lub przyjemności. Nawet w pobożności nie przestajemy szukać sami siebie: tak naturalne jest żyć dla siebie.
    Dać Bogu miejsce, jakie mu się należy, unikać wszelkiego przywłaszczania sobie tego, do czego nie mamy prawa: oto na czym polega nieustanna praca oczyszczania intencji.
    Aby uwydatnić piękność i ogrom tego obowiązku, zapożyczamy od św. Ignacego jego mistrzowską naukę, od której jako od podstawy zaczyna on swoje Ćwiczenia.
    Cel człowieka. Człowiek został stworzony na to, aby Pana Boga znał, chwalił Go i służył Mu; taki jest jego cel i dążąc do tego celu, dojdzie on do nieba.
    Zwróćmy uwagę na to, że Bóg jest celem życia: nie jest nim bezpośrednio moje zbawienie, a tym bardziej maja w danej chwili przyjemność; moje zbawienie jest wprawdzie moim celem, ale drugorzędnym.
    Przyczyna istnienia stworzeń. Inne rzeczy, znajdujące się wokół człowieka, stworzone są po to ażeby były dla niego środkiem do chwalenia i kochania Boga oraz do służenia Mu.
    Inne rzeczy, to znaczy wszelkiego rodzaju dobra, radości i cierpienia, wszystko, co mnie spotyka, co stanowi treść mojego życia.
    Prawidło praktyczne. Wynika stąd, że człowiek powinien się tymi rzeczami posługiwać o tyle, o ile pomagają mu one w dążeniu do celu i odwracać się od nich o tyle, o ile są mu przeszkodą… ani mniej, ani więcej.
    To stanowcze sformułowanie zawiera w sobie wiele światła! Jeśli zapatruje się na każdą rzecz z punktu widzenia moje przyjemności czy pożytku, a nie jako na środek uwielbienia Boga i służenia Mu, to mam na względzie siebie, oddalam od przeznaczonego celu i siebie, i te rzeczy, których mam używać.
    Usposobienie umysłu. Powinniśmy zatem czynić się obojętnymi na wszystko co stworzone, tak byśmy nie wybierali sami dla siebie zdrowia ani choroby, bogactwa ani ubóstwa, sławy ani upokorzenia, życia długiego lub krótkiego, pragnąc i szukając tego jedynie, co może nas lepiej doprowadzić do celu, dla jakiego jesteśmy stworzeni.
    Posiadanie, na mocy powziętego postanowienia, takiego usposobienia umysłu dowodzi dobrego stanu woli; trwanie, wskutek długiego nawyku, w takim oderwaniu jest objawem dobrego stanu natury czyli cnoty. Obojętność tę można nazwać usposobieniem przygotowawczym, gdyż ustaje ono z chwilą, gdy wola Boża wskazuje nam jakiś cel, jakiś przedmiot ukochania.
  2. Działać przez wzgląd na siebie samych – takie jest błędne prawo naszej natury. Pogodnie patrzy na świat i pewny jest, że dobrze pokieruje życiem, ten, kto rządzi się względem na chwałę Bożą i na sprawy Boże; własne ja schodzi tutaj na drugi plan. Własne ja to pycha, zmysłowość, zadowolenie, szukanie korzyści osobistych, choćby nawet duchowych.
    Czy poczucie obowiązku nie poprzestaje u mnie na pragnieniu: byle tylko nie zgrzeszyć? Czy ideał doskonałości, jaki sobie zakreślam, nie ogranicza się do unikania niedoskonałości, co jest bardzo nie jasne?
    Ależ źródłem wszelkich niedoskonałości jest szukanie siebie: a przecież, niestety, całe moje życie jest wypełnione szukaniem siebie!
    Ukrywa się ono pod pięknymi słówkami: „Boże mój! Do Ciebie należę całkowicie! Pragnę żyć tylko dla Twojej chwały!” Mówię to z całą szczerością, ale czy także usposobienie wewnętrzne jest w zgodzie z tym, co mówią usta? Czy nie należę raczej do tego, czego pragnę, co mnie zajmuje, nad czym cierpię – czy nie należę w szczególności do tego, co kocham?
    Czy mogą sobie przyznać, że cierpię dla Boga, że raduję się chwałą, jaką On odbiera z każdej rzeczy? Czy ma przekonanie, że wszystkie rzeczy na tym świecie są dla mnie szczeblami, po których mam się ku Niemu wznosić? Że stanowią one drobne cząsteczki dobra, rozproszone i niewyraźne, które mam do Niego doprowadzić, na wzór liści, które ku pożytkowi drzewa zatrzymują na sobie odrobiny węgla przynoszone im przez wiatr?
    Wobec choroby, nędzy, niesprawiedliwości, opuszczenia doświadczam wstrętu – jest to wrażenie czysto naturalne, które samo przez się nie odwraca mnie od Boga. Ale dać się temu wrażeniu opanować i powodować – to już stanowi naruszenie porządku, a czy ja nie robię tego codziennie? Czy nie pragnę zbyt żywo szacunku, miłości, zdrowia, tysiącznych rzeczy, których całą wartość stanowi ta cząstka chwały, jaką Bóg może z nich mieć przez mnie?
    Niektóre osoby, te zwłaszcza, które pędzą życie samotnie, troszczą się nadmiernie o swoje zdrowie. Nie mając żadnych obowiązków, ani głębokich przywiązań, które by je odrywały od tej troski, badają ciągle siebie, wszystkiego się boją, najdrobniejsze wrażenia biorą za groźne objawy i ostatecznie nie są dla nikogo pożyteczne. I w takiej sytuacji mieć polot ducha!
    Inne znowu są wrażliwe na cierpienia moralne: nikt nie cierpi tyle, co one, nikt nie umie ich zrozumieć! Ten bardzo często zdarzający się rodzaj samolubstwa ma to do siebie, że osoby nim dotknięte wcale go w sobie nie widzą.
    Niepokoje sumienia często pochodzą z samolubstwa i jeszcze bardziej to samolubstwo potęgują. Nabrawszy zwyczaju badania swoich usposobień i wrażeń osoby te nieustannie zatopione są w sobie; ich pobożność jest oschła, zawikłana, prawie zawsze znudzona i niezdolna do polotu.
    Lubią się żalić i wzbudzać politowanie innych, nużą uszy przyjaznych sobie osób.
    Duszom tym zagraża jeszcze inne niebezpieczeństwo. Niby to szukając powetowania, gotowe są z łatwością pozwalać sobie na niebezpieczne przyjemności. Gorliwość nie daje się pogodzić z tego rodzaju usposobieniem. Jaki sposobem te biedne dusze mogą robić postępy, skoro postępować znaczy iść do Boga, a one idą tylko same do siebie.
    Wniosek: Dopóki wzgląd na Boga nie wejdzie mi w zwyczaj, dopóki nie zacznę kierować wszystkimi moimi krokami, dopóty nie przestanę być istotą nieświadomą swoje drogi, igraszką sprzecznych prądów. Będę jak kółko w maszynie, które nie jest na swoim miejscu, w wskutek tego źle działa i wprowadza wokół siebie zamęt.
    Boże mój, daj mi poznać niskość moich zbyt samolubnych pobudek, potrzebę uszlachetnienia ich przez wzgląd na Twoją chwałę we wszystkim!… To prawdziwy przewrót, jaki mam zaprowadzić w moich pojęciach – drogowskazem i treścią mojego życia moralnego mam uczynić pierwiastek nadprzyrodzony.

 

Wg „Spowiedź Przygotowanie do Sakramentu Pokuty”, Warszawa 2005

Pożyteczne trudności

O pożytku z trudności

  1. To dobrze, że niekiedy napotykamy trudności i przeszkody, bo one zmuszają człowieka, aby wejrzał w swoje serce i przypomniał sobie, że jest tu tylko przechodniem i nie ma prawa budować nadziei na żadnej rzeczy tego świata.
    To dobrze, że cierpimy czasem zarzuty i oskarżenia i że niektórzy źle o nas myślą, nawet jeśli staramy się i czynimy dobrze. To pomaga nam wyrobić w sobie pokorę i nie dopuszcza do nas próżnego rozgłosu. Wtedy bowiem, kiedy ludzie nie doceniają nas i niedobrze o nas sądzą, usilniej szukamy naszego wewnętrznego świadka – Boga.
  2. Dlatego człowiek powinien opierać się wyłącznie na Bogu, aby nie musiał szukać nieustannie potwierdzenia siebie u ludzi. Człowiek dobrej woli, dopiero kiedy gnębią go pokusy albo złe myśli, pojmuje, jak bardzo potrzebny mu jest Bóg i już wie, że bez Niego nie mógłby zdziałać nic dobrego.
    A przecież kiedy jest smutny, jęczy i modli się, aby Bóg odjął mu cierpienie. Czasem wydaje mu się, że nie warto żyć dłużej, przywołuje śmierć, aby uwolnić się od bólu i móc przebywać z Chrystusem. Dopiero wtedy zaczyna rozumieć, że tu, na świecie, nie ma trwałego bezpieczeństwa i pokoju.

 

O naśladowaniu Chrystusa; Tomasz a Kempis – Cz. I; rozdział XII

Przez Belzebuba wyrzuca czarty

Niektórzy jednak z nich rzekli: Mocą Belzebuba, księcia czartowskiego, wypędza szatanów… Ale on, znając ich myśli rzekł do nich: Każde królestwo, szarpane w sobie niezgodą, pustoszeje, a dom na dom się zwali. (Łuk. 11, 15-17).

  1. I oni także byli ludźmi, którzy sądzili, że pragną tego co dobre, z przecież tak krzywo myśleli o Panu. Oto na jakie zaćmienie i spaczenie narażone jest podmiotowa pojmowanie rzeczy. Może ono być całkowicie przesiąknięte pierwiastkami uczuciowymi i dlatego wszystko rozumieć opacznie, nawet Chrystusa. O takich mówi Pan: „Plemię jaszczurcze, pełni jesteście jadu, który wyrzucacie z siebie słowem i czynem. Jesteście jak te zwierciadła wklęsłe, wszystko się w waszym umyśle wykrzywia”. – Bo też do poznania prawdy potrzeba duszy oczyszczonej, kornej, uporządkowanej, podniosłej. Upodobanie i nieupodobanie, niechęć i sympatia silnie na sąd wpływają. Potrzeba badać gruntownie i wyzwalać swój umysł, by osiągnąć cnotę. Tu szerokie pole do pracy.
  2. Ale jeśli palcem bożym czarty wypędzam, zaiste przyszło już do was królestwo boże. O posłannictwie Jezusa wątpić niepodobna. Jego wpływ czyni każdego lepszym i szlachetniejszym i wszystkich zbliża do Boga. To jest właśnie palec boże, ujawniający się w jego dziele. Gdyby był zły, byłoby się to raz po raz okazało. Sam powiada trafnie przy innej sposobności: „Dobry człowiek z dobrego skarbca wydobywa rzeczy dobre, a człowiek zły ze złego skarbca złe rzeczy wydaje”. „Dobry skarbiec” – to zapas dobra, nagromadzonego w duszy. Ja w ulu miód się zbiera z mnóstwa kwiatów, jak w zbiornikach wód górskich mieszczą się kryształowe głębię, tak „dobry skarbiec” powinien się gromadzić w naszych duszach. A nie jest to nic innego, jeno dobra wola, czyli wola odpowiadająca celowi, położeniu i zadaniu. „Zły skarbiec” – to usposobienie ducha zaćmione, zatrute, wypaczone. Smutny to skarbiec, zaiste! Jak wzniosłe wobec tego ono słowo, które zapowiada pokój na ziemi ludziom dobrej woli.
  3. Ale powiadam wam: z każdego słowa próżnego, jakie wymówią ludzie, zdadzą rachunek w dzień sądu (Mat 12,36). We wszystkim należy postępować według prawideł moralnych. Każde słowo, każdy dowcip, dobry humor, konwersacja, gawęda, wszystko powinno być odbiciem pięknej, dobrej duszy. Mowa lekkomyślna, krytykująca, uszczypliwa, nieszanująca, zmrażająca, podobna do słoty jesiennej, która tworzy jedynie błoto i zgniliznę. Zwłaszcza obmową będę się brzydził, wiedząc, że będę musiał z niej zdać rachunek w dzień sądu. Będę się także brzydził owemi niedokładnymi, niesumiennymi sposobami wyrażania się, które osobę drugich stawiają w fałszywym świetle, powiększając lub umniejszając prawdę. Będę się brzydził w konwersacji tym cieniowanie, które jak strzały godzą w bliźniego, ową paplaniną, która obrabia tylko błędy i słabostki drugich i nieświadomie podnieca w nas złośliwość i samolubstwo. Świadomie dobrotliwa i „wykwintna” dusza unika tego wszystkiego, czuwa nad sobą, pobudza się do życzliwości dla drugich, tak przestaje i rozmawia z bliźnim, by w niczym nie przypominać much targowych, os lub żuków.

 

 

Rozmyślania o Ewangelji; ks bp dr. Ottokar Prohaszka; Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1931

Nic dla siebie i o sobie

Twoje nic dla siebie i o sobie jest ujemne, a akt oddania się na miłość jest dodatni. Owo pierwsze może być najdoskonalsze w Tobie, a to drugie nie być wcale. Twoje ja może się wyrzec wszystkiego, może wszystko odtrącić, może nawet nie pragnąć już niczego (rzecz arcytrudna wszelako), a mimo to może pozostać samo w sobie, i nie oddać się! Pójdzie jak ów pustelnik na pustynię, który się tam wybierze ze wzgardy dla świata, z głębokiego przekonania o jego nicestwie, a nawet zgrozie; ale nie pójdzie tam z miłości dla ukrytego aż tak daleko Boga. Twoje ja jest tym pustelnikiem, tak mi wszystko mówi, który już nic nie ma i niczego nie pragnie, ale jest zawsze sobą i nie przestaje być sobą. A tu właśnie o co innego idzie, o całą stroną dodatnią, o czyn i życie; a tym czynem jest oddanie się na miłość, a tem życiem jest samaż miłość, to jest Jezus, żyjąca, osobista miłość, która aa miejscu Twojego ja ma w Tobie stanąć i żyć, być wszystkiem, być Twoim nowem, przemienionym ja, samym Jezusem powtórzonym w Tobie i w Tobie żyjącym. W tymże naszym Najmiłościwszym Panu, w tej naszej jedynej miłości, jakże pragnę, aby się ta zmiana, to przemienienie już stało w Tobie, abyś już zaczęła przestawać być sobą, a zaczęła stawać się i być Jezusem! Powiesz mi, i bardzo słusznie: Cóż pocznę? Tego sama uczynić nie mogę! Wiem, że trzeba prosić; ależ to czynię. Czym nie powiedziała przedtem jeszcze: „Proszę Boga o miłość Jezusa, to pewna; ale proszę, bo On chce, ale to też niezawodna”. Czyż to nie jest to, com czynić powinna? Czyż to nie jest owo oddanie się?

Nie! Wielka jest głębia owego oddania się, przepaść bez dna. Możesz prosić o miłość zostając sobą; możesz pragnąć miłości nie oddając się na zniszczenie siebie na jej ołtarzu całopalnym; może prosić o nią dlatego, że On chce, a jednak nie tak jak On chce; możesz nawet prosić o taką miłość jakiej On chce, a jednak nie z takiego gruntu, nie o to samo na dnie rzeczy. Na dnie powinny być dwie rzeczy: naprzód oddanie Twojego ja na takie zniszczenie, aby w Tobie nic nie pozostało Twego i zgoła Ciebie; pozostać mają tylko ramy, że tak powiem, Twojej osobistości, jestestwa zupełnie próżne; a w tych ramach, w tej próżni treść ma być Jego, ma być On sam; a druga rzecz, która ma być na dnie, to właśnie On, On jako Twój początek jedyny, wszystko w Tobie rozpoczynający; On, który już jest Twoim celem i końcem, ma być tedy początkiem; a tutaj początkiem samejże miłości, którą mieć będziesz dla Niego z Niegoż samego. Nie tylko o miłość, dlatego że On chce, bo wtedy mogłaby to być miłość Twoja własna, nie zapoczątkowana przez Niego; ale masz prosić, aby po owem oddaniu się na zniszczenie całego Twojego ja, choćby nawet, jeśli to być może, z miłością dla Niego, ale z miłością własną Twoją, aby po takim oddaniu się, On dał ci swoje serce, swój umysł, swoją duszę, które wtedy staną się Twoje, i tem samem dał Ci swoją miłość dla siebie samego (boć On, jako człowiek, kochał swoją własną Osobę Bożą), a ta miłość stanie się wtedy Twoją, prawdziwie Twoją, ale nie Twoją własną, tylko wspólną Twoją z Jezusem i Jezusa z Tobą. Wtenczas, wtenczas dopiero przestaniesz być sobą; ziszczą się owe dwie wielkie rzeczy: oddanie się, a za miłość. Pókiś tego nie zrobiła, niceś nie zrobiła, przynajmniej nic dodatniego; i choćby w Twojej modlitwie nic nie było dla siebie i nic o sobie, choćbyś nawet prosiła o miłość Jezusa dlatego, że On chce, mimo to nie przestaniesz być sobą, i twoje ja nie oddało się, a bez oddania się nie masz i możesz mieć miłości.

 

Ks. Piotr Semenenko Listy duchowne; Drukarnia „Czasu” Kraków 1924

 

Wyobraźnia

Wyobraźnia jest tą z władz naszej duszy, w której najsilniej bodaj odbija się nieład wprowadzony przez grzech, i w której głos rozsądku najmniej bywa słuchany. Ta niespokojna, błąkająca się władza, ustawicznie nam się wymyka, niczym krnąbrna niewolnica, która bez pozwolenia pana wychodzi z domu i cały świat obleci, zanim się spostrzeżemy, że jej nie ma. Ciekawa, nienasycona wiedzy, chce zdać sobie sprawę ze wszystkiego, co widzi. Podobna jest do domowego zwierzęcia, które włóczy się wszędzie wietrząc, które bat odgania, a obżarstwo po chwili cięgnie z powrotem. Dumna, niecierpliwa względem wszelkiego przymusu. To dzika koza, która lubi się błąkać tylko po wysokich urwiskach i przepaściach, nie znosi natomiast ani jarzma, ani pęt, ani pana.

Wszystkie te wady są wrodzone; ale ile osób powiększa jej złośliwość nie starając się jej hamować, obchodząc się z nią jak z ubóstwianym dzieckiem, któremu pozwala się na wszystko, nigdy nie w niczym mu się nie sprzeciwiając. Toteż gdy chcieć ją zwrócić ku rzeczom Boskim, ona, nawykła do samowoli, w żaden sposób nie da się ująć w karby. Pracujmy więc bezustannie nad tym, by ograniczyć jej ruchy i trzymajmy ją w ciągłym poddaństwie. Uznaliśmy, że najlepszym sposobem przeciw wielomówstwu jest używać języka jedynie do tego, co prawdziwie dobre i potrzebne. Tak samo należy też postępować z wyobraźnią. Niech rozsądek stoi ciągle na warcie przed drzwiami umysłu, aby wpuszczać tam same dobre myśli, a mężnie odpierać, jak największych nieprzyjaciół, wszystkie te, które zdawać mu się będą próżne lub niebezpieczne. Ci, którzy zaniedbują tę zbawienną ostrożność, wpuszczają do duszy mnóstwo przedmiotów tłumiących żarliwość pobożności i miłości, a niekiedy i samą miłość. Furtianka Isbosetha zasnęła tylko na chwilę, a zaraz dwaj zabójcy zamordowali nieszczęsnego monarchę. Gdy rozsądek przestaje czuwać nad wyobraźnią, zaraz wkradają się do niej upiory niosące śmierć.

Taka ostrożność potrzebna jest nie tylko po to, by uchronić życie duszy od tysiącznych niebezpieczeństw, ale także po to, by zachować, niezbędne do modlitwy, milczenie i skupienie ducha. Wyobraźnia rozkiełznana miesza to święte ćwiczenie i czyni je prawie niemożliwy, gdy przeciwnie, nawykła do ciszy i pobożnych myśli, znajduje w nim największe upodobanie.

 

Św. Ludwik z Granady; Przewodnik grzeszników; Wydawnictwo AA

 

Marzycielstwo

To najgroźniejszy wróg pobożności u osób młodych; groźny, bo przychodzi mimo wiedzy i woli, opanowuje sumienie i wprowadza doń zamęt; groźny, gdyż powoduje tysiączne usterki. Zawitało do duszy niby promień słońca o nęcącym blasku i oto maluje przed nami przyszłość jasną, barwną pełną życia; wszędzie wiosna, promienne słońce, wonne kwiaty, upajające wrażenia. Smutki chwili obecnej pierzchają, niebezpieczeństwa przyszłości zanikają we mgle. Odmienia się wszystko, czego dotknie różdżka czarodziejki; ale ta czarodziejka to wyobraźnia, jej moc nie sięga poza granicę marzeń. Po przebudzeniu wszystko znika; a przebudzenie to życie rzeczywiste, jakże często ponure, smutne, pełne rozczarowań!… Chcesz wiedzieć, co się z tobą stanie? Popatrz na swoich rodziców. I oni byli tacy jak ty! Na próżno bronisz się przed widokiem tej okrutnej rzeczywistości, uporczywie otaczając się złudzeniami; na próżno budujesz swoje nadzieje na niepewności; twój los będzie taki sam, jak twoich poprzedników; pod cierpliwym, ale nieubłaganym działaniem czasu, kwiaty twoich marzeń jeden po drugim zwiędną i opadną!

 

Marzycielstwo grozi zrujnowaniem całej przyszłości. Nie dość na tym: ono marnuje chwilę obecną; szkody jakie powoduje, są nie do obliczenia.

Czy nie dostrzegasz, że ono paczy twoje pojęcia! Że ci odbiera właściwe rozumienie życia?

Czy nie czujesz, że wywołuje w tobie obrzydzenie do wszystkiego, co powinnaś kochać: do Boga, cnoty, piękna, nawet do twojej rodziny?

Czy nie dostrzegasz – być może z przerażeniem – że skłonność do marzeń rujnuje w tobie wolę, że może bezwiednie jesteś tą skłonnością zupełnie owładnięta? A co jeszcze bardziej smutne, opanowuje cię samolubstwo! Niech kto chce poetyzuje marzycielstwo; nie jest ono niczym innym, jak tylko szukaniem siebie, często bardzo podejrzanego gatunku … Nie o szczęście ludzkości tu chodzi – nie prawda? – ale o twoje osobiste.

A to szczęście, za jakim się ubiegasz, może graniczy z występkiem, może leży tuż nad przepaścią, której sam widok przyprawia cię o zawrót głowy?

Oswajasz się ze złem, przystrajasz je w barwy swoich marzeń, w ich ponęty!

I jaki skutek tego wszystkiego? Natura spaczona, zrujnowana, samolubna, zniechęcona nadwyrężona u samego rdzenia, a może przewrotna, choć nie zdaje sobie z tego sprawy.

Jeśli nie doszło jeszcze do tych wszystkich dewiacji, są one możliwe a nawet prawdopodobne.

 

I cóż się dzieje z pobożnością, gdzie jej zbawienne wymagania, gdzie radości, pełne spokoju? Wygnane, oddane na łup wszechwładnej namiętności! Czy dla takiej duszy może mieć jakiekolwiek znaczenie myśl o Bogu, niewidzialnym, modlitwa w swej jednostajnej formie, czytanie o prawdach oderwanych, liczenie się z sumieniem, tak niezdolnym do skupienia? Jak godny współczucia jest Jezus, gdy musi wstępować do takiej duszy w Komunii Świętej, gdy musi dla niej w Swoim Sercu i w niebie zachować miejsce, którego nie może jej odmówić, gdyż jest ona w stanie łaski!

Jeśli czujesz, że wabi cię ku sobie zdradziecka syrena, która nazywa się marzeniem; jeśli jeszcze nie oplątała cię swoimi sidłami, zatrzymaj się, rozważ, uciekaj do modlitwy, a później zdobądź się na energię. Żadnych półśrodków, żadnych ustępstw! Wytnij całkowicie to, co zepsute, usuń się od wszelkich podejrzanych towarzystw. Szczególnie miej się na baczności w doborze lektur, gdyż są powieści zupełnie moralne, które będą dla ciebie w tym punkcie bardziej niebezpieczne od wyraźnie złych; są również natury zupełnie niewinne, które mają więcej skłonności do marzycielstwa, niż niektóre natury występne.

Unikaj wszystkiego, co pobudza do miękkości, jak niektóre rodzaj muzyki, działające na uczucie powieści, zapachy perfum. Bądź zawsze zajęta; ćwiczenie ciała a zwłaszcza , które wymagają wysiłku, zapobiegają nadmiernej aktywności umysłu.

Nade wszystko zaś uciekaj się do Boga, choćbyś nawet nie czuła do tego żadnej ochoty; nie proś Go jeszcze o pociechy duchowe, które by ci zastąpiły słodycz twoich marzeń; proś tylko o dobrą wolę, o gotowość do używania wskazanych środków, o wytrwanie; pociechy Boże z czasem zostaną ci przydane w dodatku.

Zło zwykło ustępować powoli: nie dziw się, gdy znajdować będziesz w sobie te same skłonności, te same pragnienia; nie dziw się, gdy marzenie będzie miało dla ciebie taki sam urok. Zło budzi się niekiedy na nowo, wzmaga się, ma chwilę przesilenia; wtedy wytrwaj wbrew wszystkiemu, a gdybyś na chwilę upadła, powstań natychmiast. Chwilę przełomu będą coraz rzadsze, mniej gwałtowne i w końcu ustąpią w dal, jak huk oddalającej się burzy.

 

 

 

Wg „Spowiedź Przygotowanie do Sakramentu Pokuty”, Warszawa 2005

 

Spostrzeżenie młodego seminarzysty

bł. Rolando Rivi – seminarzysta

W drugiej połowie lat 60 XXI wieku pewna kuria wydała list zakazujący propagowania na terenie diecezji przesłania z pewnego miejsca objawień. Właściwie nie napisano tego wprost – kiedy się jednak czytało ów list, takie właśnie odnosiło się wrażenie, przynajmniej przy pierwszej jego lekturze. Dopiero czytając go po raz drugi, młody seminarzysta zauważył, że w istocie zakaz taki w nim nie został sformułowany. Było całkowicie jasne, że kanclerz lub też inna osoba, będąca autorem tego listu pragnęła by odbiorcy uwierzyli, że zakaz taki został wydany, jednak po dokładnym przeczytaniu całego listu nigdzie nic takiego nie było.

Młody seminarzysta miał możliwość i zapytał wicekanclerza: „Gdy po raz pierwszy przeczytałem ten list, zrozumiałem, iż zakazuje on pewnych rzeczy, jednak po powtórnej jego lekturze dostrzegłem, że żaden zakaz tego rodzaju nie został sformułowany. Czy coś przeoczyłem?”

Z uzyskanej odpowiedzi, jak sam podaje, dowiedział się więcej o teologii i prawie kanonicznym, niż podczas wielu godzin wykładów. Była to bardzo smutna lekcja, ale każdy katolik powinien z tym się zapoznać. Seminarzysta usłyszał w odpowiedzi: „Zrozumiałeś list właściwie. Celowo napisaliśmy go w taki sposób”.

Tak więc celowo zostało stworzone wrażenie, wydania formalnego zakazu, wiążącego sumienie, a w istocie taki zakaz nie został ogłoszony!

W wielu kwestiach tak właśnie postępowano przez ostatnich 50 lat i niestety nadal takie podejście jest obecne.

 

Społeczeństwo bez praw

Dwunasty stopień nadużycia, to społeczeństwo bez prawa, które gardząc słowem Bożym i przepisami prawa – różnorakimi błędnymi drogami wplątuje się w sidła przeniewierstwa. Owe to drogi przeniewierczego społeczeństwa tak w rodzaju ludzkim pokazuje prorok: „Wszyscyśmy zbłądzili jak owce, każdy z nas obrócił się ku własnej drodze”(Iż 53,6). O tych drogach mówi też Mądrość ustami Salomona: „Jest droga, która zdaje się człowiekowi sprawiedliwa, ale w końcu prowadzi do śmierci” (Prz 14, 12). Na te zaś drogi zguby wchodzi się wtedy, gdy prze niedbałość porzuca się jedyną drogę królewską, która nie skręca ani na lewo, ani na prawo, a rą jest prawo Boże. Pan nasz, Jezus Chrystus, cel „prawa dla usprawiedliwienia każdego wierzącego” (Rz 10, 4), tak o tej drodze mówi: „Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie” (J 14, 6), a do wejścia na nią zaprasza słowami: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię” (Mt 11, 28); wszystkich bez wyjątku, „albowiem u Boga nie ma względu na osobę” (Rz 2, 11), bez względu na to, czy to Żyd, czy Grek, mężczyzna czy kobieta, sługa czy wolny, barbarzyńca, czy Scyta; lecz wszystkim we wszystkich – Chrystus; wszyscy bowiem są jednym w Jezusie Chrystusie (Gal 3, 28).

Skoro zaś Chrystus jest „celem prawa” (Rz 10, 4), kto jest bez prawa – staje się bez Chrystusa; dlatego też społeczeństwo bez prawa, jest społeczeństwem bez Chrystusa.

Jest więc nadużyciem społeczeństwo bez prawa w epoce Ewangelii, kiedy to Apostołowie otrzymali misję jej głoszenia wszystkim narodom (Mt 28, 19); kiedy grzmot ewangeliczny rozbrzmiewa we wszystkich częściach świata; kiedy narody nie szukające sprawiedliwości, dostąpiły sprawiedliwości (Rz 9, 30); kiedy ci, co niegdyś byli dalekimi, stali się bliskimi w krwi Chrystusa (Ef 2, 13); którzy kiedyś nie byli, a teraz są – ludem Bożym w Chrystusie (Rz 9, 25; Oz 2, 22); kiedy nastał „czas pomyślny i dzień zbawienia” (2 Kor 6, 2) oraz czas ochłody w obliczu Najwyższego; kiedy w każdym narodzie jest obecny świadek zmartwychwstania i kiedy sam Pan zapewnia: „A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).

Nie bądźmy więc w obecnym czasie przejściowym – bez Chrystusa, aby w przyszłości Chrystus – nie był bez nas!

Krótkie moralia chrześcijańskie, redakcja naukowa Artur Andrzejuk, Warszawa-Londyn 2000

Przekorny chrześcijanin

Przyczyny przekorności

Czy na świecie coś zasługuje na miłowanie?

Siódmy stopień nadużyć to chrześcijanin przekorny, to jest taki, który wiarą i chrztem przybrał imię Chrystusowe, a na przekór Chrystusowej nauce i powołaniu, miłuje bezwartościowe rzeczy tego świata. Wszystkiego bowiem do czego dąży uparcie, pożąda się albo z miłowania rzeczy dla niej samej, albo z miłowania innej rzeczy kryjącej się pod odrażającą szatą. Tak np. wojnę, która jest czymś odrażającym, toczą obie strony z ogromnym zapałem z miłości zwycięstwa i wolności. I do wielu umiłowanym nęcących ułud podąża się usilnie pomimo odrażających trudów i lęków. Z tego wynika, że nie można do niczego dążyć, jak tylko do w nadziei umiłowanej i spodziewanej nagrody. Kto zatem z jakiegokolwiek powodu uparcie zmierza do jakiejś rzeczy tego świata, daje tym oczywisty dowód, że ją miłuje. Że zaś miłowanie rzeczy tego świata jest zakazane słowami Ducha Świętego, wskazuje Jan Ewangelista: „Nie miłujcie świata, ani tego, co jest na świecie” (1J 2,15).

Bo miłość świata i miłość Boga nie może zamieszkiwać na równi w jednym sercu, jak te same oczy nie mogą równocześnie patrzeć na niebo i na ziemię. Należy się więc zastanowić, czy rzeczywiście na ziemi jest coś, co należy miłować, oraz co jest owym światem, którego Słowo Pańskie zabrania miłować. Otóż jest zabronione miłowanie ziemi i wszystkiego co się z niej rodzi: metale, zwierzęta, piękność ubioru, smak potraw – i wszystkiego co się z tym łączy. Natomiast nakazana jest tylko miłość bliźniego, dla którego to wszystko zostało uczynione. Rzeczy te przecież, jako nietrwałe, nie mogą towarzyszyć zmierzającym do niebieskiej ojczyzny. Natomiast bliźni, będący współdziedzicami króla nieprzemijającego, miłują się wzajemnie godziwie. Zatem jest nakazane niemiłowanie tego, co na świecie nie na zawsze pozostanie i razem ze światem zginie, a także samego świata. Bliźni zaś, będący cząstką królestwa niebieskiego na ziemi wśród istot najmniejszych, słusznie jest miłowany przez dążących do królestwa niebieskiego, jako że będzie on na zawsze współdziedzicem owej najwyższej ojczyzny.

Miłowanie ząs świata obecnego jest zakazane z tego powodu, aby ta miłość nie oderwała człowieka od miłowania Boga. Nie powinno się więc zmierzać do tego, czego nie wolno miłować. Dlatego chrześcijanin upodobniony do Chrystusa imieniem, powinien upodabniać się do Niego również obyczajem. Albowiem nikt nie jest właściwie chrześcijaninem, chyba że zrównuje się obyczajem z Chrystusem. Zaś o Chrystusie tak pisze prorok: „Oto sługa mój, którego wybrałem, wybrany mój, w którym upodobała sobie dusza moja. Nie będzie się wadził ani będzie wołał, nikt nie posyszy na ulicach głosu jego”(Iż 42, 1-2;Mt 12, 18-19).

Otóż Chrystus, nie wadził się ani wołał, a więc i ty jeśli, pragniesz utrzymać z Chrystusem podobieństwo obyczaju, nie wadź się, abyś nie stał się w Kościele chrześcijaninem fałszywym; przecież Chrystus nakazał swoim zwolennikom: „nie nazywajcie się nauczycielami, jeden jest bowiem nauczyciel wasz, Chrystus; ani ojcami nie nazywajcie nikogo na ziemi, jeden jest bowiem ojciec wasz, który jest w niebiesiech, a wszyscy jesteście braćmi” (Mt 23, 8. 9); a tym gdy go proszą nakazał mówiąc: „Wy tak się modlić będziecie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje” (Mt 6,9), wierzy, że Ojca i ojczyznę ma w niebie; tę zaś ojczyznę posiądzie tylko ten, kto się wyzwolił z przywiązania ojczyzny ziemskiej.

 

Krótkie moralia chrześcijańskie, redakcja naukowa Artur Andrzejuk, Warszawa-Londyn 2000

Ludobójstwo wołyńskie a Boże Miłosierdzie

Miłosierdzie Boże nie może stać w sprzeczności ani w żadnej opozycji do Bożej Sprawiedliwości, gdyż w Bogu nie ma żadnej sprzeczności. Boże Miłosierdzie objawia się po wyznaniu grzechów – to grzesznik jest stroną inicjującą. To w odpowiedzi na inicjatywę grzesznika, Boże Miłosierdzie obejmuje skruszonego grzesznika.

Przebaczenie i prośba o przebaczenie w odniesieniu do ludobójstwa na Wołyniu jest obecnie nadużyciem cnoty Miłosierdzia Bożego. Aby prosić o przebaczenie na początku należy jasno określić, za jakie działania, za jakie czyny przepraszamy i prosimy o przebaczenie. Gdy to nie jest określone, gdy pozostawiamy tu niedomówienie cierpi Boża Sprawiedliwość.

Przebaczenie nie może powodować zapominania krzywd (krzywdy wyrządzone przez Niemcy hitlerowskie opisywane są do dnia dzisiejszego a miejsc upamiętniających to ludobójstwo jest wiele, mimo orędzia biskupów polskich ze znamiennym zdaniem „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”). Wtedy nikt nie miał wątpliwości kto jest ofiarą a kto sprawcą zła.

Przebaczenie sprawcom nie może powodować, że ofiary są usuwane z pamięci. Dzisiaj każda nawet próba upamiętnienia ofiar ludobójstwa na Wołyniu wywołuje głosy o Miłosierdziu.

Zanim zaczniemy mówić o przebaczeniu dla zbrodniarzy, najpierw musi być oddany szacunek i hołd ofiarom. Przebaczenie nie może wyprzedzać pamięci o ofiarach. Jeśli ofiary nie są uczczone jako pierwsze, to tak naprawdę akceptujemy i przyzwalamy na zbrodnicze czyny.

Ofiarom należy się szacunek i pamięć a sprawcom można okazać miłosierdzie. Miłosierdzie nie może zastępować pamięci o ofiarach, o ich męce, o ich tragedii.

Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary” – Najpierw upamiętnienie ofiar w później można mówić o przebaczeniu. Nie może być przebaczenia bez hołdu i pamięci dla niewinnych ofiar ludobójstwa.

Pan bezecny

Trzy rzeczy konieczne dla rządzących (na wyższym stanowisku jedni stają się lepsi, inni gorsi)

Szósty stopień nadużycia to pan bezecny[1]. Na nic się bowiem przyda posiadanie władzy, jeśli władający jest pozbawiony tężyzny cnoty. Tę zaś tężyznę cnoty stanowi nie tyle siła fizyczna, konieczna dla władców świeckich, ile raczej siła wewnętrzna, przejawiająca się dobrymi obyczajami. Często bowiem utrata charakteru władczego wynika z niedbalstwa duchowego, czego przykładem jest kapłan Heli, który stanowczym upomnieniem nie ukrócił występku swych synów karząc ich występki; Pan nie oszczędził i jego za milczące na nie pozwolenie(1 Krl 2, 27-36).

Władający musi mieć trzy zdolności: budzenie lęku, wydawanie zarządzeń i wzbudzanie miłości. Jeśli bowiem pan nie jest lubiany i jeśli się go nie boją, jego zarządzenia nie mogą być skuteczne. Ma więc zdobyć miłość dobroczynnością i przystępnością, a bojaźń wzbudzać sprawiedliwym karaniem – nie osobistych krzywd, lecz za łamanie prawa Bożego. Dlatego, ponieważ wielu opiera się na nim, on sam powinien mieć oparcie w Bogu, jako że On ustanowił go wodzem i On jako mocniejszego utwierdził, iżby mógł dźwigać ciężary mnóstwa. Jeśli bowiem słup nie będzie stał mocno i nie będzie oparty na czymś trwałym, wszystko co się na nim opiera zawali się, a on sam, pozbawiony tężyzny własnej mocy, razem z ciężarem zwali się na ziemię. Tak i władca, jeśli nie ma mocnego oparcia o Boga, on sam i wszystko co się na nim opiera, wnet zginie.

Wypełnianiem urzędu jedni zbliżają się do Boga, drugich wyższe stanowisko czyni gorszymi. I tak Mojżesz skoro wziął na siebie wodzostwo ludu, bardziej poufale rozmawiał z Bogiem (Wj 33,11), natomiast Saul, syn Cisa, gdy wziął berło królewskie, obrażał Boga pyszałkowatym nieposłuszeństwem (1 Krl 15,11). Gdy król Salomon wstąpił na tron swego ojca Dawida, Bóg obdarzył go niezwykłym darem mądrości, by rządził licznym ludem (3 Krl 3,12); przeciwnie było z jego sługą Jeroboamem: zająwszy część królestwa domu Dawida, doprowadził dziesięć pokoleń izraelskich, sąsiadujących z Samarią, do kultu bałwanów (3 Krl 12, 27-30). Te przykłady wskazują, że postawieni na wyższym szczeblu jedni wzrastają w doskonałości, inni natomiast przerostem władzy stają się gorszymi.

Z tego można wnosić, że ci co wznoszą się wyżej, mogą to czynić dzięki mocy ducha i dzięki pomocy Boskiej; ci natomiast, co stają się gorsi, popadają w błąd z powodu niedołęstwa i niedbalstwa ducha. Stąd też nie można dawać władzy człowiekowi bez cnotliwego charakteru, a tego w żaden sposób nikt nie osiągnie bez pomocy Boskiej. Bez żadnej bowiem pomocy i bez własnej mocy ducha nie będzie w stanie spełnić swego zadania, jako że dzieła wielkie zwykle napotykają na wielkie sprzeciwy i napastliwości. Dlatego każdy przywódca o to, jako pierwsze, winien całym wysiłkiem ducha starać się, aby we wszystkim nigdy nie tracić ufności w pomoc Boga. Jeśli bowiem od początku swej działalności będzie miał pomoc Boga, nikt nie zdobędzie się na lekceważenie jego władzy, bo „nie masz władzy, jeno od Boga” (Rz 13, 1). On bowiem podnosi biedaka ze śmierci i wprowadza go w grono książąt ludu (Ps 112, 7), On strąca mocarzy z tronu, a wywyższa poniżonych (Łk 1, 52), aby wszystko, co na świecie podlegało Bogu i aby wzrastała chwała Boga.

 

Krótkie moralia chrześcijańskie, redakcja naukowa Artur Andrzejuk, Warszawa-Londyn 2000

 

1 – „Pan” oznacza przełożonego, ojca rodziny, dyrektora, pracodawcę, itp. każdego, kto musi mieć poważanie i posłuch podwładnych.