Wielkie klimatyczne oszustwo

Tytuł tego artykułu zapożyczyłem z filmu dokumentalnego pod tytułem „Wielkie oszustwo globalnego ocieplenia” wyemitowanego w 2007 r przez brytyjski Channel 4.

Film choć liczy już 15 lat, to nadal najlepiej przedstawia katalog kłamstw i zwyczajnych nonsensów używanych przez klimatystów w celu szerzenia globalnej i zgubnej dla ludzi histerii, a także logicznie i jasno tłumaczy najważniejsze mechanizmy wpływające na zmiany i samo kształtowanie pogody.

Druga część filmu stara się zanalizować przyczyny, dla których prawda o klimacie i jego zmianach nie może przebić się do głównego nurtu debaty publicznej. Co ważne, w filmie udział biorą i wypowiadają się na tematy związane z tak zwanym globalnym ociepleniem najwybitniejsi światowej rangi specjaliści w takich dziedzinach jak: klimatologia, fizyka, obserwacje pogody, oceanografia, badacze Arktyki i wielu innych dziedzin. Z reguły są to obecni lub emerytowani autorzy najbardziej prestiżowych publikacji i profesorowie czołowych instytucji badawczych i uniwersytetów z całego świata. W internecie istnieje już, a może jeszcze, bardzo dużo także nowszych materiałów, które potwierdzają wszystkie główne tezy przedstawione w filmie. Z kolei głośny film znakomitego holenderskiego dokumentalisty Marijna Poelsa („Ustanowienie niepewności”), pokazuje skutki jakie klimatyzm ma na inne dziedziny życia (przede wszystkim na rolnictwo i produkcję żywności), w sieci są także liczne wystąpienia jednego z założycieli i szefów organizacji Greenpeace Patricka Moore’a (nawiasem mówiąc jedynego z nich, który miał wykształcenie w dziedzinie nauk ścisłych).

Na początek warto przyjrzeć się punkt po punkcie najważniejszym pytaniom jakie nasuwają się, gdy słyszymy o globalnym ociepleniu i groźnym ponoć dwutlenku węgla. Pierwsze z nich brzmi:

Czy temperatura na Ziemi rośnie i czy jest to efektem emisji CO2 związanej z działalnością człowieka?

Odpowiedź jakiej udzielają badacze problemu brzmi: średnie temperatury na Ziemi około 300 lat temu, od zakończenia w połowie XVIII wieku tak zwanej małej epoki lodowcowej zaczęły rzeczywiście rosnąć (warto przypomnieć, że w wieku XVII można było w zimie jeździć saniami do Skandynawii przez Bałtyk, na środku którego stawiano sezonowe karczmy, w których była możliwość posilić się i ogrzać). Jednak zmiany klimatu to zjawisko naturalne i temperatury na Ziemi nadal są niższe i to znacznie, niż były w okresie ocieplenia średniowiecznego, którego szczyt miał miejsce koło roku 1200, również w dalszej przeszłości bywały w dziejach naszej planety długie okresy gdy jej temperatury były sporo wyższe od obecnych. Profesor Ian Clark z Wydziału Nauk Ścisłych na uniwersytecie w Ottawie uspakaja jednak, że będące jedną z ikon obecnej histerii niedźwiedzie polarne znakomicie sobie z tamtymi temperaturami poradziły.

Philip Scott z wydziału biogeografii uniwersytetu londyńskiego pokazuje z kolei, że okresy ocieplenia były jednocześnie okresami prosperity dla ludzi i roślin, o czym oprócz wiedzy o biologii roślin świadczą zarówno wspaniałe gotyckie katedry jak i liczne ślady mówiące o istnieniu winnic nawet na północy Anglii. Co ciekawe, obecny wzrost temperatur miał miejsce do roku 1940 w świecie, w którym produkcja przemysłowa ograniczała się do niewielu krajów Zachodu, a masowe użycie samochodów i innych sprzętów wytwarzanych przez przemysł w skali świata dopiero raczkowało. Gwałtowny boom przemysłowy i konsumpcyjny jaki nastąpił przez około 30 lat po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej łączył się z okresowym, trwającym mniej więcej tyle samo lat … oziębieniem, kolejna fala ocieplenia rozpoczęła się wraz z kryzysem naftowym z 1973 r. i wywołaną nim recesją, jednak od początku XX wieku wyhamowała i w ciągu ostatnich kilkunastu lat średnie temperatury przestały wyraźnie rosnąć, żyjąc wystarczająco długo mogę to potwierdzić. Wszystkie te fakty nijak nie pasują do teorii o przemożnym negatywnym wpływie człowieka, a także przemysłu i CO2 na klimat. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że samo CO2 jest kluczowym czynnikiem wszelkiego życia na Ziemi, ale stanowi niewielki ułamek procenta mieszaniny wszystkich gazów tworzących ziemską atmosferę. Natomiast udział CO2 jaki wydziela się za sprawą człowieka jest jeszcze znacznie mniejszy. Kolejne ważne pytanie jakie powinni sobie postawić wszyscy zainteresowani tematem brzmi:

Czy mechanizm tak zwanego efektu cieplarnianego jest prawdziwy?

Teza o tzw. efekcie cieplarnianym w uproszczeniu głosi, że ciepło słoneczne odbija się od Ziemi i zamiast wydostawać się z atmosfery, zostaje w niej uwięzione przez swego rodzaju kopułę stworzoną przez nadmierne ilości CO2. Jednak zgodnie z tą teorią największe ocieplenie powinno być odnotowane właśnie w rejonach, w których ciepło w myśl tej tezy niejako uderza w warstwę CO2 w troposferze na wysokości około 10 kilometrów, tymczasem nic takiego nie ma miejsca i troposfera wcale nie ogrzewa się więcej, tylko przeciwnie; mniej niż miejsca na powierzchni, od których odbija się ciepło i na których obserwujemy wzrost temperatur.

Co decyduje o klimacie i jego zmianach?

Okazuje się, że zgodnie z tym co każdemu człowiekowi który zamiast w ekran telewizora bądź smartfona patrzy od czasu do czasu w niebo i na termometr powinno się wydać oczywiste, jest jeden czynnik po wielekroć bardziej istotny od wszystkich innych i jest nim słońce oraz to co się na nim dzieje. Brytyjski astrofizyk i prognosta pogody Piers Corbyn zasłynął swego czasu trafnością prognoz opartych o aktywność słońca – im bardziej aktywne było słońce i im więcej było tak zwanych plam na słońcu, tym na Ziemi było cieplej i na odwrót. Ta korelacja zachodzi także w dłuższych okresach czasu i co ciekawe w latach 1940-1970, gdy przemysł przeżywał okres gwałtownego wzrostu, aktywność słońca zmalała i tak samo zmalały temperatury na Ziemi, co stanowiło okresowe załamanie wspomnianego 300-letniego trendu wzrostowego. Tę zależność potwierdzają także badania w dłuższym horyzoncie czasowym.

Słońce działa na klimat bezpośrednio, ale także pośrednio poprzez wpływ na powstawanie chmur, które działają chłodząco na temperatury panujące na powierzchni Ziemi. Tworzenie chmur jest bowiem zależne m.in. od promieniowania kosmicznego, a to z kolei jest zależne od aktywności słońca – im słońce bardziej aktywne, tym mniej cząstek promieniowania kosmicznego dociera do Ziemi i tym mniej powstaje z tego powodu chmur. Długookresowe badania promieniowania kosmicznego i temperatur na Ziemi prowadzone niezależnie od siebie przez różne ośrodki badawcze wykazały po ich porównaniu uderzającą zbieżność czasową. Jak twierdzi Nigel Calder były wieloletni wydawca prestiżowego pisma New Scientist, Ziemia z uwagi na ogromny wpływ słońca jest w pewnym sensie w jego atmosferze.

Jeżeli zatem fakty przeczą tezom głoszonym przez klimatystów, a czołowi przedstawiciele świata nauki w dziedzinach zajmujących się klimatem i jego dziejami negują podstawy medialnej paniki, to dlaczego ich argumenty są w debacie publicznej pomijane?

Jeszcze w początku lat 1970 poważni uczeni obawiali się globalnego ochłodzenia, które byłoby kontynuacją trendu z lat 1940-1970, ale także znacznie dłuższych cykli, o których w jednym ze swoich wykładów mówi Patrick Moore – twórca i były szef Greenpeace. Pojawiła się nawet wtedy propozycja „ratowania klimatu” poprzez celowy wzrost emisji CO2. Jednak gdy w połowie lat 1970 trend klimatyczny na około kolejnych 30 lat się odwrócił, wtedy klimatem zajęła się jako pierwszy polityk rangi światowej Pani Margaret Thatcher. Postanowiła bowiem wykorzystać hipotezę o wpływie produkowanego przez spalanie paliw kopalnych CO2 na globalne ocieplenie do walki z brytyjskimi górnikami. Jak wspomina ówczesny członek jej gabinetów (także jako minister odpowiedzialny za energię) lord Nigel Lawson, to właśnie Thatcher przeznaczyła ogromne sumy pieniędzy na badania nad związkiem CO2 z globalnym ociepleniem i to pod jej wpływem Towarzystwo Królewskie tworzyło kolejne raporty. Jak stwierdza w filmie Lawson, on sam kiedy je zlecał, a potem studiował, był zaskoczony na jak słabych dowodach i przesłankach zaczęły opierać się prezentowane przez uczonych tezy i jak szybko zaczęły różnić się o 180 stopni od tego co głoszono niewiele lat, a nawet miesięcy wcześniej.

Drugi i mający znacznie szerszy niż krajowe rozgrywki żelaznej damy powód medialnej jednostronności tłumaczy Patrick Moore. W połowie lat 1980 większość ludzi na Zachodzie zdawała sobie sprawę, że istniejące modele wzrostu i sposób traktowania przyrody są na dłuższą metę nie do utrzymania. (w Polsce m.in. ze względów historycznych ta świadomość nadal jest bardzo ograniczona.) Geenpeace w swoim założeniu miał nie tylko chronić przyrodę, ginące gatunki takie jak niepotrzebnie i okrutnie zabijane foki czy wieloryby, ale także, a może przede wszystkim miał chronić ludzkość – jego pierwsze i także z dzisiejszego punktu widzenia najważniejsze kampanie były skierowane przeciwko próbom broni nuklearnej – jeden z operatorów filmowych współpracujący z Greenpeace został wtedy zamordowany przez francuskie służby specjalne w związku z próbami na owianym złą sławą atolu Mururoa. Jednak w końcu lat 1980 na to przekonanie nałożyło się inne ważne wydarzenie o zasięgu globalnym, jakim był upadek komunizmu w wersji radzieckiej. Ruchy postkomunistyczne i lewackie na Zachodzie musiały zacząć szukać nowych platform do głoszenia swoich ideologii i właśnie za taką uznały klimatyzm oraz traktowane instrumentalnie hasła ekologiczne, pod którymi łatwo było przemycić zadawnioną nienawiść do kapitalizmu, a de facto do całej zachodniej cywilizacji.

Ekologia, jak mówi Moore, z ruchu opartego na nauce, wiedzy i humanizmie przekształciła się pod ich wpływem w posługującą się przede wszystkim manipulacją emocjami fanatyczną ideologię przypominającą w działaniu religijne sekty nie dopuszczające żadnych herezji czy nawet wątpliwości. Doszło wtedy do paradoksalnego sojuszu reprezentującej interesy korporacji stojących za energetyką atomową M. Thatcher z najbardziej radykalnymi wrogami Zachodu, przemysłu, kapitalizmu, ale także coraz wyraźniej wrogami ludzkości. Bardzo szybko do tej koalicji dołączył prezydent Bush senior, który zwiększył nakłady na badania nad klimatem ponad 10-krotnie. To właśnie M. Thatcher poprzez finansowanie badań nad wpływem człowieka na klimat dała impuls do powstania owianego wątpliwą sławą IPCC (Międzynarodowego Panelu do badania Zmian Klimatu) w 1988 r. Jest on agendą ONZ i Światowej Organizacji Meteorologicznej, a jego raporty są zatwierdzane przez 195 państw.

Jak tłumaczy wspomniany N. Calder, uczeni na całym świecie konkurują dzisiaj o pieniądze w systemie grantowym i nawet jeżeli, jak mówi; twoje badanie dotyczy np. życia wiewiórek w Sussex, to pieniądze na nie dostaniesz tylko wtedy, jeżeli w aplikacji napiszesz, że badanie będzie dokonane w kontekście zmian klimatycznych. Osobnym problemem jest opieranie się w badaniach na modelach komputerowych i sugerowanie, że są one czymś z natury obiektywnym, bo przecież komputer nie ma interesów czy uprzedzeń. Tymczasem odpowiedź na pytanie ile warte są modele komputerowe do przewidywania przyszłości klimatu, jak wskazuje dr Roy Spencer – jeden uczonych z kierujących badaniami pogody w NASA, są warte dokładnie tyle, ile warte są założenia jakie się przyjmie przy ich tworzeniu, a tych założeń są setki. Tymczasem wszystkie modele przedstawiane w mediach zakładają, że głównym czynnikiem zmian jest wywoływany działalnością człowieka CO2, ignorując jednocześnie wpływ słońca czy mechanizmy tworzenia chmur. Jak twierdzi profesor klimatologii z Uniwersytetu w Winnipeg Tim Ball przypomina to badanie złego działania samochodu z pominięciem silnika, układu napędowego, a skupianie uwagi tylko na kołach.

Profesor Ian Clark dodaje, że znając matematykę można wymodelować dowolny rezultat. Nawiasem mówiąc, to też wiedza każdego studenta polskiej politechniki uczęszczającego na tak zwane laboratoria, gdzie należy osiągnąć wyniki przewidziane przez prowadzącego, by uzyskać zaliczenie. Dodatkowo jak wskazał profesor oceanografii Carl Wunsch nakłada się na to chęć, by wynik funkcjonowania danego modelu był „interesujący”, a nie prawdziwy, gdyż wtedy jest większa szansa, że zostanie opublikowany, a także, że zainteresuje media i skromny, bezbarwny naukowiec stanie się z dnia na dzień celebrytą. Przechył w tę stronę jest także widoczny wewnątrz samej społeczności naukowej. Powstała również sprzęgnięta ze światem nauki cała generacja tak zwanych ekodziennikarzy, którzy są zainteresowani w podkręcaniu wyników, tak by ich opis działał na emocje odbiorców. Sławne jest obecne na YT nagranie tłumaczące stanowisko BBC z roku 2018 w którym stacja ogłosiła, że nie będzie już zapraszać do debaty o zmianach klimatu tak zwanych negacjonistów klimatycznych (to też zabieg słowno-propagandowy, nikt nie neguje zmian klimatu, ale jedynie ich przyczyny i rozmiar), ponieważ zdaniem BBC dowody na (nie wiadomo dokładnie czy na zmianę klimatu w ogóle, czy na powodowane przez człowieka gwałtowne i groźne ocieplenie) są „przeważające”. W nagraniu uzasadniającym takie stanowisko uważanej za wzorzec obiektywnego dziennikarstwa brytyjskiej stacji, jedynym pokazanym przykładem „negacjonisty” jest…Donald Trump.

Czy zmiany klimatu mają wpływ na zwiększenie liczby kataklizmów pogodowych?

Okazuje się, że chociaż media bombardują nas codziennie informacjami o meteorologicznych kataklizmach z jawną lub sugerowaną tezą, że są one efektem ocieplania klimatu, chociaż mapy telewizyjnych prognoz pogody zmieniły barwy z zielonych na przypominające rozżarzone pustynie czerwono pomarańczowe, to odpowiedź jakiej w filmie udziela Profesor Richard Lindzen z Massachusetts Institute of Technology brzmi: „To czysta propaganda”, w cieplejszym klimacie kataklizmów, które wynikają przede wszystkim z różnic temperatur pomiędzy biegunami, a tropikami jest mniej, a nie więcej i mówi o tym każdy podręcznik meteorologii.

Kolejne dramatyczne doniesienia dotyczą bardzo często topnienia lodowców i sugerują, że walące się z łoskotem w fale oceanu góry lodowe doprowadzą do potopu np. na Żuławach czy w okolicach Dębek, o czym mogliśmy wielokrotnie czytać w polskich mediach od kilkunastu lat. Znam przykłady, gdy ludzie rezygnowali z tego powodu z zakupu nieruchomości nad morzem.

Tymczasem jak tłumaczy Dyrektor Międzynarodowego Centrum Badań nad Arktyką profesor Syun–Ichi Akasofu pokazywane w mediach w apokaliptycznym sosie zapadanie się do oceanu wielkich gór lodowych w rejonie Arktyki jest zjawiskiem tak samo naturalnym jak opadanie liści jesienią, w ich miejsce powstaje nowy lód, a poziom oceanów w skali świata (w odróżnieniu od zmian lokalnych wywołanych np. ruchami ziemi) ulega cyklicznym zmianom w tempie praktycznie niezauważalnym dla nawet kliku pokoleń. Kolejne pytanie jakie zadają autorzy filmu brzmi:

Czy z powodu ocieplenia klimatu grozi nam malaria w krajach północy?

Profesor Paul Reiter z paryskiego Instytutu Pasteura odpowiada jednoznacznie: Nie, jedna z największych epidemii malarii, która pochłonęła około 600 tysięcy ofiar miała miejsce w XX wieku w ZSRR na obszarach gdzie zimą panowały siarczyste mrozy i straszenie przeniesieniem malarii na północ określa jako „wynalazek bractwa globalnego ocieplenia”.

Dlaczego więc uczeni, ale także dziennikarze, politycy tak masowo poddają się presji klimatystów?

Czasem informacje o ich zgodzie na dogmaty klimatyzmu są po prostu fałszowane. Profesor Reiter opisuje swoją własną historię, kiedy nie godząc się na podrasowywanie przez tę instytucję raportów postanowił wycofać się z IPCC (warto dodać, że ten panel z zasady bada tylko zmiany klimatu wywołane przez człowieka, z pominięciem innych czynników), a mimo to instytucja ta uporczywie umieszczała jego nazwisko pod swoimi publikacjami, poskutkowało dopiero zagrożenie przez uczonego wejściem na drogę sądową. Jak twierdzi, zna wiele podobnych sytuacji. Z drugiej strony wielu członków IPCC nie jest poważnymi uczonymi. Z kolei Frederick Seitz podaje przykłady, gdy negatywne recenzje były z dokumentów IPCC po prostu usuwane na skutek presji polityków, lobbystów i NGO.

Wielu naukowców po prostu boi się zabrać głos publicznie, gdyż oznacza to utratę funduszy na badania, w bardziej drastycznych sytuacjach pracy, niektórzy otrzymują nawet pogróżki odebrania życia. To samo dotyczy niezależnych dokumentalistów. Holenderski dziennikarz i niezależny dokumentalista Marijn Poels opisuje, że jego wstrząsający film „Ustanowiona niepewność” pokazujący jak tak zwane odnawialne źródła energii niszczą rolnictwo i prowadzą z jednej strony do likwidacji upraw przeznaczonych na żywność, z drugiej do monopolu międzynarodowych korporacji handlujących żywnością, nie mógł pokazywać swojego filmu w mediach, a jedynie na pokazach w kinie, gdzie był znieważany przez klimatystów, otrzymywał także liczne groźby. Z drugiej strony istnieje już dzisiaj cała armia ludzi żyjących z klimatyzmu. Dla przykładu na zjazd klimatystów w Nairobi przybyło swego czasu odrzutowcami 6 tysięcy ludzi z całego świata, by debatować tam 10 dni na przykład nad związkiem globalnego ocieplenia z seksizmem. W brytyjskich urzędach są już specjalne posady tak zwanych oficerów klimatycznych, a każdy kto wykazuje zdrowy rozsądek jest poddany ostracyzmowi i porównywany do negacjonistów holocaustu.

Jaki wpływ na kraje trzeciego świata i nie tylko ma klimatyzm?

Tamtejsi politycy odpowiadają jasno; Chodzi o uniemożliwienie tym krajom uprzemysłowienia i związanego z tym podniesienia długości i standardu życia. Zamiast tradycyjnych źródeł energii proponuje się zawodne wiatraki i panele, które sprawiają, że mieszkańcy mają wybór: albo światło albo lodówka. Chaty nadal opalane są ogniskami, a mieszkańcy, w tym dzieci, umierają na związane z tym choroby płuc, to samo dotyczy żywności, której nie można trzymać w lodówkach, nie ma szans na produkcję stali, wyprodukowanie szyn i ułatwienie transportu. Jeszcze głębiej opisuje to dokument wspomnianego M. Poelsa, w którym pokazuje upadek tradycyjnego rolnictwa w Europie.

Z jednej strony rolnicy produkujący żywność są niszczeni coraz to nowymi regulacjami i rosnącymi gwałtownie cenami energii, z drugiej zachęcani do zamieniania pól uprawnych roślin jadalnych albo w monokultury do produkcji biogazu albo w cmentarne pustynie paneli słonecznych czy podobnie upiorne i dewastujące przyrodę oraz krajobraz farmy wiatraków. W zakończeniu Poels przedstawia także fascynująca hipotezę prof V. Kucherova, według której gaz oraz ropa tworzone i tłoczone są do swoich dostępnych dla człowieka pokładów z wnętrza Ziemi i w pewnej mierze odnawialne.

Wymienione w tekście filmy wywołały oczywiście tak zwane kontrowersje i protesty. W takiej atmosferze Profesor Wunsch chciał nawet wycofać swój udział. Obszerny i w swoim duchu jednostronny materiał na ten temat zamieściła Wikipedia. Jednak zasadniczych argumentów występujących w nim światowych sław w swoich dziedzinach nikt nie był w stanie podważyć, również instytucje odwoławcze uznały, że merytoryczne wypowiedzi domagającego się ich wycofania profesora Wunscha nie zostały przeinaczone.

To co na pewno uderza, to niemal identyczny schemat działania klimatystów i obserwowany w czasie mniemanej pandemii modus operandi sanitarystów. W obu przypadkach wykorzystano naturalne zjawiska, które zachodzą w przyrodzie, obudowując je sztucznie stworzoną atmosferą grozy. W Polsce mamy genialny opis tego starego jak świat socjotechnicznego chwytu dokonany przez B. Prusa w powieści „Faraon”, w której zamiast wirusa i zmian klimatu posłużono się zaćmieniem słońca. W obu sytuacjach stosowano cenzurę, szykany i zastraszanie uczciwych uczonych

Jednak jest jeszcze jeden czynnik, o którym wspomina P. Moore; zachodnia cywilizacja i jej model rozwoju przechodzi autentyczny kryzys i być może nie do końca świadome poczucie tego jest powszechnie obecne w ludzkiej podświadomości. Obserwowany upadek etosów uczonych, polityków, kapłanów, lekarzy, dziennikarzy, prawników, czy szerzej ujmując zanik przestrzegania i wiary w podstawowe normy i wartości leżące u podstaw naszej cywilizacji takie jak dążenie do prawdy czy godność osoby ludzkiej są faktem. To, że okazało się, iż antropogeniczna emisja CO2 nie ma szczęśliwie wpływu na klimat też jest faktem, ale prawdą jest także to, że wymuszany przez system bankowy i polityczny stały wzrost konsumpcji, coraz szybsze zużywanie coraz większej liczby produkowanych na tę okoliczność coraz mniej trwałych gadżetów jest z jednej strony niemożliwe do utrzymania ze względu na prawa fizyki, a z drugiej nie zaspokaja najbardziej głębokich ludzkich potrzeb. W paradoksalny sposób współgra to ze słynną wypowiedź polskiego premiera o szczęściu osiąganym przez kopanie i zasypywanie rowów za miskę ryżu. Tak samo poddanie się bezsensownemu i szkodliwemu pod każdym względem sanitaryzmowi miało swoje żyzne podglebie w czymś co nazwać można zdrowizmem.

Jak zauważył kiedyś Kurt Vonnegut, przekonanie, że sprzątaczka dostająca się do pracy rakietą będzie szczęśliwsza, jest złudne. Pojawili się więc Jüngerowscy „szatańscy adwokaci słusznych spraw”. Jak bardzo wypaczyli pierwotne idee ruchu ochrony przyrody i immanentnie z nią związane chronienie piękna (pisali o tym choćby Ruskin, Pawlikowski, Scruton) przed nadmierną inwazją przemysłu i szpetoty pokazuje sam zwrot „ochrona klimatu”, który oznacza ni mniej ni więcej podniesione do entej potęgi wywyższenie człowieka ponad prawa przyrody, tym razem w skali kosmicznej, podczas gdy podstawową ideą ruchu ekologicznego była zawsze pokora wobec natury, chronienie jej dla niej samej dlatego, że jest to potrzebne zdrowiu ludzkiego ciała, ale także duszy.

Z takim samym odwróceniem wszystkich wartości mieliśmy do czynienia podczas tak zwanej pandemii, kiedy to politycy i aktywiści podający się za „zielonych” obrońców tego co naturalne, stali w awangardzie tego co sztuczne, szpetne, fałszywe, a politycznie i ideowo odrażające. Jednak grunt pod ich działania był już przygotowany. Na wzniosłe hasła przepełnionych nienawiścią do gatunku ludzkiego zbawców planety czekali ich wdzięczni odbiorcy – „ludzie biologiczni”, o których Barbara Toporska pisała, że uwierzą we wszystko.

Olaf Swolkień

Autor był w latach 1993-2003 publicystą i kampanierem ekologicznym, uczestnikiem wielu akcji w obronie przyrody (obrona parku krajobrazowego na G. Św. Anny), w obronie tradycyjnego rolnictwa bez GMO, działał także na rzecz utrzymania dobrego planowania przestrzennego, ratowania polskich kolei, ochrony starych drzew i ułatwień dla ruchu rowerowego, z których do dzisiaj na co dzień korzysta)

Myśl Polska, nr 27-28 (2-9.07.2023)

'https://myslpolska.info/2023/07/02/swolkien-wielkie-klimatyczne-oszustwo/

Historia antykultury według Krzysztofa Karonia

Spotkałem reklamę książki pana Krzysztofa Karonia, jak i wywiady z nim w miejscach, o których wiem, że podchodzą do takich rzeczy poważnie. Zainteresowało mnie to i zacząłem lekturę.

Chcąc mówić czy też pisać o antykulturze autor podaje nam na początku czym jest sama kultura. I jest to podejście jak najbardziej prawidłowe.

Czym zatem jest kultura według Krzysztofa Karonia?

Na początek podana jest definicja angielskiego antropologa Edwarda Tylora. Ma ona chyba dla autora znaczenie, gdyż jej treść jest wyróżniona pogrubioną czcionką.

Kultura lub cywilizacja, ujęta w szerokim sensie etnograficznym, jest to kompleksowa całość obejmująca wiedzę, wierzenia, sztukę, moralność, prawa, obyczaje, oraz wszelkie inne zdolności i nawyki nabyte przez człowieka jako członka społeczeństwa.

Zagłębiając się i wyjaśniając różne odniesienia podanej definicji dochodzimy do takiego stwierdzenie: „Najwięcej nieporozumień budzi często spotykane rozróżnienie pojęć na elitarną kulturę wysoką i masową (popularną) kulturę niską. Wyjaśnienie tego rozróżnienia wykracza poza ramy tego szkicu, wymaga zresztą ustalenia, czym jest sama kultura”(!).

I tu rodzi się pytanie: po co jest podana definicja kultury gdy parę zdań dalej autor podaje, że jeszcze nie ustalił czym ona jest?

I dalej.

Do prezentacji swoim przemyśleń w zakresie kultury Krzysztof Karoń posługuje się pojęciem „mechanizm kultury”. Jest podana jego definicja (pogrubionym drukiem): Wewnętrzny mechanizm automatyzacji skłaniający człowieka do podejmowania nieprzyjemnego wysiłku w celu stworzenia dzieła umożliwiającego przeżycie satysfakcji to podstawowy mechanizm kultury.

I dalszy ciąg już normalnym drukiem: „Kultura w znaczeniu społecznym to taka formacja społeczno-ekonomiczno-polityczna, która umożliwia uruchomienie i działanie w człowieku podstawowego mechanizmu kultury tworzącego motywację do dobrowolnego podejmowania celowego wysiłku prowadzącego do powstania społecznie użytecznego dzieła (produktu, dobra)”.

I taki jeszcze cytat: „Zasadnym wydaje się rozumienie pojęcia kultura jako zbioru tylko takich wzorców zachowań, których celem jest doskonalenie (budowa, konstruowanie, rozwój) osiągane kosztem wysiłku (praca, nauka, trening) zwieńczonego dziełem (materialnym lub niematerialnym) i nagradzanego satysfakcją (podziwem, uznaniem, zachwytem, szacunkiem, pieniędzmi).”

Parę akapitów dalej, dosłownie na sąsiedniej stronie, mamy pogrubione zdanie: Kultura może prowadzić do zbrodni.

 

W jaki sposób „mechanizm kultury”(tworzący społecznie użyteczne dzieła), powodujące zachwyt może prowadzić do zbrodni, tego autor nie wyjaśnia, mimo, że stwierdza, że tak jest i jest to dla niego oczywistością.

 

Podrozdział Kultury dobre i złe zawiera takie stwierdzenie: „Istnieją przecież różne kultury(…), jednak nikt nie ma (a raczej nie powinien mieć) również wątpliwości, że jedynie kultura chrześcijańska stworzyła najwyżej rozwiniętą cywilizację wysokich technologii, powszechnego dobrobytu i powszechnej wolności.” Jasne zauważenie jakiejś sytuacji. Zaraz pojawia się stwierdzenie, że różnice między kulturami sprowadzają się do różnic w systemach wartości wyznaczających ich cel, kierujących nimi w drodze do tegoż celu i hamujących przed rozbiciem się lub stoczeniem w przepaść. Jakie to są wartości? Nie ma wyjaśnienia.

Podobne stwierdzenia możemy znaleźć w podrozdziale Hierarchia elementów: Przykładowo akapit: „Jedyną kulturą, jaka stworzyła cywilizację wysokich technologii, jest kultura chrześcijańska, i tylko system wartości chrześcijańskich (a mówiąc precyzyjniej katolickich – nie ma tu miejsca na szczegółowe uzasadnienie) dzięki upowszechnieniu kultury w postaci etosu pracy umożliwił niespotykane wcześniej poszerzenie sfery wolności. Współcześni ludzie cenią sobie ten cywilizacyjny i wolnościowy dorobek, nawet nie zadając sobie sprawy z jego źródła.”

Jasno z niego wynika, że według autora kultura w stosunku do cywilizacji jest rzeczą sprawczą, że kultura tworzy cywilizacje.

 

Drugi rozdział książki to Errata do historii kultury a jego pierwszy podrozdział nosi tytuł Instytucje zła.

Co jest, według autora pierwszą instytucją zła? Może to będzie zaskoczenie a może i nie, dla autora jest nim Kościół Katolicki oraz chrześcijaństwo a zwłaszcza katolicyzm.

Jaki jest zdaniem p. Karonia negatywny dorobek chrześcijaństwa?

– wspieranie opresyjnej władzy świeckiej,

– ekspansjonizm ideologiczny,

– monopolizacja systemu edukacji i wychowania,

– restrykcyjna moralność religijna i obyczajowość,

– hamowanie rozwoju nauki,

– hamowanie postępu społecznego,

– ograniczenie wszelkich form wolności słowa i myśli i krzewienie nietolerancji.

 

Prawdę mówiąc każdy z tych punktów wymaga sporego referatu wyjaśniającego błędy. Zwłaszcza, że autor rzuca sformułowania hasłowo, bez uzasadnienia. Opiera się na pobieżnej i obiegowej opinii środowisk antykatolickich, nie chcąc nawet zajrzeć do źródeł – niekoniecznie katolickich. Wystarczy popatrzeć na początki uniwersytetów by zauważyć, że to właśnie Kościół Katolicki a zwłaszcza katolicyzm stał za powołaniem takich instytucji, dawał swoich kapłanów jako rektorów i wykładowców oraz dbał o to by były one nieskrępowane w swoich badaniach. Ciężko również udowodnić monopolizację edukacji, gdy w XIV-XVIII wieku państwo jako takie nie było w ogóle zainteresowane kształceniem dzieci i młodzieży. Kościół nie był monopolistą – był jedyną instytucją, która działa w tym zakresie. Dlatego też nie można mówić o monopolu, gdyż to sugeruje, że były inne instytucje działające na tym polu – a tak nie było.

Dotyczy to również innych zarzutów stawianych przez p. Karonia Kościołowi Katolickiemu.

Czytając tą książkę, dziwię się bardzo, że jest ona promowana przez portale, które chcą uchodzić za katolickie. Z jednej strony chaos myślowy, brak dyscypliny pojęciowej, zlepek myśli i pojęć często ze sobą nie powiązany a nawet stojących w opozycji, trudność z uchwyceniem przyczyny i skutku a z drugiej strony otwarty antykatolicyzm i walka z Kościołem Katolickim dyskredytują promowanie jej gdziekolwiek.

Niewykluczone, że promowana jest ta pozycja jako antidotum na powszechny jeszcze marksizm. Ale niestety książka pisana jest z pozycji marksisty, z pozycji materialistycznej. I tak naprawdę wprowadza ona większy zamęt niż porządkowanie pojęć i zjawisk.

 

Herbert o powrocie

Pan Cogito – – powrót

1
Pan Cogito
postanowił wrócić
na kamienne łono
ojczyzny

decyzja jest dramatyczna
pożałuje jej gorzko

nie może jednak dłużej
znieść zwrotów
kolokwialnych
–          comment allez-vous
–          wie geht’s
–          how are you

pytania z pozoru proste
wymagają zawiłej odpowiedzi

Pan Cogito zrywa
Bandaże życzliwej obojętności

przestał wierzyć w postęp
obchodzi go własna rana

wystawy obfitości
napawają go znudzeniem

przywiązał się tylko
do kolumny doryckiej
kościoła San Clemente
portretu pewnej damy
książki której nie zdążył przeczytać
i paru innych drobiazgów

a zatem wraca

widzi już
granicę
zaorane pole
mordercze wieże strzelnicze
gęste zarośla drutu

bezszelestne
drzwi pancerne
zamykają się wolno za nim

i już
jest
sam
w skarbcu
wszystkich nieszczęść

2
więc po co wraca
pytają przyjaciele
z lepszego świata

mógłby tutaj pozostać
jakoś się urządzić

ranę powierzyć
chemicznym wywabiaczom
zostawić w poczekalni
wielkich portów lotniczych

więc po co wraca

–          do wody dzieciństwa
–          do splątanych korzeni
–          do uścisku pamięci
–          do ręki twarzy
spalonych na rusztach czasu

pytania z pozoru proste
wymagają zawiłej odpowiedzi

może Pan Cogito wraca
żeby dać odpowiedź

na podszepty strachu
na szczęście niemożliwe
na uderzenie znienacka
na podstępne pytania

 

Zbigniew Herbert ze zbioru – Raport z oblężonego miasta i inne wiersze; 1983 rok.

Utwór Herberta ma ponad 35 lat, a mimo to jest nadal aktualny.

Chrystianizm i materializm

Z czasopisma „Przegląd Katolicki” nr 27, 6 lipca 1871, Warszawa

Bp Michał Nowodworski

Wszystkie wrogie chrystianizmowi doktryny: idealne, realne i realno-idealne, ustąpiły ostatecznie przed materializmem. Materializm stał się za dni naszych potęgą wielką, i ufny w tę potęgę, do otwartego już wystąpił z chrystianizmem boju, do walki na śmierć i życie. Widział jednak, że walki tej zwycięsko prowadzić nie zdoła w sferze prawdziwej nauki i ścisłej myśli, przeto wydrwił wszelką naukę, której skrzywić nie mógł do swojej służby, ścisłość logiczną rozumowania wyśmiał jak scholastyczną staroświecczyznę, odezwał się do niskich chuci człowieczych, i przywłaszczywszy sobie prawo dalszego prowadzenia ludzkości po drodze postępu, wypowiedział chrystianizmowi w imię światła, nauki, rozumu, swobody i powszechnego szczęścia, nieubłagany bój na polu życia społecznego. I wmówił w swoich wiernych, że wszystko , czym się szczyci cywilizacja nowożytna, jego jest dziełem, że chrystianizm przeszkadza ziemskiemu szczęściu człowieka, stawiając mu marę pozaziemskiego żywota, że Kościół, jak tamujące dalszy pochód rumowisko przeszłości, powinien być z drogi uprzątnięty i precz odrzucony. Sofiści tak skrzętnie chodzili wokół swego dzieła, tylu tajnych i jawnych, świadomych rzeczy i nieświadomych jej mieli popleczników, że obóz antychrystusowy wzmagał się ustawicznie. Całą wiedzę o stworzeniu, jaką zdobyły długie wieki pracy naukowej, obrócono przeciwko Stwórcy; dzieje przy pomocy sofistyki stały się spiskiem przeciwko Bogu. Sprofanowana nauka, sfałszowane dzieje zostały podstawami procesu, jaki zbuntowany rozum człowieczy wytoczył Panu swemu. W umysłach wielu osłabionych fałszem, proces ten został wygrany na rzecz zbuntowanego rozumu; tłum też ten mnogi, na pół oświecony, nieustannie propagandą materialistyczną nurtowany, zobojętniały w wierze, oglądający się wprawdzie jeszcze na tradycje przeszłości, obawiający się ostatecznych następstw doktryn, przyjętych przez siebie w zasadzie, ale nie mający ani ochoty, ani odwagi poddania się pod wymagania prawa chrześcijańskiego, skłaniał coraz przychylniejsze ucho ku tym mistrzom nowej mądrości, którzy ponętne dla pożądliwości ciała głosili zasady.

Kaznodzieje i pisarze chrześcijańscy walczyli niezmordowanie przeciwko coraz dalej posuwającemu swe zdobycze materializmowi; wołali do wielkich i małych, do uczonych i nieuczonych; przestrzegali ludzi dobrej woli, aby się mieli na baczności, aby opierali się odrywającemu społeczeństwa od Boga prądowi, którego końcem musi być ostateczny upadek moralny i ruina społeczeństwa.

Żarliwe kazania, uczone rozprawy przebrzmiewały bez skutku.

Z wysokości Kościoła od czasu do czasu dał się słyszeć głos surowej przestrogi, już to karcący towarzystwa tajne, spiskujące na wywrócenie chrześcijańskiego porządku społecznego, już to wytykające zgubne błędy czasu.

Na przestrogi te i upomnienia podniósł się z obozu antychrystusowego wielki krzyk oburzenia i naigrywania. Oburzano się i naigrywano z głosu Zastępcy Chrystusowego, jako głosu ciemności bezsilnej, pragnącej daremnie swymi zaklęciami powstrzymać postęp światła.

Ale niedługo rozległ się po wszystkich zakątkach cywilizowanego świata potężny głos faktów, usprawiedliwiający najzupełniej wyszydzane przestrogi i obawy. W stolicy świata cywilizowanego, tak gdzie postęp materialny objawiał się w najwyższej swej sile i potędze, gdzie niedawno wspaniałe stawiano mu świątynie i wielkie jego dni święcono, zapanowali ludzie, którzy w imię tych haseł, jakie im podały doktryny nowożytne, z rozbestwieniem, do jakiego tylko człowiek upaść może, rzucili się na najświętsze prawa społeczne i na najświetniejsze pomniki cywilizacji.

Nie naszą jest rzeczą rozpatrywanie wszystkich przyczyn tego strasznego ustępu dziejów; przyczyny polityczne pozostawiamy na boku, ale też w rzeczy samej podrzędną tylko grają one rolę w tym krwawym dramacie. Wytykamy tu tylko przyczynę jedną, ale najgłębszą, główną: odchrystianizowanie społeczeństwa przez materializm.

Wiemy, że bardzo wielu nauczycieli i wyznawców materializmu potępiało energicznie dzikie zbrodnie Komuny Paryskiej; przyznajemy im w tym zupełną słuszność, ale nie możemy przyznać konsekwencji logicznej.

Od dawna mistrzowie ci łudzili tłumy obietnicami dobrobytu powszechnego, od dawna pobudzali ubogich przeciwko bogatym, niższych przeciwko wyższym. Literatura popularna w dziennikach, dzienniczkach i broszurach, szydziła z rzeczy najświętszych, a wraz z wiarą podkopywała znaczenie wszelkiej powagi społecznej: bunt przeciwko chrześcijańskiemu porządkowi społeczeństwa był już w umysłach wielu; nic więc dziwnego, że przy nadarzającej mu się sposobności wystąpił w czynie straszliwym, ohydnym.

Wzdryga się już nie chrześcijańskie tylko, ale człowiecze nawet uczucie na wspomnienie tych zbrodni, jakimi ostatnia rewolucja paryska na­znaczyła swe krótkie panowanie; ale w oburzeniu tym oczy nasze od uczniów zwracają się ku mistrzom, którzy niczego nie zaniedbali, aby takich ludzi przygotować społeczeństwu.

Niedawne to czasy, świeże jeszcze w pamięci, jak owi maleńcy mistrzowie, przybierając postawę wielkich mężów nauki, pisanym i żywym słowem, silili się w młodzież i klasy robocze wlać przekonanie, że umiejętność nowożytna zrobiła to wielkie odkrycie i dowiodła jasno jak na dłoni, że nie ma ani Boga, ani duszy, że jest tylko materia, że człowiek jest jednym z rozlicznych przejawów materii, że myśl jest wytworem mózgu, jak żółć wytworem wątroby, że nie ma wolnej woli, że uczynki wszystkie, dobre czy złe, są koniecznym następstwem ślepych niezależnych od człowieka przyczyn, że sumienie jest tak dobrze wyrobem materii, jak myśl, żółć i ślina.

Doktryny te nie są nowe; rozsiewano je już przed wielką rewolucją francuską, zebrano z nich też żniwo piękne; ale propaganda zeszłowieczna nie może wytrzymać porównania z potęgą propagandy współczesnej.

Propaganda minionego wieku szerzyła się przede wszystkim w wyższych warstwach społecznych; współczesna sięgała we Francji do najniższych warstw ludu; w warsztatach, restauracjach, kawiarniach, karczmach, za pośrednictwem swoich dzienników i broszur, ustawicznie napastowała ona religię, bluźniła Bogu, szydziła ze wszystkiego co święte, i budziła najbrudniejsze namiętności człowiecze. Raport urzędowy komisji drobnego handlu księgarskiego podaje, że na 9 milionów książek sprzedanych w miastach, miasteczkach i wsiach francuskich za pomocą roznoszenia, książek niemoralnych przed 1862 r. było osiem milionów! Od tego czasu propaganda wzmogła się jeszcze silniej. Powstały specjalne pisma periodyczne dla szerzenia ateizmu jak: „Morale independante”, „Libre Conscience”, „Libre pensée”, „Revue du progrès”, „Revue positive”, „Rive gauche” itd.

Niektórzy z redaktorów tych dzienników zostali najbardziej czynnymi członkami Komuny.

Założyciele dziennika „Libre Pensée” w swoim prospekcie z 1864 roku otwarcie zapowiadali, że zakładają dziennik dla szerzenia ateizmu i materializmu, a zarazem prosili ks. biskupa Orleanu „o klątwę na ten prospekt i na redaktorów”.

Ateizm poczynał być już środkiem reklamy.

Prasa wykwintniejsza, dzienniki i przeglądy przeznaczone dla klas bardziej wykształconych, nie tylko nie hamowały tej niebezpiecznej propagandy, ale same dla niej swoje otwierały kolumny.

Trucizna fałszu tysiącami strumieni wnikała w umysły.

Jak dalece materializm przyjął się wśród młodzieży francuskiej i robotników, pokazały dwa głośne swego czasu zjazdy: studentów w Liège, i robotników w Genewie; ówczesne mowy były wstępnym słowem do przyszłej Komuny. Do tego przyszło, że robotnicy paryscy pytani o religię, z pychą odpowiadali, iż są pozytywistami.

Doktryny walczące tak zawzięcie przeciwko prawdzie, będącej najistotniejszą podstawą życia społecznego i postępu cywilizacji, musiały objawić się odpowiednimi skutkami i właściwe sobie przynieść owoce: krwawe rozdarcie życia społecznego, negację wszelkiej cywilizacji, i cofnięcie człowieka do najniższego stopnia zezwierzęcenia.

Komunardzi zamknęli i zrabowali kościoły, zamordowali spokojnych kapłanów, bo ich od dawna uczyła starszyzna literacka, że Kościół przeszkadza do szczęścia człowieka, do rozkosznego życia na ziemi, że świat dany człowiekowi do użycia, zamienia na ponurą dolinę łez i pokuty. Zresztą, jak Komuna cierpieć mogła istnienie Kościoła, skoro jej ojcowie nauczali, że „sama idea Boga jest niepostępową”, że „Boga jakiegokolwiek uważać należy za nieprzyjaciela publicznego”, że „idee zwane religijnymi, pod jakąkolwiek pokazujące się postacią, są przyczyną rozprzężenia w rodzinie i nieporządku w Państwie”. Wszakże już przed Komuną byli „ludzie czynu, solidarni, wolni myśliciele”, którzy wiązali się w towarzystwa obowiązujące do niewyznawania żadnej religii. Gdy ci „ludzie czynu” przyszli do władzy, literackie ich bluźnierstwa stały się aktami urzędowymi. Dekret Komuny na zamkniętych drzwiach parafialnego kościoła w Monmartre wywieszony, przypomina od dawna znane w literaturze tamtejszej frazesy: kościoły nazywają się tam „jatkami duchowego mordu” a księża „oszustami i ludźmi ciemności”. Nie szanowała Komuna własności publicznej ani prywatnej, bo najdziksze od dawna podawano ludowi pojęcia o własności. Ubożsi łatwo dawali się przekonać, że są okradani przez bogatszych. Wszakże już na zjeździe bazylejskim przed kilku laty oświadczyli zgodnie robotnicy francuscy i niemieccy, iż nie dbają o Boga, o Kościół i wiarę, że służyć będą każdemu, kto tylko zapewni im zniesienie własności.

Setki kobiet stanęły wespół z mężczyznami do zbrodniczych szeregów; powiadają nam nawet, że dzikością i okrucieństwem przewyższały one męskich swoich kolegów; wierzymy temu zupełnie, ale czyż od dawna nauczyciele „moralności niezależnej” nie uczyli, że niewiasta powinna wyzwolić się ze wszystkich uprzedzeń religijnych to jest, że wyzuć się powinna z wiary, ażeby być godną towarzyszką mężczyzny; czyż propaganda niemoralna nie zdzierała z niewiasty wszelkiego niewieściego wstydu, wywabiając ją z zacisza rodzinnego życia, i wpychając w wir wszystkich namiętności, wstrząsających nowożytnym społeczeństwem?

Pożogą i mordem kończyli burzyciele swoje panowanie, bo ramienia ich zbrodniczego nie powstrzymywał żaden głos sumienia, żadna zasada moralna. I jak mogło być inaczej, skoro propagatorzy francuscy niczego nie zaniedbali na zagłuszanie sumienia w ludzie i podkopywanie wszelkich zasad moralnych. Można łatwo wyobrazić sobie, jakim językiem przemawiali ludowi apostołowie materializmu, skoro filozof używający wielkiej powagi pomiędzy literatami francuskimi, w poważnym organie prasy paryskiej na dziewięć lat przed Komuną pisze: „Człowiek jest produktem jak wszystko, i dlatego ma prawo być takim, jakim jest. Wrodzona jego niedoskonałość jest równie naturalną, jak przejście zarodka w roślinę. A gdy tak jest, występek jest produktem. A to co się nam zdaje pogwałceniem prawa, jest wykonaniem prawa”. A dalej mówiąc o tych siłach nieprzepartych, koniecznych, „produkujących” przez człowieka cnotę lub występek, staje w obronie tego drugiego, i nie pozwala się nań oburzać, bo „któż by to śmiał oburzać się na geometrię żyjącą?”. Ohydne więc zbrodnie Komuny podług tej teorii, a jest to teoria nie jednego człowieka, ale całej szkoły pozytywnej, wszelakiej doktryny materialistycznej, były już wpierw usprawiedliwione; mordy i pożoga, jaką zionęła naokoło siebie, były „produktem” materii organicznej w człowieka-komunardę zorganizowanej, produktem takim dobrym jak każdy inny produkt, jak bohaterstwo żołnierza, jak poświęcenie świętego; były nie zgwałceniem, ale wykonaniem prawa. Filozofia pozytywna zawczasu osłoniła te zbrodnie i nie pozwala się na nie oburzać – bo któż by chciał być tak nierozsądnym, aby się oburzał na „żyjącą geometrię”!

Rozpatrując się w literaturze materialistycznej naszych czasów, jeden z katolickich pisarzy naszych pyta w goryczy ducha, „czy to jeszcze są ludzie, co piszą podobne rzeczy. I nie dla żartu to mówimy,  – dodaje tenże pisarz – że gdyby można sobie wyobrazić wilka lub małpę zdolne do pisania, nie wyższy ich byłby poziom umysłowy, a przede wszystkim nie inny cel ich pragnień. W którekolwiek czasy cofniemy się myślą, w jakąkolwiek epokę najgłębszego ludzkości upadku, nie napotkamy nigdy podobnych bezeceństw. Żaden pogański Grek ni Rzymianin w czasie zupełnego rozbestwienia się owych ludów, nie odważył się na coś podobnego”. Dlatego też doktryny te, wprowadzone w życie, tak ohydnymi wydały się całemu światu, który nie stracił jeszcze chrześcijańskich uczuć.

Paryski dziennik „Revue du progrès” pisał przed kilku laty: „Nie ulega wątpliwości, że zwierzęta można porównać z człowiekiem pod względem umysłowym. Niektóre małpy posiadają nawet więcej rozumu; orangutan np. ma rozsądek bardziej rozwinięty niż człowiek żyjący w stanie natury z Van-Diemenu”. Zwolennicy doktryny tego dziennika pokazali niedługo czynem, że człowiek w pośrodku Paryża żyjący dzikością swoją najdziksze zwierzęta przewyższać może.

Społeczeństwo europejskie wielką i opatrzną otrzymało przestrogę; szatański wybuch odkrył na chwilę przepaść, jaką gotuje społeczeństwu całemu nurtująca w nim propaganda materialistyczna. Materialiści-literaci będą się z oburzeniem wypierać solidarności wszelkiej z materialistami Komuny, szczególnie wówczas, gdy ta została zwyciężoną; ale wypieranie się takie w interesie własnym czynione, nie zaćmi oczywistego związku skutku z przyczyną. Nie przeczymy, że wielu z nich mogło uważać wybuch paryski za przedwczesny; wielu znów szczerze nie pragnęło wstrząsów, naruszających ich błogi pokój, bo byli materialistami dobrze się mającymi, a nie materialistami ubogimi, ale my też tu nie mówimy o osobistym usposobieniu tego lub owego materialisty, lecz o samej doktrynie, jako o prologu czerwonych dni Paryża.

Na zbrodnicze panowanie Komuny składały się lata antychrześcijańskiej propagandy.

Ex-karmelita bosy, głośny niegdyś kaznodzieja paryski innego jest zdania. Nie byłby pysznym apostatą, ażeby nie miał skorzystać z okoliczności, i wobec dymiącego pożarem i krwią Paryża nie rzucić swego słowa na Kościół. Dziwne zaprawdę zjawisko: ludzie nader krańcowych przekonań, ale dobrej woli, w wybuchu paryskim uznali skutki ateizmu, pozbawiającego człowieka wszelkiej podstawy moralnej w życiu, i dlatego wołają o poprawę, o zwrot do wiary; człowiek zaś, który dziś jeszcze chce uchodzić za religijnego, odkrywa światu drugie jeszcze źródło a mianowicie Kościół! „Co do Kościoła, powiada ex-zakonnik, i ten nie zrobił tego co powinien był zrobić dla praktycznego rozwiązania tych zadań”. Jakich zadań? Wpierw mówił o samorządzie gmin oraz o moralnym odrodzeniu klas robotniczych; więc dla tych to zdaniem jego zadań Kościół nic nie zrobił. Ale zapomniał ex-kaznodzieja karmelicki, że do Kościoła nie należy urządzanie administracyjne gmin, ani regulowanie materialnych stosunków klasy roboczej; a co do odradzania moralnego tej klasy, toż właśnie w tej pracy ustawiczną a ciężką ponosić musiał walkę z liczną falangą żarliwych propagatorów ateizmu. „Zamiast obietnic i nauk Ewangelii dla wydziedziczonych tej ziemi – pisze dalej ex-kaznodzieja – zapuszczano się w hałaśliwe echa prasy, zapuszczano się w gwałtowne rozprawy”. Dziennikarstwo katolickie we Francji musiało być mało znaczące wobec potężnej prasy antychrześcijańskiej; dla ex-kaznodziei jednak i tego było za wiele, choć sam skwapliwie słowa swoje puszcza na wszystkie echa prasy; dziennikarska obrona chrystianizmu przeciwko codziennym napaściom pisarzy bezbożnych tak go drażni, że nie widział już poza nią ogromnej, żarliwej pracy pasterskiej duchowieństwa francuskiego. Ex-karmelita poszedł drogą wręcz przeciwną pierwotnemu jego powołaniu, bo drogą pychy, i dlatego zaszedł tak daleko w swym zaślepieniu; koniec jego listu daje do zrozumienia światu, że Kościół jest odpowiedzialny za ostatnie zbrodnie paryskie, że on winien, iż lud paryski nie ma Boga, że on sprawił, iż lud ten „w Boga nie mógł uwierzyć a przede wszystkim Go ukochać”.

Gdyby ex-karmelita był powiedział, że pewna część kapłanów niespełnieniem swoich obowiązków, brakiem gorliwości i grzechami swojego życia zaszkodziła sprawie Chrystusowej, i tym sposobem pośrednio ułatwiła wrogom prawdy i porządku ich dzieło fałszu i zniszczenia, zdanie jego mogłoby być bolesne dla duszy katolickiej, lecz nie byłoby przeciwne prawdzie, znanej zresztą dobrze. Ale w piersi dumnego ex-zakonnika zanadto gorące wrą namiętności, ażeby mógł utrzymać się na drodze sprawiedliwego sądu; dla tego, który zakrwawił boleśnie pierś matki swojej Kościoła, potrzeba było na tę matkę, na ten Kościół, rzucić słowo krwawej zniewagi, i ohydną plamę dopatrzeć na tej przeczystej Oblubienicy Chrystusowej, o której Duch Święty mówi, iż cała jest piękną, i plamy w niej nie ma.

Gdy pod ciosami barbarzyńców północy waliło się stare imperium rzymskie, sofiści ówcześni nie chcieli przyczyny niemocy państwa i klęsk na nie spadających widzieć w moralnym upadku społeczeństwa rzymskiego, lecz upatrywali je w chrystianizmie. Gdy nowi, gorsi od dawnych barbarzyńcy, ze szkoły materialistów się wynurzający, grożą zupełną zagładą cywilizacji chrześcijańskiej, głos sofisty wskazuje znowu na Kościół jako na winowajcę. Różnica tylko ta, że wówczas poganie szkalowali obcą sobie nieznaną religię, której siła cywilizacyjna i ożywcza w społeczeństwie nie była jeszcze stwierdzona długą próbą wieków; dziś słowo oskarżenia i zniewagi wyszło od apostaty, który niedawno był apologetą Kościoła. Potwarz więc dzisiejsza nierównie cięższej złości i większego zaślepienia nosi znamię niż ówczesna.

Choćby więc do słowa ex-zakonnika przyłączył się cały chór materialistów, pozytywistów i ateistów, słowo to przebrzmi jak dźwięk marny. Komuna przestrzegła społeczeństwo, z jakiej szkoły jego wróg pochodzi, i gdzie szukać przeciwko niemu ratunku.

 

Socjalizm i komunizm potępiony przez papieży – Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2009

O komunie paryskiej 1871 roku.

Kto mieszkał w Paryżu, kto znał go choć nieco, wie, że mimo niesłychanego skażenia obyczajów i wyrafinowanej zmysłowości, tryskały również stamtąd potężne zarazem strumienie życia umysłowego i religijnego. Gdzie osadziła swoją siedzibę rewolucja, nic dziwnego, że szatan musiał mieć licznych swoich apostołów; ale i Kościół potężny liczył zastęp niezmordowanych a genialnych i rycerskich wielce swoich pracowników. Ileż to znakomicie katolickich w dzisiejszym stuleciu rozsiewało z Paryża na cały świat cały olbrzymie płody swojej nauki. Cóż to za zakłady, co za instytucje z wdowiego najczęściej grosza wzniesiono ku szerzeniu i obronie Kościoła, Paryż rokrocznie wysyłał liczne zastępy zakonnych dziewic i duchowej młodzieży – sam kwiat francuskiego społeczeństwa w dalekie krainy Wschodu, Ameryki i Oceanii. Samo Towarzystwo św. Wincentego a Paulo, gigantyczne wydawnictwo dzieł i liczne piśmiennictwo, świadczą już wymownie o gorliwości katolików w Paryżu. Obok złego było więc i wiele, bardzo wiele dobrego. Wszystko to dzisiaj w krwi, zgliszczach i gruzach. Pomnikom nawet sztuki i narodowej chwały nie przepuszczono. Ręka zbrodniarzy, bezczeszczą Boga, poniszczyła wszystko. Nie sama Francja, ale świat cały dotkliwe tutaj poniósł straty. Bolesną lekcję dały dzisiejszemu społeczeństwu nieśmiertelne zasady 1794 roku, tak namiętnie pielęgnowane przez liberałów. Wobec tych katastrof wszystkie inne najzupełniej bledną. Darwiniści mają rację; mogą być ludzie nie tylko małpami i vice-versa, ale ogromem zbrodni i okrucieństwa przejść najdziksze nawet zwierzęta. Darwinizm znalazł w zbrodniarzach paryskich najkompletniejsze potwierdzenie swojej doktryny. Kanonizowana nowoczesna cywilizacja dowiodła swojej żywotności; zdolną jest rzeczywiście stworzyć zadziwiające rzeczy, wyhodować społeczeństwu hordy krwiożerczych barbarzyńców. Od dawna to Kościół katolicki przewidywał te następstwa, od dawna przed niebezpieczeństwem ostrzegał ludy. Pierwszy potępił w Syllabusie owe monstrualne liberalizmu doktryny, które tyle nieszczęść sprowadziły na biedną Francję. Zżymano się za to na Ojca Świętego. Ukoronowany karbonarysta Napoleon zakazał u siebie ogłaszać encyklikę. Żądano od Kościoła, aby dla „ratunku świata” pogodziła się z tym, co właśnie do zguby świat cały prowadzi, z dzisiejszą cywilizacją, z nowoczesnymi pojęciami wolności, w imieniu których Boga i Jego naukę z państwa, prawodawstwa i szkoły usunięto. I na czymże skończyła się ta wolność. Ucieczką podobno ratowali się przed jej apostolstwem. U wrogów ojczyzny szukano schronienia, pośród nich nie wahano się wydać okrzyku radości: „Dieu merci nous voil? Parmi les Prussiens”. I okrzyk ten, mówi pan Klaczko, nikogo nie zadziwił, nikogo nie oburzył, bo zdrowy instynkt ostrzegał już wszystkich, do czego posunąć się mogą zasiadający w komunie adepci „de la science positive”, tego wykwitu nowożytnej cywilizacji.

A jednak wypadki paryskie, wobec których świat cały zgrozą jest przejęty, znalazły w katolickim kraju, na polskiej ziemi pewną dla siebie pobłażliwość niektórych naszych dziennikach. Od pierwszej chwili zainaugurowania się Komuny Paryskiej, liberalni u nas nowinkarze zwrócili do niej swoje sympatie. „Gazeta Narodowa” to prała wszystkie brudy rewolucjonistów paryskich, to je ukrywała o ile sił jej tylko starczyło. Dzisiaj, kiedy ich już milczeniem więcej pokryć nie można, wyraża się o nich z niezwykłą w „Gazecie” skromnością, że skompromitowały cywilizację! Wynagrodziła sobie za to później, wypaliwszy od ucha do ucha potężny artykuł: Zemsta Wersalczyków. – Wersalczycy więcej jej ciążą, jak ogrom popełnionych przez Komunę zbrodni – jak zbezczeszczenie Boga, rozrzucane i deptane hostie, jak rabowanie kościołów, zamordowanie: arcybiskupa Darboya, takiego gorącego przyjaciela Polski i dobrodzieja emigracji naszej jak proboszcza Świętej Magdaleny, ks. Deguerry, uwięzionego notabene dzięki wyrokowi wyrzutka Polski, ale zawsze Polaka, Dąbrowskiego, takich uczonych jak X. Olivue i Clair, jak zburzenie i spalenie najpyszniejszych pomników sztuki – to wszystko mniej ją boli, i mówi sobie, że przez to tylko „cywilizacja skompromitowaną została”. Dziwny fenomen – „Gazeta” nie przebierająca nigdy w wyrażeniach, nie gardząca i gminnymi słowami – tutaj wobec takich zbrodni, jak młodziutkie dziewczę zaambarasowana widocznie nie wie co powiedzieć. Spazmatyczka i wizjonerka, przybrała wyraz obojętności zupełnej, najmniejszego nie okazała oburzenia. Zostawiła to sobie na Wersalczyków, bo ci nie są godni jej sympatii, owszem zasługują na jej nienawiść jako ludzie porządku i do tego w przeważnej liczbie szczerzy katolicy. „Gazeta” chciała dochować wierność swoją do końca komunistom-zbrodniarzom. Przyznajemy jej logiczność, ale bolesny to objaw w naszym społeczeństwie, bo świadczy, że można wśród nas bezkarnie redagować dziennik, w którym wszelkie pojęcia sprawiedliwości, honoru i uczciwości, obcymi są zupełnie. O religii nie wspominamy, bo o tej jeśli niekiedy „Gazeta” mówi, to dla zręczniejszego tylko zamaskowania swych planów. I taki dziennik prenumerują katolicy i aż tysiąc księży (wedle twierdzenia redaktora „Gazety”) dla potwierdzenia swoich patriotyczno-ortodoksyjnych uczuć. A czy nie nadszedł już czas, aby się zastanowić, do czego w ten sposób przyczynić się można…? „Poveri… sempre incorretta gente!”.

„Unia” wydrukowała przed kilku dniami list księdza Leona Postawki, umieszczamy go bez żadnych komentarzy, daje on wyobrażenie o gospodarowaniu po kościołach paryskich rządców Komuny – i tamtejszego motłochu, jakiemu żaden inny nie wyrówna w sprośnościach.

 

„Paryż, 16 maja 1871 roku.

W kilku słowach powiem ci, co się tutaj dzieje; głowę mam tak zmordowaną bezsennością, pracą i tysiącznymi kłopotami, że mi darujesz nieład w myślach, które ci rzucam w tym liście; primum żyję, a to dzięki Bogu najważniejsze, wszystko inne drobnostka, dzisiaj nie mamy czasu myśleć o sobie, coś więcej ciąży ustawicznie na duszy i sercu. Oczy moje widzą, a uszy słyszą abominację i ohydę spustoszenia na miejscu świętym wedle słów proroka. W zeszły piątek, tj. 12 maja, dwie a później trzy ulicznice z włosami rozczochranymi ze sztyletem i pistoletami w rękach, wpadły do mego mieszkania, wręczając mi rozkazy klubu niewieściego, abym im kościół Świętej Trójcy polecił otworzyć. Robiłem, co mogłem, wreszcie gwardziści towarzyszący z bronią w ręku owym wysłanniczkom klubu, zabrali mi klucze. Kazano mnie następnie aresztować, za chwilę puszczono, dzięki, wstawiennictwu prezydentki, o co wcale nie prosiłem. Pyszny nasz kościół od siódmej wieczorem do wpół do jedenastej był świadkiem najsprośniejszych bluźnierstw. Citoyenki (obywatelki) jedna za drugą wchodziły na ambonę wyziewając najokropniejsze przeciwko Bogu samemu wyrazy: „S’ily a un Dieu, c’est un Dieu lâche”, wrzeszczała jedna z nich, druga celując pistoletem w Chrystusa Pana na krzyżu, wołała: „jeżeli jesteś Bogiem, zstąp z krzyża” itd. – I takim bluźnierstwom przyklaskiwało całe zgromadzenie. Serce się kraj na widok tego upadku. Chwała jednak Bogu, że na tym się tylko skończyło; dziś kościół wypełnił się ludem Bożym, z którego piersi jeden jęk boleści wyrwał się w czasie nabożeństwa. Inaczej ma się z kościołem Najświętszej Maryi Panny z Loretto; przez miesiąc był zamknięty, przed dziesięciu dniami otworzono go wreszcie, a w zeszłą sobotę , 13 maja, tłuszcza zbrodnicza wpadła do niego. Dwóch księży, którzy tam byli ukryci, uciekło, nie było komu wynieść Najświętszego Sakramentu. Dziś ten piękny kościół w największym spustoszeniu. Ołtarze zgruchotane, krzyże, obrazy i krzesła połamane i zniszczone, jedna statua Matki Najświętszej pozostała cała, ręka bezbożników oszczędziła ją przynajmniej. Byłem tam, patrzyłem własnymi oczyma na ten naród rozbestwiony bez Boga, wiary i uczciwości; śmiało powiedzieć Ci mogę, że prawie cudem stamtąd uszedłem, zbezcześcili mnie. Darli na mnie sutannę, znów chwilę dali mi spokój – wypchnęli za drzwi i na nowo ciągnęli do wnętrza kościoła, kazali mi krzyczeć „vive la commune!”, krzyczeć, że nie ma Boga. W tej chwili nie wiem co się ze mną zrobiło, ale jakaś odwaga wstąpiła we mnie, zacząłem na cały głos wyrzucać Francuzom ich zbrodnie. Delegat porwał wówczas za pistolet i mierzył we mnie; rozerwałem sutannę, odkryłem pierś gołą i zawołałem: „strzelaj obywatelu w samo serce, jeśli ci się podoba, ja Boga, wiary i mych przekonań nigdy nie zmienię – je suis Polonais”. Bóg mnie wybawił – nic więcej nie mogłem uczynić, nie dali mi zbrodniarze wynieść Najświętszego Sakramentu – rozsypali go po ziemi i deptali świętokradzcy nogami. Zbrodniarze – i zbrodnia ma być ich wolnością.

Módl się za mnie

Twój ks. Leon Postawka”

Socjalizm i komunizm potępiony przez papieży – Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2009

Czerwona zorza nad światem

To, co się w Europie rozgrywa, jest gwałtownym zmierzchem epoki, której ducha zatruto. Tę niemoc powoduje bezwładność duchowa. To przesilenie jest następstwem kryzysu moralnego. Ten wstrząs ogólny jest zapadaniem się wszystkiego, co zawisło w próżni, gdy z życia ludów usunięto Boga i jego prawo. Ten ostry załom rozwoju ludzkości, to dowód, że bez pierwiastka Bożego narody nie wytrzymują brzemienia własnych dziejów. Ten bezwład, to gmatwanie się stosunków, to rysowanie i kruszenie się ustrojów jest bankructwem bezbożnictwa wszelkiego stopnia i wszelkich rodzajów, bankructwem bezbożnictwa w etyce, bankructwem bezbożnictwa w socjologii i filozofii państwowej, bankructwem bezbożnictwa w życiu prywatnym i zbiorowym, bankructwem bezbożnictwa w życiu publicznym i w stosunkach międzynarodowych.

august-hlondHasła odmawiające Bogu prawa do ludzkości, zapowiadały przyszłość skąpaną w błyskach postępu ziemskiego, prorokowały rajskie szczęście, nieskrępowane niczym i nikim. A oto narody przekonują się, że są na bezdrożach i że zamiast pomyślności idzie ku nim przez pustkę ludzkich wieszczb i zwodzeń jakaś wielka mścicielna godzina. Zawisł nad nimi złowrogo ten „młot wszystkiej ziemi”, którym sobie z materii wykuwały niebo bez Boga. A czyny ich, wyrosłe ze wzgardy praw Bożych, ciąć poczyna „sierp ostry”, którym anioł Objawienia grzeszne dzieje ludzkie „zbiera i wrzuca w kadź gniewu Bożego wielką”. Nic wesołego nie zwiastuje brzasku tego dnia, którego krwawa jutrzenka odsłania smutne niebo…

Są ludzie, którzy się z radością wpatrują w czerwoną zorzę nad światem, i widzą w niej pożądaną zapowiedź chwili, w której przepaść mają wiara, zasady moralne, prawo przyrodzone, Objawienie, chrześcijaństwo, Kościół. Oni ten krwawy brzask witają jako godzinę swoją, jako godzinę zamieszania i wzburzenia ludów, godzinę walk i mordów, głodu, rozpaczy. W tę godzinę chcą rozwinąć nad światem czarną chorągiew szatana. Przyszłe czasy mają się w ich oczekiwaniu ustalić na zasadzie człowieczeństwa bezwzględnie wyzwolonego od Stwórcy.

Takie są zamierzenia nie tylko bolszewików i bezbożników sowieckich. Takie cele nęcą wolnomyślicieli, racjonalistów, wolnomularstwo, wyznawców, ateistycznego materializmu, bezwyznaniowców. Tę chwilę gotuje laicyzm, który już dziś w wszystkich dziedzin życia zabiera znamiona i ślady religijne. Do tego zmierzają te filozofie i teorie, które ani w dziedzinie społecznej, ani w życiu publicznym nie uznają powagi prawa Bożego. Nad tym już dziś pracują szerzyciele zepsucia i bezwstydu, niszczyciele rodziny, sekty, wrogowie Kościoła.

Ratunek? Przy rozpływaniu się autorytetów, nawet religijnych, tylko katolicyzm zachował pełną świadomość swego powołania. Wszyscy inni poczynili już ustępstwa na rzecz naturalizmu, zdają neopogaństwu obronne okopy wiary i obyczajów i idą na służbę tego, co modne, łatwe, władne i popłatne. Na szańcu pozostał katolicyzm. Na nim spoczął cały ciężar obrony prawa przyrodzonego, przyrodzonych praw jednostki i rodziny. Czy poza nim broni kto jeszcze świętości i nierozerwalności małżeństwa? Czy oprócz niego odgradza ktokolwiek niezłomną barierą moralną życie prywatne i publiczne od barbarzyństwa? Tylko katolicyzm dźwiga jeszcze lud na wyżyny zasad Bożych, których do słabostek i przelotnych zachcianek czasu się nie obniża…

Niestety są w Polsce bezbożnicy i jest bezbożniczy ruch. Oczywiście nie pod tą nazwą, lecz pod wygodniejszą nazwą wolnomyślicielstwa. Pewna część jest zakonspirowana w tajnych związkach. Nie przebrzmiało jeszcze w świecie martwych-wzbudzające tchnienie: Polsko, „wyjdź z grobu”, a już odbywa się w łonie wskrzeszonej ojczyzny śmierciorodne zatruwanie pierwiastków życia i walka z jego stwórczym porządkiem: Chrystusem. Ledwie nas Opatrzność postawiła z powrotem na straży kultury i wiary, niby bramę warowną na rozgraniczenie światów, a już klucze tej bramy wydajemy w ręce Kremla i zachodniej loży. Dopiero zaczęliśmy rozumieć nowe posłannictwo narodowe, a już stajemy się widowiskiem walki z własną przyszłością i z prawdą duszy polskiej, z twórczymi pierwiastkami postępu i z podstawami własnego rozwoju.

Mówią, że to powiew Europy, a w rzeczywistości wieje tu woń przykra moralnego rozkładu tej Europy, która „już cuchnie”, wieje trupi zaduch bolszewickiego Wschodu. Jakże Polsce nie do twarzy ta wolteriańska mina bezbożnicza! Z wszystkich brzydactw, którymi fałszowano naszą psychologię, to jest najwstrętniejsze. Dusza polska, z gruntu religijna, łagodna „z samego przyrodzenia chrześcijańska”, nie jest zdolna do bluźnierstwa, a kto ją do bluźnierstwa wykrzywia, dopuszcza się potwornej perwersji. Bezbożnictwo to nie tylko nieznany w tradycjach polskich grzech przeciwko Bogu, ale obraza Polski, jej duszy, jej imienia chrześcijańskiego i całej jej przeszłości.

Na szczęście nie jest to ruch masowy. Ale chociaż nie „wielu ich chodzi”, zaznaczają się jednak w kraju ich wpływy. Jeszcze się w pewnej mierze ukrywają i ukrywają swe istotne zamiary, ale poczynają sobie coraz śmielej i coraz mniej się krępują. Już i w samo południe kąkol w pszenicę sieją. Coraz mniej pseudonimów w ich pismach. Już się przyłączyli do międzynarodowych organizacji bezbożniczych i weszli w ich zarządy. Na kongresach światowych uchwalają z wolnomyślicielami całego świata bezwzględną walkę z wiarą, wzmożenie propagandy antyreligijnej i organizowanie masowych wystąpień z Kościoła. W kraju przeprowadzają te uchwały. Ustawicznymi zamachami na sumienie stępiają zmysł etyczny narodu. Pogłębiają kryzys moralny i deprawują duszę polską przez oswajanie opnii publicznej w wszelką nieobyczajnością. Laicyzują całe życie. Uderzają w katolicyzm, a popierają sekty. Nie ma się co łudzić: celem ich dążeń jest polski bolszewizm. Czyli chcą także u nas początkować erę bez Boga.

Sumienie katolickie narodu wyczuwa wyraźnie grozę tych zamiarów i zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest jakieś chwilowe nieporozumienie lub jakiś przemijający objaw bałamutnej myśli, lecz zdecydowany zamach na polską przyszłość. Rozumie dusza polska, że zwycięstwo bluźnierców oznaczałoby anarchię, upadek, zwichnięcie posłannictwa dziejowego, a może zmarnowanie całego polskiego jutra. Zdrowa część narodu, a więc jego ogromna większość, poczyna się przejmować odpowiedzialnością za przebieg i skutki tej walki z bezbożnictwem i pyta, co przedsięwziąć należy, by „Chrystus”, który był z nami „wczoraj” i „dzisiaj” nam drogi naszego pielgrzymstwa toruje, „pozostał z nami” aż do wieczora dziejów. To jedno wszystkim jest jasne, że losy polskiej kultury i misji polskiej w świecie rozstrzygać się będą w dziedzinie religijnej i że na froncie katolickim dokonywać się powinna zbiórka sił, które pragną ratować naród od barbarzyństwa i zagłady.

 

August kard. Hlond (1881-1948)

 

Socjalizm i komunizm potępiony przez papieży – Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2009

 

Potępienie liberalizmu i socjalizmu

„Ten położon jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu
I na znak, któremu sprzeciwiać się będą ”(Łk 2,34).

Z powodu Pana Jezusa świat na dwa podzielił się obozy: na tych, którzy stoją przy Nim, i tych, którzy przeciw Niemu walczą; tak jest teraz i tak też będzie aż do skończenia świata, a raczej aż do dni Antychrysta, który za dopuszczeniem Bożym poruszy ziemię i piekło całe, żeby zawojować Kościół święty, czyli królestwo Boże na ziemi.

Walka ta zapowiedziana była już w raju: „Położę nieprzyjaźń między tobą a między niewiastą; i między nasieniem twym a nasieniem jej; ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jej.” O tej walce często mówi Pismo Święte Starego Zakonu, ilekroć np. wspomina o synach Bożych a synach Belialowych. Walkę tę zaciętą i nieustającą, w której chodzi o chwałę Bożą, a zarazem o zbawienie nasze, bardzo wyraźnie przepowiada sam Pan Jezus, kiedy ostrzega uczniów swoich, że prześladowanie cierpieć będą dla Imienia Jego i kiedy im mówi: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, iż będziecie płakać i lamentować wy, a świat się będzie weselił”. Apostołowie też często wspominają o tej walce, jaka wre między światem, ciałem i czartem, z jednej strony, a między tymi wszystkimi, którzy „chcą pobożnie żyć w Jezusie Chrystusie”.

Walka ta toczy się na zewnątrz i wewnątrz każdego z nas; a ktokolwiek jej nie doznaje, najczęściej bywa znakiem, że już poddał się wrogom Chrystusowym i że mało, albo wcale nie dba o chwałę Bożą i własne zbawienie.

Na zewnątrz była taka walka od czasów apostołów przez trzysta lat aż do dni cesarza Konstantyna Wielkiego, kiedy to usiłowano Kościół święty i wiarę Chrystusową utopić we krwi jej wyznawców. W tym czasie więcej niż jedenaście milionów chrześcijan życie za Boga i wiarę położyło. Potem nastały herezje i schizmy rozmaite, którymi możni tego świata posługiwali się ku ujarzmieniu Kościoła świętego , i starali się dopuścić, żeby na Boga więcej się oglądano, aniżeli na nich.

Ta walka z herezją nie ustała po dni nasze, ale trwać będzie aż do skończenia świata. Było tak, jest i będzie, że wciąż znajdować się będą ludzie, którzy wymysły swoje przedkładają nad słowo Boże, i wbrew owemu słowu Pisma Świętego, że „nie jest pod niebem inne imię dane ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni”, zwodzą drugich płonnymi obiecankami, byle ich odwieść od Pana Jezusa i Oblubienicy Jego, świętego Kościoła katolickiego. Takimi wymysłami są oprócz innych herezji jawnych, które z dawnych czasów dotrwały, nowsze, jako to liberalizm i socjalizm. Są one gorsze od dawnych, bo obłudnie wmawiają, w ludzi nieopatrznych i wiarę świętą nie dość znających, że można być liberałem, nawet socjalistą, a zarazem pozostać katolikiem. Wierutne to kłamstwo, bo Kościół święty wielokrotnie potępił główne zasady tak liberalizmu, jak i socjalizmu, i ktokolwiek tych zasad się trzyma, ten odstąpił Boga, i prawdy Jego. Bo jak jeden tylko jest Bóg, tak też jedna tylko jest prawda Jego.

Wewnątrz nas zaś odbywa się ta walka w trojakim głównie kierunku, o którym mówi św. Jan: „Nie miłujcie świata, ani tego, co jest na świecie; jeśli kto miłuje świat, nie masz w nim ojcowskiej miłości. Albowiem wszystko, co jest na świecie, jest pożądliwością ciała i pożądliwością oczu i pycha żywota”. Ktokolwiek ceni sobie dobrobyt więcej niż spokój sumienia, kto rozkosze i przyjemności połączone z używaniem stwia ponad przykazania Boże i kościelne, kto wreszcie szuka chwały i wziętości u ludzi więcej niż chwały u Boga – taki niechaj wie, że do niego stosuje się owo straszne słowo Pana Jezusa: „Kto ni jest ze Mną, przeciw Mnie jest; a kto nie zgromadza ze Mną, rozprasza”. Wglądnijże każdy w siebie, czy z zasad i z życia swego należysz do obozu Chrystusowego, czy też raczej do obozu szatana?

 

Ks. Henryk Jackowski SI

 

Socjalizm i komunizm potępiony przez papieży – Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2009