Ci, którzy zdradzili

Problem polega na tym, że „robienie właściwych rzeczy” nie było oparte na żadnych moralnych podstawach wolności myśli, słowa, wyboru czy cielesnej suwerenności. Zamiast tego robienie właściwych rzeczy polegało na podążaniu za stadem.

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

O zdradzie ze strony instytucji, współpracowników i członków rodziny „przejętych i kontrolowanych przez strach, wstyd, pychę i chciwość”.

„Rozumiem, że wielu uważało, że postępują słusznie, nie tylko pozwalając na wstrzyknięcie sobie niesprawdzonej eksperymentalnej technologii genetycznej, ale także zmuszając, zawstydzając, zastraszając i dyskryminując tych, którzy tego nie zrobili.

Problem polega na tym, że „robienie właściwych rzeczy” nie było oparte na żadnych moralnych podstawach wolności myśli, słowa, wyboru czy cielesnej suwerenności. Zamiast tego robienie właściwych rzeczy polegało na podążaniu za stadem”.

W zeszły piątek miałem przyjemność uczestniczyć w prezentacji dr Jordana Petersona. Dr Peterson obszernie mówił o swoich 12 Zasadach Życia, traktacie, który zachęca i pomaga nam być lepszymi istotami ludzkimi. W całej jego prezentacji jedno słowo przykuło moją uwagę. Słowo – zdrada. To słowo głęboko we mnie rezonowało i przemawiało do źródła mojego gniewu, urazy i niepokoju o przyszłość. Zastanawiając się nad ostatnimi trzema latami, stało się dla mnie jasne ilu zdrad doświadczyliśmy:

– Nasze rządy i wybrani przedstawiciele nas zdradzili.

– Zdradzili nas nasi sędziowie i ci, którzy stoją na straży praworządności i naszej Karty Praw i Wolności.

– Nasza policja, wojsko, prokuratorzy generalni i wszyscy, którzy przysięgali nas bronić, zdradzili nas.

– Zdradzili nas nasi lekarze, pielęgniarki, urzędnicy służby zdrowia i farmaceuci.

– Nasze agencje regulacyjne, które są odpowiedzialne za przestrzeganie etycznych praktyk medycznych, zdradziły nas.

– Nasze media głównego nurtu, które rzekomo są niezależne i poszukują prawdy, zdradziły nas.

– Nasze instytucje akademickie, które twierdzą, że są źródłem szkolnictwa wyższego, zdradziły nas.

– Nasi przywódcy religijni, którzy zamknęli miejsca kultu, zdradzili nas.

– Zdradziły nas nasze instytucje finansowe, które obiecały chronić nasze oszczędności.

– Nasza rodzina, przyjaciele i współpracownicy, którzy włączyli się w przymus, zawstydzanie i dyskryminację niezaszczepionych, zdradzili nas.

– A ci, którzy godzili się na przymus, bo chcieli podróżować, grać w hokeja, czy iść do pubu, zdradzili własną suwerenność cielesną oraz indywidualne prawa i godność.

Problem ze zdradą polega na tym, że trudno jest odzyskać zaufanie raz zdradzone. Niechętnie powierzam swoje bezpieczeństwo tym instytucjom, agentom, profesjonalistom, współpracownikom i członkom rodziny. Pokazali mi, że można ich przejąć i kontrolować przy pomocy strachu, wstydu, pychy i chciwości.

Rozumiem, że wielu uważało, że postępują słusznie, nie tylko pozwalając na wstrzyknięcie sobie niesprawdzonej eksperymentalnej technologii genetycznej, ale także zmuszając, zawstydzając, zastraszając i dyskryminując tych, którzy tego nie zrobili. Problem polega na tym, że „robienie właściwych rzeczy” nie było oparte na żadnych moralnych podstawach wolności myśli, słowa, wyboru czy cielesnej suwerenności. Zamiast tego robienie właściwych rzeczy polegało na podążaniu za stadem.

Sugeruję, że nasze społeczeństwo łatwo wpadło w stan systemowej zdrady właśnie dlatego, że utraciło swój moralny fundament. Zaufanie nie zostanie łatwo przywrócone do czasu, gdy wspólnie obronimy, a następnie będziemy żyć zgodnie z systemem wartości, który szanuje indywidualne prawa i wolność oraz godność tego ciała danego przez Boga. Do tego czasu należy mieć się na baczności.

Zdradzili wszyscy czyli o utracie fundamentu moralnego

 

Znacząca cecha samozakłamania

Istnieje jeszcze jedna cecha samozakłamania, którą da się wyprowadzić z obserwacji wszystkich pozostałych. Otóż samozakłamanie wyróżnia się szczególnym antagonizmem wobec Boga. Bóg prawda absolutna – samozakłamanie to najpodlejszy fałsz. Bóg to prostota – samozakłamanie to myląca zawiłość. Bóg to światło – samozakłamanie to ciemność. Bóg to przebaczenie – samozakłamanie to brak litości. Ono przynależy do nas jako do stworzeń nie przemienionych jeszcze na obraz Boga. Ono stanowi wielce skomplikowany skutek grzechu. Samozakłamanie działa przeciw Bogu – pod ziemią i nad nią, w każdej duszy, na każdym kroku. Ono sprawia, że natura może skazić łaskę. Ono poucza grzech, jak uniknąć pokuty. Jego praca apostolska polega na odciąganiu nas od doskonałości. Skręca ono fałszywie ster naszego życia, by naszą łódź osadzić na skałach lub na piachu. Jest ono niemal zawsze źródłem zbaczania w życiu z właściwego kierunku, jemu więc w niemałym stopniu można przypisać winę za tragiczny los życiowych rozbitków.

Samozakłamanie zrywa świeże pąki z krzewu Bożej chwały, bo jego samego ukraść nie może.

Co więcej, jest ono naszym wrogiem wewnętrznym, którego za naszego życia nigdy nie zdołamy uśmiercić, a którego – pośród wszelkich innych prób – mamy trzymać w ciężkiej i dokuczliwej niewoli. Samozakłamanie żywi się wszystkim. Trucizna jest mu odżywką. Umartwienia je umacniają. Tuczy się na modlitwie. Tryska zdrowiem i zadowoleniem dzięki sakramentom. Istnieje jeden jedyny sposób, w jaki można sobie z nim poradzić – można wziąć je głodem. Kłopot tylko na tym, że głodząc samozakłamanie, zagłodzimy na śmierć także własne dusze. Równie dobrze możemy tęsknić za dziecięcą prostotą i najwyższą prawdą. Bóg jest prawdą, a każdy człowiek – kłamcą. Mimo wszystko istnieje nadzieja pocieszenia. Oto bowiem jeszcze jedna cecha samozakłamania: wyliczyliśmy ich tu już piętnaście, ta będzie szesnasta. Otóż polega ona na tym, że istnieje jedna, jedyna rzecz, do której – jak się wydaje – samozakłamanie prawie zupełnie nie pasuje i nie może przywrzeć, a jeśli nawet to robi, zostaje dogłębnie osłabione. Rzeczą tą jest wytrwały żal za grzechy, cudowna łaska skruchy.

 

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

 

Osiem myśli namiętnych

Zdaniem Ewagriusza z Pontu jest osiem głównych namiętnych myśli, które atakują dusze człowieka, odciągając ją od działania zgodnie ze swoją naturą. Są to: obżarstwo, pożądanie seksualne (nieczystość), chciwość, smutek, gniew (złość), acedia, próżność (szukanie ludzkiej chwały) i pycha. Nazywa je po grecku logismoi albo innym razem demonami co można przetłumaczyć właśnie jako myśli namiętne albo, używając języka współczesnej psychologii, jako „pragnienia kompulsywne”. Z tych ośmiu myśli namiętnych: Obżarstwo, nieczystość i chciwość rodzą się w pożądliwej części duszy, smutek i gniew w popędliwej części, acedia jest myślą złożoną, natomiast próżność i pycha powstają w racjonalnej części duszy. Mnich z Pontu postrzega całą kategorię ośmiu namiętnych myśli jako system relacji przyczynowo-skutkowych powiązany między sobą. Tak więc pierwszą myślą namiętną, która atakuje mnicha i każdego człowieka, jest obżarstwo. Duchowa zaś walka w tej przestrzeni dotyczy nie tylko zwyczajnego spożywania pokarmów, ale fizycznego przetrwania człowieka. Stąd demon obżarstwa nie kusi tylko do zwykłego przejadania się, lecz wzbudza lęk przed głodem i szybką śmiercią z powodu niedostatku pokarmu.  Kto ulega obżarstwu, następnie szybko wpada w sidła demona pożądania seksualnego, gdyż „obżarstwo jest matką nieczystości”. Podobnie demon chciwości nie kusi człowieka tylko pragnieniem posiadania większej ilości pieniędzy czy jakichkolwiek środków materialnych, ale wywołuje lęk przed pozostaniem bez środków do życia i koniecznością bycia zależnym od pomocy innych ludzi. Frustracja zaś w jednej z tych trzech przestrzeni, czyli obżarstwa w sensie zabezpieczenia fizycznego przetrwania, pożądania seksualnego w znaczeniu zaznawania przyjemności czy też jakiejś formy przetrwania w potomstwie i chciwości w sensie zabezpieczenia materialnego, prowadzi do pobudzenia namiętnych myśli popędliwej części duszy czyli smutku lub gniewu. Wiele wskazuje na to, iż Ewagriusz miał tutaj na myśli złość przeżywaną tylko w dwojaki sposób: jako złość do samego siebie lub do innych ludzi: przeżywaną wsobnie w postaci właśnie smutku lub na zewnątrz jako gniew wobec innych.

 

Istota acedii

Acedia jest według naszego mnicha szóstą w kolejności pojawiania się namiętną myślą i rodzi się z jednoczesnego pobudzania pożądliwej i popędliwej części duszy. Jej istotę Ewagriusz przedstawia następująco: „Acedia jest jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem popędliwości o pożądliwości, ta pierwsza złości się na to, co obecne, druga zaś pożąda tego, co nieobecne”. Acedia jest więc jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem pożądliwości i popędliwości i nie pojawia się ona w sytuacji pobudzenia tylko np. pożądliwości i jej frustracji, gdyż to zrodzi, co najwyżej, smutek, ani też nawet przy jednoczesnym pobudzeniu pożądliwości i popędliwości, lecz trwającym krótko. Dalej, choć teoretycznie acedia może pojawić się poprzez jednoczesne pobudzenie jednej z myśli namiętnych pożądliwej części duszy, czyli obżarstwa, nieczystości lub chciwości i jednej z myśli namiętnych popędliwej części duszy, to jednak w praktyce rodzi się ona poprzez jednoczesne i długotrwałe pobudzanie gniewu i pożądliwości. Nie każde jednak ich pobudzanie będzie zaraz przyczyną acedii, ale tylko takie, które dotyczy tego samego przedmiotu pragnień. Warunkiem sine qua non powstania w duszy człowieka jest pojawienia się nienawiści: gniewu do tego, co jest, i pożądania tego, czego nie ma i co obecnie jest nieosiągalne. Człowiek nienawidzi tego, co jest: miejsca, w  którym żyje, pracy, wieku, stanu zdrowia, rodziny, żony, męża, pensji, przyjaciół, stanowiska, itd. I jednocześnie pożąda innego miejsca do życia, pracy, wieku, zdrowia, żony, męża, dzieci, pensji, stanowiska, przyjaciół itp. niemożliwych do osiągnięcia tu i teraz. Kto ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma. Taka jednoczesna i długotrwałą niechęć do tego, co jest, połączona z pragnieniem tego, co aktualnie niedostępne, paraliżuje naturalne funkcję duszy człowieka do tego stopnia, iż nie jest on w takim stanie zdolny myśleć, chcieć ani czuć.

 

Wstęp do Acedia – duchowa depresja; wybór tekstów; TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2011.

Życie wyobraźnią

Ach, to życie wyobraźni! My nie rozumiemy dobrze, jakie ono miejsce w życiu zajmuje naszym, inaczej czuwalibyśmy nad nim w daleko inny sposób. Powiedzieć można, że jaka wyobraźnia, taki człowiek, jakie wyobraźni życie, takie i życie człowieka. I znowu można powiedzieć, że jeżeli nieczystość zmysłów przyrównana być może do kanałów, czyli ścieków, przez które plugastwo przepływa, tedy wyobraźnię przyrównać potrzeba do ściekowiska samego, w którym plugastwo samo w sobie grzęźnie i z sobą samym w fermentację wchodzi.

Powiedziałem, że jaka wyobraźnia, taki człowiek! I powtarzam, bo to, niestety widoczna jak na dłoni. Ledwie dziesiąty może rządzi się rozumem i rzeczywistością, a może tysięczny rozumem chrześcijańskim nadprzyrodzonym i rzeczywistością Bożą i wiekuistą; wszyscy inni, miliony – wyobraźnią. Szczęśliwy jeszcze ten, kto ma poczucie, kto ma czyste serce; takie serce obroni go i od wyobraźni; ale takich niewiele! Zresztą wszędzie wyobraźnia panuje i rządzi; ona nie wie i ani się troszczy o to, co rzeczywistość, co obowiązek, co wola Boża szczególniej; ani się pyta o to. Ona idzie na ślepo, pozwala sobie wszystkiego, żyje i panuje samowolnie, samowładnie, po tyrańsku, urojeniami, kaprysami, widzimisiami, zachciankami, sympatiami, antypatiami, goniąc za tym tylko, co się podoba, co na tę chwilę szczęśliwym uczyni i tak na oślep pędzi naprzód, a biedne popychadło tej szalonej samorządności, człowiek, ani pomyśli nawet o tym, by się obejrzeć, aby się wstrzymać, a tym mniej, aby kiedykolwiek zwyciężyć siebie i do rzeczywistości świętej, do Boga się obrócić. Istne zwierzątko; trzy rzeczy go wiodą: instynkt, wyobraźnia, apetyt! I to człowiek? I to dzieło Boże? I to dusza Krwią Chrystusa zbawiona? Męką Jego okrutną tak drogo odkupiona? O człowieku! Czyżeś ty raczej nie jeden z tych oprawców Chrystusowych, którzy Jego skronie cierniami przebodli? Czyś nie jeden z tych okrutniejszych albo szaleńczych, którzy biorą ową trzcinę fatalną do ręki i uderzają raz po razie, bez miary i liczby, po tej koronie boleści? Czy przesadzę, jeżeli zapytam, czy nie gorzej jeszcze czynisz: tamci przez godzinę jaką bawili się w swoją grę okrutną, a twoja wyobraźnia tej gry nigdy nie przerywa, a ty od rana do wieczora i znowu od wieczora do rana tylko kolce dawać umiesz Zbawicielowi swemu. O nieszczęśliwy!

Ach, wiemci, wiem, że wielu z was, o ludzie żyjący wyobraźnią, nie wiedzą, co czynią, że nigdy się nie zastanowią: ależ w tym wina wasza, w tym nieszczęście, że nie myślicie o tym, co czynicie, i nie zastanowicie się nigdy nad tym waszym nieszczęściem.

O Jezu mój, o Zbawicielu, gdyby ci ludzie wiedzieli, coś Ty za nich wycierpiał, choćby w tym cierniem ukoronowaniu Twoim! Gdyby uczuli całą tej boleści, że tak powiem, i głębokość, i szerokość, i długość, a szczególniej długość, przeciągłość, okrutniejszą niż okrucieństwo Męki samej!

 

Piotr Semenenko CR; Kazania o męce i śmierci Pana Jezusa; Oficyna Wydawnicza Viator, Warszawa 2001

O dystrakcji

Czym jest dystrakcja?

Dystrakcja jest to dłuższe lub krótsze oderwanie myśli od przedmiotu, którym w danej chwili zajmować się powinniśmy – jest to błąkanie się jej bezładne pod wpływem wrażeń doznanych – bądź zewnętrznych, bądź wewnętrznych. To błąkanie się myśli bywa mniej lub więcej świadome lub nieświadome, dobrowolne lub niedobrowolne, trwałe lub przejściowe. Powodowane bywa zazwyczaj nieujarzmieniem władz ducha i lenistwem, krócej mówiąc – nieumartwieniem; o tyle zaś człowieka obwinia, o ile jest świadome, dobrowolne, i trwałe, o ile się z nim nie walczy.

Pisze Ewangelista o Zbawicielu: „że wszystko dobrze czynił”. I my także, na wzór Chrystusa, powinniśmy wszystko dobrze czynić; cokolwiek bowiem «czynić warto, warto czynić dobrze». Na to jednak, aby swe czynności spełniać dobrze, niezbędne jest przyłożenie się do czynu władz całej naszej istoty, a więc skupienie ich w kierunku mającej się wykonać czynności. Jedne władze należy skupić i takowych używać, drugie – co najmniej ujarzmić, uciszyć, aby w czynności nie przeszkadzały. Bez tego skupienia, czyli skoncentrowania sił ducha, które zwać zwykliśmy uwagą, żadnej pracy zadowalająco wykonać nie jesteśmy w stanie, a tym bardziej modlić się nie możemy.

Zupełnie machinalnie nic wykonać się nie daje, dowodem czego, że i koń obracający maneż, skoro ulegnie dystrakcji(które i u zwierząt się przytrafiają), wnet przestaje dobrze ciągnąć. Batem zmusza się go do uwagi – a raczej przerywa mu się roztargnienie – i zmusza do skupionej pracy.

Dusza człowieka jest mieszkanką ciała wielce ułomnego i jego wspólniczką w skażeniu pierworodnym, nie dziw tedy, jeśli należyta uwaga w czynnościach – innymi słowy dobre spełnienie czynów – jest człowiekowi niezmiernie trudne, a roztargnienie naturalne; w każdym bowiem czynie ciało przeszkadza duchowi, a duch ciału – ciało swoją ociężałością, a duch swą lotnością.

Nadto tak ciało jak duch mają swe pożądliwości, z których się rodzą namiętności, mniej lub więcej silne, lecz w każdej pracy – bądź duchowej, bądź umysłowej, bądź nawet fizycznej – zawsze bardzo przeszkadzające. I tak np. – pamięć o jakiejś łakotce przeszkadzać będzie dziecku w odrabianiu zadanego ćwiczenia, a rozmarzona głowa zawsze będzie niezdolna do pracy… itp.

Z powyższych przyczyn wrodzonej ułomności natury ludzkiej wszyscy podlegamy dystrakcjom i tylko usilną pracą nad sobą zdobywać możemy uwagę i skupienie. Przyznać tu jednak należy, że najtrudniejsza jest uwaga w modlitwie. Wszelka praca, tak umysłowa, jak i fizyczna, ma to do siebie, że będąc w danej chwili tym co najbardziej zmysły uderza i współdziałania zmysłów wymaga, tym samym najsilniej nas zajmuje, a przeto od innych dalszych przedmiotów odrywa i w sobie skupia. Dlatego to praca jest nieraz dla człowieka skołatanego nieszczęściem niezmiernym dobrodziejstwem – stanowi bowiem dla niego pożądaną dystrakcję, zmuszając go, aby choć przez czas trwania pracy zapomniał o tym, co boli, co duszę przytłacza – a to już jest wielką ulgą. Również praca jest znakomitym lekarstwem przeciwko marzycielskiej skłonności oraz w innych duchowych cierpieniach. Z modlitwą rzecz się ma odwrotnie. Modlitwa będąc czynem czysto duchowym, wewnętrznym – zwykle niczym nie uderza naszych zmysłów; naturalnym, fizycznym sposobem, nie zajmuje nas; przymusowo uwagi naszej nie skupia i nie przykuwa. Owszem, przy modlitwie oderwani ciałem od czynności zewnętrznych, uwolnieni od wszelkiej kontroli, przymusu, a duchem często na wskroś przejęci stworzeniami, całym impulsem dążenia do punktu ciężkości, do stworzeń się zwracamy wyobraźnią. To nam tłumaczy te roje roztargnień, które nas przy modlitwie oblegają i dręczą. «Niepodobieństwem jest – pisze św. Bernard – aby mógł z Bogiem rozmawiać ten, który chociaż milczy, przecież z całym światem rozmawia».

Trudna jest więc modlitwa całkiem skupiona dla ułomnej natury naszej i prawdopodobnie nigdy nie dojdziemy do tego stanu doskonałości, abyśmy zupełnie dystrakcji nie podlegali(zapewne Bóg to dopuszcza, aby nas w pokorze utrzymać) jednak przy pomocy łaski Bożej, i przy naszym współdziałaniu z tą łaską usunąć możemy i powinniśmy wiele z naszych roztargnień, a zwłaszcza wyleczyć się ze stanu ustawicznego błąkania się naszej myśli przy modlitwie – jeśli temu podlegamy.

Najskuteczniejszym lekarstwem w tym względzie jest umartwienie. Umartwienie ciała daje panowanie nad duchem, duch zaś ujarzmiony skłania się do skupionej modlitwy.

(…)

Nawyknienie do dystrakcji nie tylko że stanowi silną zaporę w życiu duchowym, ale nadto przeszkadza nam w bardzo w sprawach doczesnych, w stosunkach z ludźmi, w nauce, w pracy, w spełnianiu zajęć obowiązkowych. Dystrakcja czyni nas niepamiętnymi, nieakuratnymi, niedokładnymi, a nawet często niegrzecznymi.

Zbyteczne zajmowanie się sobą bywa bardzo powszechnym powodem wielu dystrakcji: wówczas dzieje się, że to maleńkie ja zasłania całkowicie i obowiązek, i bliźniego – Boga nawet!

Nieporządek zaś i nielogiczność w myślach bywa najbliższym skutkiem dystrakcji przeszłej w nałóg.

Marzycielstwo – to pewnego rodzaju dystrakcja; dystrakcja zaś – sposobem marzycielstwa.

 

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

Intencje modlitwy

Kiedy tak Tobie i za modlitwy dziękuje i o modlitwę proszę, sam Ci teraz powiem, o co w tych czasach będę się za Ciebie modlił. Już to naprzód o pełność tej wiary i ufności w Jego miłość, którą Ci tak zalecałem i zalecam. W ostatnim jeszcze liście wróciło licho, tylko że On sam je natychmiast oddalił. Bo czyż mi nie mówisz na końcu, że „przepaść bezdenna rządy zdaje się mię ścigać z wrażeniem, że jakieś mnóstwo grzechów, których nie poznaje, ciąży na mnie”. Czyż być może> Jeszcze jesteś na tym punkcie troski o siebie? I to wymarzonej, bo w rzeczach, których nie znasz, nie poznajesz? Ta troska o siebie! A z drugiej strony ta mała ufność! Ani nawet tyle ufności, że przecie dałby Ci to poznać? Ale czemuż nie ufać, że choćby co i było, tedy przebaczył? Miłośnie przebaczył i przebacza? I nie chce, żeby się troskać o siebie; ale żeby Jemu zawierzyć, i Jemu na ślepo się oddać, i o Niego się troskać, i żyć Nim tylko? O, ta nieszczęśliwa troska o siebie! O to się tedy modlę aby już nigdy, nigdy to licho do Twej duszy się nie wciskało, i nawet chmurkami przelotnemi  nie kalało czystego nieba Twej miłości i ufności.

Drugie, o co się będę dla Ciebie modlił będzie sposób Twego obcowania z innymi ludźmi, i już się o to modlę. Niech Ci Pan Jezus da nie być obrażeniem dla innych, ale przeciwnie, pomocą i przyjemnością, i zbudowaniem, i pokrzepieniem. To zaś wszystko w tem jednem, abyś była miłością dla nich. Niech Cię Pan Jezus nauczy miłości w czynie, w słowie, w obejściu się, w samem spojrzeniu, uśmiechu, obróceniu się do bliźniego. I tu prawidło: Nie troskaj się o siebie. Nie myśl co powiesz, co zrobisz itd. ani też coś powiedziała, coś zrobiła itd. Nie myśl zgoła o sobie, ale o Twoim bliźnim: co jemu miłe, co pożyteczne, co dobre, a nawet co niewinnie przyjemne, albo też przykre, co szkodliwe, co twarde itd., ale to z Panem Jezusem, w Nim i z Nim bądź cała zajęta Twoim bliźnim, kiedy z nim masz do czynienia; i nic o sobie nie myśląc, ani nawet o tem, że niezdatną do tego jesteś, że źle wszystko robisz; owszem, o tem najmniej myśląc, z miłością i dobrocią wtedy całą bliźnim zajęta poczynaj i czyń swobodnie, zupełnie swobodnie, a tylko z Panem Jezusem. Znowu tedy z jednej strony żadnej troski o siebie, a z drugiej ufność i spólność z Panem Jezusem. Tak masz czynić. I o to modlę się i będę modlił. Do tego musisz przyjść koniecznie.

 

Ks. Piotr Semenenko Listy duchowne; Z listów do zakonnic – polskich; Drukarnia „Czasu” Kraków 1924

 

 

Zadowolenie z siebie

Kiedy mamy do czynienie z zadowoleniem z siebie, wydaje się, że jest po prostu cechą wrodzoną. Ale nie ma co nad tym rozpaczać, choć to, z czym przyszliśmy na świat, jest oczywiście trudniejsze do naprawienia niż spaczenia nabyte wskutek zewnętrznych okoliczności, a nawet będące skutkiem nałogowego grzechu. Niektórzy ludzie mają tak silną wiarę w siebie, że nie zachwieje jej nawet wiele niepowodzeń i popełnionych błędów. Dal takich osób nawet własne doświadczenie nie jest przekonujące. W praktyce stałym punktem orientacyjnym ich wewnętrznego kompasu jest ich własna nieomylność. Gdyby wszystko inne miało się zmienić, ten punkt pozostaje nietknięty. Gdyby wszystko inne zakwestionowano, tego punktu poddać w wątpliwość nie wolno. Jest w nich coś ze spokojnego optymizmu, którego spokój bierze się stąd, że nawet cień zwątpienia w siebie nie jest dla nich możliwy. Każde ich niepowodzenie usprawiedliwione jest jakąś zewnętrzną przyczyną, której oczywiście w żaden sposób nie dało się przewidzieć ani zapobiec. Jeśli nawet to, co zrobili, nie było najlepszym posunięciem, to z pewnością było najlepszym możliwym w danym czasie i w danych okolicznościach. W takim przypadku osoby te poczytują sobie swe poczynania tym bardziej za zasługę, bo zgodziły się przecież odstąpić od rozwiązania najlepszego i łaskawie zniżyły się do wymogów okoliczności. Są to ludzie, którym wszystkie znaki wydają się opatrznościowe, a wszystkie zdarzenia cudowne. Upadają, nie wiedzą o swym upadku, ponieważ wszystko, co ich dotyczy, zdaje się im zesłane przez Opatrzność. Rzeczy świata tego rozciągają się przed nimi niczym panorama, której oni sami są środkiem. Ich własne sprawy mają zawsze ostateczną Boską sankcję. Ich pobożność przybiera formę natchnień, a ich naturalne cechy mają niebezpieczną skłonność do przeradzania się w przymioty nadprzyrodzone. Ich pobożność nigdy nie pozostaje na dłuższy czas na utartym szalu, czy raczej nie jest na żadnym szalu w ogóle. Motywami ich postępowania bywają nawet sny, są więc samowolni i zmienni. Nie dość, że w każdej niemal chwili doświadczają natchnień, to miewają jeszcze kontr natchnienia. Wcale im to jednak nie przeszkadza, przeciwnie – to co bowiem u innych byłoby zmiennością, w ich przypadku nią nie jest. W gruncie rzeczy są tak niezmiennie zmienni, że – wbrew opinii zdrowego rozsądku – nietrudno im uwierzyć w swoją własną stałość, systematyczność i umiłowanie zasad. Ludzie ci słuchają rad innych ze spokojną pewnością siebie, z irytującą cierpliwością, jak gdyby sami dźwigali ciężki krzyż lub znosili umartwienia właściwe świętym. Ach, jakżeż niestosowną jest rzeczą dawać im rady! Ich pozycja, nazwisko, ich szlachetni poprzednicy – wszystko to powinno zachować ich przed prostackimi radami impertynentów. Ale przecież znoszą je z podziwu godną pokorą, wspomniawszy na to, jak zazwyczaj ukryta i niepoznana jest wszelka dobroć na tym paskudnym świecie. Moglibyśmy pewnie i całkiem bez obrazy rzec, iż ludzie tacy nie są kandydatami na ołtarze. Wielu z nich jednak, owszem, spodziewa się dzieł hagiograficznych na swój temat.

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

 

Śmierć a samozakłamanie

Czy śmierć wyzwoli nas z samozakłamania? Tak, pośród wszystkich innych rzeczy śmierć jest temu najbliższa. Owszem, bycie martwym wyzwoli nas z samozakłamania, lecz samo umieranie – niekoniecznie. Ale czyż można poddawać się iluzjom w chwili śmierci? Niestety tak, a potwierdza to wiele przykładów, które mamy wprost na wyciągnięcie ręki. Inną kwestią stanowi przy tym pytanie, czy owo uleganie iluzjom na łożu śmierci to nasz świadomy czy nieświadomy wybór, czy ma więc ono wartość aktu moralnego. Niewątpliwie jednak nawet dobrzy ludzie w chwili śmierci bywają cokolwiek melodramatyczni. Dal niektórych łoże śmierci staje się sceną teatralną i nawet tam odgrywają swe role. Pragnienie podobania się jest tak głęboko zakorzenione w naszej naturze, że objawia się nawet w ostatniej chwili – na przykład chęcią pozostawienia bliźnim moralnego pouczenia, zbudowania ich własną postawą. Nie tylko starożytni Rzymianie mieli zwyczaj umierać, drapując wdzięcznie swe togi, aktorstwo na łożu śmierci nierzadkie jest i dzisiaj. Może w jakiejś mierze wiąże się to z chęcią, by ze swej śmierci uczynić sceniczny dramat, co zresztą zalecają czasem rozmaite pobożne dzieła i co oczywiście może się niektórym podobać. Jeśli ktoś od lat obmyśla swe ostatnie słowa, ćwiczy sposób przyjmowania Wiatyku i wyobraża sobie scenerię swego chwalebnego końca, to z pewnością coś z tych teatralnych zapędów ostatecznie zrealizuje, choćby nawet twarda rzeczywistość próbowała zburzyć te urojenia. W istocie doskonała prostota nieczęsto zdarza się na łożu śmierci, chyba że śmierć dosięga nas nagle. Wtedy w chwili końca wydaje się, że szata łaski się przetarła i na wierzch przeziera nasza mało szlachetne „ja”. Tak czy inaczej, ostatnia chwila kiedyś przyjdzie, I jeśli w ciągu życia próbowaliśmy już stawać w prawdzie, śmierć uświadomi nam, z jak marnym czyniliśmy to skutkiem. Jeśli zaś takich prób nie podejmowaliśmy, czeka nas tuż przez śmiercią wstrząsające oprzytomnienie i umrzemy zanim się z tego wstrząsu pozbieramy. Niestety!

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

Smutek a samozakłamanie

Pomyślmy o smutku i o tym, z jak wielu szat ogałaca on duszę. Tak, to prawda. Smutek to jeden z najbardziej krzepkich robotników pracujących dla Boga. Dokonuje wielkich rzeczy i pracuje z niezwykłą sumiennością. Jednak smutek nie potrafi poradzić sobie z samozakłamaniem. To nie jego specjalność, a wręcz przeciwnie – często zdarza się, że smutek wzmaga siłę naszego samozakłamania. W wielu wypadkach smutek zagraża nam wielkim oderwaniem od rzeczywistości i przytłumia nasze sumienie. W jednej chwili ustawia on naszą duszę w wystudiowanej pozie, a zaraz potem wtrąca ją w chaos. Smutek stawia przed nami krzywe zwierciadło, w którym widzimy się dziwaczni i zdeformowani. Pocieszenie nagle zamienia się w pochlebstwo, wkradają się pokusy ziemskich wygód, modlitwa zaczyna przypominać zrzędzenie. W domu wypełnionym smutkiem panuje atmosfera przyzwolenia i rozluźnienia, może za wyjątkiem żałobnych domów biedaków. I tym sposobem w smutku bardzo często tracimy z oczu Boga, a bezwiednie koncentrujemy się na sobie. Zbyt wielu jest takich, którzy okresy swego smutku widzą raczej jako przerwy w życiu duchowym, niż jako czas bujnego wzrostu. Nawet wówczas, gdy smutek nas uświęca, nie wyzwala nas z samozakłamania. Po prostu nie ma po temu zdolności. Chwalebny smutek! Niestety, jakże podle się z nim obchodzimy! Jakże często wbrew jego intencjom postawienia nas w prawdzie czynimy z niego tajnego współpracownika naszego samozakłamania! To jednak nie smutku wina, lecz nasza.

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

Samozakłamanie

Istnieją pewne sposoby – zarazem niezawodne i niezbędne – by stać się prawdomównym wobec samego siebie. To, czy osiągnęliśmy już tę cnotę, poznamy po tym, czy podjęliśmy środki do jej pozyskania. Całe wewnętrzne zepsucie naszej natury jest ni mniej ni więcej jak tylko surowcem naszego samozakłamania. Przewrotność tego zepsucia leży w jego zafałszowaniu, a osoba, którą najbardziej chcemy w ten sposób oszukać, jesteśmy my sami. Cały świat świadkiem, z jakim powodzeniem to czynimy. Toteż, jeśli rzeczywiście chcemy siebie odkłamać, musimy włożyć ogromny trud w poznanie samych siebie i – jeśli to tylko możliwe – wszystkich plusów i minusów naszej złożonej i wewnętrznie sprzecznej natury, nie mamy po prostu szans działać w prawdzie. Nie jest jednakże rzeczą łatwą poznać siebie. Wprost przeciwnie – to najtrudniejsza rzecz na świecie. Czy więc rzeczywiście podejmiemy trud poznania siebie samych? Czy rzeczywiście uczciwie badamy nasze sumienie? Czy jesteśmy w tym dokładni? Doprawdy możemy swobodnie przypuszczać, że niewiele jest osób troszczących się o zbawienie swojej duszy, dla których codzienne i regularne obowiązki duchowe składają się z czegoś więcej niż tylko rachunku sumienia. Tak więc, jaka jest nasza obowiązkowość w tej sprawie? A nasza dokładność? A wytrwałość? A nasz prawdziwy wgląd na to, jak ważny jest rachunek sumienia? Jeżeli nie staramy się usilnie poznać samych siebie, możemy być w zasadzie pewni, że nie jesteśmy wobec siebie prawdomówni. A że niestety podobne wysiłki są wielce nieprzyjemne, nie można ich podejmować, nic o tym samemu nie wiedząc. Tylko ciężko ranny na polu bitwy może czasem nie być świadom bólu, jakiego doznaje.

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

Psychologia zamiast religii

Początki i korzenie współczesnej psychologii sięgają idei oświeceniowych. Wtedy zaczęto odrzucać Boga i zaczęto kierować się wskazaniami ludzkiego umysłu. Pod wpływem panujących prądów umysłowych zaczęło się prześladowanie Kościoła jak również katolików co było bardzo widoczne w rewolucji we Francji. Wiek XIX powodował coraz większe odrzucanie Bożego prawa i przykazań. Inaczej wyjaśniano dotychczasową naukę o grzechu, winie, zadośćuczynieniu i pokucie. Próbowano znaleźć inne usprawiedliwienia dla człowieka. To było inaczej sformułowane kłamstwo szatana, że człowiek może być samowystarczalny i może obyć się bez Boga. Nauczanie Kościoła zostało odrzucone jako nienaukowa, wsteczne, z ciemnogrodu.

W takim klimacie żyli i tworzyli prekursorzy psychologii. Za ojca psychologii, twórcę psychoanalizy uważany jest Zygmunt Freud. O sposobach prowadzenia badań, fabrykowaniu badań jak i fałszowaniu wyników można poczytać między innymi w pracy „Zakazana psychologia” Tomasza Witkowskiego, czy też „Freud i pseudonauka” Franka Cioffi. System Freuda uwalniał człowieka od odpowiedzialności za swoje czyny. Działania ludzkie były usprawiedliwiane podświadomością i nie poddające się kontroli. Zachowanie człowieka ma być zdeterminowane przez różne czynniki wewnętrzne jak i zewnętrzne. Jest to swojego rodzaju odrzucenie wolnej woli jak i działania łaski Bożej. Podświadomość zdejmuje z człowieka odpowiedzialność za jego czyny. Freud krytykował religię uznając ją za rodzaj nerwicy, miało to być rodzajem złudzenia potrzebnego do radzenia sobie we wrogim świecie.

okladka_wasiukiewicz.inddKolejną osobą bardzo popularną we współczesnej psychologii jest Carl Gustaw Jung. Człowiek o bardzo barwnym życiorysie. Pradziad był Mistrzem Loży Szwajcarskiej, dziadek ze strony matki, pastorem i okultystą, ojciec zaś pastorem Kościoła Reformowanego. Rodzina ze strony matki była bardzo zainteresowana praktykami okultystycznymi a on sam w dzieciństwie spędził dłuższy czas w szpitalu psychiatrycznym. Jung promował astrologię, alchemię, I Ching, nekromancję, wizualizację. Fascynowali go myśliciele i naukowcy zaciekle walczący z chrześcijańskim porządkiem świata. Jung twierdził, że świadomym celem życia człowieka jest samorealizacja. Wielu autorów widzi w nim prekursora ruchu New Age. Jung kreuje własną psychodeliczną religię o gnostyckim podłożu, gdzie Chrystus i Antychryst są jako swoiście widziana jedność. Bóg jest osobistym doświadczeniem psychicznym, jest tylko wytworem umysłu człowieka.

Młodszym od nich był Abraham Maslow twórca hierarchii potrzeb, która bazowała również na samorealizacji jako najważniejszym celu w życiu człowieka. Według jego koncepcji, aby człowiek mógł się prawidłowo rozwijać, musi najpierw zaspokoić potrzeby podstawowe tzn. fizjologiczne i bezpieczeństwa, następnie przynależności i miłości, własnej wartości i uznania aż do potrzeby najwyższej – samorealizacji. Kłóci się to z nauczaniem Jezusa, że najważniejsze jest szukanie Królestwa Bożego i pełnienie woli Bożej a reszta będzie nam dana. Gdy celem jest samorealizacja i możemy go osiągnąć sami to Bóg przestaje nam być potrzebny.

Jesteśmy przekonani, że psychologia ma poparcie naukowe i mocne dowody na potwierdzenie swoich tez. Mało kto zdaje sobie sprawę, że psychologia nie jest tym za co się podaje, i że jesteśmy uczestnikami wielkiego oszustwa i manipulacji. Nie chodzi o same badania, gdyż wiele z nich jest rzetelnie wykonane i dobrze opisują zachowania, reakcję i zależności. Do momentu gdy opisujemy rzeczywistość to nie ma problemu. Trudności zaczynają się gdy pojawia się interpretacja wyników i pogłębiają się one gdy zaczynamy stosować je w praktyce. Opis rzeczywistości przez psychologię można uznać za dziedzinę naukową. Wyciąganie wniosków i budowanie teorii związane jest z projekcją własnych poglądów, zapatrywań, ideologii osoby interpretującej. Formułując wnioski nie jesteśmy obiektywni, zawsze robimy to przez pryzmat własnych doświadczeń, poglądów, systemu wartości i nie ma możliwości by tego uniknąć. Freud i Jung przenieśli wprost swoje antychrześcijańskie poglądy na tworzone koncepcje. Nadmierne zainteresowanie Freuda seksem spowodowało iż swoje problemy i fantazję uogólnił, przypisując wszystkim to co sam przeżywał.

WykresPsychoterapia nie jest tak skuteczna jak się przedstawia. Hans Eysenck przeprowadził badania, które jednoznacznie pokazują, że psychoterapia nie ma żadnych podstaw naukowych. Wnioski z badań widać na podanym wykresie. Wyniki badań nad młodzieżą w Anglii wykazały, że młodociani przestępcy nie korzystający z poradnictwa wchodzą w konflikt z prawem rzadziej niż ci, którzy taką pomoc otrzymują. Terapie często trwają latami i powodują uzależnienie od terapeuty lub terapii. Wygląda jakby psychoterapia tworzyła problemy, z którymi później walczy mało skutecznie.

Świecka psychologia przypisując sobie naukowe podstawy odrzucała religię jako nienowoczesny zabobon. Badania przeprowadzone pod koniec XX wieku pokazały, że osoby religijne żyją dłużej i znacznie rzadziej mają zawał serca. U osób wierzących stwierdzono większą przeżywalność po zawale. Religijność ma wpływ również na mniejsze ryzyko depresji oraz szybszy powrót do zdrowia osób na nią cierpiących.

W pierwszej połowie XX wieku powstała szkoła filozoficzna nazwana pozytywizmem logicznym. Jej twórcy zajęli się krytyką wielu teorii i koncepcji psychologicznych jako nieweryfikowalnych naukowo. Uznali za absurdalne pojęcie podświadomości, gdyż nie ma możliwości udowodnienia istnienia czegoś takiego. Istnienie podświadomości wymaga takiej samej wiary jak to, że naszym życiem kieruje Opatrzność Boża. Św. Paweł pisząc: „Nie czynię dobrego, które chcę, tylko złe, którego nie chcę”, nie zwalał odpowiedzialności na podświadomość, wiedział, że to grzech powoduje ten stan rzeczy. Od samego początku człowiek ma nieodpartą chęć do usprawiedliwiania siebie i zrzucania odpowiedzialności na innych. W dniu dzisiejszym psychologia ułatwia takie podejście, możemy powiedzieć, że nasze wybory wynikają z podświadomości, uwarunkowań genetycznych, choroby. Również wpływ społeczeństwa, urazów z dzieciństwa, traumy z przeżyć szkolnych itd., dają nam podstawę do usprawiedliwiania grzechów. Według obecnych standardów nie ma zła, są tylko choroby, zaburzenia, uzależnienia. Nie ma złodziei są tylko kleptomani, nie ma podpalaczy są tylko piromani, ani pijaków tylko uzależnieni, chorzy z powodu słabej woli. Pojawia się twierdzenie, że psychologia to religia udająca naukę, która jednocześnie ma na celu zniszczenie prawdziwej religii. W imię nauki psychologia wyrugowała religię a kierownictwo duszy zastąpiono leczeniem umysłu, zwanym psychologią. Psychologia jest religią, bo przedmiotem jej zainteresowania jest sens i cel życia, wartości i zachowania, narzuca pewien system wierzeń, tworzy nowy system wartości i nie ma żadnych podstaw naukowych.

Mit pozytywnego myślenia

Co jest złego w pozytywnym myśleniu? Współczesna koncepcja pozytywnego myślenie nie polega na tym by dobrze myśleć o sobie i o innych. Dzisiaj chodzi o myślenie „możliwościowe”. Chodzi tu o wpływanie na rzeczywistość za pomocą naszych myśli, czego nie można naukowo udowodnić, a po drugie chodzi o odwadzanie nas od prawdy, że bez Chrystusa nic nie możemy. Jest to tylko umacnianie pychy, która jest źródłem wszystkich innych grzechów. Pozytywne myślenie naucza, że nasze wewnętrzne nastawienie da nam szybko sukces w postaci bogactwa, zdrowia, satysfakcji nie tylko w pracy. W księgarniach możemy znaleźć całe stosy poradników jak dzięki pozytywnemu myśleniu możemy osiągnąć sukces oraz że możemy dzięki niemu wpływać na innych ludzi. Z podejściem naukowym ma to niewiele wspólnego, przypomina to bardziej praktyki okultystyczne. Ideologia pozytywnego myślenia (PM) opiera się w pewnej części na przekonaniu, że człowiek wykorzystuje jedynie kilka procent możliwości mózgu (spotkałem się z informacją, że profesor wykorzystuje jedynie ok. 10% co miało być wysokim wskaźnikiem). Przekonanie to nie zostało potwierdzone żadnymi badaniami klinicznymi i jak na razie nie ma faktycznego potwierdzenia tych rewelacji. Część psychologów, mimo to, chcąc wykorzystać pełne możliwości ludzkiego umysłu wykorzystuje w swojej terapii techniki zaczerpnięte z religii wschodu jak joga, autohipnoza, autosugestia, trening relaksacyjny, medytacje wschodnie, wizualizację.

Nie potrzebujemy już opieki Opatrzności Bożej, łaska Boża również nie jest już potrzebna, Bóg zaś nie jest sędzią sprawiedliwym. O tym, na co otwieramy się kierując się w życiu ideologią pozytywnego myślenia sporo mogą powiedzieć egzorcyści, którzy mają styczność na co dzień z ludźmi stosującymi te metody. Pozytywne myślenie nie wymaga pracy nad sobą i ciągłej walki duchowej, nie uwzględnia krzyża i cierpienia jako drogi do doskonałości, przez co jest łatwiejsze i przyjemniejsze do realizowania i dlatego wielu ludzi wpada w tę pułapkę. Pozytywne myślenie powoduje tłumienie prawdziwych uczuć. Mamy coraz więcej osób nierealistycznie myślących, których wyobrażenia i oczekiwania są nieadekwatne do rzeczywistego otoczenia. Rzeczywistość, często brutalnie weryfikuje ich nastawienie, co kończy się dla nich często depresjami i wizytami w gabinetach psychoterapeutów.

 

Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością?(2 Kor 6, 14).

U podstaw współczesnej psychologii leży przekonanie o konieczności samorealizacji i samoaktualizacji. Odrzucono antropologię chrześcijańską a postawiono na pierwszym miejscu człowieka z jego potrzebami.

ChrześcijaństwoPsychologia
Bóg w centrumCzłowiek w centrum
Bóg osobowy w Trójcy jedynyKult podświadomości
Łaska Boża niezbędnaNieograniczone możliwości umysłu
Współpraca z łaską przez modlitwęTechniki samorozwoju
Grzeszna natura człowiekaCzłowiek z natury dobry
GrzechChoroba, zaburzenie
Wolna wolaWpływ czynników niezależnych
Celem życie wieczneCelem samorealizacja
Dążenie do świętościDążenie do sukcesu
Kierownictwo duchowePsychoterapia
Prawo dane przez BogaTworzenie własnych zasad moralnych
Zaufanie BoguWiara we własne siły

 

Człowiek, pozostający pod wpływem myślenia psychologicznego, nastawiony jest na zaspokajanie własnych potrzeb – nie może być naprawdę szczęśliwy, nie może czuć się bezpiecznie, taki człowiek nie umie porządkować własnego życia.

Człowiek powodowany pychą, odwrócił się od Bożych przykazań i ustanowił własne prawa. Za tę pychę przychodzi płacić wysoką cenę, nie tylko w życiu doczesnym.

 

Według „Psychologia jak religia, religia jak psychologia”, Anna Wasiukiewicz, Warszawa 2015

 


Anna Wasiukiewicz – mężatka, matka trójki dzieci, psycholog i publicysta; udziela porad psychologicznych w ramach Fundacji Promień Bożego Miłosierdzia.