Infiltracja Kościoła

W Sankt Galen przez lata spotykali się kardynałowie, tworząc najwyraźniej coś w rodzaju partii politycznej. Proste pytanie brzmi: co się stało z autorytetem w Kościele? Dlaczego nikt nie reaguje nawet w sytuacji, w której jawnie głosi się komunistyczną ideologię?

Na tym właśnie polega infiltracja Kościoła. Oczywiście na tym właśnie. Nie wolno temu przeczyć, chyba że jest się całkiem naiwnym. Paraliż władzy kościelnej nie jest niczym nowym, to zjawisko, które występowało już od wielu, wielu lat. Dokumentuje to właśnie, jeżeli zechcemy się odwołać do konkretnych publikacji, książka Taylora Marshalla Infiltration, do której napisałem wstęp. Pokazuje ona wzrastający wpływ modernizmu, a częściowo także masonerii na życie Kościoła. Nie chcę powiedzieć, że moderniści byli po prostu masonami – tak nie było. Czasami mogło się zdarzyć, że te dwie grupy się ze sobą stykały, że te ideologie się przenikały. Jednak co do zasady były to równoległe prądy myślowe. Jeśli szukamy początków, to w sensie historycznym pierwsze próby przenikania do Kościoła tych prądów miały miejsce za czasów Leona XIII. Z jednej strony był to wielki papież. Był autorem wspaniałych encyklik propagujących wiarę katolicką i broniących jej. Potępiał też jednoznacznie masonerię i głoszoną przez wolnomularzy ideologię. Jednak to wszystko działo się w sferze doktryny. Praktyka była już nieco inna. Wtedy po raz pierwszy pojawili się wyraźnie liberalni biskupi. To był początek wielkiego procesu infiltracji. Jego sekretarz stanu, kardynał Rampolla, uchodził w oczach współczesnych za liberała. Utrzymywał on wyjątkowo zażyłe i dobre relacje ze skrajnie antykatolickim rządem we Francji, w całości niemal opanowanym przez masonów. Jednocześnie prowadził niechętną politykę wobec, jakby nie było, katolickiego cesarza Franciszka Józefa.

 

Jednak czy można to porównać z tym, co dzieje się obecnie w Kościele? W końcu była to chyba kwestia polityki. A Kościół pokazał przez wieki, że może zawierać różne przymierza i że względy praktyczne nie muszą iść w parze z religijnymi.

Polityka ma ogromne znaczenie dla życia Kościoła. Naturalnie. Weźmy inny przykład. W okresie Kulturkampfu, kiedy kanclerz Bismarck próbował całkowicie politycznie podporządkować sobie Kościół, niemieccy biskupi wykazali się ogromną odwagą i siłą charakteru. W prawdziwie heroiczny sposób bronili praw Kościoła i nie ustępowali przez prześladowaniami. Niestety, Leon XIII wie wykorzystał tej woli oporu i szybko zawarł kompromis. Tym samym można wręcz powiedzieć, że dążąc do kompromisu za wszelką cenę, złamał wolę oporu niemieckich katolickich biskupów. Zawierając układ z rządem niemieckim, zyskał spokój, ale bardzo osłabił Kościół. W efekcie mianowani przez niego w Niemczech kardynałowie byli bardzo umiarkowani, jak na tamte czasy wręcz politycznie poprawni. Przykładem był ówczesny kardynał Wrocławia/Breslau, kardynał Georg Kopp, który był w istocie kandydatem protestanckiego cesarza. Trzeba pamiętać, podczas Kulturkampfu był on biskupem Fuldy i jako jeden z bardzo nielicznych próbował porozumiewać się z kanclerzem Bismarckiem, często wbrew stanowisku pozostałych hierarchów. I za to właśnie, za to, że gotów był iść na ustępstwa wobec protestanckiego państwa, został później wynagrodzony. Proszę zobaczyć, jaki płynie z tego morał: opór i sprzeciw wobec linii państwa się nie opłaca, bo w ostatecznym rozrachunku Rzym nagrodził nie tych, którzy wiernie bronili praw Kościoła, ale ludzi kompromisu, uległości, podporządkowania się. Podobny wymiar miała polityka tak zwanego ralliement w stosunku do rządu Francji. 16 lutego 1892 roku papież Leon XIII skierował do katolików francuskich encyklikę Au milieu des sollicitudes, wzywającą ich do „przyłączenia się” (ralliement) do Republiki Francuskiej. Francuska masoneria odebrała to posunięcie papieskie jako swego rodzaju kapitulację. Po raz pierwszy w historii Leon XIII użył w pozytywnym znaczeniu terminu „demokracja chrześcijańska”. Cele były szczytne: papież wierzył, że odstępując od poparcie dla ruchu monarchistycznego i idąc na kompromis z rządzącymi Republiką Masonami, doprowadzi do ograniczenia otwarcie antykatolickiej polityki. Sam przyczynił się do złamania, uprawnionego przecież, demokratycznego oporu. Wcześniej katolicy mówili: nie uznajemy tego rządu. Tak, podporządkowujemy się prawom, ale nie uznajemy antychrześcijańskich praw. Leon XIII tę siłę politycznego katolicyzmu osłabił. Wskutek ralliement blok katolicki się rozpadł. Papież tak bardzo się zaangażował po stronie Republiki, że sprzeciwiającym się porozumieniu katolikom zagroził odmową spowiedzi i rozgrzeszenia. Dla mnie był to przykład drastycznego nadużycia władzy papieskiej: wiernych katolików zmuszano do akceptacji wrogiego im rządu. Antyklerykałowie dostali dodatkowy wiatr w żagle i nie mając już przeciw sobie poważnej siły, wprowadzili kolejne antyreligijne przepisy. Mówiąc o oddzieleniu państwa od Kościoła, w istocie chcieli pozbyć się chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej.

Także za czasów Leona XIII doszło do pierwszych przypadków przenikania modernistów do Kościoła, do zdobywania przez nich wpływów i pozycji. Na tym polegała właśnie infiltracja. Dopiero Pius X postanowił się temu przeciwstawić. Zobaczył on, jak bardzo modernizm przeniknął do seminariów. Oczywiście, ten wpływ nie był tak silny jak dziś, ale pierwsze oznaki już były widoczne. Tak więc o ile Leon XIII w teorii był niezwykle surowy i zachowywał w całości nienaruszony depozyt wiary, publikował wspaniałe teksty i był wielki obrońcą katolicyzmu, w praktyce podejmował decyzje trudne do obrony, otwierające Kościół na wpływy wrogów. Niech będzie, że była to polityka elastyczna. Wtedy też, za jego rządów, pojawili się biskupi i kardynałowie o bardziej liberalnych poglądach. Na pewno nie byli to moderniści, raczej ludzie trzeciej drogi, ludzie umiaru i kompromisu ze światem. Na szczęście Pius X zaciągnął hamulec bezpieczeństwa i podjął stanowczą rozprawę z modernizmem, jednak okres jego rządów był, patrząc na to z szerszej perspektywy, tylko okresem przejściowym. Został jakby wzięty w nawias. Po jego śmierci, na tron Piotrowy zostaje wybrany Benedykt XV, o którym powszechnie było wiadomo, że nie należał do sympatyków Piusa X i nie chciał kontynuować jego stanowczej, antymodernistycznej linii. Dlatego na biskupów i kardynałów nominował ludzi, którzy w stosunku do modernizmu zachowywali stanowisko bardziej zdystansowane. Stopniowo ich liczba w episkopacie rosła. Nie byli oni jeszcze modernistami, ale nie chcieli angażować się z całą mocą w obroną wiary. Podobnie było za pontyfikatu Piusa XI. Z jednej strony pisał wspaniałe encykliki, jak Mortalium Nimos, z drugiej – nie traktował zagrożenia modernistycznego poważnie jak jego wielki imiennik. Szukał też, tak jak Leon XIII, kompromisu politycznego. Z tego powodu wycofał poparcie dla cristeros w Meksyku i zgodził się na wyjątkowo niekorzystny dla katolików pokój. Także w jego czasach kandydaci na urząd biskupa coraz częściej byli ludźmi o dość liberalnym nastawieniu. Ogólnie mówiąc, jeśli chodzi o naukę wiary, wszyscy ci papieże byli jednoznacznymi obrońcami doktryny katolickiej. W kwestiach wiary i moralności co do zasady byli nieugięci i głosili jasno, bez dwuznaczności i jakichkolwiek ustępstw, prawdziwą naukę Kościoła. Natomiast ich polityka personalna, decyzje o nominacjach, kompromisy, na które szli, wszystko to pozwalało dojrzewać w Kościele siłom obcym, siłom światowym. Słowa zawarte w dokumentach to jedno, a ludzie to co innego. Już przed soborem [watykańskim II] zatem grunt był przygotowany. Wśród biskupów i kardynałów sporo było liberalnie nastawionych, elastycznie – nazwijmy to tak – myślących ludzi. Nie była to jeszcze większość, ale całkiem znacząca grupa.

Uważam, że z tego punktu widzenia decyzja Jana XXIII o zwołaniu soboru była wielkim błędem. Po co? Po to, żeby przygotować przepisy duszpasterskie? Przecież do czegoś takiego nie trzeba było zwoływać soboru. Pod koniec lat pięćdziesiątych biskupi byli bardzo mocno wewnętrznie podzieleni. To było już wtedy doskonale widoczne. Łatwo było też przewidzieć, że jeśli dojdzie do zwołania soboru, to w tak wielkim zgromadzeniu dobrze zorganizowana siła liberalna będzie odgrywać ogromną rolę.

 

Wiosna kościoła, która nie nadeszła; bp Athanasius Schneider w rozmowie z Pawłem Lisickim; Wydawnictwo Esprit; Kraków 2020, str 137-142

Papolatria

Papolatria jest fałszywą lojalnością wobec Stolicy Apostolskiej, postawą, która, nie widzi w panującym papieżu jednego z 265 następców Piotra, ale uważa go za nowego Chrystusa na ziemi, mogącego dowolnie reinterpretować, przerabiać lub odrzucać magisterium swoich poprzedników, rzekomo rozszerzając i udoskonalając w ten sposób naukę Zbawiciela.

Roberto de Mattei

Papolatria, poza faktem, że jest błędem teologicznym, jest także stanowiskiem wypaczonym pod względem psychologicznym i moralnym. Jej wyznawcami są zazwyczaj konserwatyści lub osoby z natury ugodowe, ulegające iluzji o możliwości osiągnięcia w życiu czegokolwiek wartościowego bez konieczności walki czy wysiłku. Regułą ich życia jest dostosowanie się do każdej sytuacji, podkreślanie jedynie jej plusów. Zwykli powtarzać, że wszystko jest w porządku, że nie ma potrzeby niczym się martwić. Rzeczywistość nie ma dla nich nigdy cech dramatu. Tacy ludzie nie chcą, aby ich życie przypominało dramat, bowiem to zmuszałoby ich do wzięcia na siebie odpowiedzialności, na co wcale nie mają ochoty. Ponieważ życie nierzadko obfituje w różnego rodzaju dramaty, stopniowo tracą poczucie rzeczywistości, aż po całkowite od niej oderwanie. W obliczu obecnego kryzysu w Kościele ludzie o skłonnościach ugodowych instynktownie go negują. A najskuteczniejszym sposobem na uspokojenie własnego sumienia jest twierdzenie, że papież ma zawsze rację, nawet wtedy, gdy jego wypowiedzi są sprzeczne z nauczaniem jego poprzedników czy też wewnętrznie niespójne. W tym momencie błąd w nieunikniony sposób przechodzi z poziomu psychologicznego na poziom doktrynalny i zmienia się w papolatrię, czyli postawę, zgodnie z którą papieżowi zawsze należy okazywać posłuszeństwo, niezależnie od tego, co mówi czy robi, ponieważ jest on jedynym i nieomylnym prawem wiary katolickiej.[…]

W rzeczywistości posłuszeństwo Kościołowi oznacza dla podwładnego obowiązek wypełniania nie woli przełożonego, ale woli Boga. Z tego właśnie powodu posłuszeństwo nie jest nigdy ślepe i bezwarunkowe. Posiada ograniczenia narzucane przez prawo naturalne i prawo Boże oraz Tradycję Kościoła, których papież nie jest twórcą, ale jedynie strażnikiem.

Dla wyznawców papolatrii papież nie jest wikariuszem Chrystusa na ziemi, którego obowiązkiem jest przekazywanie doktryny pozostawionej mu przez jego poprzedników, ale następcą Chrystusa, udoskonalającym doktrynę swych poprzedników i dostosowującym ją do zmieniających się czasów. Interpretacja Ewangelii podlega w ten sposób nieustannej ewolucji, ponieważ dostosowuje się do nauczania aktualnego papieża. „Żywe” Magisterium, w postaci zmieniającego się z dnia na dzień nauczania duszpasterskiego, zastępuje Magisterium odwieczne, i ma swą regula fidei w podmiocie władzy, nie zaś w przekazywanej prawdzie.

Konsekwencją papolatrii jest dążenie do kanonizowania wszystkich uprzednich papieży, tak aby w retrospekcji wszystkie ich słowa i akty rządzenia zostały uznane za „nieomylne”. Co charakterystyczne, dotyczy to jednak jedynie papieży rządzących Kościołem po Vaticanum II, a nie tych, których pontyfikaty przepadały przez nim.

 

Miłość do papiestwa a synowski opór wobec papieża w historii Kościoła; Roberto de Mattei – Wydawnictwo Key4.pl; Warszawa 2020; str: 173-175

Dziedzictwo rewolucji francuskiej

Tym co najbardziej wszystkich interesuje, gdy chodzi o rewolucję francuską, jest jej wkład do kultury nie tylko swojego kraju, ale i europejskiej, a nawet do kultury powszechnej; to więc co można nazwać „dziedzictwem” czy też „spadkiem” pozostawionym przyszłości. Rewolucja, która był wielkim wydarzeniem historycznym jednego kraju, zapoczątkowała, według swych głównych protagonistów, radykalny proces zmian, rozprzestrzeniając się na cały świat. Przyczyną tego był fakt, że idee rewolucji były mesjanistyczne i uniwersalne.

Czym jest to „dziedzictwo” i co w sobie zawiera?

Większość historyków rewolucji francuskiej, mówi głównie o:

  1. Całkowitym zniszczeniu resztek ustroju korporacyjnego i feudalnego.
  2. Świadomej dechrystianizacji całej kultury i wszystkich obyczajów.
  3. Umieszczenie człowieka na miejscu Boga, a więc o radykalnej zmianie w światopoglądzie (przejście od biblijnego teocentryzmu do pogańskiego antropocentryzmu, a następnie do antropocentryzmu bezbożnego, absolutnego i samowystarczającego).
  4. Na skutek takiej zasadniczej zmiany, pojawia się „kult człowieka” i Deklaracja Praw Człowieka.
  5. Wprowadzeniu pojęcie umowy społecznej jako podstawy życia społeczeństwa, łącznie z przyjęciem ówczesnych ideologii, zwłaszcza liberalizmu i indywidualizmu, zastosowanych do wszystkich aspektów życia społecznego, gospodarczego, politycznego i kulturalnego a zwłaszcza ładu prawnego.
  6. Przyjęciu demokracji Jana Jakuba Rousseau jako ustroju politycznego, w którym suwerenność umieszczona jest nie w panującym, ale w „ludzie” jako podmiocie „woli ogólnej”. System ten degeneruje poprzez absolutyzm, tyranię i despotyzm. Rodzi on cztery następujące po sobie komunistyczne kierunki rewolucyjne, a mianowicie: pierwszy komunistyczny kierunek rewolucyjny zastosowany do kultury przez Rabauta Saint-Etienne (1789), (był protagonistą i prekursorem Antonio Gramsciego); drugi kierunek komunizmu rewolucyjnego, oparty na tzw materializmie ekonomicznym wypracowanym prze Antoine’a Barnave’a (1792), który był uważany za poprzednika Karola Marksa; trzeci kierunek komunizmu rewolucyjnego, znany jako „wściekły” (les Enrages), a więc mętów społecznych, bardzo radykalnych, w którym niektórzy dopatrują się przyszłych trockistów (1793) oraz czwarty komunistyczny kierunek rewolucyjny i najbardziej radykalny, gdyż oparty na absolutnej „równości”, wypracowany przez Babeufa (1796), który uważany jest za poprzednika Lenina. Wszystkie te cztery kierunki komunizmu rewolucyjnego mają charakter totalitarny.
  7. Całkowitej sekularyzacji społeczeństwa i kultury, urzeczywistnionej pod porywającym hasłem – wziętym z Ewangelii – Wolności Równości i Braterstwa.
  8. Zamiarze pełnym pychy zarozumiałości ze zbudowania społeczeństwa całkowicie laickiego, absolutnie samowystarczalnego, czyli bez Boga, a nawet przeciwko Bogu, czyli ogólnoświatowej Civitas mundi, unowocześnionej przez kult nowoczesnych bożków: Rozumu, Nauki, Technologii, Dobrobytu itp., jednego Państwa Światowego, całkowicie ziemskiego, materialistycznego, immanentnego, które czci tylko siebie, istniejąc tylko dla siebie, a dochodząc do komunizmu osiąga szczyt swego rozwoju i pełnie swej doskonałości.
  9. Chodzi więc o „dziedzictwo” o charakterze dynamicznym, gdyż jest ono pojęte raczej jako zamiar, jako zadania, które ma być urzeczywistnione w dalekiej przyszłości przez przyszłe pokolenia, a sama rewolucja francuska dzieło to tylko zaczyna, pozostawiając jego ukończenie wszystkim krajom i ludom, deklarując się rewolucją permanentną, światową i uniwersalną.

 

Co do punktu pierwszego to rewolucja francuska zniosła dawne cechy przez tzw Prawo Chapeliera(14 czerwca 1791 r.), pozostawiając robotników bez ochrony prawnej i wystawiając ich na wyzysk nowych przedsiębiorców – kapitalistów, Tak więc, w imię Wolności, zniesione zostały różne „wolności” takie jak wolność zrzeszania się organizowania w obronie swych praw. Spowodowało to „walkę klas”, nienawiść społeczną i przyczyniło się do zmiany tradycyjnego ustroju.

Punkt drugi  – warto pamiętać, że rewolucja francuska wykonała program dechrystianizacji Francji w sposób niesłychanie brutalny, a jednocześnie z całą hipokryzją. Brutalnie, gdyż uciekła się od początku do gwałtu, terroru, rozstrzeliwania, mordowania, gilotynowania; z całą hipokryzją, gdyż deklarując, że broni Wolności, Braterstwa i Równości, deptała przez cały okres swego trwania wszystkie zasady, które głosiła i które wprowadzała do swoich Konstytucji.

 

Michał Poradowski, Dziedzictwo rewolucji francuskiej, Wydawnictwo NORTOM, Wrocław 2018

 

Apostolstwo jako objaw miłości ku Najświętszemu Sercu Jezusowemu

Kto prawdziwie miłuje Pana Jezusa, ten przejmuje się gorącym nabożeństwem do Jego Serca i podziela Jego dążności, pomagając wedle sił do ich ziszczenia.

A jakież są te dążności, czyli czego pragnie Serce Jezusowe, królujące dzisiaj na tronie chwały i utajone w Tajemnicy Ołtarza?

Oto tego samego, czego pragnęło w czasie ziemskiego życia, czyli chwały Ojca Niebieskiego i zbawienia dusz; taki jest bowiem, dla którego Syn Boży przyjął ciało ludzkie, ukrywał się w Nazarecie, głosił publicznie Ewangelię, ustanowił widzialne kapłaństwo, umarł na krzyżu i został z nami w Przenajświętszym Sakramencie. Ponieważ osiągnięcie tego celu jest możliwe tylko w Kościele świętym, katolickim, więc Serce Jezusowe gorąco pragnie, aby ten Kościół rozszerzył się po całym świecie, objął wszystkie narody i wieki, zażywał zupełnego pokoju i rozwijał gorliwą działalność ku oświeceniu i uświęceniu wszystkich dusz; cokolwiek więc pomaga Kościołowi w spełnieniu jego posłannictwa, jak swoboda i niezależność Ojca świętego, świętość i gorliwość duchowieństwa, prawowierność rządów i ludów, wzrost misji, rozwój dzieł pobożności i miłosierdzia, jak też stowarzyszeń katolickich – wszystko to jest drogie Najświętszemu Sercu Jezusowemu.

Otóż prawdziwi czciciele i miłośnicy Serca Jezusowego przejmują się tymi dążnościami i nie tylko starają się usilnie o uświęcenie własne, ale stają się apostołami Najświętszego Serca Jezusowego i łączą się ze sobą w święte związki, między którymi prym dzierży Arcybractwo Najświętszego Serca Jezusowego i Apostolstwo Modlitwy.

Dlaczego to łączenie się jest konieczne?

Dlatego że nieprzyjaciele Najświętszego Serca Jezusowego tworzą dzisiaj zwarte falangi, jakby hufce uzbrojone do walki, coraz silniejsze i coraz zuchwalsze. Nie mówimy już o poganach nieznających Chrystusa Pana i mordujących nieraz Jego sługi, jak na przykład w najnowszych czasach w Chinach; ani o Żydach nienawidzących zaciekle samego imienia chrześcijańskiego; ani o heretykach i schizmatykach prześladujących jawnie lub skrycie Kościół katolicki; ale w samym społeczeństwie katolickim ma Najświętsze Serce Jezusowe wielu zaciętych wrogów.

Na czele idą siewcy niedowiarstwa, którzy chcieliby zniszczyć Królestwo Chrystusowe i wszelkich ku temu używają środków, jak rewolucji, uchwał parlamentarnych, stowarzyszeń, szkół, wykładów, książek, czasopism, malowideł, teatrów i tym podobnie; przewodzi im zaś sekta masońska albo wolnomularska, nurtująca przede wszystkim w klasie oświeconej, podczas gdy socjalizm stara się wydrzeć wiarę warstwom niższym.

Niestety, posiew złego staje się coraz bujniejszy, toteż bezbożność i zepsucie obyczajów, zwłaszcza po miastach, przerażająco wzrasta.

Obok jawnych niedowiarków stoi liczny zastęp chrześcijan połowicznych i oziębłych, którzy nie chcę zerwać z Kościołem, ale też wzbraniają się przyjąć wszystkich jego prawd i spełniać wszystkich obowiązków. Rozpościerający się materializm rodzi niemało podobnych ludzi, zimnych dla Boga, uprzedzonych względem Kościoła, stroniących od świątyń i kapłanów, z zajętych zwykle służbą u swoich bożyszczy – miłości własnej, ciała i złota.

Otóż naprzeciwko tych hufców diabelskich trzeba postawić związki zbożne, stojące pod sztandarem Najświętszego Serca Jezusowego, ożywione świętym zapałem, skore do walk, prac i ofiar, gotowe nawet na męczeństwo.

Nie uchylajże się od takich związków, a przynajmniej pragnij należeć do bractw i stowarzyszeń katolickich.

 

 

Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego według objawień danych św. Małgorzacie Marii i żywot tejże świętej; Św. bp Józef Sebastian Pelczar; Wydawnictwo Świętego Biskupa Józefa Sebastiana Pelczara, Rzeszów 2017.

 

Niedowiarstwo

Niedowiarstwo nie oznacza jedynie intelektualnego zaprzeczenia prawdy; oznacza ono także praktyczną nieczułość na światło Ducha Świętego i płynące z lenistwa odmawianie należnego temu światłu współdziałania. Kto lekkomyślnie naraża drogi dar wiary na napaści i subtelne podstępy niedowiarków lub morową zarazę roznoszoną przez książki szerzące niewiarę, czy zatrutą literaturę, jaką dziś, by zwalczać wiarę chrześcijańską – a przede wszystkim tę pełną i całkowitą wiarę chrześcijańską, jaką jest wiara katolicka – wypisuje się we wszystkich językach, ten naprawdę sam sobie będzie winien, jeśli wiarę utraci. Prawie wszyscy żyjemy dziś i oddychamy w takiej atmosferze duchowej, która niesie ze sobą i na wszystkie strony rozsiewa sprzeciwy i przewrotne zarzuty wymierzone w naukę Boskiego Mistrza. Jeśli więc do tej codziennej, nieuchronnej pokusy, dodasz jeszcze pokusy dobrowolne, na które sam się narażasz, bądź przysłuchując się tym, którzy sprzeciwiają się Objawieniu Chrystusowemu, bądź ciekawie czytając – co już jest czynem niewątpliwie rozmyślnym i o wiele cięższą winą przed Bogiem – fałsze wypisywane przeciwko prawdzie, którą Chrystus objawił, wtedy, powtarzam, sam jesteś sobie winien, jeśli utracisz wiarę; tak samo jak sam byłbyś sobie winien, gdybyś wystawiając się rozmyślnie na niebezpieczeństwo, utracił czystość, pobożność czy miłość.

Jest też inna forma niedowiarstwa, przez którą można utracić wiarę, mianowicie duch sporu.

Z każdej strony widzimy wokół siebie ludzi, którzy rozmyślnie sami siebie zaślepiają i sprawiedliwym sądem Bożym popadają w mroki ślepoty duchowej. Do nich to stosują się te straszne słowa Psalmisty: Przypadł do nich ogień, a nie widzieli słońca (Ps 57,9). Bo istnienie Boga, któremu przeczą, jest niczym słońce na niebie. I prawda Świętego Kościoła Katolickiego, z której kpią, jest jak biały dzień w południe. Jaśniejąca powszechność Kościoła jest jak błyskawica, która roztacza swój blask od wschodu do zachodu, a jednak są ludzie, którzy utrzymują, że jej nie widzą. Zaprzeczają temu, by kiedykolwiek był jakiś Kościół założony przez Jezusa Chrystusa; zaprzeczają temu, by człowiek został stworzony przez Boga; zaprzeczają temu, by istniał sam Bóg.

Jak doszli do takiego obłędu? Przypadły na nich: pycha, brak intelektualnej pokory, przesąd, skłonność do podważania wszystkiego, zawiść i przewrotność. Ich namiętności wrą, ich wola płonie ogniem przeciw Kościołowi i wierze. W swych upartych sporach z prawdą sprawiedliwym sądem oślepili samych siebie. Oczy mają, a nie widzą; uszy mają a nie słyszą; serce mają, a nie rozumieją. Ciemność ich serc jest zapowiedzią tej ciemności zewnętrznej, która czeka tych, co wierzyć nie mogą dlatego, że wierzyć nie chcą.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Brak fundamentów

Najważniejszym współczesnym problemem jest brak odpowiednich fundamentów położonych w dzieciństwie i latach młodzieńczych. Niestety, jesteśmy w większości owocem dość przypadkowego szkolnego wychowania oraz bardzo wybrakowanego wychowania, jakie był nam w stanie zapewnić Kościół pogrążony w kryzysie. W efekcie władze naszej duszy nie zostały odpowiednio uformowane i nie nauczyły się zajmować należnego im miejsca. Nasz rozum przeważnie jest słaby – niezdolny do logicznego badania słyszanych zdań i do ich dokładnej analizy – a co za tym idzie tylko czasem i w sposób dosyć wadliwy jest w stanie pełnić swoją główną funkcję, czyli rozpoznawać prawdę. Nasza wola przeważnie nie została odpowiednio uformowana i wzmocniona – niećwiczona stale w okresie młodości poprzez umartwienia i panowanie nad instynktami, przeważnie ulega emocjom zamiast podążać za rozumem. Z kolei nieopanowane emocje buzują w nas i popychają do zupełnie nierozumnych działań. Tak przedstawia się obraz przeciętnego człowieka naszych czasów.

Tak rozregulowany człowiek, będzie oczywiście działał nierozumnie i nieskładnie, nawet jak mu się uda dotrzeć do prawdy w jakiejś dziedzinie, to przeważnie nie wykorzysta prawie wcale tej wiedzy, gdyż jego buzujące emocje, słaby rozum i wola nie pozwolą mu na celowe i wytrwałe działanie, a sprawią, że co rusz będzie się gubił w działaniach niepotrzebnych, niespokojnych i nierozumnych. Taki człowiek, nawet gdy pozna prawdę o Bogu i człowieku, nawet gdy zrozumie Boży majestat i nasze wobec niego zobowiązania, nie pójdzie prostą drogą do celu, a będzie błądził po mglistych manowcach pokrytych oparami różnorakich namiętności i emocji, będzie widział tam, gdzie go nie ma, a nie będzie dostrzegał faktycznego niebezpieczeństwa. Drodzy Czytelnicy – wszyscy właśnie tacy jesteśmy. (…)

Co możemy z tym zrobić? Możemy starać się pracować nad sobą. Jak to zrobić? Przede wszystkim poznając jak działa nasz ludzka natura, poznając czym są i jak działają władze naszej duszy. Gdy już poznamy jak powinna działać nasza natura, musimy oczywiście walczyć o to, aby ją ukształtować. Wielce zasłużył się w tej materii o. Jacek Woroniecki OP – ujął w systematyczny, prosty i zrozumiały sposób naukę o naszej naturze i pracy wychowawczej.

 

Współczesne zagrożenia na drodze do świętości; Ks. Szymon Bańka w Zawsze Wierni nr 4(209)

 

Przedstawiony przez autora brak fundamentów dotyczy nie tylko życia katolickiego, czy też osób pragnących kroczyć na drodze do świętości. Dotyczy to każdego z nas. Kościół, nauczając w ten sposób daje nam środki pomocne również do życia i poruszania się w  świeckiej rzeczywistości. Tu możemy zobaczyć dlaczego tak łatwo jest nami manipulować i dlaczego tak łatwo ulegamy manipulacji mediów. Jest to jedna z przyczyn dlaczego współczesny świat walczy z Kościołem, i dlaczego walczy się z tradycją.

 

Wolność nauczania?

Jedną z trzech nowoczesnych swobód potępionych przez papieży jest wolność nauczania. Oburzajcie się teraz, naiwne dusze, wyzwolone umysły, które nie znacie samych siebie, z mózgi macie wyprane przez dwa stulecia kultury liberalnej!

Tak! Przyznajcie, że nie jesteście w stanie wznieść się ponad to, że zupełnie tego nie rozumiecie: papieże potępiają wolność nauczania! Co za zaskoczenie! Co za skandal! Oto papież – i to jaki papież? Leon XIII, którego niektórzy nazywają liberałem – potępiał świętą i nietykalną wolność nauczania! Jak więc obronimy nasze katolickie szkoły, albo raczej nasze wolne szkoły, bo nazwa „szkoły katolickie” pachnie sekciarstwem, ma posmak wojny religijnej, ma zbyt wyznaniowy odcień, którego lepiej nie przypominać w czasach, gdy wszyscy w naszym szeregu trzymają swe sztandary schowane głęboko w kieszeni?

Zadziwię was, pomijając milczeniem delikatne i słodkie cnoty liberalizmu, które ścigają się ze sobą w hipokryzji. Głupota, tchórzostwo i zdrada podają sobie ręce, by zgodnym chórem zaśpiewać, jak w czerwcu 1984 r. na ulicach Paryża, Pieśń wolnej szkoły:

Wolności, wolności, tyś jedyną prawdą!

Oznacza to po prostu: „Chcemy od was jedynie wolności, choćby odrobinę wolności dla naszych szkół; wtedy nie będziemy krytykować wolności laickiego i obowiązkowego nauczania, ani wolności quasi-monopolu szkoły marksistowskiej i freudowskiej. Możecie spokojnie dalej wykorzeniać Jezusa Chrystusa, oczerniać naszą ojczyznę i brukać naszą historię w umysłach i sercach 80% dzieci. My zaś ze swej strony tym 20%, które nam pozostawiono, będziemy zachwalać dobrodziejstwo tolerancji i pluralizmu, będziemy krytykować błędy fanatyzmu i zabobonu, krótko mówiąc, damy im zakosztować uroków jedynej wolności”.

Pozostawiam papieżom wykazanie fałszu tej nowej wolności i pułpki, jaką stanowi ona dla prawdziwych obrońców katolickiej edukacji.

 

Fałszywy charakter nowej wolności

Najpierw pokażemy jej fałszywy charakter:

                Nie inaczej sądzić należy o tak zwanej wolności nauczania. Ponieważ nie ulega wątpliwości, że tylko sama prawda wnikać powinna w dusze, gdyż na niej opiera się dobro i cel, i doskonałość rozumnych istot, przeto nauka nie powinna niczego innego podawać, tylko prawdę: i to tak nieumiejętnym, jak wykształconym, a to dlatego, aby jednym przynosiła znajomość prawdy, a w drugich ją umacniała. Z tej przyczyny wszyscy nauczający mają ścisły obowiązek wyrywać z umysłów błąd, a złudnym opiniom pewnymi zaporami przegradzać drogę. Jasne jest więc, że ta wolność, o której mówimy, o ile przywłaszcza sobie swobodą nauczania czegokolwiek, bądź wedle swego zapatrywania, popada w jaskrawą sprzeczność z rozumem i zrodziła się dla wywołania zupełnego przewrotu w umysłach. Władza publiczna, szanując swój obowiązek, nie może dopuścić w społeczeństwie do takiej swawoli. Tym bardziej zaś, że powaga nauczycieli ma wielkie znaczenie dla słuchaczy; a czy to, co nauczający wykłada, jest prawdziwe, rzadko tylko osądzić może uczeń sam z siebie. Dlatego też i tę wolność, jeśli ma być godziwa, trzeba otoczyć pewnymi granicami, by sztuka i edukacja nie zamieniały się bezkarnie w narzędzia zepsucia. (Leon XIII, encyklika Libertas).

 

Zapamiętajmy dobrze słowa papieża: władze państwowe nie mogą w szkołach zwanych publicznymi przyznawać wolności nauczania Marksa i Freuda, albo co gorsza swobody nauczania, że wszystkie opinie i wszystkie doktryny są tak samo wartościowe, że żadna z nich nie może posiadać prawdy na wyłączność i że wszystkie muszą się wzajemnie tolerować. Jest to najgorsze zepsucie umysłu – relatywizm.

 

Pułapka nowej wolności

Przejdźmy teraz do pułapki zastawionej w tej wolności nauczania. Dla katolika polega na zwróceniu się do państwa ze słowami: „Prosimy tylko o wolność”. Innymi słowy: „Wolna szkoła w wolnym państwie”. Albo też: „W waszych laickich szkołach przyznajecie wolność Marksowi i Freudowi, więc przyznajcie również wolność Jezusowi Chrystusowi w naszych wolnych szkołach!” Takie pozostawianie samowoli państwa troski o określenie minimum waszego chrześcijańskiego programu edukacji, który byłby do zaakceptowania w zlaicyzowanym społeczeństwie, aby następnie posłusznie mu się podporządkować – to pułapka. Mógłby to być argument ad hominem, dopuszczalny w pewnych okolicznościach wobec władzy stosującej brutalne prześladowania. Ale w obliczu władzy liberalno-masońskiej, która rządzi obecnie w krajach Zachodu, a zwłaszcza we Francji, czy w kraju, w którym pokłady chrześcijaństwa nie zostały jeszcze unicestwione, to tchórzostwo i zdrada. Katolicy! Śmiało pokażcie waszą siłę! Manifestujcie poparcie dla praw publicznych Jezusa Chrystusa do panowania nad duszami, które odkupił swą własną krwią! Brońcie odważnie pełnej wolności nauczania, która przysługuje Kościołowi na mocy jego boskiego posłannictwa! Domagajcie się pełnej wolności rodziców do katolickiego wychowania i wykształcenia swych dzieci, na podstawie ich roli jako pierwszych, rodzonych wychowanków! Takie jest nauczanie Piusa XI w poświęconej edukacji encyklice Divini illius z 32 grudnia 1929 roku.:

                Zatem podwójna jest funkcja władzy państwowej: ochraniać i popierać rodzinę i jednostki, a nie pochłaniać je, lub zajmować ich miejsce. Stąd w zakresie wychowania państwo ma prawo, albo, żeby lepiej się wyrazić, ma obowiązek ochraniać swoimi ustawami wcześniejsze prawo rodziny do chrześcijańskiego wychowania dzieci, jak już je wyżej opisaliśmy; a wskutek tego, szanować nadprzyrodzone prawo Kościoła do chrześcijańskiego wychowania.

 

Z kolei w swej encyklice Non abbiamo bisogno z 29 czerwca 1931 r. przeciw faszyzmowi, który dławił katolickie stowarzyszenia młodzieży, ten sam Pius XI zawarł piękne słowa, które odnoszą się do pełnej wolności nauczania, do której mają prawo tak Kościół jak i same dusze:

                (…) święte i nienaruszalne prawa duszy i prawa Kościoła. Idzie o prawo dusz do pozyskiwania największego dobra duchowego pod przewodnictwem i pod kształcącą działalnością Kościoła, jedynego przez Boga ustanowionego mandatariusza tego nadprzyrodzonego porządku, gruntowego przez krew Boga Odkupiciela, który jest niezbędny i obowiązkowy dla wszystkich dla udziału w Bożym odkupieniu. Idzie o prawo tak ukształtowania dusz do uczynienia uczestnikami skarbów odkupienia innych dusz przez współpracę przy działalności apostolatu hierarchicznego [Pius XI ma tu na myśli Akcję Katolicką].

Otóż rozważając to podwójne prawo dusz, powiemy, iż czujemy się szczęśliwi i dumni, prowadząc słuszną walkę o wolność sumień, ale nie[jak niektórzy mogliby uznać przez nieuwagę] o wolność sumienia w znaczeniu zbyt często nadużywanego dwuznacznika na określenie absolutnej niezależności sumienia, co byłoby absurdem duszy przez Boga stworzonej i odkupionej […].

Idzie poza tym o równie nienaruszalne prawo Kościoła do wypełniania misji, powierzonej mu przez Boskiego Założyciela, niesienia duszom, wszystkim duszom, tych wszystkich skarbów prawdy i dobra, doktrynalnych i praktycznych, jakie On sam przyniósł światu: „Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody […] nauczając je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem”(Mt 28, 19-20).

 

Jakie miejsce doktryna Kościoła przewiduje dla państwa w nauczaniu i edukacji? Odpowiedź jest prosta: pomijając pewne szkoły mające służyć przygotowaniu służby publicznej, takie jak szkoły wojskowe na przykład, państwo nie może być ani nauczycielem ani wychowawcą. Zgodnie z zasadą subsydiarności, na którą powołuje się Pius XI, rola państwa ma polegać na wspieraniu zakładania wolnych szkół przez rodziców i przez Kościół, a nie na ich zastępowaniu. Istnienie szkoły państwowej, zdobyczy „wielkiej narodowej służby oświatowej”, nawet jeśli nie jest laicka i nie domaga się monopolu edukacyjnego, jest z zasady sprzeczne z doktryną Kościoła.

 

oni Jego zdetronizowali, abp Marcel Lefebvre

 

Świadomość łaski Bożej

Miejmy zawsze żywą świadomość prawdy, że znajdujemy się w stanie nadprzyrodzonym.

 Gdyby trzeba było pokazać jedną tylko rzecz, która jest naszym szczególnym wstydem – na której wspomnienie powinniśmy rzucić się twarzą w proch – to byłoby nią z pewnością to, że po całych dniach żyjemy tak, jakby w ogóle nie było Ducha Świętego, jak gdybyśmy byli tymi Efezjanami, którzy zapytani przez Apostoła, czy otrzymali Ducha Świętego. Gdy uwierzyli, odpowiedzieli mu: Nawet nie słyszeliśmy, że jest jakiś Duch Święty (Dz 19,2). Żyjemy w świecie i jesteśmy światowi; żyjemy na ziemi i z powodu ziemi jesteśmy ziemscy; żyjemy dla przyjemności, dla handlu, dla pieniędzy, dla zabijania czasu, dla rozrywek, dla dogadzania naszym zachciankom. Są i tacy, którzy żyją dla jeszcze gorszych rzeczy, bo żyją w pysze, w łakomstwie, w zazdrości, w zawiściach, w zawziętości i w złości jeden przeciw drugiemu. Inni żyją w rzeczach jeszcze gorszych, jeśli to w ogóle możliwe. Marnują swoje lata, lubując się i tarzając w grubych grzechach zmysłowych, a przecież i oni zostali uczynieni świątynią Ducha Świętego. I oni kiedyś narodzili się na nowo, są odrodzeni, zostali uczynieni synami Boga i dziedzicami Jego królestwa – i przez całą wieczność będą na sobie nosili znamię swojego odrodzenia, nie dające się zatrzeć znamię, wyciśnięte na ich duszy u źródła chrzcielnego. I będą też nosić drugie jeszcze znamię: znamię swojego Bierzmowania. Będą to dwaj straszliwi, Boscy świadkowie, którzy zwrócą się przeciwko nim; jawne dowody ich nieposłuszeństwa przez zasmucanie Ducha Świętego aż po doszczętne zagaszenie w sobie Jego światła i śmierć w swoich grzechach.

Czy nie jest prawdą, że wystarczy rozejrzeć się po świecie, żeby z każdej strony zobaczyć ludzi żyjących tak, jak gdyby nigdy nie zostali odrodzeni w Duchu? Żyją jak urodzeni z ciała i tylko dla ciała. Żyją dla świata, innego celu życia nie znają. Straszne to słowa, jakie mówi o nich Apostoł: Człowiek cielesny – powiada – nie pojmuje tego, co jest Ducha Bożego, bo głupstwem jest dla niego i nie może rozumieć, bo to się rozsądza duchowo (1 Kor 2,14). Znaczy to, że sprawy Ducha Bożego mogą być rozeznane tylko duchowo, duchowo mogą być poznawane, duchowo smakowane.

A teraz pytam, czy kupcy  i handlarze; rozpustnicy i światowcy; ludzie goniący za stanowiskami i pyszałki; chciwcy, gwałtownicy i krzywdziciele – czy wszyscy oni nie spędzają całego swojego życia w tej ślepocie człowieka cielesnego? Słowo cielesny w tekście oryginalnym znaczy „zwierzęcy” – animalis; chodzi o człowieka z ciała i krwi, z cielesnym rozumem i cielesną, pozbawioną Ducha Bożego, wolą. Taki jest – dlatego, że odpadli od łaski Chrztu – stan całych rzesz chrześcijan, ludzi ochrzczonych.

Zbadajmy więc, proszę, samych siebie przez obliczem Bożym. Czy mamy na sobie któryś ze wspomnianych wyżej znaków? Jeśli mamy, to znaczy, że zasmucamy, jak mówi Apostoł, danego nam na Chrzcie Ducha. Kto wie, może już utraciliśmy Jego łaskę. Jeśli jesteśmy nieczuli na te prawdy, kto wie, może bierze się to stąd, że nie umiemy już nawet poznać, że otrzymana na Chrzcie nasza niewinność już nie istnieje, w wyryty na nas charakter Chrztu już teraz, w tej chwili, jest na nas jak znamię potępienia, i że łaska Ducha Bożego od nas odeszła. Duch bowiem Święty karności uciecze przed obłudnością i oddali się od myśli, które są bez rozumu, a odpędzony będzie przez nadchodzącą nieprawość (Mdr 1,5).

Człowiek duchowy, mówi Apostoł, rozsądza wszystko, a sam od nikogo nie bywa sądzony (1 Kor 2,15).

Któż to jest człowiek duchowy? To ten, który posłuszny jest Duchowi Chrztu i swojego odrodzenia; ten, który niewinność na Chrzcie otrzymaną albo zachował nienaruszoną, albo utraconą odzyskał przez pokutę i żyjąc w świętej bojaźni Bożej oczyszcza siebie, każdego dnia wzywając Ducha Świętego, żeby uświęcił go całego; w każdej myśli, uczuciu wzruszeniu; żeby oświecił jego pojmowanie znajomością prawdy; żeby uświęcił jego serce i oczyścił je z wszelkiej skazy grzechu; żeby natchnął jego wolę wielkodusznym posłuszeństwem. Kto żyje takim życiem; kto ma świadomość tej nadprzyrodzonej pomocy, która jest w nim; kto pozostaje wierny obowiązkom stanu, w jakim go Opatrzność postawiła na świecie i wypełnia je, jak może najlepiej, bo wypełnia je nie dla ludzi, ale dla Boga – kto konsekwentnie pamięta o tym, że jest przeznaczony do życia wiecznego, ale jeszcze może wypaść z łaski; o tym, że ten świat nie jest miejscem jego spoczynku, że jego dom i ojczyzna są w wieczności, że tu na ziemi jest tylko pielgrzymem i przechodniem; kto żyje sercem oderwanym od świata i nieskażonym przez świat – ten jest człowiekiem, który żyje życiem nadprzyrodzonym.

Zapytajmy każdy samego siebie: którym z tych dwóch rodzajów życia żyjemy?

Czy mamy świadomość tego, że jest w nas życie nadprzyrodzone?

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning.

 

 

Pobożność prawdziwa

Pobożność prawdziwa oświeca umysł, rozgrzewa serca, rozszerza pogląd – fałszywa zaś zacieśnia formułkami, zaciemnia zabobonem, oziębia samolubstwem.

Pobożność prawdziwa uspokaja, rozwesela, upraszcza – fałszywa jest źródłem niepokojów, smutków, skrupułów, udręczeń, komplikacji.

Pobożność prawdziwa sprawia, że „jarzmo Pańskie jest wdzięczne, a brzemię jego lekkie” – fałszywa zaś przeciąża i przygniata mnogością praktyk i nabożeństw.

Pobożność prawdziwa wypełnia służbę Bożą w duchu i w prawdzie – fałszywa trzyma się ciasno litery prawa.

Pobożność prawdziwa obdarza tych, którzy ją pełnią, wolnością prawdziwą dzieci Bożych – fałszywa kształci niewolników formułek i recept.

Pobożność prawdziwa uczy w duchu Bożym spełniać każdy obowiązek – fałszywa odrywa od obowiązku rzeczywistego, a tworzy fikcyjne powinności, według własnego upodobania.

Pobożność prawdziwa trzyma na drodze cnót cichych i ukrytych – fałszywa lubuje się w nadzwyczajnościach.

Pobożność prawdziwa buduje i pociąga bliźniego, jest najwymowniejszym kazaniem do Boga skłaniającym – fałszywa gorszy i od miłości Bożej odstręcza.

Pobożność prawdziwa jest najpiękniejszym kwiatem rozumu ludzkiego – fałszywa jest wielkim nierozumem, nielogicznością, karykaturą dobra.

Pobożność prawdziwa odrywa człowieka od siebie, a jednoczy go z Bogiem i bliźniemu poświęca – fałszywa zasłania człowiekowi Boga i bliźniego, a w sobie wyłącznie pogrąża.

 

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

Utrata wiary

Jest to przedostatni rozdział książki Michaela Davisa „Liturgiczne bomby zegarowe Vaticanum II – zniszczenie katolickiej wiary przez zmiany w katolickim kulcie”.

Najbardziej widocznym przykładem tego, że radykalna zmiana rytuałów prowadzi do radykalnej zmiany wierzeń, jest oczywiście reforma apostaty Thomasa Cranmera. W swej klasycznej historii reformacji w Anglii msgr Philip Huges wyjaśnia:

Niedostrzegalne, w miarę upływu lat, wierzenia – chronione starymi, obecnie nieużywanymi  obrzędami i ożywiane przez te obrzędy w ludzkich umysłach i uczuciach – znikły bez potrzeby jakiejkolwiek systematycznej pracy misyjnej i nauczania.

Tak więc podczas panowania Elżbiety I (1558-1603) większość angielskich katolików i niemal wszystkie ich dzieci utraciły wiarę w przeistoczenie, nie wskutek systematycznego kwestionowania tej prawdy, ale w wyniku uczestniczenia przez dziesięciolecia w liturgii, z której rytualne oznaki czci, ożywiające tę wiarę w umysłach i uczuciach, zostały usunięte. To, że radykalna i rozmyślna przeróbka Mszy po II Soborze Watykańskim musi doprowadzić w nieunikniony sposób do radykalnej zmiany wiary w przeistoczenie, wykazano jasno w „Homiletic and Pastoral Review” z lutego 1995 roku. W swym artykule Germain Griseza i Russel Shaw ubolewają nad faktem, że wiara w przeistoczenie w Stanach Zjednoczonych „nie jest jedynie coraz mniej wyraźna, ale w zasadzie wygasła”. Autorzy obwiniają o to pewne autoryzowane oficjalnie i obowiązkowe zmiany w liturgii po II Soborze Watykańskim, takie jak używanie języka angielskiego w modlitwie eucharystycznej, mnożenie form tej modlitwy, podkreślanie roli celebrującej wspólnoty, skrócenie postu eucharystycznego, i przekazywanie znaku pokoju przed Komunią. Jak skonkludowali: „Ogólnie rzecz biorąc, kryzys Kościoła w USA jest zjawiskiem poważniejszym i bardziej pilnym niż kryzys poszczególnych wiernych”. Badania, na których oparli oni swe opinie, wykazały, że większość dzisiejszych amerykańskich katolików uważa chleb i wino konsekrowane podczas Mszy raczej za „symboliczne wspomnienie” Chrystusa niż za postacie, pod którymi znajduje się Jego Ciało i Krew. Jedynie wśród katolików starszych niż 65-letni niewielka większość (51%) powiedziała, że podczas Mszy świętej chleb i wino zmieniają się w Ciało i Krew Chrystusa, a nie służą jedynie Jego wspominaniu. Wśród katolików w przedziale wiekowym 18-29 oraz 30-44 lat 70% uważało konsekrowaną Hostię i Krew Pana Jezusa jedynie za „symboliczne wspomnienie”.

Podczas 45 lat panowania Elżbiety I wiara angielskich katolików w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii przerodziła się w wiarę w Jego rzeczywistą nieobecność. Od czterdziestu lat w świeci anglojęzycznym dokonuje się proces, który pewien prałat nazywa klęską II Soboru Watykańskiego.

 

Polskie wydanie książki to jest rok 2004.

 

19 września 2019 roku na portalu pch24.pl ukazała się informacja pt „Bp Jenky: prawdziwa Obecność Pana Jezusa w Eucharystii to nie kwestia opinii, lecz fundament Wiary”.

Uznając dowody, że „przez kilka pokoleń” Kościół katolicki nie nauczał w wystarczającym stopniu swoich podstawowych prawd, biskup Daniel R. Jenky wezwał, by wszystkie parafie w jego diecezji (Illinois, USA) „celowo skoncentrowały się” na rzeczywistej obecności Pana Jezusa w Świętej Eucharystii.

Dokument biskupa zatytułowany „Prawdziwa Obecność” wydano 16 września – sześć tygodni po publikacji ankiety Pew Research Center, z której wynika, że ​​większość katolików w Stanach Zjednoczonych nie wierzy, iż chleb i wino używane podczas Mszy św. stają się Ciałem i Krwią Chrystusa.

„Ta porażka wiary i przekonań zdarzyła się pomimo faktu, iż otrzymane nauczanie sięga czasów apostolskich i zawsze było uważane za fundament naszej katolickiej tożsamości” – napisał duchowny. „Więc jako wasz biskup uważam, że jest to dla mnie poważny osobisty obowiązek, aby starać się mówić tak jasno, jak tylko potrafię, o kilku podstawowych prawdach dotyczących Najświętszego Sakramentu” – czytamy w liście.

Całość – https://www.pch24.pl/bp-jenky–prawdziwa-obecnosc-pana-jezusa-w-eucharystii-to-nie-kwestia-opinii–lecz-fundament-wiary,70960,i.html

 

Czasami zdarza mi się uczestniczyć we Mszy odprawianej wg NOM(Zwyczajna forma rytu rzymskiego, nowy porządek mszy) w kościele parafialnym, na ślubie, czy też na pogrzebie. Przyglądam się zachowaniu ministrantów. Jak się poruszają, gdzie i kiedy oddają pokłon. Jest to w zdecydowanej większości pokłon oddany stołowi przy którym sprawowana jest liturgia. Dosłownie, tylko parę razy widziałem aby pokłon był oddany przed tabernakulum. Jeśli wystawiony jest na stole ofiarnym Przenajświętszy Sakrament, to wtedy oddawany jest pokłon(no właśnie, w dalszym ciągu stołowi, czy też Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie?). Po schowaniu Hostii w tabernakulum pokłon oddawany jest stołowi.

Pokłon, cześć oddawana jest stołowi na którym dokonało się Przeistoczenie a nie samemu Chrystusowi obecnemu w tabernakulum.

Refren pieśni śpiewanej w czasie rozdawania Komunii świętej: „Chleb niebiański dał nam Pan, na życie wieczne” nie umacnia, nie podkreśla wiary w rzeczywistą obecność Chrystusa w Przenajświętszym Sakramencie

Najświętsza Maryja Panna i współczesne grzechy

Maryja pozwala nam zrozumieć, że wiara nie jest jakimś subiektywnym doświadczeniem, uczuciem, stanem emocjonalnym, jakimś głosem wydobywającym się na powierzchnię z głębin samoświadomości czy podświadomości człowieka. Niepokalana wzywa nas do wiary będącej świadomym i dobrowolnym aktem rozumu, który przyjmuje prawdę objawioną nie dlatego, że sam coś zrozumiał, tylko dlatego, że tę prawdę objawił Bóg.

Szczególnie pomocna jest mądrość Maryi w kwestii rozpoznania błędów godzących w czystość wiary. Niektóre błędy noszą jaskrawe znamiona i przez to łatwo je rozpoznać. Inne mają barwy maskujące, co sprawia, że nie tylko trudno je rozpoznać, ale i zapobiec ich wnikaniu do oficjalnych dokumentów Kościoła (jak to miało miejsce podczas ostatniego soboru). Wobec takich uchybień ubranych w szaty prawdy człowiek wydaje się, bez pomocy mądrości Maryi, niemal zupełnie bezbronny.

Przede wszystkim chodzi tu o następujące błędy: ekumenizm z „dialogiem międzyreligijnym”, wolność religijna zrównująca prawdę z fałszem i kolegializm zmieniający ustrój Kościoła. Bez mądrości Maryi trudno też dostrzec istotę różnicy między tradycyjną i posoborową liturgią Mszy świętej. Maryja jest na wskroś antyekumeniczna. Należy w Niej widzieć przeciwniczkę wszystkich herezji, które detronizują Jej Syna. Niemożliwym jest wyobrazić Ją sobie w „dialogu” z wyznawcami pogańskich religii. Ona cała jest afirmacją wyłącznej chrześcijańskiej prawdy. Zapatrzona w Chrystusa, żyjąca tajemnicami Trójcy Przenajświętszej, niejako oddychając prawdą, wobec niechrześcijańskiego świata może tylko pragnąć jego nawrócenia. Każdemu człowiekowi przykładem swego życia chrystocentrycznego mówi, że Chrystus jest jedynym i prawdziwym Synem Bożym, drugą osobą Trójcy Przenajświętszej, wcielonym Bogiem, a nie jedną z wielu wybitnych, równorzędnych postaci w panteonie bohaterów. Przypomina nam, że nikt nie ma prawa do swobodnego wyboru religii bez uwzględnienia tego, czy jest ona prawdziwa czy fałszywa. Wszyscy zaś mają obowiązek wybrać i przyjąć religię prawdziwą. Nie wolno zrównywać religii prawdziwej z fałszywymi wierzeniami, bo Chrystus nie jest równy Mahometowi, Buddzie, Mojżeszowi, Wisznu, Zoroasterowi czy Konfucjuszowi. Mądrość Maryi prowadzi do Chrystusa jako do tego, który jest ponad wszystkimi i który jest prawdą!

Cały wszechświat został stworzony jako jedna wielka hierarchia, na czele której stoi sam Chrystus. Hierarchicznym musi więc też być Kościół. Chrystus uczynił św. Piotra widzialną głową Kościoła. Władza papieska nie może być zależna od takich czy innych „gremiów”, „kolegiów” lub „rad”. Kościół jest organizmem monarchicznym, a nie demokratycznym. Kościół ma w osobie Chrystusa – swego króla, a jeśli tak, to nie może być zarządzany przez reprezentantów większości obywateli republiką.

Maryja pokazuje nam też, że grzech niszczący wiarę powinien nas przerażać nie z powodu kary, ale przede wszystkim jako obraza Chrystusa. Modlitwa dziękczynna jest wznioślejsza od błagalnej, a prośby o dobra duchowe (nawrócenie i uświęcenie) są szlachetniejsze od próśb o pomyślność doczesną. Widzimy, że do poznanej prawdy nie można przylgnąć w jakimś stopniu, częściowo. Prawda wymaga przylgnięcia całkowitego. W jej świetle należy postrzegać całą rzeczywistość, zarówno tę stworzoną (wszechświat), jak i stwarzającą, a więc samego Boga. Postrzegać w prawdzie Boga znaczy wierzyć w Niego. Ta wiara jest obowiązkiem człowieka i źródłem duchowego życia.

Życie Maryi stanowi piękne potwierdzenie słów proroka Habakuka: „Sprawiedliwy przez wiarę swą żyć będzie”(Ha 2,4b). Życie społeczne nie może osiągnąć swej pełni, jeśli jego uczestnicy nie są ludźmi prawdziwie wierzącymi. Wiara jest cnotą wlaną, nadprzyrodzoną; o nią powinniśmy przede wszystkim prosić Maryję.

 

ks. Karol Stehlin FSSPX, Immaculata – Sapientia, Misericordia, Caritas, Te Deum 2014

 

 

Doskonalenie posłuszeństwa

Doskonalenie posłuszeństwa jest doskonaleniem miłości ku Niepokalanej

Obecnie przygotowuje się cięższy atak masonerii na nas. Jest to stara historia, która obecnie się ciągle powtarza. Wąż wciąż czyha i Niepokalana wciąż mu głowę miażdży(por. Rdz. 3,15). Polecajmy sprawę Niepokalanej, żeby wszystko było według Jej Woli. Trudności też są potrzebne, żebyśmy czuwali. Jak żołnierz czuwa na warcie, tak samo trzeba, żeby każdy z nas czuwał. […]

Im oddanie się nasze Niepokalanej będzie gruntowniejsze, tym miłość nasza ku Niej będzie głębsza i sprawy zewnętrzne lepiej się będą układały.

Jeden z braci pisze do mnie, żeby mu odpisać, jak ja kocham Niepokalaną, gdyż on tak samo chce kochać. Na akademii niedzielnej (w niedzielę MI) poruszyłem sprawę doskonalenia posłuszeństwa, które jest istotą miłości. Na czym więc ono polega? Czy może na uczuciu? – Uczucie nie jest rzeczą istotną. Uczucie jest przemijające. A nawet może być i może go nie być. Miłość nie polega na uczuciu. Nie trzeba się trapić, jeśli go brak, i nie radować się zbytnio, jeśli się w nie obfituje. Uczucie wprawdzie wzmacnia miłość, lecz nigdy nie jest istotą miłości. – Nieraz bierze się uczucie za miłość. – Jeśli chodzi o miłość ku Niepokalanej – to można sobie pofolgować. Więc owszem i uczucie jest dobre. Przede wszystkim jednak doskonalenie posłuszeństwa, zlanie się naszej woli z Jej wolą.

To posłuszeństwo nadnaturalne wciąż trzeba pogłębiać. Łatwo nam się miesza posłuszeństwo nadnaturalne z posłuszeństwem naturalnym. Nieraz dusz jest przekonana, że jest posłuszna nadnaturalnie, gdy tymczasem okazuje się, że jest posłuszna naturalnie.

Jak poznać kiedy posłuszeństwo jest nadnaturalne? Weźmy pod uwagę takie przykłady: Żyd będzie słuchał, gdy powiedzenie jest mądre i korzystne dla niego; niewierzący – gdy powiedzenie jest zgodne z jego zapatrywaniami; inny znowu będzie słuchał, bo go za to spotka pochwała. – Tak słuchać potrafi i poganin.

Żeby było posłuszeństwo nadnaturalne, to musi pochodzić nie z rozumu, ale z wiary. Pismo Święte mówi: „Sprawiedliwy mój z wiary żyje”(por. Rz. 1,17). – Odległość między wiarą a rozumem jest nieskończona. Porządek nadnaturalny opiera się na wierze. Dusza zatem opierająca się na nieskończenie więcej działa, niż dusza opierająca się na rozumie. Stąd też, jeśli chcemy, by praca nasza w zdobywaniu dusz była owocniejsza, musimy więcej do Woli Bożej się dostosować, w naszym języku – do woli Niepokalanej.

Kiedy możemy się upewnić, że posłuszeństwo nasze jest nadnaturalne? Kiedy w naszym posłuszeństwie mniej jest motywów naturalnych. Kiedy przełożony nie jest doskonały, a nawet może gburowaty i jeśli wtedy z takim samym zadowoleniem spełniamy polecenia, jak gdyby ono pochodziło od człowieka cnotliwego i mądrego, to wtedy posłuszeństwo w nas jest nadnaturalne. Jeśli natomiast jest przeciwnie, wtedy jest jeszcze wiele do doskonalenia. – Komu się zdawało, że u niego jest posłuszeństwo doskonałe, niech je jednak jeszcze doskonali, bo „kto jest święty – mówi Pismo Święte – niech będzie jeszcze świętszy”(por. Ap 22,11).

Więc doskonalenie posłuszeństwa jest doskonaleniem miłości ku Niepokalanej. Kiedy mimo przykrości dla zmysłów, gdy braknie nawet uczucia – polecenie przyjmuje się z równym zadowoleniem, wtedy jest posłuszeństwo doskonałe i wtenczas można powiedzieć, że jest posłuszeństwo nadnaturalne. Jeśli się myśli inaczej, jeśli się jest innego zdania – a idzie się wbrew temu, wtedy jest się posłusznym nadnaturalnie. – Nie znaczy to, żeby nie poddawać racji, gdy zajdzie potrzeba. Gdyby kto zaniechał podania racji, nie byłoby to doskonałością. Więc i owszem i racje podać można, i trzeba. Chodzi tylko o to, żeby tak ze strony podwładnego, jak i przełożonego było swobodne wypowiedzenie się. To, że ze swej strony poda się racje, nie jest uszczerbkiem dla doskonałego posłuszeństwa. Jeśli jednak przełożony rozpatruje racje i mimo wszystko poleci rozkaz spełnić, wtedy już racje trzeba zostawić na boku i robić tak, jak każe posłuszeństwo.

I więcej pójdziemy drogą nadnaturalnego posłuszeństwa, tym bardziej Niepokalana będzie mogła nami kierować. Pogłębiajmy więc doskonalenie nadnaturalnego posłuszeństwa. U nas w Niepokalanowie niech każdy będzie Jej narzędziem. Tu niech nie będzie żadnego „ale”. Wtedy Ona będzie wszystkim kierowała. Wtedy te zewnętrzne rzeczy nie będą przeszkodą.

Niepokalanów, sobota 7 wrzesień 1938.

 

 

Z „Konferencje św. Maksymiliana Marii Kolbego”, WOF Niepokalanów 2009, wyd IV.

Przez Belzebuba wyrzuca czarty

Niektórzy jednak z nich rzekli: Mocą Belzebuba, księcia czartowskiego, wypędza szatanów… Ale on, znając ich myśli rzekł do nich: Każde królestwo, szarpane w sobie niezgodą, pustoszeje, a dom na dom się zwali. (Łuk. 11, 15-17).

  1. I oni także byli ludźmi, którzy sądzili, że pragną tego co dobre, z przecież tak krzywo myśleli o Panu. Oto na jakie zaćmienie i spaczenie narażone jest podmiotowa pojmowanie rzeczy. Może ono być całkowicie przesiąknięte pierwiastkami uczuciowymi i dlatego wszystko rozumieć opacznie, nawet Chrystusa. O takich mówi Pan: „Plemię jaszczurcze, pełni jesteście jadu, który wyrzucacie z siebie słowem i czynem. Jesteście jak te zwierciadła wklęsłe, wszystko się w waszym umyśle wykrzywia”. – Bo też do poznania prawdy potrzeba duszy oczyszczonej, kornej, uporządkowanej, podniosłej. Upodobanie i nieupodobanie, niechęć i sympatia silnie na sąd wpływają. Potrzeba badać gruntownie i wyzwalać swój umysł, by osiągnąć cnotę. Tu szerokie pole do pracy.
  2. Ale jeśli palcem bożym czarty wypędzam, zaiste przyszło już do was królestwo boże. O posłannictwie Jezusa wątpić niepodobna. Jego wpływ czyni każdego lepszym i szlachetniejszym i wszystkich zbliża do Boga. To jest właśnie palec boże, ujawniający się w jego dziele. Gdyby był zły, byłoby się to raz po raz okazało. Sam powiada trafnie przy innej sposobności: „Dobry człowiek z dobrego skarbca wydobywa rzeczy dobre, a człowiek zły ze złego skarbca złe rzeczy wydaje”. „Dobry skarbiec” – to zapas dobra, nagromadzonego w duszy. Ja w ulu miód się zbiera z mnóstwa kwiatów, jak w zbiornikach wód górskich mieszczą się kryształowe głębię, tak „dobry skarbiec” powinien się gromadzić w naszych duszach. A nie jest to nic innego, jeno dobra wola, czyli wola odpowiadająca celowi, położeniu i zadaniu. „Zły skarbiec” – to usposobienie ducha zaćmione, zatrute, wypaczone. Smutny to skarbiec, zaiste! Jak wzniosłe wobec tego ono słowo, które zapowiada pokój na ziemi ludziom dobrej woli.
  3. Ale powiadam wam: z każdego słowa próżnego, jakie wymówią ludzie, zdadzą rachunek w dzień sądu (Mat 12,36). We wszystkim należy postępować według prawideł moralnych. Każde słowo, każdy dowcip, dobry humor, konwersacja, gawęda, wszystko powinno być odbiciem pięknej, dobrej duszy. Mowa lekkomyślna, krytykująca, uszczypliwa, nieszanująca, zmrażająca, podobna do słoty jesiennej, która tworzy jedynie błoto i zgniliznę. Zwłaszcza obmową będę się brzydził, wiedząc, że będę musiał z niej zdać rachunek w dzień sądu. Będę się także brzydził owemi niedokładnymi, niesumiennymi sposobami wyrażania się, które osobę drugich stawiają w fałszywym świetle, powiększając lub umniejszając prawdę. Będę się brzydził w konwersacji tym cieniowanie, które jak strzały godzą w bliźniego, ową paplaniną, która obrabia tylko błędy i słabostki drugich i nieświadomie podnieca w nas złośliwość i samolubstwo. Świadomie dobrotliwa i „wykwintna” dusza unika tego wszystkiego, czuwa nad sobą, pobudza się do życzliwości dla drugich, tak przestaje i rozmawia z bliźnim, by w niczym nie przypominać much targowych, os lub żuków.

 

 

Rozmyślania o Ewangelji; ks bp dr. Ottokar Prohaszka; Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1931

Indywidualizm

W miejsce uniwersalizmu, gdzie dostateczne jest miejsce dla każdej indywidualności, rewolucja, znosząc Boży porządek, postawiła zasadę indywidualizmu. Stąd ta nowożytnego społeczeństwa, socjalizmu zwłaszcza, przesada w troszczeniu się o klasy najniższe i kładzenie ciężarów prawie że niemożliwych na klasy posiadające; stąd rozpętanie indywidualności aż do anarchii, w czym zanika cześć i uszanowanie dla wszelkiej powagi; stąd rozprężenie moralne, wskutek którego porządek społeczny musi być utrzymany przez policję i groźby armat, dlatego, że braknie więzi wewnętrznej.

W takim zrównaniu została zatracona wzajemna cześć jednych ludzi do drugich, ponieważ godność ludzka została zapoznana.

Jak więc jest w państwie, nie lepiej jest w rodzinie, bo i tu władza nie jest we czci, i słabym jest rząd. Odkąd w kobiecie rozbudzono pragnienie, aby się stała we wszystkim równą mężczyźnie, z pominięciem prawa harmonii, zasadniczych różnic w stosunkach społecznych, już ona jako żona nie uznaje władzy męża, już jest uważana jako czcza forma; mąż także abdykuje ze swojego prawa do rządu jako głowa rodziny, w moralnej swej niemocy pozwala żonie nad sobą brać górę, i tak wywraca się porządek w rodzinie. Zatem idzie, że dzieci także nienauczne czci dla rodziców, nic ich sobie nie ważą, tak samo swych nauczycieli; niewdrożone do posłuszeństwa, rządzą się samowolą, a niewyćwiczone w karności, nie umiejąc znosić najmniejszej przykrości ani przeciwności zwalczać, za lada co odbierają sobie życie, którego nie nauczono ich cenić, i stąd smutne zjawisko tak częstych samobójstw u dzieci. To samo trzeba powiedzieć o sługach względem swego państwa. Pracodawcy nie wzbudzając już w nich należnego szacunku i nie umiejąc ich do siebie przywiązać, muszą znosić sługi, z których nie mogą być zadowolonymi, i także sługi, skutkiem duch czasu, często objawiają pretensje wygórowane. Tak to społeczne życie wszędzie zakwaszone, bo zatrute, jest nieznośnym i nieszczęśliwym, i społeczeństwu dzisiejszemu zagraża ruina. Źródło tego wszystkiego złego leży więc w zasadzie indywidualizmu, w braku harmonii między zasadą indywidualizmu a zasadą uspołecznienia, gdy zgoła ludzie zatracili zmysł Boskiej i moralnej harmonii.

 

Ks. Jan Adamski; Pokora podstawą życia chrześcijańskiego; Wyd. św. bp J.S.Pelczara Rzeszów 2017

 

Spostrzeżenie młodego seminarzysty

bł. Rolando Rivi – seminarzysta

W drugiej połowie lat 60 XXI wieku pewna kuria wydała list zakazujący propagowania na terenie diecezji przesłania z pewnego miejsca objawień. Właściwie nie napisano tego wprost – kiedy się jednak czytało ów list, takie właśnie odnosiło się wrażenie, przynajmniej przy pierwszej jego lekturze. Dopiero czytając go po raz drugi, młody seminarzysta zauważył, że w istocie zakaz taki w nim nie został sformułowany. Było całkowicie jasne, że kanclerz lub też inna osoba, będąca autorem tego listu pragnęła by odbiorcy uwierzyli, że zakaz taki został wydany, jednak po dokładnym przeczytaniu całego listu nigdzie nic takiego nie było.

Młody seminarzysta miał możliwość i zapytał wicekanclerza: „Gdy po raz pierwszy przeczytałem ten list, zrozumiałem, iż zakazuje on pewnych rzeczy, jednak po powtórnej jego lekturze dostrzegłem, że żaden zakaz tego rodzaju nie został sformułowany. Czy coś przeoczyłem?”

Z uzyskanej odpowiedzi, jak sam podaje, dowiedział się więcej o teologii i prawie kanonicznym, niż podczas wielu godzin wykładów. Była to bardzo smutna lekcja, ale każdy katolik powinien z tym się zapoznać. Seminarzysta usłyszał w odpowiedzi: „Zrozumiałeś list właściwie. Celowo napisaliśmy go w taki sposób”.

Tak więc celowo zostało stworzone wrażenie, wydania formalnego zakazu, wiążącego sumienie, a w istocie taki zakaz nie został ogłoszony!

W wielu kwestiach tak właśnie postępowano przez ostatnich 50 lat i niestety nadal takie podejście jest obecne.