O komunie paryskiej 1871 roku.

Kto mieszkał w Paryżu, kto znał go choć nieco, wie, że mimo niesłychanego skażenia obyczajów i wyrafinowanej zmysłowości, tryskały również stamtąd potężne zarazem strumienie życia umysłowego i religijnego. Gdzie osadziła swoją siedzibę rewolucja, nic dziwnego, że szatan musiał mieć licznych swoich apostołów; ale i Kościół potężny liczył zastęp niezmordowanych a genialnych i rycerskich wielce swoich pracowników. Ileż to znakomicie katolickich w dzisiejszym stuleciu rozsiewało z Paryża na cały świat cały olbrzymie płody swojej nauki. Cóż to za zakłady, co za instytucje z wdowiego najczęściej grosza wzniesiono ku szerzeniu i obronie Kościoła, Paryż rokrocznie wysyłał liczne zastępy zakonnych dziewic i duchowej młodzieży – sam kwiat francuskiego społeczeństwa w dalekie krainy Wschodu, Ameryki i Oceanii. Samo Towarzystwo św. Wincentego a Paulo, gigantyczne wydawnictwo dzieł i liczne piśmiennictwo, świadczą już wymownie o gorliwości katolików w Paryżu. Obok złego było więc i wiele, bardzo wiele dobrego. Wszystko to dzisiaj w krwi, zgliszczach i gruzach. Pomnikom nawet sztuki i narodowej chwały nie przepuszczono. Ręka zbrodniarzy, bezczeszczą Boga, poniszczyła wszystko. Nie sama Francja, ale świat cały dotkliwe tutaj poniósł straty. Bolesną lekcję dały dzisiejszemu społeczeństwu nieśmiertelne zasady 1794 roku, tak namiętnie pielęgnowane przez liberałów. Wobec tych katastrof wszystkie inne najzupełniej bledną. Darwiniści mają rację; mogą być ludzie nie tylko małpami i vice-versa, ale ogromem zbrodni i okrucieństwa przejść najdziksze nawet zwierzęta. Darwinizm znalazł w zbrodniarzach paryskich najkompletniejsze potwierdzenie swojej doktryny. Kanonizowana nowoczesna cywilizacja dowiodła swojej żywotności; zdolną jest rzeczywiście stworzyć zadziwiające rzeczy, wyhodować społeczeństwu hordy krwiożerczych barbarzyńców. Od dawna to Kościół katolicki przewidywał te następstwa, od dawna przed niebezpieczeństwem ostrzegał ludy. Pierwszy potępił w Syllabusie owe monstrualne liberalizmu doktryny, które tyle nieszczęść sprowadziły na biedną Francję. Zżymano się za to na Ojca Świętego. Ukoronowany karbonarysta Napoleon zakazał u siebie ogłaszać encyklikę. Żądano od Kościoła, aby dla „ratunku świata” pogodziła się z tym, co właśnie do zguby świat cały prowadzi, z dzisiejszą cywilizacją, z nowoczesnymi pojęciami wolności, w imieniu których Boga i Jego naukę z państwa, prawodawstwa i szkoły usunięto. I na czymże skończyła się ta wolność. Ucieczką podobno ratowali się przed jej apostolstwem. U wrogów ojczyzny szukano schronienia, pośród nich nie wahano się wydać okrzyku radości: „Dieu merci nous voil? Parmi les Prussiens”. I okrzyk ten, mówi pan Klaczko, nikogo nie zadziwił, nikogo nie oburzył, bo zdrowy instynkt ostrzegał już wszystkich, do czego posunąć się mogą zasiadający w komunie adepci „de la science positive”, tego wykwitu nowożytnej cywilizacji.

A jednak wypadki paryskie, wobec których świat cały zgrozą jest przejęty, znalazły w katolickim kraju, na polskiej ziemi pewną dla siebie pobłażliwość niektórych naszych dziennikach. Od pierwszej chwili zainaugurowania się Komuny Paryskiej, liberalni u nas nowinkarze zwrócili do niej swoje sympatie. „Gazeta Narodowa” to prała wszystkie brudy rewolucjonistów paryskich, to je ukrywała o ile sił jej tylko starczyło. Dzisiaj, kiedy ich już milczeniem więcej pokryć nie można, wyraża się o nich z niezwykłą w „Gazecie” skromnością, że skompromitowały cywilizację! Wynagrodziła sobie za to później, wypaliwszy od ucha do ucha potężny artykuł: Zemsta Wersalczyków. – Wersalczycy więcej jej ciążą, jak ogrom popełnionych przez Komunę zbrodni – jak zbezczeszczenie Boga, rozrzucane i deptane hostie, jak rabowanie kościołów, zamordowanie: arcybiskupa Darboya, takiego gorącego przyjaciela Polski i dobrodzieja emigracji naszej jak proboszcza Świętej Magdaleny, ks. Deguerry, uwięzionego notabene dzięki wyrokowi wyrzutka Polski, ale zawsze Polaka, Dąbrowskiego, takich uczonych jak X. Olivue i Clair, jak zburzenie i spalenie najpyszniejszych pomników sztuki – to wszystko mniej ją boli, i mówi sobie, że przez to tylko „cywilizacja skompromitowaną została”. Dziwny fenomen – „Gazeta” nie przebierająca nigdy w wyrażeniach, nie gardząca i gminnymi słowami – tutaj wobec takich zbrodni, jak młodziutkie dziewczę zaambarasowana widocznie nie wie co powiedzieć. Spazmatyczka i wizjonerka, przybrała wyraz obojętności zupełnej, najmniejszego nie okazała oburzenia. Zostawiła to sobie na Wersalczyków, bo ci nie są godni jej sympatii, owszem zasługują na jej nienawiść jako ludzie porządku i do tego w przeważnej liczbie szczerzy katolicy. „Gazeta” chciała dochować wierność swoją do końca komunistom-zbrodniarzom. Przyznajemy jej logiczność, ale bolesny to objaw w naszym społeczeństwie, bo świadczy, że można wśród nas bezkarnie redagować dziennik, w którym wszelkie pojęcia sprawiedliwości, honoru i uczciwości, obcymi są zupełnie. O religii nie wspominamy, bo o tej jeśli niekiedy „Gazeta” mówi, to dla zręczniejszego tylko zamaskowania swych planów. I taki dziennik prenumerują katolicy i aż tysiąc księży (wedle twierdzenia redaktora „Gazety”) dla potwierdzenia swoich patriotyczno-ortodoksyjnych uczuć. A czy nie nadszedł już czas, aby się zastanowić, do czego w ten sposób przyczynić się można…? „Poveri… sempre incorretta gente!”.

„Unia” wydrukowała przed kilku dniami list księdza Leona Postawki, umieszczamy go bez żadnych komentarzy, daje on wyobrażenie o gospodarowaniu po kościołach paryskich rządców Komuny – i tamtejszego motłochu, jakiemu żaden inny nie wyrówna w sprośnościach.

 

„Paryż, 16 maja 1871 roku.

W kilku słowach powiem ci, co się tutaj dzieje; głowę mam tak zmordowaną bezsennością, pracą i tysiącznymi kłopotami, że mi darujesz nieład w myślach, które ci rzucam w tym liście; primum żyję, a to dzięki Bogu najważniejsze, wszystko inne drobnostka, dzisiaj nie mamy czasu myśleć o sobie, coś więcej ciąży ustawicznie na duszy i sercu. Oczy moje widzą, a uszy słyszą abominację i ohydę spustoszenia na miejscu świętym wedle słów proroka. W zeszły piątek, tj. 12 maja, dwie a później trzy ulicznice z włosami rozczochranymi ze sztyletem i pistoletami w rękach, wpadły do mego mieszkania, wręczając mi rozkazy klubu niewieściego, abym im kościół Świętej Trójcy polecił otworzyć. Robiłem, co mogłem, wreszcie gwardziści towarzyszący z bronią w ręku owym wysłanniczkom klubu, zabrali mi klucze. Kazano mnie następnie aresztować, za chwilę puszczono, dzięki, wstawiennictwu prezydentki, o co wcale nie prosiłem. Pyszny nasz kościół od siódmej wieczorem do wpół do jedenastej był świadkiem najsprośniejszych bluźnierstw. Citoyenki (obywatelki) jedna za drugą wchodziły na ambonę wyziewając najokropniejsze przeciwko Bogu samemu wyrazy: „S’ily a un Dieu, c’est un Dieu lâche”, wrzeszczała jedna z nich, druga celując pistoletem w Chrystusa Pana na krzyżu, wołała: „jeżeli jesteś Bogiem, zstąp z krzyża” itd. – I takim bluźnierstwom przyklaskiwało całe zgromadzenie. Serce się kraj na widok tego upadku. Chwała jednak Bogu, że na tym się tylko skończyło; dziś kościół wypełnił się ludem Bożym, z którego piersi jeden jęk boleści wyrwał się w czasie nabożeństwa. Inaczej ma się z kościołem Najświętszej Maryi Panny z Loretto; przez miesiąc był zamknięty, przed dziesięciu dniami otworzono go wreszcie, a w zeszłą sobotę , 13 maja, tłuszcza zbrodnicza wpadła do niego. Dwóch księży, którzy tam byli ukryci, uciekło, nie było komu wynieść Najświętszego Sakramentu. Dziś ten piękny kościół w największym spustoszeniu. Ołtarze zgruchotane, krzyże, obrazy i krzesła połamane i zniszczone, jedna statua Matki Najświętszej pozostała cała, ręka bezbożników oszczędziła ją przynajmniej. Byłem tam, patrzyłem własnymi oczyma na ten naród rozbestwiony bez Boga, wiary i uczciwości; śmiało powiedzieć Ci mogę, że prawie cudem stamtąd uszedłem, zbezcześcili mnie. Darli na mnie sutannę, znów chwilę dali mi spokój – wypchnęli za drzwi i na nowo ciągnęli do wnętrza kościoła, kazali mi krzyczeć „vive la commune!”, krzyczeć, że nie ma Boga. W tej chwili nie wiem co się ze mną zrobiło, ale jakaś odwaga wstąpiła we mnie, zacząłem na cały głos wyrzucać Francuzom ich zbrodnie. Delegat porwał wówczas za pistolet i mierzył we mnie; rozerwałem sutannę, odkryłem pierś gołą i zawołałem: „strzelaj obywatelu w samo serce, jeśli ci się podoba, ja Boga, wiary i mych przekonań nigdy nie zmienię – je suis Polonais”. Bóg mnie wybawił – nic więcej nie mogłem uczynić, nie dali mi zbrodniarze wynieść Najświętszego Sakramentu – rozsypali go po ziemi i deptali świętokradzcy nogami. Zbrodniarze – i zbrodnia ma być ich wolnością.

Módl się za mnie

Twój ks. Leon Postawka”

Socjalizm i komunizm potępiony przez papieży – Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2009

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *