Nadzieja w 2 Księdze Machabejskiej

 

Nadzieja to nie tkliwe czekanie na wybrankę – może niebiosa ją spuszczą jak mannę.

Nadzieja to nie czekanie na wybawcę np. politycznego, który przyjedzie na białym koniu.

Nadzieja – to nie „matka głupich”.

 

Czym jest nadzieja? Odsyłam do przeczytania ze Starego Testamentu 2 Księgę Machabejską. Genialne studium nadziei.

Wojciech Stattler Machabejczycy

2 Księga Machabejska odnosi się do ciężkich doświadczeń narodu wybranego, który w drugim wieku przed Chrystusem przechodzi pod władzę Seleucydów, doznaje prześladowań religijnych. Ciemiężcy próbują zhellenizować podbite tereny i wprowadzić religię pogańską. Żydzi doświadczają okrutnego terroru ale i zdrady swoich współbraci, którzy za cenę życia i lukratywnych posad godzą się na przyjmowanie pogańskich obyczajów zapierając się Prawa Bożego. Grupa prawowiernych Żydów pod wodzą Judy Machabeusza staje do walki z okupantem i deprawatorami prowadząc walkę partyzancką ale i stając do walki „w polu”. Ten czas terroru i walki o zachowanie wierności Bogu najpełniej jest czasem nadziei.

Oto przykład z życia. Kiedy zmuszano żydowską matkę i jej siedmiu synów do przekroczenia Prawa Bożego zadając im niebywałe tortury, oni nie zaparli się Boga. Jeden z synów tak mówił: „Ty zbrodniarzu odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”. (2 Mch 7,9)

Czwarty syn umierając mówił: „lepiej jest nam, którzy giniemy z ludzkich rąk, w Bogu pokładać nadzieję”. (2 Mch 7,14)

Tak, nadzieja ma korzeń w Bogu. W Nim nasze życie ma sens na dziś i na wieczność. To Bóg stwarza człowieka i ma moc go wybawić z największej opresji, jeśli nie tu na ziemi, to da nam w niebie miejsce godne poniesionej ofiary dla Niego.

Nadzieja narodu wybranego zasadzała się na prawdzie. Lud wiedział, że zgrzeszył ciężko odwracając się od Boga ale wierzył w Boże miłosierdzie, w Bożą wierność obietnicom danym ich ojcom.

Szósty syn tak mówił konając: „Nie oszukuj na darmo sam siebie! My bowiem z własnej winy cierpimy, zgrzeszywszy przeciwko naszemu Bogu. Dlatego też przyszły na nas tak potworne nieszczęścia.  Ty jednak nie przypuszczaj, że pozostaniesz bez kary, skoro odważyłeś się prowadzić wojnę z Bogiem”. (2 Mch 7, 18-19)

I tak umierali wszyscy synowie i matka: pełni ufności w Panu.

Na cierpieniu wiernych Żydów, na krwi ofiar terroru okupacyjnego, na modlitwie przebłagalnej i nadziei pokładanej w Bogu wyrosło powstanie Judy Machabeusza i niosło wolność od agresora i wolność ducha – powrót do synostwa Bożego.

Lud błagał Boga o zmiłowanie a kiedy Bóg gniew swój zamienił w litość nad swoim ludem to Juda stojąc na czele oddziałów „już był dla pogan niezwyciężony”. (2 Mch 8,5) (

Przed walką z Nikanorem tak Juda zagrzewał swoich żołnierzy: „Oni ufność pokładają w broni a także w śmiałości swojej – powiedział – my zaś ufamy wszechmocnemu Bogu, który może zarówno tych, którzy idą przeciw nam, jak i cały świat wywrócić jednym skinieniem”. (2 Mch 8, 18)

Przypominał Juda swoim żołnierzom wiele znaków Bożej Opatrzności w dziejach narodu. „Kiedy ich napełnił odwagą i sprawił, że byli gotowi złożyć życie za prawa i ojczyznę […] kazał przeczytać świętą księgę i dał hasło: ‘Z Bożą pomocą!’”. (2 Mch, 8, 21-23)

Peter Paul Rubens Tryumf Judy Machabejczyka

I zwyciężyli wroga. W drugiej odsłonie walki z Nikanorem zagrożenie dla Żydów było ogromne. Bali się nie tylko o bliskich ale przede wszystkim o Świątynię – miejsce przebywania Boga. Juda Machabeusz miał jednak „niezmienną ufność i pełną nadzieję, że uzyska pomoc od Pana”. (2 Mch 15,7) Prosił swoich żołnierzy, że kiedy poganie będą nacierać, „żeby wtedy pamiętali o pomocy Nieba” (2 Mch 15,8) a oni „walcząc rękoma, sercem zaś modląc się do Boga” (2 Mch 15,27) – zwyciężyli.

Możemy, analizując krótki fragment z dziejów narodu wybranego, powiedzieć o nadziei, że jest darem Boga, darem jego miłującej wierności, że nawet kiedy Żydzi sprzeniewierzali się swemu wybraństwu, prawu Bożemu, swojej tożsamości, to Bóg oczekiwał na ich opamiętanie, pokutę i powrót. Wzbudzał także w narodzie ludzi, którzy w Bogu odnajdywali nadzieję na przezwyciężenie zła, którzy potrafili tak odbudować swoje postawy moralne i religijne, że gotowi byli oddać życie za Boga, za wartości, które budowały ich wybraństwo, życie i tożsamość. Ci ludzie stawali się solą swego narodu, wzorem godnym do naśladowania, zaczynem „zmian niemożliwych”. To oni tworzyli nową historię ale zakorzenioną w dotychczasowych dziejach, których inicjatorem był Bóg.

 Historia jest „mistrzynią życia”,  „nauczycielką życia”. Ona rezonuje na nasze czasy i uczy nadziei, której gwarantem jest sam Bóg. I w naszych czasach znajdują się ludzie silni Bogiem, niezłomni, gotowi oddać życie za wartości, za człowieka, za Boga, bo wiedzą skąd pochodzą i dokąd zmierzają, bo wiedzą, że są dziećmi Boga, odkupionymi, ukochanymi, oczekiwanymi w Niebie, bo wiedzą, że tu na ziemi są odpowiedzialni za kształt życia budowany na prawdzie, wolności, miłości, że trzeba być gotowym płacić cenę za wierność Bogu-Prawdzie.

 
Barbara Lipska, urszulanka SJK

 

Tradycja

Często nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy wielkimi beneficjentami tradycji, bo to tradycja nas identyfikuje jako ludzi, jako społeczeństwo i naród.

Wielu z nas zapytanych czy zna jakąś tradycję odpowiedziałoby twierdząco. I chociaż niekoniecznie wszyscy pytani znaliby definicję tradycji, to każdy potrafiłby jakąś wymienić.  Dla jednych byłyby to tradycje narodowe, dla innych religijne, a jeszcze innych rodzinne. Każdy jednak mówiąc o tradycji przywoływałby w pamięci przeszłość, bo powszechne rozumienie tradycji wiąże ją z historią.

Procesja Bożego Ciała w małym miasteczku. Michał Elwiro Andriolli.

Można zadać pytanie, co zasługuje na to by stać się tradycją? Nie ma jednak na to prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Może to być coś ważnego, albo coś, co wydobywane z zakamarków pamięci wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Może to być zdarzenie, spotkanie a może to być smak czy zapach jakiejś potrawy, która przygotowywana przez kogoś nam bliskiego i podawana w określonych okolicznościach zapada w naszą pamięć. Jest to coś,  co przenosi nas w przeszłość . Jeśli nasze uczucia  towarzyszące temu zdarzeniu są silne, to pragniemy wracać do tych wrażeń starając się je odtwarzać w nowej rzeczywistości, aby przez powtarzalność nadawać im sens istnienia w naszym życiu.

Tak często sami zaczynamy tworzyć nasze własne, małe tradycje: organizujemy spotkania bliskich nam osób w konkretnym czasie, przygotowujemy specjalne potrawy tylko na te okazje, wykonujemy ozdoby mieszkania lub stołu, albo przygotowujemy niespodzianki. Okazuje się, że w tym zabieganiu, pośpiesznym życiu, nieustannym potwierdzaniu własnej wartości, w życiu pełnym zadań i rywalizacji potrzebujemy punktów odniesienia dla naszych działań, potrzebujemy wiedzy kim jesteśmy. Bez tej wiedzy wkrada się do naszego życia chaos. Potrzebujemy pielęgnowania pamięci o naszych bliskich, niejednokrotnie wielkich bohaterach, o których dowiadujemy się często bardzo późno. Potrzebujemy rodzinnych spotkań, bo to rodzinne tradycje pokazują siłę naszych rodzin. Czasem trudne koleje ich losów dają nam przykład męstwa, honoru i patriotyzmu, kształtują naszą wrażliwość i uczą mądrości.

Zwyczaje przekazywane z pokolenia na pokolenie umieszczają nas w historii zdarzeń. Podobnie też, kultywowane tradycje szkół, do których uczęszczamy wpisują się w naszą kulturę osobistą. To tradycje inicjowane przez naszych przodków uczą nas historii naszego narodu i kraju, uczą nas patriotyzmu. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy wielkimi beneficjentami tradycji, bo to tradycja nas identyfikuje jako ludzi, jako społeczeństwo i naród. Obowiązkiem więc jest pamięć o naszych przodkach, ale też obowiązkiem jest tworzenie nowych tradycji, aby wracając do wydarzeń minionych, bliskich naszym czasom, zachowywać je dla przyszłych pokoleń. Wychowywani w różnych rodzinach czy wspólnotach przejmujemy ich sposób przeżywania świąt narodowych, regionalnych, religijnych czy rodzinnych, często te rodzinne ubogacając czymś nowym. Każde z tych świąt ma swoją tradycję, każde wprowadza do naszego życia inną atmosferę. Różnorodność  tradycji ubogaca nasze życie pod każdym względem, jest też naszą wizytówką w świecie. Niektóre też tradycje przenosimy na grunt innych krajów.  Ozdabianie choinki i budowa żłóbka dla Małego Jezusa zawędrowały za przyczyną Papieża Jana Pawła II do Rzymu i stały się we Włoszech tradycją. I chociaż Jan Paweł II odszedł wiele lat temu – tradycja jest nadal kultywowana. Mamy też przykład tradycji Orszaku Trzech Króli, który z roku na rok jest coraz bardziej popularny i z zaangażowaniem wielu ludzi i całych rodzin kultywowany. Wiele też tradycji związanych z przeżywaniem świąt religijnych wyróżnia nas jako naród na tle Europy i świata. Celebracja Wigilii w Polsce ma wyjątkowy charakter. Nigdzie w świecie nie ma takiej atmosfery Świąt Bożego Narodzenia jak w Polsce, mówią o tym nie tylko osoby wierzące, ale też obojętni religijnie. To nas wyróżnia we współczesnym świecie i jednocześnie identyfikuje w pozytywnym znaczeniu. Pamiętamy też jak trudno było nam przeżyć ostatnie Święta Zmartwychwstania Pańskiego, bez święcenia palm w Niedzielę Palmową, bez osobistego uczestnictwa w Triduum Paschalnym, bez święcenia pokarmów i rodzinnych spotkań.  Alienacja fizyczna i duchowa. Każdy kto wcześniej przeżywał duchowo  te Święta – teraz czuł pustkę i smutek. Wystarczy przywołać tamtą atmosferę, aby pojąć znaczenie i wartość tradycji, tak w życiu osobistym, religijnym jak i społecznym. Chociaż nowe technologie cyfrowe przyszły nam z pomocą transmitując w TV Msze Św. i nabożeństwa, funkcjonujące bez zarzutu media społeczne dawały możliwość kontaktów z bliskimi – to były to tylko spotkania wirtualne, bez wyczuwalnej ciepłej atmosfery, bez uścisku rąk czy pocałunku. Niby wszystko było podobnie a jednak inaczej, bo sposób kultywowania tradycji został  zmieniony – na czas pandemii. Dbajmy więc o tradycje, nie żałujmy własnego czasu i zaangażowania w jej kultywowanie, bo to jest też wyrazem naszego człowieczeństwa.

Elżbieta K.

Nadzieja

zdjęcie z forum Odkrywca

Jako mała dziewczynka lubiłam przeglądać różne rodzinne pamiątki, ale ciekawiło mnie też małe pudełeczko należące do Mamy. Przechowywała w nim swoją niewielką ilość biżuterii. Kolejny raz, gdy pozwoliła mi obejrzeć swoje skarby zaintrygował mnie mały, stary pierścionek, który w miejscu oczka miał dziwne – jak wtedy mi się wydawało – elementy : malutki krzyżyk, kotwicę i serduszko. Długi czas przyglądałam się temu pierścionkowi zanim zapytałam: co one oznaczają, a Mama spokojnie mi odpowiedziała, że to są symbole cnót Boskich: wiary , nadziei i miłości , o których się przecież uczyłam na religii. To było moje pierwsze – jako dziecka – spotkanie z taką symboliką. O ile, ze zrozumieniem symbolu krzyża i serca nie miałam problemu, o tyle tej kotwicy, jako dziecko nie umiałam jakoś przyporządkować nadziei. Zrozumiałam to dopiero później, gdy dowiedziałam się o sensie użytkowym kotwicy.

Dowiedziałam się też, że biżuteria z tymi symbolami noszona przez kobiety, szczególnie w czasach zaborów, miała wyrażać patriotyczną postawę i miłość do Boga i Ojczyzny. Głęboka wiara w Boga, nadzieja w odzyskanie wolności i miłość nadawały głęboki sens życiu tysiącom Polaków żyjących pod zaborami, jak i później, gdy wydawało się, że ustanowiony porządek, ale jakże niesprawiedliwy będzie trwał przez wieki. Jak pokazuje nasza historia, Bóg nigdy nie pozostawiał nas jako narodu bez odpowiedzi na nasze wołania. W Nim była nadzieja ratunku i ocalenia naszego istnienia i bytu. Tak też często i my w codziennych modlitwach formułujemy nasze pragnienia pomyślnej realizacji wszystkiego co nas dotyczy.

Eksponat Muzeum Warszawy – Zbiory Wydzielone

Mamy nadzieję, że nasz dobry Bóg wysłucha naszych próśb o zdrowie bliskich i własne, o dobre i pomyślne życie naszych dzieci. Mamy nadzieję, że zadba o pomyślny splot wydarzeń w naszym życiu, o uznanie innych, o naszą karierę i dostatek materialny. I te modlitwy jakże często są wysłuchiwane, bo przecież: „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają ” (Mt, 11,5).

Bóg pokładane w Nim nadzieje respektuje, spełnia te zanoszone w modlitwach prośby, bo Bóg jest jedynym źródłem nadziei. Ale czy my w swoim rozumieniu nadziei nie pozostajemy jednostronni? Czy rozumienie nadziei jako cnoty Boskiej a więc dotyczącej każdej sfery naszego istnienia: tego i przyszłego – wiecznego jest dobrze pojmowane, a może jest zbyt trudne? Związani tak mocno z naszą doczesnością, zazwyczaj formułując stwierdzenie: mam nadzieję, w swoim wyobrażeniu mamy pomyślność jakiegoś zdarzenia, które będzie miało miejsce teraz lub później i zakładamy, że wynik zobaczymy i to będzie już nowa rzeczywistość. Jak jednak poradzić sobie z pytaniami o nadzieję życia wiecznego? Jak mieć nadzieję na życie wieczne, gdy zobaczymy w sobie człowieka niedoskonałego, słabego i kruchego, pełnego ułomności i lęku, człowieka z wieloma błędnymi wyborami życiowymi a może takimi jak św. Piotr? Jeśli takie myśli zrodzą się w tobie to wsłuchuj się dobrze w swoje wnętrze może usłyszysz: „Czy kochasz Mnie?” i od tego co odpowiesz będzie zależało czy te słowa pięknego psalmu 23:

            Chociażbym chodził ciemną doliną,

            Zła się nie ulęknę,

            Bo Ty Jesteś ze mną.

będą towarzyszyły ci codziennie i staną się kotwicą  nadziei w twoim życiu.

Elżbieta K.

Miłość

    „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość –  te trzy:

      największa z nich [jednak]  jest miłość. (1 Kor.13,13)

Czym jest ta miłość, która z wszystkich cnót Boskich jest największa? Istnieje niezależnie od postawy człowieka,  niezależnie od wyznawanego światopoglądu, wieku, czy płci? Czym jest miłość nadająca sens naszemu życiu, naszym planom czy działaniom, naszym dobrym lub złym decyzjom? Czym jest, że każdy jej pragnie lub pragnął? A jeśli jej nie doświadcza czuje pustkę w życiu. Czym jest dla człowieka? Jest uczuciem, fascynacją, szczęściem, inspiracją, natchnieniem, motorem działań. Jest więc przeogromną siłą, która zawsze przemienia człowieka i jego życie. Dla kobiety – miłość do dziecka to macierzyństwo. Uczucie tak trudne do wyrażenia, bo tak wszechogarniające jej życie. Miłość macierzyńska to miłość niepodobna do innych w swojej głębi istnienia fizycznego i duchowego, zdolna do poświecenia, aż do zatracenia siebie i swojego życia. Miłość ojcowska to inne, lecz równie ważne uczucie – miłość ojca do dziecka, czasem trudno wyrażalna, czasem milcząca, ale jak bardzo istotna, bo nadająca pełnię rodzinie. A czym dla dziecka jest miłość rodziców czy opiekunów i z czym jest przez nie kojarzona? Najczęściej, istota jej jest nierozumiana przez dziecko, ale kojarzona jest z poczuciem bezpieczeństwa, radości i szczęścia spełnianych marzeń. Potem z biegiem lat, kojarzona jest z odczuwaną troską i zainteresowaniem rodziców jego życiem, pomocą i wsparciem. Czy wraz z tym upływem czasu miłość u dziecka nabiera innego kształtu? Czy miłość rodzicielska okazywana dziecku zaczyna w nim kiełkować i przeradza się w miłość dziecka do rodziców?

 Czy miłość istnieje tak po prostu? Gdzie szukać źródła miłości? Tylko w Bogu, który uobecnił się w Osobie Jezusa Chrystusa. Rozważając życie Jezusa Chrystusa znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania. On nam pokazuje, że w życiu najważniejsza jest miłość, która wyraża się bezgraniczną miłością drugiego człowieka. Dlatego po Zmartwychwstaniu, kiedy ukazał się uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim po spożytym z nimi śniadaniu: „rzekł Jezus do Szymona Piotra: Szymonie synu Jana czy miłujesz mnie więcej aniżeli ci?” Odpowiedział Mu: ”Tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego „Paś baranki moje”. I znów po raz drugi powiedział do niego: Szymonie synu Jana czy miłujesz mnie?” Odparł Mu: ”Tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”….(J,21,15-17). Tu w tym fragmencie Ewangelii Jezus trzykrotnie pyta Piotra” czy ty mnie miłujesz”, i za każdym razem Piotr odpowiada: „ tak kocham Cię”. Jak innych słów używa Jezus pytając Piotra o miłość i jak innymi słowami Piotr odpowiada Jezusowi. Jezus mówi o miłości bezgranicznej, wielkiej, którą miłuje się „do końca”, ale Piotr, wtedy odpowiadając, jeszcze nie zna takiej miłości, pozna ją później, gdy sam pójdzie na krzyż. Całe życie Jezusa, jest potwierdzeniem tego, że najważniejsza jest miłość, ale nie jako uczucie, lecz jako wielki dar, który każdy musi odkryć sam. Dar, którym Bóg obdarował człowieka. Dar, który ubogaca człowieka, czyni jego życie niepowtarzalnym w świecie, broni człowieka przed samotnością, pozwala mu doświadczyć miłości dziecka, miłości dojrzałego człowieka, miłości małżeńskiej, miłości rodzicielskiej, braterskiej czy siostrzanej. Miłość to dar, który umożliwia człowiekowi relację z Bogiem i z człowiekiem. Miłość to w końcu dar, który pozwala człowiekowi poznać nieskończoną Miłość Ojcowską Boga i doświadczyć jej.

Elżbieta K.

Wiara

Ileż to razy w życiu używałam słów: wierzę, wierzysz, wierzyzawsze w jakiejś konkretnej sytuacji, albo w konkretnym celu. Czy było to często? Gdy zaczynam się nad tym zastanawiać i sięgam myślami w przeszłość zawsze przypominają mi się rzeczy ważne i czasem nie takie oczywiste. Dlaczego? Bo te słowa mają dla mnie głęboką treść. Nie mogą być używane tak zwyczajnie, pospiesznie. Wypowiadając słowo: wierzę deklaruję swoją ufność w opowieść, historię, którą słyszę. Potem nie może być już dla mnie obojętne, co będzie dalej, bo wierząc zgadzam się, że te słowa słyszane od mojego rozmówcy są prawdą i jeśli zajdzie potrzeba będę stać po stronie tej prawdy i osoby, której ta prawda, uznana przeze mnie, dotyczy. Tak to rozumiem. Dlatego, gdy ja pytam: czy mi wierzysz  jest dla mnie ważna odpowiedź, szczególnie, gdy brakuje dowodu i pozostaje tylko wola mojego rozmówcy.

A jak jest wtedy, gdy pada pytanie: Czy wierzysz i nie pochodzi ono od żadnego naszego rozmówcy, lecz z naszego wnętrza, z naszej duszy? Co wtedy? Czy słyszymy to pytanie? Czy zastanawiamy się nad odpowiedzią, czy pospiesznie wypieramy je z naszej świadomości, myśli, jak coś, co uwiera, co przeszkadza? A może rodzi się w nas obawa, że nasze wierzę do czegoś nas zobowiąże, coś zmieni. Może przeraża nas perspektywa zmiany misternie utkanego porządku naszego życia? Bo w myśl naszych rozważań: wierzę – to  nasza deklaracja, że stajemy po stronie pytającego i prawdy głoszonej przez Niego, a to może będzie wymagać od nas oddania Komuś innemu pierwszeństwa w naszym życiu, poukładania go na nowo. Jak to pogodzić w dzisiejszym świecie, który narzuca nam konieczność: samorealizacji, samodyscypliny, samozadowolenia i samo…, samo… i nawet nie zauważamy, gdy w tym pędzie stajemy się samotni.

A przecież wystarczy: uwierzyć, by życie nasze  nabrało innego wymiaru i sensu, bo przecież On Jest wszędzie, również tam skąd pada to pytanie: Czy wierzysz? I jeśli tylko odpowiesz: Tak wierzę, wszystko staje się inne. Przestają cię przerażać codzienne trudności, choroby czy niepowodzenia, bo masz Jego, największego Przyjaciela, Nauczyciela, Mistrza i Pana. Zaczynasz inaczej żyć. Coś co było tak ważne teraz spada na dalszy plan, albo w ogóle przestaje się liczyć. Ty przestajesz wszystkiego dociekać a więcej czuć. I powoli, czasem bardzo mozolnie i z wielkim trudem zaczynasz się zmieniać. Jeśli tylko tego pragniesz i taka jest twoja wola to wyuczona – może jeszcze w dzieciństwie – prosta modlitwa, lecz pełna wiary i oddania zacznie cię przybliżać do Tego, którego zaczniesz traktować jak Powiernika. Jemu będziesz oddawać swe smutki i lęki, a On je będzie przyjmować, by nieść je razem z Tobą, aby tobie było lżej. On cię pocieszy i włoży w twe usta słowa, którymi może zaskoczysz bliskich. On, Twój Pan prowadzi cię najlepszą ze wszystkich dróg, a jak upadniesz – podniesie cię, gdy tylko wyciągniesz do Niego rękę. On czeka na twoje otwarte serce. I może wtedy, gdy to serce otworzysz twoja modlitwa z prostej – zmieni się w pełniejszą. A ty nie zauważysz, jak przy Komunii duchowej wypowiadając słowa: ”Jezu mój wierzę, że jesteś prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie…” po policzku spłynie ci łza… a ty poczujesz głęboki pokój.

Elżbieta K.

Postanowienia

Kolejny dzień, tydzień, miesiąc czy rok naszego życia szybko – z czasu teraźniejszego- przechodzi do przeszłości. Każdy z tych okresów często wypełniony jest po brzegi zwykłymi, powtarzającymi się czynnościami, które czasem ani nie cieszą nas, ani nie przynoszą nam satysfakcji. Coś nam dolega, coś nam się nie podoba w naszym życiu, albo w nas samych, albo czujemy pustkę i szukamy sensu życia. Chcemy być lepsi, szczęśliwsi a może zdrowsi niż w danej chwili jesteśmy. Potrzebujemy jakiejś zmiany.

Pragnienie rozpoczęcia czegoś na nowo staje się siłą napędową naszych działań. Przyjęło się traktować Nowy Rok jako taką datę startową dla różnych postanowień: najczęściej jest to porzucenie palenia papierosów, zwiększenie aktywności fizycznej, nauka języka obcego, eliminacja złych nawyków i wiele innych. Często takie postanowienia podejmowane są pod wpływem chwili, bez głębszego zastanowienia, albo są wynikiem jakichś grupowych decyzji, które potem traktowane są jako mało wiążące.

W postanowieniu samo pragnienie zmiany bez włożonego wysiłku nie wystarczy, pragnienie zmiany pozostanie w sferze marzeń. Postanowienie to nasza świadoma decyzja, nasz wybór czego dotyczy, nasza wola, nasza determinacja, bo realizacja postanowienia to praca przede wszystkim nad sobą. Czasem wymaga wyrzeczeń, a czasem jest tak trudna  jak wspinaczka pod górę kamienistą drogą. Rani się stopy, ale nagrodą za te trudy jest osiągnięty cel. W tym momencie można zadać pytanie: czy warto podejmować postanowienia jeśli one czasem tak wiele kosztują, albo czy warto podejmować kolejne jeśli poprzednie zakończyły się porażką?

Moim zdaniem – tak, mimo wszystko warto. Jeśli nawet postanowienie jest podejmowane okresowo to warto to czynić, bo jest początkiem jakiejś zmiany nas samych, jeśli jest podejmowane kolejny raz jest dowodem na to, że bardzo zależy nam na tej zmianie i może w końcu ćwiczenie naszej woli, cierpliwości i wytrwałości da efekt. Bez wątpienia rodzaj podejmowanych postanowień i ich realizacja  związane są z wyznawanym światopoglądem.

Wiara w Boga kształtuje hierarchię wartości człowieka i nakłania go do ciągłego przemieniania się w lepszego człowieka. To bycie dobrym człowiekiem staje się priorytetem przemian, a nie posiadanie dóbr materialnych czy wygląd. Często o przemianie człowieka mówi Pismo Święte. W przypowieściach, które służyły wielokrotnie Jezusowi Chrystusowi w nauczaniu, widzimy miłosierdzie Boga, który z cierpliwością czeka na poprawę – przemianę człowieka. Przykładem tu może być znana historia syna marnotrawnego, który po długim okresie czasu powraca do Ojca szukając schronienia. Przemiana syna nie dzieje się nagle, on długi czas się zastanawia nad swoją sytuacją i podejmuje postanowienie : „Zabiorę się i pójdę do mego ojca i powiem mu: Ojcze zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mnie choćby jednym z twoich najemników. Zabrał się więc i poszedł do swojego ojca” (Łk 15,18-20). Ta piękna i wzruszająca przypowieść uczy nas tego, że przemiana myślenia i postrzegania siebie nie dokonuje się natychmiast, wymaga czasu, wymaga pracy nad sobą.

Bóg jednak z cierpliwością czeka również na naszą przemianę. Wnikanie w świat własnego ducha daje nam możliwość kształtowania siebie, a często też poprzez zmianę siebie wpływania na innych. Dobrze jest, gdy na swojej drodze spotkamy kogoś, kto pomoże nam w kształtowaniu naszego wnętrza, uporaniu się z dylematami. Większości z nas nie zawsze udaje się spotkać takiego kierownika duchowego, co nie znaczy, że nie mamy znikąd pomocy. Wielką pomocą  w kształtowaniu siebie  jest systematyczne  korzystanie z Sakramentu Pokuty, którego jednym z warunków jest: „ mocne postanowienie poprawy”. Każda więc spowiedź daje szansę stawania się lepszym i podejmowania postanowień, które powinny być realizowane. Spowiedź, dając nam możliwość oczyszczenia z grzechów, powrotu do bycia w stanie łaski uświęcającej, staje się naszym kołem ratunkowym w zmaganiu się z naszymi słabościami, upadkami i niezrealizowanymi postanowieniami. Kiedyś usłyszałam, że „każdy z nas ma szczelinę  niedoskonałości, przez którą przenika promień Bożej łaski, abyśmy mogli stać się lepszymi”, niech więc każdego dnia ten promień oświetla nasze dobre postanowienia, będzie naszą nadzieją i prowadzi nas ku świętości.

Elżbieta K.

Jak dziecko…

Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w Królestwie niebieski.”(Mt 18,1–4)

 

Co oznaczają słowa Pan Jezusa? W jakim sensie mamy być jak dzieci? Św. Augustyn napisał w Wyznaniach, że „ Na własne oczy widziałem niemowlę, które jeszcze nie umiało mówić, a już było blade ze złości.” Dzieci nie są więc niewinne w sensie moralnym, droga do niewinności jest długim procesem trwającym całe życie. Stać się dzieckiem nie oznacza też jakiejś infantylnej, nieodpowiedzialnej postawy, w której rezygnujemy z pracy nad sobą i dojrzałego kierowania naszym życiem. Stajemy się dziećmi wtedy, kiedy oddajemy się z ufnością naszemu Ojcu. Dziecko kochane przez swoich rodziców, jest właśnie pełne ufności, nie troszczy się nadmiernie o swoje potrzeby, wie, że rodzice chcą dla niego jedynie dobra. Dziecko nie skrywa swoich uczuć, jest spontaniczne i z odwagą wyraża swoje myśli. Nasza postawa wobec ukochanego Ojca powinna właśnie być przepełniona taką dziecięcą prostotą. Żyjąc w ramionach Taty wzrasta w nas pokój i głębokie poczucie bezpieczeństwa. Świadomość nieskończonej Miłości jaką obdarza nas Bóg jest źródłem radości, swego rodzaju beztroski, jaką mają tylko kochane przez rodziców dzieci. Dziecko wie, że samo nic nie może, że potrzebuje opieki, i że tylko kochający rodzic może zatroszczyć się o wszystko czego mu potrzeba. Dziecięctwo Boże nie jest więc moralną bezgrzesznością, ale pełnym pokory poddaniem się woli Ojca.

Często nasza pycha, nasz własny plan na życie, nie pozwala przyjąć tego co chce ofiarować nam dobry Bóg. Kiedy zapominamy, że tak naprawdę jesteśmy słabi i bezbronni, zaczynamy żyć po swojemu. Zdarza się, że gonimy za tym, co przerasta nasze siły, wywyższamy się nad innych, pragniemy nad nimi dominować, męczymy się rywalizacją i perfekcjonizmem. Pan Jezus poucza nasJeśli ktoś chce być pierwszy, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich. I biorąc dziecko postawił je przed nimi. Objął je ramieniem i powiedział do nich: kto przyjmuje jedno z tych dzieci w moje imię, Mnie przyjmuje”. (Mk 9, 35-37) Tak więc Pan Jezus będąc dla nas doskonałym wzorem sam stawia siebie na miejscu dziecka. Pokazuje nam, że naszą prawdziwą siłą i wielkością jest Bóg. Kiedy miłość, którą obdarzył nas Ojciec otaczamy naszych bliźnich, kiedy służymy im takim dobrem jakim sami zostaliśmy obdarowani przez naszego Tatę, wtedy stajemy się naprawdę wielcy. To postawa zawierzenia, ufności i uległości wobec Ojca czyni nas jego dziećmi. Promieniując miłością i dobrem otrzymanym od najlepszego Rodzica, dziecko-bozeuczymy innych prawdy o Królestwie Bożym i dajemy przykład prawdziwego szczęścia, które można odnaleźć tylko w Jego ramionach.

Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę — tak we mnie jest moja dusza
(Ps 131).

Być dzieckiem Bożym to wielki dar wolności i pokoju, trwanie w Ojcu daje bezpieczeństwo i odsuwa nadmierną troskę, pozwala nam być sobą. Będąc szczerymi i spontaniczni wobec naszego Ojca wyzwalamy się z fałszu i poznajemy prawdziwy obraz samych siebie. Stawanie się dzieckiem to zadanie na całe życie, to codzienna świadomość oddawania swojego życia w Jego ręce i budowania z Nim ciągłej opartej na prawdzie relacji. Można powiedzieć, że to jedno z największych wyzwań jakie się przed nami pojawia, bo nie wystarczy wierzyć w to, że Bóg jest, trzeba przede wszystkim uwierzyć Jemu. Uwierzyć, że nasz Ojciec kocha swoje dzieci nieskończoną Miłością i pragnie dla nas prawdziwej radości. Nasza postawa nieustannego nawracania się jest właśnie ufnym oddaniem się Jego woli i wiarą w Jego Dobroć i Miłość, nawet wtedy, a może przede wszystkim wtedy, kiedy po ludzku dotyka nas wielkie cierpienie. Nasz Pan Jezus Chrystus jest dla nas prawdziwym obrazem Synostwa Bożego.

 

Katarzyna Janus

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W CzERWCU 2015 ROKU

Najlepsza Matka

„Wtedy Maryja rzekła:
Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej.
Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia (…)”

 

Niezgłębiona jest tajemnica macierzyństwa Maryi. Św. Maksymilian twierdził, iż „Kto (…) nie potrafi ugiąć kolana i w kornej modlitwie błagać pokornie o poznanie, kim Ona jest, niechaj nie spodziewa się cośkolwiek o Niej bliższego dowiedzieć”. Istotnie, Maryja będąc Pełna Łaski jest wzorem pokory i całkowitego zawierzenia, Jej macierzyństwo jest więc przede wszystkim bezwarunkowym poddaniem się Woli Bożej. Maryja przyjmuje Jezusa pod swoje Serce z pełną ufnością, bez pytań i obaw o dalszy los. Tak wiele matek jest dziś niespokojnych, niektóre z nich gotowe są nawet zabić własne nienarodzone dziecko, z obawy przed tym jak będzie wyglądało ich życie, bądź życie dziecka. Większość kobiet cieszy się jednak na myśl o dziecku, ale bywa, że traktują je nie jak dar, który należy przyjąć z wdzięcznością i traktować jak powierzony im skarb, ale wydaje im się , że dziecko to coś co im się należy, bo tego bardzo pragną i tu pojawia się bolesny temat min. in vitro. Tak więc już od Zwiastowania, czyli od momentu poczęcia Jezusa, Maryja uczy nas pełnego pokoju i pokory przyjęcia wielkiego daru jakim jest dziecko.

Piękne słowa Magnificat jakie wypowiada Maryja podczas spotkania ze krewną Elżbietą pokazują tę prawdziwą radość i uwielbienie Boga. Bo to czego Maryja uczy nas poprzez swoje szczególne macierzyństwo, to także głęboka wdzięczność dla Stwórcy za dar życia. Maryja dzieli się tą radością z Elżbietą, przebywa z nią dłuższy czas, wspiera i pomaga, obdarowuje miłością, także brzemienną krewną. Tak więc Maryja nie koncentruje się na sobie, nie izoluje, ale idzie z Jezusem głosić radość i nadzieję. Pokazuje nam tym samym, że poczęcie dziecka, to stan błogosławiony, czyli radosny i należy przeżywać go w rodzinie. Dzielić się, gdyż macierzyństwo powinno nie tylko być radością dla matki, ale dla bliskich i dla całego Kościoła.

Maryja pozostaje także posłuszna swojemu mężowi. Józef będący ziemskim ojcem Jezusa, staje się opiekunem rodziny, kimś komu Maryja pozwala się prowadzić. To ważne dla nas, aby pamiętać, że macierzyństwo kobiety potrzebuje męskiego wsparcia, ojcowskiej siły. Kobieta, aby szczęśliwie zająć się dzieckiem potrzebuje męża, który zatroszczy się o bezpieczeństwo rodziny i jej szeroko pojęte dobro.

Kiedy przychodzi czas porodu Maryja, znów pokazuje swoją wielką ufność i pokorę. Pomimo tego, że nikt nie chciał ich przyjąć i Jej Syn rodzi się w stajni wśród zwierząt, Maryja nie skarży się, ale ze spokojem troszczy o swoje dziecko. Kładzie Jezusa zawiniętego w pieluszki w żłobie. To połączenie zawierzenia Bogu i prostej matczynej troski, wprowadza niezwykły pokój. Ukazuje wielką mądrość Maryi. Warto pamiętać o tym, kiedy zaczynamy jako matki nadmiernie troszczyć się o nasze dzieci, albo z niepokojem pragnąć dla nich czasem rzeczy zupełnie zbędnych.

Posłuszeństwo Maryi wobec Boga, widoczne jest także wtedy, kiedy zgodnie z przepisami prawa, idzie wraz z Józefem ofiarować swojego Syna Bogu Ojcu. Jeszcze raz Maryja pokazuje nam, że to co najcenniejsze należy ofiarować Bogu. Maryja słyszy słowa proroka Symeona, iż Jej serce miecz przeniknie, jednak po raz kolejny bezgranicznie ufa, wie, że tylko z Bogiem może wszystko przetrwać. Ofiarować swoje dziecko tak jak Ona, wiedząc, że może to oznaczać wielkie cierpienie, jest przykładem wielkiej wiary. Dla nas matek, to prawdziwa lekcja pokory.

Jak jest napisane “Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19). Jej niezwykłe macierzyństwo, stawiało Ją często w sytuacji, której nie rozumiała, ale pomimo to zawsze potrafiła przyjąć to co działo się w jej życiu. Moment kiedy podczas Święta Paschy Jezus gubi się swoim rodzicom, jest pewnym przełomem, wejściem Syna w dorosłość. Matka zatroskana o dziecko, które się zagubiło, ma żal, że Syn odszedł. A jednocześnie w chwili, kiedy uświadamia sobie, że Jej rola odtąd jest inna, po raz kolejny przyjmuje wszystko z pokorą. Dla wielu matek, to bardzo trudny okres, ile nieszczęść i bolesnych przeżyć wynika z samego tylko faktu, że matki nie pozwalają dorosnąć swoim dzieciom, że nieustannie je kontrolują i pragną zachować dla siebie jak swoją własność.

To jak wielkim cierpieniem dla Maryi była śmierć Jezusa, pozostaje tajemnicą. Jej ból był związany nie tylko z cierpieniem Syna, ale także ze świadomością, że ofiara Miłości, że Bóg jest odrzucony, pogardzony i ostatecznie okrutnie zabity. W istocie przecież Maryja, była tą, która współcierpiała. Myślę, że bez Boga, żadna matka nie jest w stanie przejść przez takie cierpienie. Dlatego warto jest uczyć się od Maryi Jej pokory, wdzięczności i mądrości, gdyż to Ona obdarzyła swojego Syna Prawdziwą Miłością.

pieta-frag„W świetle Maryi Kościół widzi w kobiecie odblaski piękna, które odzwierciedlają najwznioślejsze uczucia, do jakich zdolne jest serce ludzkie: całkowitą ofiarę miłości, moc, która potrafi znieść największe cierpienia, bezgraniczną wierność, niestrudzoną aktywność, umiejętność łączenia wnikliwej intuicji ze słowem pociechy i zachęty”(św. Jan Paweł II).

 

Katarzyna Janus

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W MAJU 2015 ROKU

Łaska rozważania Męki Pańskiej

Rzeczą bardzo pożyteczną i świętą jest rozmyślać o męce Pana i nad nią się zastanawiać, albowiem na tej drodze dochodzi się do nadprzyrodzonej łączności z Bogiem. W tej świętej szkole nabywa się prawdziwej mądrości. Tam wyuczyli się jej wszyscy święci.”

św. Paweł od Krzyża

droga-krzyzowaCzasem, może wydawać się nam, że rozważanie cierpienia i śmierci naszego Pana to trudne i przykre zadanie. Musimy przecież dotknąć bolesnej rzeczywistości nie tylko wielkiego bólu Boga-człowieka, ale i naszego grzechu, który do tego cierpienia doprowadził. Jeśli jednak odważnie oddamy się rozmyślaniom nad każdym etapem Drogi Krzyżowej, odkryjemy wielką Miłość i Miłosierdzie. Staniemy w prawdzie, poznając naszą słabość i grzeszność, a zarazem odkryjemy jak wielkim darem jest nasze Odkupienie. Zaczerpniemy sił do niesienia własnego, często niezwykle bolesnego krzyża. Pan Jezus pokazuje nam jak przyjmować wolę Bożą w naszym życiu. Uczy nas, że każde cierpienie przeżywane wraz z Nim, nabiera głębokiego, zbawczego sensu. Wielki Post i okres Triduum Paschalnego jest czasem, który w wyjątkowy sposób zaprasza nas, aby rozważać i kontemplować Mękę naszego Pana. Jest to moment, w którym staramy się w sposób szczególny zgłębić tajemnicę Bożej Miłości, przyjąć naukę płynącą z Krzyża. Pan Jezus przyjmuje wolę Ojca jako najdoskonalszy i jedyny plan ostatecznego wyrwania człowieka ze śmierci. Podejmuje zbawczą mękę pełen ufności, w ciszy i pokorze. Jezus miał świadomość, że na Nim wypełnią się słowa proroka Izajasza o Cierpiącym Słudze Jahwe: “Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego patrzeć… Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem … On dźwigał nasze boleści… On był przebity za nasze grzechy. Zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie… Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich” (Iz 53,2-6). Jezus wziął więc na Krzyż wszystkie nasze grzechy by je zgładzić w swojej śmierci. Droga Krzyżowa pokazuje nam, że Bóg z Miłości do każdego z nas gotów jest ponieść najwyższą ofiarę. To nie pozostawia nas obojętnymi. Pragniemy odpowiedzieć na Jego Dar, z ufnością powierzając Mu naszą drogę. To właśnie w wydarzeniach Misterium Paschalnego Jezus odkrywa przed nami prawdziwą głębię Bożej miłości. On jest bowiem Miłością, która, aby nas zbawić, dobrowolne przyjmuje na siebie cierpienie i śmierć.

Panie Jezu, który jesteś wśród nas i spoglądasz w nasze serca z tej białej Hostii. ubiczowanyDziękujemy Ci, że zgodziłeś się za nas umrzeć. Dziękujemy za Twoją miłość, ujawnioną w Twojej męce i śmierci krzyżowej, dziękujemy za każdy dar odpuszczenia grzechów, za otwarcie nam nieba. Przynosimy ci dziś wszelkie nasze cierpienie, które nas w życiu spotkało, także to, które trwa i które może jeszcze nadejdzie. Przynosimy nasze krzyże. Chcemy je traktować jako wolę Bożą. Wierzymy wbrew wszystkiemu, że cierpienie może stać się dla nas wielką łaską. Wierzymy, że Bóg nie dopuści nigdy na nas takiego krzyża, którego nie potrafilibyśmy udźwignąć. Pomni jednak na naszą słabość, potrzebujemy jednak Twego wsparcia, pamiętając o słowach Apostoła: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” ( Flp 4,13). Dlatego pokornie prosimy, pomagaj nam dźwigać nasz krzyż. Bądź z nami w ciemnych dolinach naszego życia. Spraw, abyśmy mogli z przekonaniem powtarzać słowa psalmu: “Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps. 23,4). Amen”. ( modlitwa bp Ignacego Deca)

 

Katarzyna Janus

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W KWIETNIU 2015 ROKU

Cudowny przepis Maryi

Maryja-pod-krzyzemKażdy z nas pragnie szczęścia, snuje plany na lepszą przyszłość. Jednak życie weryfikuje nasze pragnienia i wyobrażenia, rozczarowuje, nie jest zawsze takie, jakiego byśmy chcieli. Często zmęczeni własnymi słabościami, lękami, brakiem miłości i poczucia bezpieczeństwa poszukujemy cudownej recepty na nasze życie. Bywa także, że nasze dążenie do świętości zdaje się nieosiągalnym wyzwaniem, a ciężkie doświadczenia stawiają nas na skraju rozpaczy. Pytamy o sens, poszukujemy odpowiedzi jak odmienić nasze życie, jaką drogę wybrać. Doskonałym przykładem pozwalającym znaleźć odpowiedź na tak trudne pytania jest życie naszej Matki. Dla pragnących zaufać Bogu Maryja może stać się wspaniałą przewodniczką. Przecież Jej życie naznaczone szczególnym cierpieniem, było jednocześnie tak jasne i piękne. Jaki to więc cudowny przepis na życie, można powiedzieć cudowny przepis na Niebo pośród cierpienia tu na Ziemi, miała Maryja? Co czyniło Jej życie tak niezwykłym, pełnym pokoju?

Odpowiedzią na to pytanie może być przede wszystkim wierność powołaniu polegająca na pokorze i zawierzeniu, to one przede wszystkim kształtowały Jej życie. Maryja bez wahania przyjmowała to co Bóg Jej przeznaczył, nie oczekiwała, że spełnią się Jej pomysły na życie, ale zgodziła się pójść za Jego wezwaniem. Tu jest dla nas wskazówka, byśmy nie oczekiwali, że Bóg pójdzie za nami, ale to my mamy być do Jego dyspozycji. W Zwiastowaniu fiat Maryi oznacza całkowitą zgodę na Wolę Bożą. „Fiat” w języku biblijnym wyraża znacznie więcej niż zwyczajne „zgadzam się”. Oznacza: „pragnę całym sobą, aby spełniła się wola Boga! „Orygenes pięknie wyraził to słowami iż „tak” Maryi jest jakby mówieniem Bogu: „Oto jestem, tabliczka gotowa do zapisania: niech Pisarz napisze na niej to, co chce, niech Pan wszystkiego uczyni ze mną co zechce”. W tym wszystkim widać niezwykłą pokorę Matki Jezusa. Maryja traktowała naturalnie fakt, że Bóg Ją powołał. Dlatego nie pytała Boga: ,,Dlaczego Ja, a nie ktoś inny?”, zapytała tylko: „Jak to się stanie?”. Bowiem człowiek pokorny to ktoś, kto uznaje całą prawdę o sobie, jest świadomy swej godności i swoich ograniczeń. Taki człowiek wie, że życie, godność, łaskę zbawienia, wolność, miłości, że wszystko to otrzymał zupełnie za darmo, bez najmniejszej nawet zasługi ze swej strony. Pokora Maryi była prawdziwa. Nie taka jak czasem my ją rozumiemy, jako jakąś pogardę wobec własnej osoby, poniżanie samego siebie, czy odrzucenie niezwykłej godności, jaką ma każdy z nas. Prawdziwa pokora Maryi to odważne realizowanie tego, do czego była wezwana. Nie uważała, że jest niegodna tego wezwania, ani że może jest najbardziej godna ze wszystkich. Jeśli Bóg Ją powołał ta taka jest Jego Wola i należy ją przyjąć z wdzięcznością. Tak więc Maryja będąc pokornego serca staje się jednocześnie kimś wdzięcznym. Jej wiara przeradza się w adorację. W Magnificat Maryja przeżywa i manifestuje wiarę, która owocuje radością i zachwytem nad Bogiem, który cudownie działa w Jej życiu. Takie bowiem zawierzenie pełne pokory wprowadza w ludzkie wnętrze klimat bezpieczeństwa i pokoju, pokój zaś budzi radość z życia i wdzięczność. Dlatego naturalną reakcją Maryi na działanie Boga w Jej życiu było uwielbienie. Nie oznacza to jednak, że Maryja żyła w oderwaniu od rzeczywistości. W Kanie powiedziała swojemu Synowi o braku wina. Dostrzegała braki, ale wszystko powierzała Bogu, we wszystkim była posłuszna swojemu Synowi. Kana Galilejska wydaje się przywołaniem słów usłyszanych od Anioła w chwili Zwiastowania: „dla Boga nie ma bowiem nic niemożliwego” (Łk 1, 37). Jednak to na Golgocie wiara Maryi staje się szczytem bezgranicznego zawierzenia- jak pisze ks. Krzysztof Wons – doświadcza wówczas największej próby wiary – większej od tej, którą przeszedł Abraham. Jego wiara była próbowana aż do chwili ofiarowania swego syna Izaaka. Ostatecznie jednak Bóg nie zażądał od niego śmierci syna. Natomiast Maryja musiała przekroczyć próg śmierci swojego Syna i wierzyć nadal, że On jest Bogiem żywym. Maryja nigdy nie odwodziła Jezusa od ofiary krzyża. Nie uciekała od tego, co trudne, dobrze rozumiała, że w drodze za Bogiem jest czas radości i czas bólu. A Ona była wierna w każdym czasie. Ufała i czeka cierpliwie, w milczeniu na poranek Zmartwychwstania. Nie utraciła swojej wiary. Wszystkie trudne sprawy przechowywała w swoim sercu, rozważała i kontemplowała. Tak więc Maryja uczy nas, że człowiek pokornego serca, zawsze pragnie spełniać Bożą Wolę. Maryja czyniła to do czego została wezwana, resztę pozostawiając Bogu.

pieta          Można więc powiedzieć, że Matka Jezusa jest dla nas wzorem i towarzyszką na drodze naszego nawrócenia i uzdrowienia. Uczy nas bezwarunkowego i absolutnego zawierzenia Bogu w każdej sytuacji. Tak abyśmy jak Ona mieli w sobie ufność i miłość, które rodzą pokój i radość. Piękno Maryi, Jej cudowny przepis na życie nie tylko tu i teraz, ale na całą wieczność, to pełne prostej pokory, ufne oddanie się Bogu. Każdy, kto zwraca się do Niej w modlitwach, otrzymuje łaskę Jej miłości, piękna i niezwykłego ducha, a także siłę by przyjąć cierpienie.

Matko Moja, dusza Twa była zanurzona w goryczy morza, spójrz się na dziecię Twoje i naucz mnie cierpieć i kochać cierpienia. Wzmocnij mą duszę, niech jej ból nie łamie. Matko łaski – naucz mnie żyć Bogiem. (Dz. L s. 135) Amen”.

 

Katarzyna Janus

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W MARCU 2014 ROKU

„Matko, przyjdź do nas”

Wędrówka obrazu Matki Bożej, która tak wyjątkowo zapisała się w naszej narodowej historii, peregrynacjajest znaną i wypróbowaną formą pobożności Maryjnej. Szczególnie popularne stały się peregrynacje wizerunków Matki Bożej w okresie II wojny światowej oraz bezpośrednio po niej.

Lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku to okres szczególnych prześladowań Kościoła w Polsce. Władze komunistyczne internowały ówczesnego Prymasa polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. W tak trudnych warunkach przyszło mu przygotowywać duchowe obchody Jubileuszu Tysiąclecia Chrztu Polski. Planując uroczystości ksiądz Prymas poszukiwał symbolu, który byłby czytelny dla całego Narodu, byłby odbiciem polskiej religijności a zarazem mobilizował do odnowy moralnej. Śp. o. Teofil Krauze, paulin, który w pięćdziesiątych latach był kustoszem Jasnogórskiego Sanktuarium opowiadał, że gdy w 1956 roku Cudowny Obraz był niesiony w procesji po Wałach, ludzie wołali: „Matko, przyjdź do nas”. O. Teofil Krauze odczytał to jako inicjatywę peregrynacji kopii Obrazu po parafiach Polski, czym podzielili się z ks. Prymasem. peregrynacja-2Kardynał Wyszyński był wielkim czcicielem Najświętszej Panny a o Matce Częstochowskiej mówił: „ta Jasnogórska ma największy płaszcz, którym otula nie tylko Rzeczpospolitą, ale i całą Polską Diasporę”.

Po zwolnieniu z ośrodka internowania Prymas podzielił się swoim zamysłem wędrówki kopii obrazu Jasnogórskiego po całej Polsce. Początkowo nie zostało to przyjęte przychylnie, ale ostatecznie11 kwietnia 1957 roku na 45. Konferencji Plenarnej Episkopatu Polski zapadła decyzja w sprawie Nawiedzenia wszystkich polskich parafii i diecezji przez kopię Cudownego Obrazu Jasnogórskiego. Peregrynacje rozpoczęto 29 sierpnia 1957 roku od archikatedry warszawskiej. Wędrówce Obrazu towarzyszyły często potężne religijne manifestacjie, które przez wiele lat jednoczyły nasz naród, a także wstrząsały fundamentami komunistycznego reżimu. Władze komunistyczne szykanowały uczestników i organizatorów uroczystości. W efekcie w 1966 r. Obraz został „aresztowany” i więziony przez 6 lat na Jasnej Górze, a milicja pilnowała go całodobowo. W tym czasie poszczególne diecezje nawiedzały puste ramy. Na trasę Obraz powrócił dopiero w 1972 r. W ciągu ponad 23 lat pielgrzymowania Maryja nawiedziła przeszło 8 000 kościołów i kaplic, 7150 parafii. Wszędzie przygotowywano Jej przyjęcie godne Królowej Polski. Trasy przejazdu Obrazu były specjalnie przystrajane, budowano powitalne bramy, przyozdabiano domy. Starannej zewnętrznej oprawie towarzyszyła modlitwa i wewnętrzne skupienie.

Duchową głębie peregrynacji pięknie ujął bp A. Nossol: „Pamiętajmy o tym i dołóżmy wszelkich starań, aby Maryjne wędrowanie po wspólnotach parafialnych naszego Kościoła mogło się zamienić w piękny pochód Ewangelii, czyli zbawienne przejście Pana przez naszą ziemię”.

Obecnie w archidiecezji warszawskiej pod hasłem „Odnowić śluby nasze chcemy” trwa druga peregrynacja kopi Obrazu Jasnogórskiego. Kard. Kazimierz Nycz powiedział, iż „Z peregrynacją wiążemy takie nadzieje jak Maryja, idąca do swojej krewnej Elżbiety – Ona pokazała swoją wiarę w to, co wydarzyło się w Jej życiu, czyli poczęcie Pana Jezusa, wyśpiewała swoje dziękczynienie i poszła pomagać.” Jasna-GoraNawiedzenie obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w parafiach i kościołach potrwa do 7 czerwca 2015 roku. (…).

          Piękno spotkania z Jasnogórską Panią jest poruszającym, wzruszającym modlitewnym zawierzeniem Jej naszego życia i losów naszego narodu. Święty Jan Paweł II w styczniu1993 r. do polskich biskupów w Rzymie powiedział: „Ten znak Maryi, Królowej Polski, Pani Jasnogórskiej, został na nowo jeszcze odczytany. Wiemy, czym stał się dla nas ten obraz, (…) czym stał się dla nas w zmaganiu o duszę Narodu. (…) Myślę, że ten znak jest wymowny również dla przyszłości. Maryja jest Królową Polskiej Korony, jest Królową Polski. Maryja jest Królową polskich spraw, polskich trudów, polskich cierpień i polskich zwycięstw. (…) Doświadczenia przeszłości uczą nas, w kim szukać oparcia, kto jest tym największym sprzymierzeńcem Kościoła i Narodu. To, co się nawiązało między Matką Bożą, Matką Kościoła, Królową Polski a Kościołem i Narodem w Polsce, jest swego rodzaju przymierzem”.

           Odnówmy więc nasze zawierzenie Maryi Jasnogórskiej, pozostańmy jej wierni, w wymiarze osobistym i narodowym. Przymierze z Królową Polski to przymierze z Jezusem.

 

K. J.

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W PAŹDzIERNIKU 2014 ROKU

Spotkałam Miłość

Doświadczenie Bożej Miłości otworzyło mnie na wiarę, stało się jej źródłem, a także początkiem nowego życia. Świat i wszystko to co do tej pory zdawało się mieć tak wielkie znaczenie, zastąpił zachwyt nad przenikającą wszystko Miłością, którą jest Bóg. Zanim jednak otrzymałam tą wielką łaskę, przez bardzo wiele lat poszukiwałam Boga. Syn-marnotrawnyTak się złożyło, że nie otrzymałam prawdziwego chrześcijańskiego wychowania, a jedynie jakiś rodzaj światła, który był tylko wstępem do prawdziwej wiary. Będąc małą dziewczynką byłam kilka razy w Kościele z kimś z rodziny, babcia nauczyła mnie pacierza, przystąpiłam do Pierwszej Komunii, ale mimo to w mojej rodzinie Bóg był tylko jakimś dodatkiem do życia, gdzieś na dalszym planie. We mnie jednak ciągle rodziła się przynaglająca potrzeba odkrycia Boga, wypływająca z jakiegoś rodzaju niepokoju i wewnętrznej pustki. Chciałam naprawdę Go poznać, zrozumieć Kim jest, a przede wszystkim uwierzyć w Jego istnienie. Niestety lata mijały a ja wciąż byłam osobą bardziej poszukującą, niż wierzącą. Obrzędy kościelne, lekcje religii, oddziaływały na mnie tylko w niewielkim stopniu. Bywały jakieś poruszenia serca na Oazie czy na pielgrzymce, ale one nie wypełniły mnie wiarą, Bóg nadal wydawał mi się tylko teoretycznym pojęciem.

Przyszedł czas kiedy założyłam własną rodzinę, wyszłam za mąż, urodziłam dzieci. Wciąż jednak błądziłam, wpadałam w pewien rodzaj skrajności. Po intensywnych praktykach religijnych, których głębi pomimo starań nie umiałam odkryć, przechodziłam do postawy typowej dla osoby „wierzącej – nie praktykującej”. Byłam letnią chrześcijanką, czasem latami nie praktykującą wiary.

Nastąpił jednak czas wielkiej próby…Kiedy miałam niewiele ponad trzydzieści lat, a mój najmłodszy syn zaledwie dziewięć miesięcy, zdiagnozowano u mnie nowotwór. MagdalenaStanęłam w obliczu czegoś co zdecydowanie mnie przerosło. Uświadomiłam sobie, że mogę umrzeć w każdej chwili… bardzo, bardzo się bałam…byłam przepełniona lękiem i rozpaczą. W myśl starego mądrego powiedzenia, że „jak trwoga to do Boga” zaczęłam intensywnie się modlić, chodzić do Kościoła i błagać Boga o życie i wewnętrzny pokój. Niestety wciąż nie było we mnie prawdziwej wiary. Gdzieś w głębi serca coś się tliło, ale nie przekładało się to na moją relację do Boga, On nadal jakby nie istniał. Przyszedł dzień, w którym poczułam wielki żal, że przez całe życie Go szukam, że tak bardzo go teraz potrzebuję, a On zdaje się milczeć. Pytałam w rozpaczy, czemu inni przychodzą do Kościoła, modlą się i czynią to z wiarą? A ja tak nie potrafię. Wielki ból i lęk budziła we mnie myśl, że stoję w obliczu śmierci, a tam po drugiej stronie nie ma nic, tylko pustka. Dziwne więc były te moje pretensje do Kogoś w Kogo istnienie miałam dopiero nadzieję uwierzyć.

Minęły dwa dni, był piątek, zdążyłam już zapomnieć o mojej pełnej skargi i żalu rozmowie z Bogiem. Wieczorem, jak co dzień uklękłam do różańca. Kiedy odmawiałam czwartą bądź trzecią Tajemnicę Bolesną nagle znalazłam się w Miłości, nie było to uczucie, ale stan przebywania w Niej. Miłość ta była potężna a zarazem subtelna i delikatna. Majestatyczna a zarazem pokorna, otaczała mnie i przenikała. Niemożliwa do opisania, byłam w Niej maleńkim pyłkiem, który Ona nieskończenie miłuje. Czas nie istniał, była tylko Miłość, w której przebywałam, trwałam. Nie wiem czy znajdowałam się wtedy w swoim ciele. Przepełniała mnie trwoga a zarazem głębokie szczęście. Kiedy powróciłam, jakby wyrwana z tej nieskończenie wielkiej Mocy, nie mogłam pojąć co właściwie się wydarzyło. Byłam zdumiona jakby oszołomiona tym doświadczeniem, przypomniałam sobie jednak, że kiedyś słyszałam, że to Bóg jest Miłością, uświadomiłam więc sobie, że to w Nim przebywałam. Wkroczyłam w stan nieustającego zachwytu, wielkiego pragnienia przebywania w tej Miłości nieustannie. Nie umiałam i nie chciałam, żyć bez Boga, to życie tu na ziemi stało się tęsknotą za Nim. Wszystko było inne, miłość, którą do tej pory czułam do bliskich zdawała się tylko zwyczajną troską, śmierć przestała przerażać, stała się bramą do przebywania w Miłości. Chciałam tylko wypełniać Wolę Boga, odpowiedzieć swoim życiem na ten dar, jaki otrzymałam. Przyszedł jednak czas kiedy musiałam zejść z mojej Góry Tabor, zmierzyć się z prawdą o sobie… Stopniowo uświadamiałam sobie jak wielka praca przede mną. Okazywało się, że Pan Bóg uchylając przede mną zasłonę z niczego mnie nie zwolnił. To był dopiero początek mojej drogi nawrócenia zbudowanej na wierze wypływającej z tego Spotkania. Krok po kroku odsłaniało się wszystko to co oddzielało mnie od Boga, co wymagało przemiany i uzdrowienia. Intensywność wspomnienia tamtego doświadczenia zacierała się, a życie stopniowo weryfikowało to co naprawdę jest na dnie mojego serca. Czemu Pan Bóg postanowił obdarzyć mnie łaską, której czuję się tak niegodna? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ale żyję nadzieją, że ostatecznie wypełnię Jego Wolę. Wciąż jestem na drodze nawrócenia, wciąż uczę się przyjmować cierpienie, rozumieć jego sens, oddawać wszystko Bogu, zmagać się ze swoimi słabościami i upadkami. Tym bardziej, że po dziesięciu latach od tego zdarzenia, znów zachorowałam na nowotwór, znów przeszłam trudne leczenie. Tamto doświadczenie pozostaje jednak moją siłą, celem, do którego zmierzam i nadzieją, że nie zmarnuję tej łaski, którą mnie Bóg obdarzył.

 

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W MAJU 2014 ROKU.

Sakramenty – Boże dary

Na co dzień traktujemy Sakramenty jako oczywisty element życia chrześcijańskiego. Przez to bywa, że traktujemy je tylko jako obowiązki, obojętniejemy, popadamy w rutynę. Zdarza się, że niedzielna Eucharystia, czy spowiedź, staje się zwykłą praktyką religijną, pozbawioną radości i nadziei spotkania z Bogiem. A przecież są to wielkie dary kochającego Ojca. Przejaw Jego miłości i miłosierdzia wyrażany w najgłębszy sposób. Według nauki Kościoła Sakramenty święte są to widzialne znaki, które ustanowił Chrystus i przez które daje ludziom niewidzialną Łaskę Bożą. Sakramenty mają moc Bożą, rozpoczynają w nas życie nadprzyrodzone, rozwijają je i strzegą, prowadzą nas w coraz głębsze życie w jedności z Chrystusem, są etapami stopniowej dojrzałości naszej wiary. Każdy z Sakramentów to łaska niezbędna do naszego wzrastania na chrześcijańskiej drodze.

chrzestPierwszym z sakramentów jest Chrzest, jest on obok Bierzmowania i Eucharystii jednym z trzech Sakramentów wtajemniczenia. Chrzest to akt wprowadzenia w życie chrześcijańskie. Czyni on człowieka przybranym Dzieckiem Bożym i członkiem wspólnoty Kościoła. Pomimo naszej ułomności i grzeszności, doświadczamy więc niezwykłego cudu jedności z Bogiem i stajemy się Jego świątynią. Obrzęd Chrztu nie jest więc tylko uroczystym nadaniem imienia, czy okazją do spotkań rodzinnych, ale jest przede wszystkim „zanurzeniem” w Bożej Miłości, przyjęciem daru Ducha Świętego i narodzeniem do nowego życia. Chrzest rozpoczyna nasze życie w bliskości z Bogiem.

bierzmowanieSakrament Bierzmowania jest natomiast darem dopełniającym łaskę Chrztu, jest pogłębieniem i rozwinięciem naszej wiary. Otrzymujemy Ducha Świętego, który podobnie jak na Chrzcie ofiarowuje nam swoje dary. Wchodzimy w dojrzałe życie chrześcijańskie, jest to umocnienie naszej drogi ofiarnego życia dla Jezusa Chrystusa. Tym samym wzmocnieni Duchem Świętym bierzemy pełną odpowiedzialność za nasze chrześcijańskie życie i rozwijanie naszych charyzmatów.

 

eucharystiaSzczególnym zaś Sakramentem jest Eucharystia- Najświętszy Sakrament, gdyż stanowi centrum życia Kościoła. Jest wielkim darem, który napełnia nas miłością, oczyszcza z grzechów powszednich. W Komunii Świętej Chrystus przenika nas swoją obecnością, napełnia i przemienia. Ofiara Chrystusa na krzyżu była krwawą ofiarą, my natomiast uczestnicząc w bezkrwawej ofierze jaką jest Eucharystia, oddajemy Bogu całe nasze życie, nasze cierpienia i radości łącząc je z ofiarą Jezusa. Jest to szczególny dar zjednoczenia, Kościół naucza nas, że: ”przez celebrację Eucharystii jednoczymy się już teraz z liturgią niebieską i uprzedzamy życie wieczne, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich”. Eucharystia to szczególny moment uwielbienia i dziękczynienia, który rodzi naszą radość i pokój.

spowiedzKolejnym darem Boga dla nas jest Sakrament pokuty. Każdy kto odwrócił się od Miłości Boga, szczególnie wtedy kiedy popełnił grzech ciężki, dzięki temu Sakramentowi może na nowo pojednać się z Bogiem. Można więc powiedzieć, że jest to wyjście Ojca w stronę swojego zagubionego dziecka, to znak, że Bóg nigdy nas nie opuszcza i zawsze mamy otwartą drogę powrotu. Jeśli tylko szczerze żałujemy, jeśli naprawdę mamy wolę poprawy, to Bóg w swoim miłosierdziu, przebaczy nam, oczyści z win i napełni prawdziwą wolnością.

 

namaszczenieW poważnej chorobie, w chwili kiedy nasze życie tu na Ziemi może się zakończyć, Bóg przychodzi do nas z darem Sakramentu Namaszczenia Chorych. Czasem błędnie uważa się, że jest to Sakrament udzielany tylko umierającym, tymczasem jest to Sakrament, który ma przynieść ulgę w cierpieniu lub uzdrowienie. Jest Sakramentem nadziei i pocieszenia, umocnienia w czasie cierpienia, choroby, umierania. Dzięki Namaszczeniu chory jednoczy się w Zbawczej Męce Chrystusa.

Sakramenty są tajemnicą jednoczącą nas z Trójcą Świętą. Darami, które nas umacniającymi, bez których o własnych siłach nie bylibyśmy w stanie dojść do Nieba. Sakramenty posiadają Bożą Moc, pozwalającą nam trwać w Chrystusie, wprowadzają nas w głębie poznania Boga. Musimy jednak pamiętać, że tylko Sakrament przyjęty z wiarą będzie naprawdę skuteczny i przyniesie owoce w naszym życiu. Nasza współpraca z Bogiem jest konieczna. Sakramenty są dla nas zarówno darem jak i zobowiązaniem. To szczególne prezenty Pana Boga, które będziemy „otwierać” przez całe życie, rozwijając Dary Ducha Świętego i pogłębiając naszą relację z Chrystusem. Zawsze kiedy przyjmowany jest Sakrament obecne jest żywe i szczególne działanie Jezusa Chrystusa.

 

K. J.

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W Kwietniu 2014 ROKU