Co to jest liberalizm?

Protestantyzm w naturalny sposób rodzi tolerancję dla błędu. Odrzucając zasadę autorytetu w religii, nie ma on ani kryterium ani określonej wiary. Na zasadzie, że każda jednostka czy sekta może interpretować depozyt Objawienia zgodnie z orzeczeniami prywatnego osądu, rodzi on nie kończące się różnice i sprzeczności. Napędzany prawem własnej niemocy, przez brak jakiegokolwiek rozstrzygającego głosu autorytetu w sprawach wiary, zmuszony jest uznawać za ważną i prawowierną wszelką opinię wyłaniającą się ze stosowania prywatnego osądu. Dlatego ostatecznie dochodzi on, na mocy własnych założeń, do wniosku, że jedno wyznanie jest równie dobre jak inne; stara się więc osłaniać swoją niekonsekwencję fałszywym powoływaniem się na wolność sumienia. Pogląd nie jest narzucany przez prawnie i w boski sposób ustanowiony autorytet, lecz wyłania się bezpośrednio i swobodnie z nieograniczonego stosowania jednostkowego rozumu i kaprysu w sprawach Objawienia. Jednostka czy sekta dokonuje interpretacji jak jej się podoba – odrzucając lub przyjmując to co wybiera. Przyjmując tę zasadę, niewierność, pod tym samym pretekstem, odrzuca wszelkie Objawienie, a protestantyzm, dostarczywszy przesłanek, nie ma siły, by protestować przeciwko wnioskom; jasne jest bowiem, że ktoś kto pod pretekstem wolności rozumu ma prawo odrzucić dowolną część Objawienia, która może mu się nie podobać, nie potrafi logicznie spierać się z kimś kto na tej samej podstawie odrzuca całość. Jeżeli w imię wolności rozumu jedno wyznanie jest równie dobre jak inne, to pod tym samym pretekstem brak wyznania jest równie dobry co jakieś wyznanie. Zdobywając pole tym zgubnym orężem racjonalizmu, niewierność szturmowała i zdobyła samą cytadelę protestantyzmu, bezradnego wobec wroga, którego sam stworzył.

(…)

Religia jest bowiem więzią łączącą nas z Bogiem, źródłem i celem wszelkiego dobra; zaś niewiara, czy to praktyczna jak w protestantyzmie, czy otwarta, jak w agnostycyzmie, rozrywa więź łączącą człowieka z Bogiem, usiłując budować społeczeństwo ludzkie na fundamencie absolutnej niezależności człowieka. Dlatego stwierdzamy, że u podstaw swojej propagandy kładzie liberalizm następujące zasady:

  1. Absolutna suwerenność jednostki w jej całkowitej niezależności od Boga i od władzy Bożej.
  2. Absolutna suwerenność społeczeństwa w jego całkowitej niezależności od wszystkiego co nie pochodzi od niego samego.
  3. Absolutna suwerenność obywatelska w zakładanym prawie narodu do stanowienia własnych praw w całkowitej niezależności i przy skrajnym lekceważeniu wszelkich innych kryteriów niż wola ludu, wyrażona w głosowaniach i w większości parlamentarnej.
  4. Absolutna wolność myśli w polityce, moralności i religii. Nieograniczona wolność prasy.

 

Takie są podstawowe zasady liberalizmu. W założeniu absolutnej suwerenności jednostki, to jest całkowitej niezależności od Boga, znajdujemy źródło wszystkich innych zasad. Aby wyrazić je wszystkie z pomocą jednego terminu, powiemy, że w płaszczyźnie ideowej stanowią one RACJONALIZM czyli doktrynę absolutnej suwerenności rozumu ludzkiego. Czyni się tu z rozumu ludzkiego miarę i sumę prawdy. Stąd mamy racjonalizm indywidualny, społeczny i polityczny, zepsute źródło zasad liberalistycznych [którymi są]: absolutna wolność kultu, zwierzchność państwa, świecka edukacja odrzucająca jakąkolwiek więź z religią, małżeństwo sankcjonowane i legalizowane wyłącznie przez państwo itd.; jednym słowem, które łączy wszystko, mamy SEKULARYZACJĘ, odmawiającą religii prawa do jakiejkolwiek czynnej ingerencji w problemy życia publicznego i prywatnego, jakie by one nie były. To prawdziwy ateizm społeczny.

Takie są źródło liberalizmu w płaszczyźnie ideowej; taka, w konsekwencji naszego protestanckiego i niewiernego otoczenia, jest atmosfera intelektualna, jaką stale wchłaniamy w nasze dusze. Zasady te nie pozostają też tylko w płaszczyźnie teoretycznej, utrzymując się na zawsze w sferze myśli. Ludzie nie są samymi myślicielami. Doktryny i wierzenia nieuchronnie przechodzą do działania. Dzisiejsze teoretyzowani staje się jutrzejszym czynem, ponieważ ludzie, na mocy prawa ich natury, dają zawsze wyraz temu co myślą. Stąd też racjonalizm przybiera konkretny kształt w prawodawstwie i w życiu społecznym. Czuć nim prasę świecką, proklamującą prawie jednogłośnym krzykiem absolutny rozdział pomiędzy życiem publicznym a religią. Stał się on sloganem dziennikarstwa, a redaktor nie uznający go w swoim codziennym felietonie poczuje wkrótce ostrze publicznej dezaprobaty. W świeckim małżeństwie i w naszym prawie rozwodowym rozrywa on same korzenie społeczności domowej; w świeckiej oświacie – kardynalna zasada naszego publicznego systemu szkolnego – krzewi się w sercach przyszłych obywateli i przyszłych rodziców; w prawach obowiązkowej szkoły wbija już na wstępie klin socjalizmu; w mowie i w stosunkach życia społecznego domaga się uznania z rosnącą natarczywością; w tajnych towarzystwach, zorganizowanych w duchu niszczenia religii, a często w otwartym celu wykorzenienia katolicyzmu, zagraża naszym instytucjom, wydając kraj w ręce spiskowców, których plany i metody działania, poza polem widzenia opinii publicznej, składają się na tyranię ciemności.

Na tysiące sposobów zasada racjonalizmu znajduje czynny wyraz w życiu społecznym i obywatelskim i choć zróżnicowane są jej przejawy, zawsze jest w tym jedność i system sprzeciwu wobec katolicyzmu. Czy jest to zgrane czy nie, zawsze działa ona w tym samym kierunku, i każda konkretna szkoła w ramach gatunku liberalnego wyznają ją i wprowadza w czyn – czy to w społeczeństwie, czy to w życiu domowym, czy też w polityce – znajdujemy te same zasadnicze cechy szczególne we wszystkich proteuszowych postaciach – sprzeciw wobec Kościoła – i zawsze stwierdzamy, że piętnuje się najżarliwszych obrońców wiary jak reakcjonistów, klerykałów, ultramontanów [fundamentalistów] itd.

Gdzie byśmy go nie znaleźli, jaki by nie był jego mundur, w praktycznym działaniu liberalizm oznacza zawsze wojnę z Kościołem.

Czy intryguje on czy stanowi prawo, czy peroruje czy też morduje, czy zwie się Wolnością czy Rządem, Państwem, Ludzkością czy Rozumem, czy też czymkolwiek innym, jego podstawową cechą jest bezkompromisowy sprzeciw wobec Kościoła.

Liberalizm jest sam w sobie całym światem; ma on swoje hasła, swoje mody, swoją sztukę, swoją literaturę, swoją dyplomację, swoje prawa, swoje spiski, swoje zasadzki. Jest on światem Lucyfera, skrywającym się w naszych czasach pod nazwą liberalizmu, w radykalnej opozycji i ustawicznej wojnie przeciwko tej społeczności jaką tworzą dzieci Boże – Kościołowi Jezusa Chrystusa.

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. II

 

Czym jest modernizm?

Modernizm jest herezją dość subtelną i trudno w kilku słowach ująć jego istotę. Ponadto św. Pius X uznał, że herezja ta jest niezwykle groźna i wymaga dokładnego omówienia. Nie mamy, oczywiście, miejsca, by w wyczerpujący sposób opisać modernizm, dlatego ograniczę się do skrótowego wyliczenia kilku głównych jego zasad.

Pierwszą jest agnostycyzm, czyli założenie, że umysł ludzki poznaje obiektywnie tylko rzeczy zmysłowe, a więc wszystko, co jest ponad nimi, w tym Bóg i cały świat nadprzyrodzony, nie jest przedmiotem pewnego poznania. Dlatego wszelkie dowody prawdziwości religii chrześcijańskiej są niemożliwe do przeprowadzenia. Stąd religia, według modernistów, jest prawdziwa tylko o tyle, o ile jest odczuwana i przeżywana. Stanowi to drugą ich zasadę, a mianowicie immanencję religijną. Religia wynika z doświadczenia religijnego, które przecież u każdego człowieka wygląda inaczej. Uderza to w obiektywność i historyczność religii chrześcijańskiej oraz jej boskiego Założyciela. Nie ma zewnętrznego prawdziwego Objawienia Bożego, a chrześcijaństwo jest tylko wyrazem wewnętrznych przeżyć w świadomości Chrystusa, Apostołów i ich uczniów. Stąd wynika trzecia zasada modernizmu, jaką jest ewolucja. Skoro bowiem religia jest tylko wyrazem doświadczeń ludzkich, to ewoluuje wraz z kolejnymi pokoleniami, z których każde ma odmienne przeżycia. Więcej, każdy z ludzi przeżywa religię na swój sposób i nie sposób orzec o jej prawdzie lub fałszu. W tej heretyckiej koncepcji nie ma, rzecz jasna, miejsca na dogmaty, albowiem są one subiektywnym wyrazem doświadczeń danej epoki. Sakramenty zaś to tylko symbole, a nie ryty przekazujące łaskę Chrystusa. Pismo Święte jest zbiorem doświadczeń, co prawda, nadzwyczajnych, ale jednak ludzkich. Jego natchnienie nie różni się co do istoty od natchnienia poetyckiego. Kościół i władza w nim powstały w wyniku zespolenia się świadomości religijnej różnych ludzi, a więc pochodzi od człowieka, a nie Boga, a poprzez to może się zmieniać zależnie od czasu i okoliczności, również co do swej istoty. „Religia” modernistów jest więc subiektywna i relatywistyczna, więcej, podważa ona wszelkie podstawy prawdziwej religijności i stąd staje się zrozumiałe, dlaczego św. Pius X nazywa ją ściekiem albo sumą wszystkich herezji.

Modernizm nie powstał, rzecz jasna, znikąd. Jego bezpośrednim prekursorem był tzw. amerykanizm, którego twórcą był ojciec Haecker, założyciel zgromadzenia paulistów. Znalazł on wielu naśladowców wśród duchowieństwa amerykańskiego i francuskiego. „Amerykanizm” nie był teoretycznie rozwinięty, ale stanowił raczej zbiór praktycznych postulatów naturalistycznej proweniencji. Żądał on dostosowania Kościoła do cywilizacji współczesnej, wraz z rozluźnieniem dawnej surowości w dziedzinie dyscypliny i w kwestiach dogmatycznych. Kładł nacisk bardziej na cnoty naturalne niż nadprzyrodzone oraz żądał większej autonomii dla świeckich w stosunku do władzy kościelnej, a to pod pozorem rzekomej większej dojrzałości świeckich w dobie obecnej. Leon XIII potępił „amerykanizm”, a większość jego przedstawicieli poddała się – przynajmniej zewnętrznie – wyrokowi.

Głównymi przedstawicielami modernizmu w Europie Zachodniej, a więc tam, gdzie modernizm najbardziej się rozpowszechnił, byli ks. Alfred Loisy i filozof Maurycy Blondel we Francji, w Anglii jezuita Tyrrel, w krajach niemieckich Schell i Wahrmund, a we Włoszech hrabia Fogazzaro i ks. Buonaiuti. Ten ostatni, zmarły zresztą poza Kościołem, był przyjacielem i mistrzem Angelo Giuseppe Roncalliego, znanego później jako Jan XXIII. Asystował mu nawet przy pierwszej Mszy.

Modernizm od swego zarania wykazywał ścisłą zależność od liberalnej protestanckiej teologii, w tym i od wynikającej z niej fałszywej niemieckiej filozofii idealistycznej. Agnostycyzm modernizmu wywodził się wprost od poglądów Kanta. Protestancki rodowód mają również takie modernistyczne koncepcje, jak indywidualistyczne podejście do wiary i jej interpretacja, odrzucenie, jako ludzkiego wymysłu, kościelnej hierarchii i dogmatów, niejasny stosunek do Bóstwa Chrystusa oraz radykalna krytyka tekstów biblijnych, wraz z odrzuceniem tych z nich, które według mniemania protestantów i modernistów, „na pewno” nie pochodzą, ani od Chrystusa ani od Apostołów.

http://www.opcjanaprawo.pl/index.php/component/k2/item/1416-modernizm-ściek-wszystkich-herezji

 

Wiara i uczynki

Cel i środki

Wiara pokazuje nam cel życia i pokazuje drogę jaką należy przebyć, natomiast uczynki są w tym dążeniu środkami do przybliżania się do celu. Tak jak każdy pielgrzym na ziemi potrzebuje oczu by widzieć dokąd zmierza oraz nóg by mógł podążać do celu. Poganom brakowało oka wiary by widzieć dokąd mają się udawać w swoim życiu. Ludowi izraelskiemu zaś brakowało nóg posłuszeństwa czyli ich czyny nie wynikały z wiary, bo znali prawo Boże ale żyli według własnych chęci.

Czyny nasze wpływają na nasze widzenie świata, wpływają również na wiarę. Gdy czyny nie wypływają z wiary, gdy wiara jest pozbawiona uczynków to zaczyna ona karleć i zanikać. Tak samo jak nieużywany organ, jak mięśnie nieużywane zanikają tak samo jest z wiarą. Jeśli nie jest ona podstawą i źródłem naszych działań, i naszych czynów to będzie ona zanikała, będziemy o niej zapominali w nawale codziennych spraw, w bieżączce doczesności.

Świadectwo z seminarium

Na forum Rebelya.pl pojawił się wpis zawierający list jaki został napisany przez Davide’a Canvasiego byłego członka Zgromadzenia Braci Franciszkanów Niepokalanej. Tłumaczenie z języka włoskiego dokonane zostało przez Polaka, również byłego członka tego zgromadzenia.

Davide Canavesi

Do Jego Świątobliwości Papieża Franciszka.

Jestem jednym z ex-franciszkanów Niepokalanej, od niedawna poza instytutem. Celem tych słów nie jest nowe zaognienie polemiki, ani też stawianie siebie ponad instytucjami kościelnymi. Ten list ma być jedynie prostym świadectwem na temat Seminarium Teologicznego „Immaculata Mediatrix” (STIM) oraz niewielkim lecz serdecznym podziękowaniem dla wszystkich moich formatorów oraz dla ojców założycieli. STIM, które w ostatnich latach formowało ponad pięćdziesięciu braci kleryków, zostało – jak wiadomo – zniszczone, z powodów do tej pory nie sprecyzowanych. STIM był seminarium-klasztorem przeszło 50 braci studentów w różnym wieku i o różnej kulturze, pochodzących ze wszystkich stron świata, którzy wspólnie z formatorami oraz kilkoma braćmi zakonnymi (niestudiującymi) stanowili wspólnotę o intensywnym życiu modlitwy, życiu pogłębionych studiów oraz żarliwego zaangażowania w apostolat – a wszystko to w prawdziwym duchu braterstwa.

Jakie było życie tego seminarium? Modlitwa, nauka, praca, apostolat… nie tracić ani minuty i znajdować się w warunkach pomagających nie tracić czasu: ponieważ dla poświęconych Niepokalanej każda minuta należy do Niej. Brewiarz i Msza święta w starszej formie (chciane przez studentów, a nie narzucone im) – nie z powodu ideologicznego przywiązania do wszystkiego, co stare, ale dla odbudowy życia zakonnego jako życia modlitwy. O serafickim ojcu, św. Franciszku, mówią źródła franciszkańskie: „jego bezpieczną przystanią była modlitwa (…) nocą udawał się samotnie do opuszczonych kościołów na modlitwę”. Cóż więc dziwnego, że pośrodku nocy zakonnicy wstają i odmawiają Brewiarz? A jednak – właśnie z tego powodu formatorzy oraz o. Stefano Manelli zostali uznani za „pelagianów”! Ponadto, o tym, z jakim zrównoważeniem ojcowie formatorzy pomagali tym, którym nocna modlitwa sprawiała trudności, może zaświadczyć wielu braci. Czy chce Wasza Świątobliwość wiedzieć, czego uczył rektor seminarium (nazwany „deformatorem” kleryków) tych braci, którzy nie mieli trudności ze wstawaniem? „Proś, żeby Pan dał ci część trudności innych braci, a ulżył im: bo lepsza jest cała wspólnota żarliwa niż kilku zakonników nieco żarliwszych”. Czyż nie jest to prawdziwą miłością bliźniego – która nie tyle usprawiedliwia cudze niedoskonałości, co pomaga zwyciężać je?! Wobec wspólnoty pięćdziesięciu młodych zakonników, którzy pragną modlić się nocą – z jakich powodów ta modlitwa została usunięta przez nowych rektorów? To prawda, że ta modlitwa została wprowadzona przez Franciszkanów Niepokalanej w ostatnich latach; nie rozumiem jednak, jak można nazwać dobrą tę formację, która blokuje zapał młodych i dławi ich dobrą wolę. Ponadto, naprzeciwko tej „ludzkiej roztropności” charakteryzującej nową linię Franciszkanów Niepokalanej znajduje się „bez granic” świętego Maksymiliana: jeżeli każdego poranku obiecujemy „żyć, pracować, cierpieć, wyniszczyć się i umrzeć dla Niej”, musimy naprawdę to robić!

Prawdziwy franciszkanin nie może żyć w rozluźnieniu dzisiejszych klasztorów bez rumieńca wstydu. Kiedy pomyśli się o tym, że w naszych klasztorach nie brakuje nigdy jedzenia, że nierzadko jada się wręcz lepiej niż w domu rodzinnym, nie sposób nie zawstydzić się na myśl o pierwotnym franciszkanizmie. Możemy przynajmniej zrekompensować to intensywnym życiem ofiary w tym, co szczególnie kosztuje naturę ludzką: modlitwa nocna, poświęcenie własnego czasu wolnego… Taki był zamysł ojca Stefano, kierującego nasze życie ku wyżynom. W zamian został potraktowany jak osoba niezrównoważona, jak jansenista, jak kalwinista, jak lefebrysta!

Jeżeli ma się czas na oglądanie bezużytecznych filmów, kreskówek, meczów piłki nożnej, to znaczy to, że źle się wykorzystuje czas… Jesteśmy zakonnikami, aby ratować dusze – co ma z tym wspólnego piłka nożna? A przecież wystarczyłoby od czasu do czasu pomyśleć o osobach bliskich nam, o przyjaciołach, których zostawiliśmy w świecie, by zdać sobie sprawę z tego, ile trudów ponoszą ludzie. Wystarczy pomyśleć o młodych matkach dzielących cały swój czas między pracę i rodzinę – podczas gdy my w klasztorach, jesteśmy zwolnieni z twardej walki o pracę… o młodych rodzicach zmuszonych do tego, by wstawać w nocy na płacz ich dziecka – i którzy nazajutrz muszą tak czy owak być punktualnie w pracy, podczas gdy my dbamy o dostateczną ilość snu… Wobec tego wszystkiego, jak zakonnik unikający wyrzeczeń może nazywać siebie prawdziwym zakonnikiem!? Jak mógłbym żądać od młodych żon przyjęcia wszystkich dzieci, jakie Pan Bóg zechce im dać – choćby wymagało to heroizmu – jeżeli ja sam nie akceptuję jako pierwszy cierpień i trudów heroicznych! Czy nie powinno być pragnieniem każdego prawdziwego franciszkanina dzielenie cierpień i trudów każdego człowieka – zamiast czynić z klasztoru oazy dobrobytu zwolnione z walki życia?! Kto ożywi ducha życia Porcjunkuli i Niepokalanowa, jeśli nie nasze pokolenie? Jeśli jednak kto pragnie to uczynić jest oskarżany o wszystkie możliwe lub wyobrażalne herezje i schizmy – co będzie z naszym biednym i ukochanym Świętym Kościołem…

Jednemu z nowych przełożonych przedstawiłem te refleksje, zaznaczając że w sumieniu nie mógłbym zaakceptować życia w jednym momencie tak rozluźnionego. Nie mógłbym tego uczynić wspominając mojego księdza proboszcza, który każdego poranka po Mszy świętej upadał na krzesło w zakrystii, wycieńczony z powodu ciężkiej choroby – a mimo to nie pozostawił nigdy swojej owczarni bez Najświętszej Ofiary. Nie mógłbym, myśląc o życiu pełnym wyrzeczeń, jakie prowadzi wielu moich przyjaciół, znosząc nierzadko z pochyloną głową upokorzenia, byle nie stracić pracy. W odpowiedzi usłyszałem, że surowość życia nie ma nic wspólnego z Poświęceniem Niepokalanej – i że nie trzeba przesadzać. Ernest Hello mówił, że człowiek mierny wymyśliłby słowo „przesada” gdyby nie istniało już w słowniku. To prawda – wszyscy w seminarium odczuwaliśmy z odrobiną cierpienia tę potrzebę poświęcania się zawsze: to właśnie jest jednak jedyna droga prowadząca do ufania Panu Bogu, a nie nam samym.

Nie mogę nie wspomnieć o tym, że STIM wydawało się prawdziwym królestwem miłości bliźniego. I nie mogło być inaczej: tam, gdzie ludzie wysilają się, by kochać Pana Boga, nie mogą nie odkryć, że drugie przykazanie podobne jest pierwszemu (Mt 22,39). Ile dobrych przykładów dali mi współbracia! Ze wzruszeniem wspominam tego brata, który troszczył się o zdrowie współbraci, i brata kwestarza, który wyruszał jeszcze nocą by zapewnić niezbędny pokarm wspólnocie, i tego brata, z którym można by się ścigać do pracy – żeby inny współbrat miał trochę więcej czasu na naukę… “Alter alterius onera portate et sic adimplebitis legem Christi” (Gal 6, 2), powiada św. Paweł… Gdybym nie widział, milczałbym: ale widziałem na własne oczy, ile znaczy to przykazanie! Pamiętam, jak pewnego razu pożaliłem się przełożonemu, że w tej odrobinie czasu wolnego, jaka mi została, musiałem pomóc w nauce do egzaminu jednemu z braci obcokrajowców. Cóż mi odpowiedział? „Musisz to zrobić. To jest twoja druga Eucharystia: rano to Pan Jezus ofiaruje się na ołtarzu dla Ciebie; teraz to ty masz ofiarować siebie samego dla twojego brata, który ma trudności”. Oto odpowiedź jednego z „jansenistów”, którego komisarz natychmiast postanowił oddalić z seminarium.

Zarząd komisaryczny, niestety, nie przyniósł naszemu seminarium nic innego jak tylko napięcie i podziały. Zresztą, jak można pozostać pogodnym, kiedy kazania są używane do atakowania ojca Stefano, czyniąc aluzje do niego jako jansenisty, kalwinisty, złodzieja itd.; kiedy przez własnych przełożonych jest się wystawionych na bezpodstawne zarzuty (kryptolefebryści); kiedy próba podjęcia dialogu spotyka się z oskarżeniem o „zależność psychologiczną”; kiedy nasz współzałożyciel, o. Gabriele Pellettieri jest oddalony ze wspólnoty bez bodaj zapowiedzenia tego studentom – a więc i bez możliwości chociaż pożegnania go! Ci sami, którzy piszą, że seminarium było źródłem buntu, powinni zastanowić się, czy nie są winni także oni, przez swoją nieczułość, że ktoś – bez wątpienia popełniając błąd – rozpowszechnił poza seminarium informacje. A cóż można powiedzieć o tym przełożonym, który stwierdził, że nie przejmuje się faktem, że wielu braci chce opuścić instytut, ponieważ „z góry zakładaliśmy, że z komisariatem stracimy 60-80 braci”. Szkoda, że zakonnicy to nie cynowe żołnierzyki, które kapryśne dziecko może wywrócić kopniakiem – ale osoby ludzkie, co więcej, w większości młode, którym rujnuje się życie, zmuszając ich do opuszczenia instytutu, by nie zdradzić własnego sumienia i ideału!

Na koniec pragnę dodać słowo na temat Waszej Świątobliwości, jako że niektórzy współbracia oraz osoby spoza zgromadzenia oskarżyli nasze seminarium o bunt przeciwko Papieżowi, a nawet o uznawanie Waszej Świątobliwości za antypapieża. Oprócz głupoty tego ostatniego stwierdzenia, mogę zaświadczyć, że w naszym seminarium nigdy nie usłyszałem nic, co można by uznać za obrazę albo brak uszanowania dla osoby Waszej Świątobliwości. Pomimo cierpienia, jakie powodowało bycie oskarżanymi przez ten sam Kościół Święty, który nauczono nas kochać, zawsze ufaliśmy, że ocalenie przyjdzie właśnie od Ojca Świętego. Nie zapomnę jednego współbraci – oskarżonego o kryptolefebryzm – który powtarzał żarliwie: „pragnę być uratowany przez Ojca Świętego, bo on jest moim ojcem, a ja jego synem”. W dniu urodzin Waszej Świątobliwości całe seminarium wybuchło oklaskami i okrzykami. Zresztą; ci, którzy oskarżają STIM o bunt przeciwko Papieżowi, nie potrafią przedstawić w sprawie żadnego dowodu jeśli nie „relata refero”. Poprzedni rektor (odwołany wkrótce potem przez komisarza) na początku roku akademickiego zadecydował o skróceniu obiadu, żeby móc po nim odmówić Różaniec święty w intencji Ojca Świętego. Czyż nie było to odpowiedzią na prośbę, jaką Wasza Świątobliwość nieustannie kieruje do chrześcijan? Nowi rektorzy, ledwo przybyli do seminarium, usunęli tę modlitwę. Kto kocha Papieża – ten, kto modli się za niego i przyjmuje dla niego wyrzeczenia, czy ten, kto ma usta pełne cytatów z Ojca Świętego, ale nie robi nic dla niego? W jednej z katechez Ojciec Święty zalecał kapłanom kończenie każdego dnia przed Tabernakulum, wyjednując zbawienie duszom. Nie bez odrobiny dumy mogę powiedzieć, że nie musiałem uczyć się tego od Waszej Świątobliwości, ponieważ zawsze mogłem widzieć moich formatorów kończących dzień na kolanach przed Tabernakulum i proszących Pana za mną i moimi współbraćmi – abyśmy mogli stać się dobrymi zakonnikami, dla zbawienia wszystkich dusz.

Z tego wszystkiego, co napisałem, zrozumie Ojciec Święty niemożliwość pogodnego kontynuowania życia w instytucie zakonnym, w którym żarliwość i cnota są zniesławiane, w którym jest się zmuszonym do maszerowania pomiędzy „trupami” własnych ukochanych współbraci i – gorzej jeszcze – po głowach własnych założycieli i formatorów, którym zawdzięcza się tak wiele dobra.

Proszę Waszą Świątobliwość o apostolskie błogosławieństwo oraz o wspomnienie mnie w Jego Mszy świętej, abym mógł wytrwać w wierze i w służbie Panu pod przewodnictwem Niepokalanej.

W Sercu Jezusa i Maryi,
Davide Canavesi
(były br. Ambroży)

Wiara katolika i wiara modernisty

O zasadniczej różnicy istniejącej między nauką modernistyczną a katolicką możemy się łatwo przekonać z prostego zestawienia jednej z drugą. Weźmy przede wszystkim na uwagę naukę o wierze w ogóle. Co znaczy wierzyć? Według katechizmu katolickiego wie­rzyć znaczy uznawać za prawdę co Bóg obja­wił i dlatego, że objawił. Według katechizmu modernistów wierzyć: to odczuwać w duszy coś tajemniczego, lgnąć sercem i uczuciem do tego, co Boskie, co niepoznawalne, doznawać poruszeń i dotknięć Bożych. Gdy więc kate­chizm katolicki uważa wiarę za akt rozumu, nie wykluczając woli, modernizm wyznacza jej siedzibę w sercu i uważa za uczucie szczególniejszego rodzaju. Gdy katechizm ka­tolicki jako przedmiot wiary podaje to, co Bóg objawił, a rozumie przez to pewne prawdy szczegółowe, które krótko zebrane są w Składzie Apostolskim, według modernizmu przedmiotem wiary są wewnętrzne po­ruszenia uczucia religijnego, które początkowo bywają bardzo nieokreślone i dopiero powoli pod wpływem pracy „żywotnej” stają się coraz więcej doskonałe, tak iż dadzą się ująć w formuły religijne zwane dogmatami. Gdy katechizm katolicki jako motyw i pobudkę wiary podaje powagę Boga objawiającego, który jako wszystkowiedzący, nieomylny i najświętszy ani zbłądzić ani w błąd wprowadzić nie może, katechizm modernistyczny podaje za pobudkę wiary doświadczenie osobiste czyli powagę własnego „ja”, własnych aspiracji, własnych potrzeb i korzyści.

Te same różnice istnieją przy nauce poszczególnych artykułów wiary i prawd pokrewnych, a uwydatnione zostały dosadnie w potępionych 65 tezach Sylabusa, jako nie­zgodnych z nauką katolicką, o powadze urzędu nauczycielskiego, o Piśmie św., o objawieniu, o Chrystusie, o Sakramentach, o Kościele. Gdy np. według nauki katolickiej do Kościoła należy wykład Ksiąg św., którego się mają trzymać i uczeni, według modernistów „wy­kładu kościelnego Ksiąg św. nie ma się wpra­wdzie lekceważyć, wszakże powinien on podle­gać dokładniejszemu ocenianiu i sprostowaniu przez egzegetów” (teza 2). Gdy według nauki Kościoła Bóg jest autorem Pisma św., według modernistów „ci, co tak wierzą, zdradzają zbyt wielką łatwowierność i nieuctwo” (teza 9). Gdy według nauki Kościoła objawienie jest faktem historycznym i zewnętrznym w myśl słów św. Pawła, „że Bóg wielu sposobami mówi przez patriarchów i proroków, na koniec mówił przez Syna swego”, według modernistów „objawienie nie mogło być czym innym, jak tylko nabytą przez człowieka świadomością o swoim do Boga stosunku” (teza 20).
Gdy dogmaty w pojmowaniu katolickim są prawdami przez Boga objawionymi, o czym Kościół poręcza swą powagą, według moder­nistów „dogmaty, które Kościół podaje, nie są prawdami z nieba zesłanymi, lecz są wynikiem pewnego tłumaczenia faktów religijnych, które duch ludzki zdobył żmudną pracą” (teza 22). Gdy według nauki katolickiej opartej przede wszystkim na Ewangeliach, Jezus Chrystus to Bóg prawdziwy i człowiek prawdziwy, jednorodzony Syn Ojca niebieskiego, który dla nas i dla naszego zbawienia przyjął za sprawą Ducha Świętego naturę ludzką, narodził się z Maryi Panny, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, trze­ciego dnia zmartwychwstał, wstąpił na nie­biosa i siedzi na prawicy Ojca; według moder­nistów Bóstwo Jezusa Chrystusa nie da się udowodnić z Ewangelii; miano „Syn Boży” oznacza tylko tyle, co Mesjasz; Chrystus nie zawsze posiadał świadomość swej godności mesjanicznej; Jego zmartwychwstanie nie jest właściwie faktem historycznym, lecz fak­tem należącym wyłącznie do dziedziny nad­przyrodzonej, który ani nie został udowodnio­ny ani udowodnić się nie da; nauka o śmierci przebłagalnej Chrystusa nie jest nauką Ewan­gelii, lecz św. Pawła itp. (tezy 27-38).
Gdy według nauki katolickiej Sakramenty są zna­kami widzialnymi, sprawującymi z ustanowienia Chrystusa łaskę niewidzialną; według moder­nistów „sakramenty stąd wzięły początek, że Apostołowie i ich następcy tłumaczyli myśl jakąś i zamiar Chrystusa pod wpływem pewnych okoliczności i wypadków” (teza 40); a co się tyczy działalności Sakramentów, to według modernistów „zmierzają one jedynie do tego, aby przypominały człowiekowi obecność Stwo­rzyciela zawsze dobroczynną” (teza 41).
Gdy według nauki katolickiej Kościół zostający pod naczelnym zwierzchnictwem Papieża jako na­stępcy św. Piotra, jest pochodzenia Chrystu­sowego – według modernistów „obcą była Chrystusowi myśl ustanowienia Kościoła jako społeczności, mającej trwać na ziemi przez długi szereg wieków; raczej według mniema­nia Chrystusa miało przyjść już w najbliższym czasie królestwo niebieskie wraz z końcem świata” (teza 52), a „Szymon Piotr nie domyślał się nawet nigdy, że Chrystus zlecił mu prymat w Kościele” (teza 55). Gdy według nauki Ko­ścioła prawdy wiary zawsze tak rozumiano jak dzisiaj – według modernistów „główne arty­kuły Składu Apostolskiego nie miały dla pierw­szych chrześcijan tego samego znaczenia, jakie mają dla chrześcijan nowych czasów” (teza 62).

 

Ks. dr Andrzej Dobroniewski tak pisał w: Modernizm i moderniści, ponad sto lat temu.

Pseudoekumenizm

 

W książce Koń trojański podane jest prawdziwe znaczenie pojęcia ekumenizm oraz o wielu jego niebezpieczeństwach, fałszywych interpretacjach w okresie posoborowym. Uzasadniony postulat, by nie widzieć w schizmatykach, protestantach, żydach, muzułmanach, hinduistach czy buddystach tylko wrogów, nie podkreślać wyłącznie ich błędów, ale zauważać także pozytywne elementy ich religii, był pierwotnie treścią ekumenizmu. To, że stosunek Kościoła do schizmatyków i do protestantów jest różny, podkreślił już w swojej pierwszej encyklice Ecclesiam Suam papież Paweł VI. Ci pierwsi są tylko schizmatykami, natomiast od protestantów dzielą nas kwestie dogmatyczne. Tym bardziej stosunek wobec wszystkich niechrześcijan jest jeszcze inny. Występują tutaj duże różnice w zależności od tego, czy idzie o monoteistów, jak w przypadku żydów i muzułmanów, czy też o religie, które nie są monoteistyczne. Mimo całej ekumeniczności podtrzymano jednak żądanie, by chcąc osiągnąć jedność, nie iść na żadne kompromisy, które groziłyby odstąpieniem choćby na jotę od depositum catholicae fidei.

Interesuje nas przede wszystkim stosunek wobec żydów. Właśnie z nimi łączy nas silna więź, o ile Stary Testament uznaje się także za prawdziwe objawienie Boga, z drugiej strony jednak dzieli nas jedyna w swoim rodzaju sprzeczność, ponieważ zaprzeczają oni objawieniu Boga w Chrystusie i widzą w tym objawieniu swoiste fałszerstwo.

Tymczasem błędnie rozumiany ekumenizm – choroba, którą można by nazwać mianem pseudoekumenizmu – spowodował najbardziej zaskakujące rezultaty. Powszechna jest dziś w Kościele tendencja, by religię żydowską traktować jak równoległą drogę do Boga, choć być może jest ona nieco mniej doskonała od chrześcijańskiej. Twierdzi się oto, iż nie powinno się nawracać żydów, lecz należy pozwolić im iść własną drogą, zachowując dla nich respekt i szacunek.

Ten pogląd pozostaje w jednak w radykalnej sprzeczności ze słowami Chrystusa i intencją apostołów. Czyż Chrystus nie wyrażał w wielu miejscach bólu z powodu tego, że żydzi Go nie poznali? Czyż apostołowie i uczniowie nie byli żydami, którym On głosił objawienie Boże? Czyż święty Piotr nie powiedział do Chrystusa – w odpowiedzi na jego pytanie: za kogo mnie uważacie? – Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego [65]. A czy pierwszym zadaniem apostołów po Zesłaniu Ducha Świętego nie było nawrócenie żydów do pełnego objawienia chrześcijańskiego? Kiedy żydzi pytali apostołów: Cóż mamy czynić, bracie?, św. Piotr odrzekł: Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się[66]. Czyż św. Paweł nie mówił o nawróceniu żydów jak o wielkim celu i czyż nie powiedział: Odcięto je na skutek ich niewiary[67] i dalej: A i oni, jeżeli nie będą trwać w niewierze, zostaną wszczepieni[68]. Czyż fakt, iż Nowy Testament jest wypełnieniem Starego, nie jest przekonaniem oczywistym dla wszystkich katolików, a także dla protestantów? Ten związek z religią mojżeszową jest więc o wiele głębszy aniżeli uznanie Starego Testamentu za objawienie Boże.

Abstrahując od tej sprzeczności ze słowami Chrystusa i apostołów, ba, z całym nauczaniem Kościoła, omówiony powyżej pogląd jest największym dowodem braku miłości do żydów.

Najgłębszym wyrazem prawdziwej miłości bliźniego jest troska o jego zbawienie wieczne. Dlatego nie powinno się być obojętnym wobec żadnego człowieka, lecz trzeba w nim dostrzec żywy element mistycznego Ciała Chrystusa lub katechumena in spe. Niech nikt nie mówi: można przecież osiągnąć zbawienie poza Kościołem, czy to protestant, czy jako niechrześcijanin, jest to przecież dogmat zdefiniowany już na I Soborze Watykańskim. Zapewne, ale to niczego nie zmienia w nakazie Chrystusa: Idźcie tedy i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je, tym bardziej gdy weźmie się pod uwagę ogromne znaczenie uwielbiania Boga w Prawdzie, w Chrystusie, per ipsum, cum ipso, et in ipso[69]. Nieskończona wartość glorificatio Boga zawiera się przecież w prawdziwej wierze, w więzi z Bogiem poprzez łaskę uświęcającą i wszelkie sakramenty. A tego posłania apostolskiego, które wypływa z prawdziwej miłości Chrystusa, nie można oddzielić od budowanej wyłącznie na Nim prawdziwej miłości bliźniego. Gdy miejsce prawdziwej miłości zajmuje uprzejmy szacunek – jest to typowy przypadek zeświecczenia[70].

Jeszcze gorszą rzeczą jest uznawanie przyporządkowania Starego Testamentu Nowemu. Czy Chrystus jest tym Mesjaszem, o którym mówi Izajasz, czy jest Synem Boga, który zbawił ludzi? Jeżeli tak, to oczekiwanie innego Mesjasza jest oczywistym błędem, a nie równoległą drogą do Boga. W świetle prawdy, przed Bogiem twierdzenie przeciwne jest zdradą Chrystusa i zaprzeczeniem faktu, iż Stary Testament jest istotną chrześcijańskiego objawienia. Czy Chrystus jest Synem Bożym, Synem Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba? Czy jest obiecanym przez Boga Zbawicielem? Czyż Chrystus nie rzekł: Abraham rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień[71], zaś w innym miejscu: Nie przyszedłem znieść [Prawa], ale je wypełnić[72]?

Jak to możliwe, że pseudoekumenizmu przyniósł owoce, które pozostają w tak skrajnej sprzeczności z Ewangelią, apostołami i nauczaniem Kościoła? Jeżeli oficjalne stanowisko wobec nawracania żydów pozostaje w jaskrawej sprzeczności z całą Ewangelią i z listami św. Pawła, to powszechna dziś gotowość do przyjęcia niekatolika na łono Kościoła świętego stanowi tak samo radykalny sprzeciw wobec Ewangelii. Wielu teologów, duszpasterzy, a nawet misjonarzy reprezentuje pogląd, jakoby nawrócenie pojedynczego człowieka na katolicyzm nie było ich prawdziwym zadaniem, jest nim natomiast połączenie się z Kościołem katolickim jakiejś religijnej wspólnoty jako całości, przy czym nie musi ona zmieniać swej wiary. Jest to jakoby celem prawdziwego ekumenizmu. Pojedynczemu protestantowi, muzułmaninowi lub hindusowi, który chciałby dokonać konwersji w prawdziwym sensie tego słowa, należy ponoć powiedzieć: stań się lepszym protestantem, lepszym muzułmaninem, lepszym hindusem.

Czy ci teologie, księża i misjonarze nigdy nie czytali Ewangelii? A może zapomnieli, iż Chrystus przed Wniebowstąpieniem powiedział: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony[73].

Ten wytwór pseudoekumenizmu łączy w sobie wiele ciężkich błędów. Jest on, po pierwsze, jawnym ignorowaniem polecenia Chrystusa. Po drugie, w stosunku do niechrześcijan stanowi nieszczęsne lekceważenie objawienia Bożego. Udaje się, że objawienie Boże w Chrystusie oraz Jego śmierć na krzyżu były czymś zbytecznym. Albowiem z punktu widzenia pseudoekumenizmu wszyscy, jeżeli żyliby zgodnie ze swoją wiarą, zostaliby zbawieni. Dotyczy to także żydów. Po trzecie, tkwi w tym absolutny brak zainteresowania prawdą. Pytanie która religia jest prawdziwa, nie odgrywa już żadnej roli. Ignoruje się ostateczną powagę prawdy, będącą podstawą każdej religii.

Tym samym niszczy się istotę, rację bytu Kościoła świętego, ba, całej religii chrześcijańskiej. Nauczanie Kościoła jest bądź to głoszeniem prawdziwego objawienia Bożego – objawienia Chrystusa, absolutnego i bezwarunkowo prawdziwego, bądź też jest ono niczym.

Z tym też wiąże się, po czwarte, eliminacja chwały Boga, glorificatio. Jakąś rolę odgrywa jeszcze jedynie zbawienie, salvatio. Wskazaliśmy na to już wcześniej: Bóg wielbiony jest w Prawdzie, co stanowi Jego gloryfikację. Przestaje ona jednak mieć znaczenie, gdy z nieskończonego miłosierdzia Bóg daruje szczęśliwość wieczną także człowiekowi, którzy nie jest częścią Corpus Christi Mysticum[74]. Tak samo nie dostrzega się glorificatio Boga poprzez świętych, oni bowiem mogą istnieć tylko w świętym Kościele, w absolutnym naśladownictwie Chrystusa.

Wreszcie, po piąte, w postawie takiej przejawia się w najwyższym stopniu depersonalizacja i kolektywizm, przy czym nie odgrywa już żadnej roli indywidualna osoba, lecz tylko wspólnota. Pojedynczy człowiek nie potrzebuje już nawrócenia, nie musi być prowadzony z ciemności do światła, nie musi w pełni przyjąć objawienia Chrystusa, nie musi mieć udziału w nadprzyrodzonym życiu w łasce poprzez chrzest ani doznawać strumienia Łask za pośrednictwem sakramentów. Pożądana jest jedynie zewnętrzna jedność wszystkich wspólnot religijnych. Jednak takie połączenie nigdy nie doprowadzi do prawdziwej jedności, pozostanie tylko sumą dodanych części. Dążenie to jest typowym skutkiem takiego oto ciężkiego błędu: przedkładania jedności nad prawdę (o czym będzie mowa nieco później). Czyż nie dostrzega się, że to zewnętrzne połączenie nie byłoby żadną gloryfikacją Boga i w żaden sposób nie stanowiłoby spełnienia uroczystego polecenia Chrystusa i Jego modlitwy Ut unum sint[75]?

Apostolstwo należy do istoty Kościoła świętego, oznacza ono nawracanie każdej pojedynczej duszy, która w oczach Kościoła znaczy więcej niż los jakiejś naturalnej wspólnoty. Apostolstwo jest koniecznym owocem zarówno miłości Boga, jak i prawdziwej miłości bliźniego. Miłość Boga nakazuje Kościołowi, ale i każdemu prawdziwemu chrześcijaninowi, przyciągnąć każdego człowieka do pełnego światła wiary, którą stanowi nauczanie Kościoła świętego. Każdy chrześcijanin winien pragnąć, by wszyscy poznali objawienie Chrystusa i dali prawdziwe świadectwo wiary, by wszyscy ugięli kolana przez Jezusem Chrystusem. Tego samego wymaga prawdziwa miłość bliźniego. Jakże mogę kogoś kochać i nie pragnąć, by poznał Jezusa Chrystusa, Syna Bożego jednorodzonego i Epifanię Boga, aby nie został pociągnięty do Jego światłości, by wierzył w Niego i kochał Go, ba, by wiedział, że jest przez Niego kochany? Jakże mogę kochać bliźniego, nie życząc mu największego szczęścia – uszczęśliwiającego spotkania z Jezusem Chrystusem już na Ziemi? Jak mógłbym zadowolić się tym, iż nieskończone miłosierdzie Boże, być może, mimo błędnej wiary lub niewiary danego człowieka wykluczyłoby go ze szczęśliwości wiecznej?

Doprawdy, wszelkie uczynki miłości bliźniego są ulotne, jeżeli nie interesuje mnie znalezienie przez niego Boga prawdziwego, jego uczestnictwo w mistycznym Ciele Chrystusa, jeżeli pozostanę obojętny wobec tego najwyższego dla niego dobra.

Widzimy, do jak strasznych błędów może doprowadzić pseudoekumenizm i do jakich niestety już doprowadził. Nie ma on nic wspólnego z duchem prawdziwego ekumenizmu, ba, jest z nim w radykalnej sprzeczności.

 

 

Spustoszona winnica; Dietrich von Hildebrand; Wyd. Fronda, Warszawa 2000; rozdz.9 Pseudoekumenizm


[65]Mt 16,16.
[66]Dz 2,37-38.
[67]Rz 11,20.
[68]Rz 11,23.
[69]Per ipsum, cum ipso, et in ipso (łac.) – przez Niego, z Nim i w Nim; słowa kończące modlitwę eucharystyczną.
[70]Zajmiemy się tym w drugiej części.
[71]J 8,56.
[72]Mt 5,17.
[73]Mk 16,15-16.
[74]Corpus Christi Mysticum (łac.) – Mistyczne Ciało Chrystusa; Pawłowe określenie Kościoła.
[75]Ut unum sint! (łac.) – „Aby wszyscy stanowili jedno” (J 17,21).

Św. Jan od Krzyża do charyzmatyków i Odnowy w Duchu Świętym

Nigdy zatem nie powinna dusza ośmielać się pragnąć i dopuszczać do siebie tych objawień, choćby nawet były, jak mówię, od Boga. Gdyby bowiem pragnęła je przyjmować, spadnie na nią sześć przykrych następstw.

Pierwsze: pomniejszy swoją wiarę, doświadczenie bowiem zmysłowe bardzo osłabia wiarę, ponieważ wiara, jak mówiliśmy, przekracza wszelkie odczucie zmysłowe. Nie zamykając oczu na te wszystkie rzeczy zmysłowe, pozbawia się środka zjednoczenia z Bogiem.

Drugie: objawienia te nie odrzucone są przeszkodą dla ducha, bo na nich zatrzymuje się dusza (12) i duch nie może wzlecieć do tego, co jest niewidzialne. To właśnie była jedna z przyczyn, dla których Zbawiciel powiedział uczniom, iż lepiej jest, by On odszedł od nich, bo inaczej nie przyjdzie Duch Święty (J 16, 7). Dlatego również Marię Magdalenę, która po Zmartwychwstaniu przypadła do Jego stóp, oddalił, by umocniła się w wierze (J 20, 17).

Trzecie: dusza, zatrzymując się na posiadaniu tych objawień, nie dąży do prawdziwego wyrzeczenia i ogołocenia ducha.

Czwarte: traci wewnętrzny skutek i ducha tych objawień, albowiem zwraca oczy na to, co w nich zmysłowe, a co stanowi wartość podrzędną. Dlatego nie otrzymuje już tak obficie ducha, którego one sprawiają, ten bowiem udziela się i zachowuje dzięki wyrzeczeniu się wszystkiego co odczuwalne i bardzo różne od czystej duchowości.

Piąte: traci łaski Boże, gdyż je sobie przywłaszcza i nie korzysta z nich należycie. Przywłaszczać je zaś sobie i nie korzystać z nich, to znaczy pragnąć ich, uważać je za swoje. A przecież Bóg nie daje ich duszy na własność, dusza nie powinna zapominać, że są one własnością Boga.

Szóste: pożądanie tych objawień otwiera drogę szatanowi, by mógł duszę oszukiwać innymi widziadłami, które umie on bardzo naśladować i przedstawić je duszy jako dobre. Mówi bowiem Apostoł, (s.219) że diabeł może się przemienić w anioła światłości (2 Kor 11, 14). Za łaską Bożą będziemy jeszcze mówili o tym przedmiocie w trzeciej księdze, w rozdziale o łakomstwie duchowym.

 

Jest przeto zawsze rzeczą stosowną, by dusza odrzucała te zjawiska z zamkniętymi oczami, od kogokolwiek by pochodziły. Jeżeli tego nie uczyni, da miejsce zjawom diabelskim i taką moc szatanowi, że nie tylko jedne zjawy będzie przyjmować za drugie, lecz tym sposobem mnożyć się będą te od złego ducha, a ustawać te od Boga i dojdzie do tego, że pozostaną same diabelskie. Doświadczyło tego wiele dusz nieostrożnych i nieroztropnych, które do tego stopnia się czuły bezpieczne przyjmując te rzeczy, że wiele spośród nich musiało wielkiego użyć trudu, by wrócić do Boga przez czystą wiarę. A niemało było takich, które nie mogły wcale wrócić, gdyż szatan już je zbyt usidlił. Przeto pożytecznie jest zamykać się i bronić przed nimi wszystkimi. Odrzucając bowiem złe, unika się błędów diabelskich, a odrzucając dobre, unika się przeszkody w wierze i duch zbiera z nich owoce. Jeśli wówczas, kiedy dusza je przyjmuje, Bóg je odbiera (ponieważ zagarnia je na własność, nie wykorzystując ich odpowiednio), a szatan wprowadza i pomnaża swoje, znajdując dla nich miejsce i okazję – to przeciwnie, gdy dusza wyrzeka się ich i jest im przeciwna, zły duch zaczyna ustępować, widząc, że nie sprawia szkody, Bóg zaś zwiększa i pomnaża łaski w tej pokornej i ogołoconej duszy, stawiając ją nad wieloma, jak owego sługę, który był wierny w małym (Mt 25, 21).

 

Droga na Górę Karmel ks.II rozdz: 11, akapit: 7-8

Lamentabili

I. O fałszywym dążeniu do nowości

Do opłakanych następstw w naszych czasach, porzucających wszelkie ograniczenia, prowadzi pogoń za nowinkami w badaniach podstaw rzeczy. Sprawia ona, że odrzucając dziedzictwo ludzkości często popada się w najpoważniejsze błędy, które stają się szczególnie zgubne, gdy dotyczą nauk świętych, wykładu Pisma świętego i głównych tajemnic Wiary. Szczególnie godne ubolewania jest to, że także wielu autorów katolickich przekracza granice wytyczone przez Ojców Kościoła i sam Kościół święty. Pod pozorem poważniejszej krytyki oraz w imię metody historycznej zmierzają oni do takiego rozwoju dogmatów, który okazuje się ich skażeniem.
Nasz Ojciec Święty, z Opatrzności Bożej papież Pius X, polecił więc, aby Kongregacja Świętej Inkwizycji zebrała i potępiła te błędy, ciągle rozsiewane wśród wiernych, aby nie zakorzeniły się w ich duszach i nie zatruły czystej wiary. Dlatego po dokładnym zbadaniu tych kwestii i po wysłuchaniu wniosków Księży Konsultorów, Ich Eminencje Kardynałowie – Inkwizytorzy Generalni w sprawach Wiary i moralności uznali, że należy potępić i odrzucić następujące zdania, które niniejsza Ogólna Ustawa potępia i odrzuca:

II. O powadze Magisterium autentycznego

 

  1. Prawo kościelne, które nakazuje uprzednią cenzurę książek religijnych dotyczących Pisma świętego, nie odnosi się do autorów uprawiających naukową krytykę lub egzegezę ksiąg Starego i Nowego Testamentu.
  2. Interpretacją Pisma św., jaką daje Kościół, nie należy co prawda pogardzać, ale podlega ona dokładniejszym osądom i poprawkom egzegetów.
  3.  Orzeczenia i cenzury kościelne nakładane za zbyt swobodną i wyraźniejszą egzegezę dowodzą, że Wiara Kościoła jest sprzeczna z historią, dogmaty katolickie wcale nie zgadzają się z rzeczywistymi początkami religii chrześcijańskiej.
  4. Magisterium Kościoła nie może nawet poprzez definicje dogmatyczne określić właściwego sensu Pisma Świętego.
  5. Ponieważ w depozycie Wiary zawarte są jedynie prawdy objawione, to Kościół nie może pod żadnym względem oceniać poglądów o umiejętnościach ludzkich.
  6. Kościół słuchający współpracuje w taki sposób z nauczającym w określaniu prawd wiary, iż Kościół nauczający powinien tylko zatwierdzać powszechne opinie Kościoła słuchającego.
  7. Kościół, potępiając błędy, nie ma prawa wymagać od wiernych żadnego z ich strony wewnętrznego uznania za prawdę orzeczeń przez Kościół wydawanych.
  8. Należy uważać za wolnych od wszelkiej winy tych, którzy nie liczą się z potępieniami Świętej Kongregacji Indeksu i innych Świętych Kongregacji Rzymskich.

 

III. O natchnieniu i prawdziwości Pisma świętego

  1. Wiara, że Bóg jest rzeczywistym Autorem Pisma święte­go, jest zbytnią naiwnością lub brakiem wiedzy.
  2. Natchnienie ksiąg Starego Testamentu polega na tym, że autorzy żydowscy przekazali prawdy religijne w pewnym szczególnym aspekcie, który albo wcale, albo w małym stopniu był znany poganom.
  3. Natchnienie Boże nie rozciąga się aż do tego stopnia na całość Pisma świętego, by wszystkie i poszczególne jego części chroniło od wszelkiego błędu.
  4. Egzegeta, który pragnie owocnie uprawiać studia biblijne powinien zwłaszcza odrzucić wszelką uprzednią opinię o nadprzyrodzonym pochodzeniu Pisma świętego, które winien tłumaczyć tak jak inne dokumenty czysto ludzkie.
  5. Ewangeliści i chrześcijanie drugiego oraz trzeciego pokolenia zmyślili przypowieści ewangeliczne, aby wytłumaczyć małe powodzenie misji Chrystusa wobec Żydów.
  6. Ewangeliści w wielu opowiadaniach podawali nie to, co rzeczywiście miało miejsce, ale to, co uważali, że przyniesie większą korzyść odbiorcom, chociażby to było fałszywe.
  7. Do czasu ustalenia i określenia kanonu poszerzano Ewangelię ciągłymi dodatkami i poprawkami, tak że pozostał w nich słaby tylko i niepewny ślad nauki Chrystusa.
  8. Opowiadania Jana nie są właściwie historią, lecz tylko mistyczną kontemplacją Ewangelii, zaś mowy zamieszczone w jego Ewangelii są teologicznymi rozważaniami o tajemnicy zbawienia i pozbawione są prawdy historycznej.
  9. Czwarta Ewangelia przesadnie podkreśla cuda nie tylko dlatego, by okazały się one bardziej niezwykłymi, lecz także aby się stały odpowiedniejszymi do uwydatnienia dzieła i chwały Słowa Wcielonego.
  10. Jan uważa się wprawdzie za świadka Chrystusa, ale w istocie jest tylko wybitnym świadkiem życia chrześcijańskiego, czyli życia Chrystusa w Kościele u schyłku pierwszego stulecia.
  11. Egzegeci niekatoliccy oddali lepiej prawdziwy sens Pisma Świętego od egzegetów katolickich.

 

IV. O objawieniu i wierze

  1. Objawienie było tylko uświadomieniem sobie przez człowieka swego stosunku do Boga.
  2. Objawienie, które stanowi przedmiot wiary katolickiej, nie zakończyło się wraz z Apostołami.
  3. Dogmaty, które Kościół podaje jako objawione, nie są prawdami pochodzenia Boskiego, ale są pewną interpretacją faktów religijnych, którą z dużym wysiłkiem wypracował sobie umysł ludzki.
  4. Może zaistnieć i rzeczywiście istnieje sprzeczność między zdarzeniami przedstawionymi w Piśmie św., a dogmatami Kościoła, które są na nich oparte. Patrząc więc krytycznie można odrzucić jako fałszywe te fakty, w które Kościół wierzy jako w najpewniejsze.
  5. Nie należy potępiać takiego egzegety, którego rozumo­wanie prowadzi do wniosku, iż dogmaty są fałszywe albo wątpliwe z punktu widzenia historycznego, a wystarczy, by nie zaprzeczał wprost samym dogmatom.
  6. Wiara jako przyzwolenie umysłu opiera się ostatecznie na sumie prawdopodobieństw.
  7. Dogmaty wiary należy pojmować według ich funkcji praktycznej, tzn. jako obowiązujące w działaniu, nie zaś jako zasady wierzenia.

 

V. O osobie i działalności Chrystusa

  1. Ewangelie nie dowodzą Bóstwa Jezusa Chrystusa, lecz jest ono dogmatem, który świadomość chrześcijańska wyprowadziła z pojęcia mesjasza.
  2. Jezus spełniający swe posłannictwo nie uczył, że jest Mesjaszem, ani nie dowodził tego Swymi cudami.
  3. Można uznać, że Chrystus historyczny jest znacznie niższy od Chrystusa wiary.
  4. W Ewangelii nazwa «Syn Boży» odpowiada zawsze tylko nazwie «Mesjasz» i nie oznacza, że Chrystus jest prawdziwym i współistotnym Synem Bożym.
  5. Nauka o Chrystusie przekazana przez Pawła, Jana i przez Sobory: Nicejski, Efeski i Chalcedoński nie odpowiada nauce Jezusa, ale jest nauką o Jezusie sformułowaną przez świadomość chrześcijańską.
  6. Nie można pogodzić naturalnego sensu tekstów ewangelicznych z nauką teologów katolickich o świadomości i nieomylnej wiedzy Jezusa Chrystusa.
  7. Jeżeli nie kierujemy się uprzedzeniami, to jest jasne, że Jezus albo błędnie nauczał o bliskim już panowaniu Mesjasza, albo że większa część jego nauki zawarta w Ewangeliach synoptycznych nie jest autentyczna.
  8. Krytyk nie może przypisywać Chrystusowi nieograniczonej wiedzy, chyba żeby przyjąć – co jest historycznie nie do przyjęcia i sprzeciwia się poczuciu moralnemu – że Chrystus jako człowiek posiadał wiedzą Bożą i mimo to nie chciał udzielić uczniom i potomnym wiadomości o tylu rzeczach.
  9. Chrystus nie zawsze posiadał świadomości swej godno­ści mesjańskiej.
  10. Zmartwychwstanie Zbawiciela nie jest właściwie faktem historycznym, lecz należy do porządku czysto nadprzyrodzonego. Z tego powodu nie jest ono udowodnione, nie daje się udowodnić i zostało powoli wywnioskowane przez świadomość chrześcijańską z innych faktów.
  11. Wiara w Zmartwychwstanie Chrystusa od początku dotyczyła nie tyle faktu Zmartwychwstania, lecz nieśmiertelnego życia Chrystusa u Boga.
  12. Nauka o śmierci Chrystusa dla odkupienia ludzi nie jest nauką ewangeliczną, lecz tylko pawłową.

 

VI. O sakramentach w ogóle i szczegółowo

  1. Poglądy Ojców Soboru Trydenckiego na temat początku sakramentów, które niewątpliwie wywarły wpływ na ich orzeczenia dogmatyczne, bardzo się różnią od słusznych poglądów dzisiejszych historyków i badaczy chrześcijaństwa.
  2. Sakramenty powstały w wyniku interpretacji przez Apostołów lub ich następców myśli i zamiarów Chrystusa pod wpływem i za zachętą okoliczności i wydarzeń.
  3. Sakramenty mają tylko przypominać człowiekowi o obecności zawsze dobroczynnego Stwórcy.
  4. Społeczność chrześcijańska wprowadziła konieczność chrztu, przyjmując go jako konieczny obrządek i połączyła go z obowiązkami wyznania chrześcijańskiego.
  5. Zwyczaj udzielania chrztu dzieciom był owocem ewolucji dyscyplinarnej i przyczynił się do podziału jednego sakramentu na dwa, czyli na chrzest i pokutę.
  6. Nie ma podstaw aby uznać, że obrzęd sakramentu bierzmowania był w użyciu u Apostołów, a w pierwotnym chrześcijaństwie nie rozróżniano dwóch sakramentów: chrztu i bierzmowania.
  7. Nie wszystko, co opowiada św. Paweł o ustanowieniu Eucharystii (l Kor 11, 23-25), jest faktem historycznym.
  8. We wczesnym Kościele nie istniało pojęcie chrześcijanina-grzesznika, którego Kościół rozgrzesza swoim autorytetem. Kościół bardzo powoli przyzwyczaił się do tego pojęcia i nawet gdy pokuta została uznana za instytucję Kościoła, to nie nazywano jej sakramentem, gdyż sakrament taki byłby uważany za uwłaczający.
  9. Wbrew poglądom Ojców Soboru Trydenckiego słowa Pana: „Przyjmijcie Ducha Świętego, którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23) nie dotyczą sakramentu pokuty.
  10. Jakub nie zamierzał ogłosić w swoim liście (Jk 5, 14—15) żadnego sakramentu Chrystusowego, lecz tylko chciał zalecić pewien pobożny zwyczaj. Jeżeli zaś w tym zwyczaju widzi jakiś środek łaski, to nie traktuje go tak bezwzględnie, jak teologowie, którzy ustanowili pojęcie i liczbę sakramentów.
  11. Gdy wieczerza chrześcijańska stopniowo nabierała charakteru czynności liturgicznej, to jej zwykli przewodnicy uzyskali charakter kapłański.
  12. Starsi spełniający funkcje nadzorcze na zebraniach chrześcijan zostali przez Apostołów ustanowieni kapłanami lub biskupami dla zapewnienia porządku w rozwijających się gminach, ale nie mieli we właściwym znaczeniu kontynuować posłannictwa i władzy apostolskiej.
  13. Małżeństwo stosunkowo późno mogło stać się w Kościele sakramentem Nowego Prawa, gdyż najpierw konieczne było powstanie pełnej nauki teologicznej o łasce i o sakramentach.

 

VII. O ustanowieniu i rozwoju Kościoła

  1. Chrystus nie zamierzał założyć Kościoła jako społeczności trwającej na ziemi przez wieki, gdyż wierzył w bliskie nadejście królestwa niebieskiego i w koniec świata.
  2. Organiczny ustrój Kościoła podlega zmianie, a społeczność chrześcijańska, podobnie jak społeczność ludzka, podlega ciągłej ewolucji.
  3. Dogmaty, sakramenty i hierarchia, zarówno co do pojęcia, jak i co do rzeczywistości, są tylko sposobem wyjaśnienia i etapem ewolucji świadomości chrześcijańskiej, która zewnętrznymi przyrostami pomnożyła i udoskonaliła mały zarodek ukryty w Ewangeliach.
  4. Szymon Piotr nigdy nawet nie podejrzewał, że otrzymał od Chrystusa prymat w Kościele.
  5. Kościół Rzymski stał się głową wszystkich Kościołów wskutek przyczyn czysto politycznych, a nie na mocy rozporządzenia Opatrzności Bożej.

 

VIII.O niezmienności i postępie nauki chrześcijańskiej

  1. Kościół jest wrogiem postępu nauk przyrodniczych i teologicznych.
  2. Prawda zmienia się wraz z człowiekiem, ponieważ rozwija się wraz z nim, w nim i przez niego.
  3. Chrystus nie ogłosił żadnej określonej całościowo nauki, stosownej dla wszystkich czasów i ludzi, ale raczej zapoczątkował pewien ruch religijny zastosowany lub dający się zastosować do różnych czasów i do różnych miejsc.
  4. Nauka chrześcijańska była z początku żydowską, lecz na skutek stopniowego rozwoju stała się najpierw pawłową, następnie janową, aż wreszcie grecką i powszechną.
  5. Można bez sprzeczności głosić, że żaden rozdział Pisma św. (od pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju aż do ostatniego rozdziału Księgi Apokalipsy), nie zawiera nauki w pełni zgodnej z nauką Kościoła w tych samych kwestiach i żaden rozdział Pisma św. nie ma tego samego znaczenia dla krytyka, co dla teologa.
  6. Główne artykuły Składu Apostolskiego nie miały takiego samego znaczenia dla pierwszych chrześcijan, jakie mają dla chrześcijan współczesnych.
  7. Kościół nie jest zdolny skutecznie obronić etyki ewangelicznej, ponieważ niezmiennie trwa przy swych poglądach, których nie można pogodzić ze współczesnym postępem.
  8. Postęp nauk wymaga reformy pojęcia nauki chrześcijańskiej o Bogu, stworzeniu. Objawieniu, Osobie Słowa Wcielonego i o Odkupieniu.
  9. Współczesnego katolicyzmu nie da się pogodzić z prawdziwą wiedzą bez przekształcenia go w pewien chrystianizm bezdogmatyczny, to jest w szeroki i liberalny protestantyzm.

 

Fragmenty dekretu .Świętego Oficjum Lamentabili (1907)

Msza Trydencka

Określenie trydencka pochodzi od miasta Trydent gdzie odbył się w latach 1545-1563 sobór, na którym oczyszczono Mszę z naleciałości i dodatków narosłych przez 1500 lat. W konstytucji apostolskiej Quo Primus Papież św. Pius V określił porządek celebracji Mszy. Określenie „Msza Wszechczasów” pochodzi z tej konstytucji. Dodatkowo dokument ten stwierdzał, że w celebracji nic nie może być zmienione, ujęte ani dołożone. W XIX wieku papież Leon XIII ułożył modlitwę do Michała Archanioła, która jest odmawiana po zakończeniu Mszy św., po ostatnim błogosławieństwie.
Pomimo obowiązywania konstytucji apostolskiej św. Piusa V, papież Paweł VI w roku 1969 wprowadził zmiany i to dosyć zasadnicze w sposobie odprawiania Mszy świętej. Wprowadzony ryt Mszy określa się jako NOM (Novus Ordo Missae) lub Msza posoborowa.

Dlaczego Msza Trydencka dziś w XXI wieku?
Nie jest to przejaw jakiejś archaizacji ani tęsknoty za niezrozumiałą dziś łaciną. Zarzutów w stosunku do chcących uczestniczyć we Mszy Trydenckiej jest bardzo wiele. Dlaczego Msza Trydencka w niedzielę a nie „normalna” Msza? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie. Pomocne może być porównanie Mszy Wszechczasów z NOM (odprawianym około 45 lat), które można znaleźć w sieci (VERBUM TRADITIONIS czy też „Zawsze Wierni”).
Missa_tridentina_002Wybór Mszy Trydenckiej, chęć uczestnictwa w niej i tylko w niej jest przejawem pewnej postawy. To nie jest jednorazowy kaprys czy zachcianka. Wrzawa czy Mszę taką odprawiać czy nie, spory o korzyści jakie mamy z NOM, wytykanie niezrozumienia słów wypowiadanych przez kapłana może skłonić do uczestnictwa we Mszy Wszechczasów. Ciekawość można zaspokoić idąc pierwszy raz na taką Mszę. Każde następne uczestnictwo odmienia nasze patrzenie, uwrażliwia nas i prowadzi do ostatecznej decyzji wyboru Mszy Wszechczasów. Pierwsze wrażenia to piękno liturgii. Tu widać, że każdy gest, każdy skłon, ma swoje znaczenie i swoje miejsce. Widać podniosłość celebracji, tu na ołtarzu jest Bóg,  wiedzą o tym wszyscy i stosownie do obecności Najwyższego się zachowują. Nie ma rozbieżności między deklaracjami a zachowaniem. Jeśli jest tu Bóg to należy Mu się szacunek i należy go okazywać w każdej chwili. Jest tu niezgoda na letniość wiary.
Jak się modlimy tak wierzymy. Msza jest wyrazem naszej wiary. Msza Trydencka swoimi korzeniami sięga do czasów Apostołów. Msza Wszechczasów ma za sobą tysiące lat, i całe zastępy nawróconych na misjach. Poprowadziła do świętości niezliczoną liczbę świętych.
Mamy mnóstwo męczenników, którzy nie wahali się oddać życia za wiarę, za Chrystusa, a często i za możliwość uczestniczenia we Mszy Św.
Ryt Mszy, sposób odprawiania nie może być zmieniany w zależności od mody, czy też świadomości wiernych lub kapłanów. Bóg jest niezmienny w swojej istocie, jest stały wczoraj, dziś i na zawsze. Zmiany świadczą tylko o słabości człowieka, o jego grzeszności. Jeśli mamy oddawać Bogu cześć, chwałę to sposób powinien być stały i niezmienny gdyż dotyczy to Stwórcy całego świata. Sposób odprawiania powinien być niezmienny tak samo jak Bóg któremu składana jest ofiara na Mszy św.

Czy możemy uczestniczyć w takiej Mszy bez żadnych sankcji kościelnych, czy nie grzeszymy będąc na Mszy Trydenckiej?
Papież Jan Paweł II powołał komisję kardynałów którzy mieli udzielić odpowiedzi na dwa pytania:

  1.  Czy papież Paweł VI dał prawo biskupom do zakazywania celebracji mszy trydenckiej?
  2. Czy księża mają prawo do publicznych i prywatnych celebracji mszy trydenckich bez ograniczeń, nawet jeżeli biskup miejsca nie wyrazi na to zgody?

Według opinii 9 kardynałów msza ta nigdy nie została zakazana i żaden biskup nie może zabronić żadnemu katolickiemu księdzu jej odprawiania. Komisja uznała też, że żaden duchowny nie może być zmuszany do celebrowania zreformowanej mszy oraz nie może być karany za przywiązanie do starego rytu. Komisja zarekomendowała papieżowi opublikowanie wniosków z jej prac w formie oficjalnego dokumentu.
Jeśli Msza jest dozwolona dla kapłanów to i wierni mogą w niej uczestniczyć bez żadnych problemów.

Doskonała miłość bliźniego

Miłość to nadprzyrodzona cnota, sprawiająca, że miłujemy Boga nade wszystko, a swoich bliźnich jak siebie samych ze względu na miłość Boga. Tak więc po Bogu mamy miłować swojego bliźniego jak siebie samych i to nie w byle jaki sposób, lecz ze względu na miłość Boga i w posłuchu Jego praw. Cóż to jednak znaczy miłować? „Miłować to życzyć dobrze temu kogo się miłuje”. Komu mamy życzyć dobrze zgodnie z nakazem miłości bliźniego? Naszemu bliźniemu, to znaczy nie tylko temu czy tamtemu człowiekowi, lecz każdemu. Czym jest owo dobro, którego życzy miłość bliźniego? Przede wszystkim dobrem nadprzyrodzonym, a następnie dobrami z porządku naturalnego, które nie są sprzeczne z tym pierwszym. Wszystko to zawiera się w sformułowaniu „ze względu na miłość Boga”.

Wynika stąd, że możemy miłować naszego bliźniego także wtedy gdy okazujemy mu swoją dezaprobatę, sprzeciwiamy się mu, wyrządzamy mu jakąś szkodę materialną, a nawet w pewnych przypadkach, pozbawiamy go życia; krótko mówiąc, wszystko sprowadza się do tego, czy w przypadku, gdy okazujemy mu swoją dezaprobatę, sprzeciwiamy się mu lub upokarzamy go, czynimy to dla jego własnego dobra, czy też dla dobra kogoś czyje prawa są większe niż jego, czy po prostu, by bardziej przysłużyć się Bogu.

Jeżeli okaże się, że okazując mu dezaprobatę lub narażając naszego bliźniego działamy dla jego dobra, to jest rzeczą oczywistą, że go miłujemy, nawet sprzeciwiając się mu lub krzyżując jego zamierzenia. Chirurg wypalający tkanki pacjenta lub amputujący mu zgangrenowaną kończynę może mimo wszystko go miłować. Jeżeli karcimy występnych ludzi, nakładając im ograniczenia lub karząc ich, to mimo wszystko ich miłujemy. Jest to miłość bliźniego – doskonała miłość bliźniego.

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Salvany

Watykan o Medjugorie

Dotychczas Stolica Apostolska za miarodajne uznaje stanowisko episkopatu byłej Jugosławii z 1991 r., w myśl którego nie można potwierdzić nadprzyrodzonego charakteru zjawisk zachodzących w Medjugorie. Mimo to, przybywający tam wierni powinni być otoczeni opieką duszpasterską. Do tamtejszego sanktuarium nie można organizować pielgrzymek oficjalnych do chwili, kiedy nie zostanie ono uznane za miejsce autentycznych objawień.

Nadal obowiązująca wykładnia Stolicy Apostolskiej zawarta jest w dwóch listach ówczesnego sekretarza Kongregacji Nauki Wiary, abp. Tarcisio Bertone.

W pierwszym, wystosowanym 23 marca 1996 r. do bp. Léon’a Taverdet’a z Langres podkreślono, że na podstawie dotychczasowych badań nie można stwierdzić nadprzyrodzonego charakteru objawień czy zjawisk zachodzących w Medjugorie. Mimo to wielu przybywających tam wiernych wymaga opieki duszpasterskiej biskupa i diecezji, a także innych biskupów, aby w Medjugorie rozwijano pobożność maryjną, zgodną z nauką Kościoła. Jako że nie jest to miejsce potwierdzonych objawień Matki Bożej, nie można organizować pielgrzymek oficjalnych na poziomie diecezjalnym ani też parafialnym. Byłoby to bowiem sprzeczne ze stanowiskiem miejscowego episkopatu.

W drugim liście, z 26 maja 1998 r. ówczesny sekretarz Kongregacji Nauki Wiary zaznacza, że pierwszą instancją badającą autentyczność objawień jest zawsze miejscowy episkopat, w tym wypadku Bośni i Hercegowiny. Podkreśla, że wolno organizować pielgrzymki prywatne, pod warunkiem, by nie uważać ich za uwiarygodnienie aktualnie zachodzących w Medjugorie wydarzeń. Wymagają one bowiem badań ze strony Kościoła.

Jak zaznaczył półtora roku temu emerytowany prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. José Saraiva Martins, nawrócenia i cuda nie są dostatecznym argumentem świadczącym o autentyczności objawień w Medjugorie. Ubolewał on też z powodu konfliktu osób propagujących Medjugorie z lokalnym biskupem. Zaznacza, iż Matka Boża nigdy nie zachęcałaby do nieposłuszeństwa względem hierarchy, nawet jeśli postępowałby on niesłusznie.

http://ekai.pl/wydarzenia/komentarze/x43018/brak-stanowiska-w-sprawie-medjugorie/

 

Obecnie nie organizuje się pielgrzymek tylko wyjazdy turystyczne i wtedy mogą być organizowane przez parafię i nie tylko. Są realizowane wyjazdy na międzynarodowe spotkania młodych organizowane w Medjugorie. Oficjalnie nie jest to pielgrzymka, oficjalnie jest to wyjazd na spotkanie młodych i można powiedzieć , że z objawieniami nie ma to nic wspólnego.  Organizowanie wyjazdów nawet na takie spotkania młodych jest uwiarygodnianiem kontrowersyjnych objawień. Jest to klasyczne podejście faryzejskie, gdy wiemy jakie są zakazy i trzymamy się tylko zapisu prawa. Nie przywiązujemy żadnej wagi do przesłania i wymowy i wymagań przepisów.

Potwierdzenie stanowiska Stolicy Apostolskiej za papieża Franciszka.

Stolica Apostolska przypomniała biskupom USA, że za miarodajne uznaje stanowisko episkopatu byłej Jugosławii z 1991 r., w myśl którego nie można potwierdzić nadprzyrodzonego charakteru zjawisk zachodzących w Medjugorie.(…)
Duchownym i wiernym świeckim nie wolno brać udziału w spotkaniach, konferencjach, czy uroczystościach publicznych podczas których autentyczność takich „objawień” traktowana byłaby jako pewna. Dlatego, aby uniknąć zgorszenia czy zamieszania, abp Müller prosi, aby biskupi byli w tej sprawie informowani jak najszybciej.

 

 

Owoce aggiornamento

Dysktując o duchowym stanie współczesnego świata nie sposób nie zauważyć zmian, które głęboko dotknęły również i Kościół Katolicki w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Nie tak dawno silny i stabilny organizm, dziś chwieje się zarówno w swych ludzkich podstawach, jak i traci łączność z Tradycją, Źródłem. Z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, iż jesteśmy świadkami jednego z największych kryzysów w historii Kościoła, a biorąc pod uwagę powszechność zmian, skalę odstępstw oraz ich akceptację, także wśród duchowieństwa, nie  wykluczając najwyższych pasterzy, można wyrazić obawę, że żyjemy w czasach największego kryzysu, wyprowadzenie z którego siła samego człowieka nie wydaje się już być wystarczająca.

Kościół w swej historii przechodził różne kryzysy, targały Nim różne siły, a przewodzili niekiedy chwiejni pasterze. Przychodził jednak moment ludzkiego opamiętania i przy działaniu Ducha św. następowało nawracanie nawet grzesznych, tracących rozeznanie biskupów i papieży. Nieodparcie nasuwa się tutaj analogia do czasów pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to schizma ariańska objęła niemal cały Kościół. Wtedy to św. Atanazy, nieprzypadkowo zwany Wielkim, jako niemal jedyny sprzeciwił się wyznawanym powszechnie herezjom. Odrzucony przez wszystkich, wyklęty przez biskupów i wyrzucony z ojczyzny nie zawahał się ani na moment w głoszeniu Prawdy. Gdy już wydawało się, że Kościół ziemski oddziela się na stałe od Mistycznego Ciała Chrystusa, Duch święty poprzez tego nieugiętego w Wierze Doktora Kościoła, dokonuje cudu i Kościół zawraca z błędnej drogi. W następnych wiekach podobne historie powtarzały się, gdyż tak ludzka ułomność jak i szatańskie wpływy wielokrotnie ukazywały swą destrukcyjną moc.

Dzisiejszy kryzys Kościoła posiada wiele elementów obserwowanych w przeszłości, lecz zasadniczo różni się zaistnieniem tych wszystkich elementów naraz, czyli: skalą odstępstw dosięgającą najwyższych hierarchów, masowością obejmującą niemal wszystkich wiernych, którzy stracili w supermarkecie oferowanych przez Kościół idei punkt zaczepienia i którzy de facto żyją w świecie apostazji, lecz nade wszystko różni się przyjęciem niektórych elementów dogmatyki i liturgii, które przez wieki uchodziły nie tylko jako niekatolickie, ale nawet jako antykatolickie. Najbardziej tragiczny w tym wszystkim jest jednak fakt odejścia ostatnich papieży od głównej roli chronienia Kościoła, bronienia Go przed wszelkimi nowinkami. Wręcz przeciwnie: obserwujemy od czterdziestu lat niespotykane na skalę historii Kościoła zjawisko wprowadzania innowacji przez Papieży. Jak wyraził to Msgr Klaus Gamber w swym dziele Reforma Liturgii Rzymskiej: „Wprowadzanie reform w Kościele z całą pewnością nie jest funkcją Urzędu Piotrowego. Pierwszą powinnością Papieża jest działać jako główny biskup strzegący tradycji Kościoła – Jego tradycji dogmatycznych, moralnych i liturgicznych.”

Dramatyczny spadek ilości praktykujących wiernych, nowinki liturgiczne, przykłady podważania podstawowych dogmatów wiary przez pasterzy decydujących o losach Kościoła, zanik szacunku do Najświętszego Sakramentu, fałszywy Ekumenizm, błędy teologiczne „zapewniające” człowiekowi pewne i bezwarunkowe zbawienie, zrównywanie kapłaństwa sakramentalnego z „powszechnym kapłaństwem” poprzez zlewanie ich we wspólne pojęcie „Ludu Bożego” – te i inne uderzające fakty są tak widoczne, że tylko osoba naiwna bądź zaślepiona obcą ideą nie przyjmuje ich jednoznaczności. Jednak nie tylko rzut oka na otaczającą nas rzeczywistość, lecz i głęboka, systematyczna analiza statystyczna, której cząstkę przedstawię w niniejszym opracowaniu, odsłania smutny obraz upadku katolicyzmu.

Obok zmian ilościowych, widzimy też zupełnie „nową jakość”, nowy twór Kościoła i wiernych, których cechuje bądź powszechna ignorancja i nieznajomość zasad Wiary, niemal całkowite zatracenie sensus catholicus, bądź też świadome odrzucenie Nauki Kościoła. Taka postawa współczesnych wiernych nie jest jednak produktem przypadku: kształtowana jest nie tylko przez wrogie katolicyzmowi środowisko społeczne, a przede wszystkim medialne, lecz również przez dzisiejszy Kościół, który wysyła sprzeczne ze sobą sygnały i kawałek po kawałku odcina swą przeszłość traktującą jako niepotrzebny bagaż.

 

. „Poznacie ich po ich owocach…”

Spojrzenie na dzisiejszy Kościół

Lech Maziakowski

Całość.

Powyższe opracowanie dotyczy sytuacji Kościoła Katolickiego w USA. W innych krajach  zobrazowana tendencja jest również widoczna. W Polsce okres PRL jak i osoba ks. Stefana Kardynała Wyszyńskiego powodowały, że opisane zjawiska pojawiły się z opóźnieniem. Wybór Kard. Wojtyły na papieża daje złudną nadzieję, że w Polsce jest inaczej znaczy lepiej. Jest to tylko pobożne życzenia, jest to zamykaniem oczu na fakty które są takie same jak w załączonym opracowaniu.

Gregoriański śpiew Kościoła

„Chorał gregoriański jest śpiewem własnym liturgii rzymskiej i w liturgii on powinien zajmować pierwsze miejsce”, II Sobór Watykański, Konstytucja o liturgii, rozdział VI poświęcony muzyce.

choral14 listopada 1963 roku II Sobór Watykański zalecił kultywowanie tradycji śpiewu chorału gregoriańskiego. Musimy poznać jego źródła i zrozumieć jego miejsce i zadanie w liturgii.
Pomaga nam w tym wyznanie Tomasza Mertona, konwertyty, cystersa trapisty, pisarza i współczesnego mistyka, dotyczące śpiewu gregoriańskiego: „Ciepło śpiewu gregoriańskiego jest pełne surowej powagi. Ukrywa się głęboko pod powierzchnią zwykłego wzruszenia i dlatego nigdy cię nie nuży. Ta muzyka wciąga cię w głąb, gdzie kołysze cię w skupieniu i pokoju i gdzie odnajdujesz Boga. Spoczywa w Nim i On cię uzdrawia swoją ukrytą mądrością”.
Początki muzyki kościelnej wywodzą się z tradycji synagogalnej, greckiej i bizantyjskiej. Pierwsze śpiewy liturgiczne w kościele to psalmy i hymny. Muzyka w Kościele jest uzupełnieniem liturgii i jej integralną częścią a chorał gregoriański jest śpiewem kościelnym występującym od początku Kościoła katolickiego. Jest on modlitwą śpiewaną przez jedną lub kilka osób. Melodyka dostosowana jest do skali przeciętnego głosu ludzkiego. Nigdy nie miał być śpiewem koncertowym czy też estradowym. Jest śpiewem jednogłosowym, bez względu ile osób śpiewa zawsze brzmi jedna i ta sama melodia (choć nie wszystkie średniowieczne melodie udało się odtworzyć). I ta sama melodia trwa przez wieki aż do dzisiejszych czasów.

choral2Daje to uczestnikom liturgii poczucie trwania w Kościele w czasie i przestrzeni.. Chorał śpiewa się w języku łacińskim.

Chorał gregoriański jest muzyką wokalną dostosowaną do słów. Oznacza to, że tekst jest najważniejszy. Melodie gregoriańskie nie istnieją same dla siebie, są stworzone, aby uwypuklić tekst liturgiczny, z którym stoją w najściślejszym związku; melodia oddaje i podkreśla znaczenie słów. Melodia chorału jest dla tekstu dźwiękową szatą – ubiera go i ozdabia. Unika jednak ozdobników muzycznych i indywidualnych popisów wokalnych gdyż służy modlitwie, czyli rozmowie duszy z Bogiem. Stąd słuchając śpiewu chorałowego mamy odczucie dostojności i powagi, skupienia i „dotykania” Boga. Wszystko, co w naszej muzyce współczesnej, tak świeckiej jak i para religijnej, jest mdłe, sentymentalne, romantyczne, zniewieściałe – nie występuje w chorale gregoriańskim. Można powiedzieć zatem, że bogactwo tkwi w jego prostocie. To powoduje, że ten śpiew jest męski w swoim wyrazie i brzmieniu.
Śpiewy chorałowe są wtopione w liturgię. Chorał i liturgia to jedna nierozerwalna całość, jak dusza i ciało.
Wartość śpiewu gregoriańskiego jest doceniana i jest on stawiany kompozytorom i artystom za wzór, który wskazuje jak kościelna muzyka ma wyglądać i jakie cechy powinna posiadać. Wielu współczesnych wykonawców stylizuje swoją muzykę na wzór średniowiecznej nuty gregoriańskiej.
Chorał gregoriański zajmuje zaszczytne miejsce w liturgii Kościoła.
Jego rozkwit rozpoczął się za pontyfikatu św. Grzegorz Wielkiego w VI w. gdy papież zebrał i uporządkował zbiór używanych w liturgii melodii. Dzieło św. Grzegorza bardzo szybko rozszerzyło się na terenach dzisiejszych Włoch, a przez jego uczniów trafiło do Anglii. We Francji śpiew ten wprowadzany został przez króla Pepina. Na cześć św. Grzegorza Wielkiego nazwano zbiór tych melodii carmen gregorianum. Pierwszy raz użył tego określenia papież Leon IV około 850 roku.

choral3Historycy i badacze dziejów Kościoła wymieniają wśród źródeł chorału gregoriańskiego księgi liturgiczne rękopiśmienne lub drukowane. Najstarsze teksty zawarte są w sakramentarzach: leoniańskim (V w.), galezjańskim (VII-VIII w.) oraz gregoriańskim (VIII w.). Z tych ksiąg powstały następnie mszały (Missalia plenaria), w Polsce najstarszym tego typu mszałem jest rękopis pochodzący z opactwa benedyktyńskiego Niederaltaich k. Pasawy (ok. 1070-1131).
Innymi źródłami są kantatoria, zawierające śpiewy solowe liturgii mszalnej, antyfonarze, graduały oraz procesjonały. Najstarsze rękopisy tych źródeł zawierające chorał gregoriański zachowały się w bibliotekach opactw benedyktyńskich Sankt Gallen, Metz, Einsiedeln, Monte Cassino.
W Polsce opracowano wydanie śpiewów oparte na dawnych rękopisach. Graduał i Antyfonarz zatwierdzone zostały w 1621 i 1628 roku przez Synod Piotrkowski i Uniwersytet Jagielloński.
Prace nad rekonstrukcją chorału gregoriańskiego rozpoczęto w XIX w. Największe znaczenie zyskali benedyktyni z opactwa Solesmes we Francji, którzy zrekonstruowali średniowieczną wersję chorału gregoriańskiego (słynna szkoła solesmeńska). Ich praca została zaakceptowana przez papieża Leona XIII a papież Pius X w encyklice Tra le Sollecitudini z 22 listopada 1903 roku zlecił im nową redakcję ksiąg liturgicznych. (tzw. Editio Vaticana). Następnie Pius XI ogłosił konstytucję Divini cultus, dotyczącą pielęgnowania chorału gregoriańskiego, a Pius XII wydał 2 encykliki potwierdzające dawne przepisy. W 1957 r. benedyktyni przygotowali nowe wydanie Graduału rzymskiego, które zostało ostatecznie zatwierdzone przez Sobór Watykański II zwołany przez papieża Jana XXIII w 1963 roku.

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W LISTOPADZIE 2012 ROKU.

 

Następny temat – Architektura

Ze średniowiecza na XXI wiek

Otóż często usilnie i z ogromnym przejęciem wywiadywałem się u wielu świętością i wiedzą jaśniejących mężów, jakim to sposobem, posługując się jakąś pewną, a przy tym ogólną i prawidłową metodą, odróżnić mógłbym prawdę wiary katolickiej od błędów przewrotnych herezji. Na to zawsze, od wszystkich prawie taką otrzymywałem odpowiedź, że czy to ja czy kto inny zechce wyłowić oszustwa pojawiających się na widowni heretyków, nie wpaść w ich sidła i zdrowo, niewzruszenie wytrwać w zdrowej wierze, ten musi dwojakim sposobem wiarę swoją z pomocą Bożą ubezpieczyć: po pierwsze powagą Prawa Bożego, po drugie podaniem Kościoła katolickiego.
Tu mógłby zapytać ktoś: Jak to, jeżeli kanon Pisma świętego jest doskonały i pod każdym względem aż nadto sobie wystarcza, to po cóż jeszcze dołączać do niego powagę kościelnego rozumienia?
Otóż dlatego, że Pismo święte, wskutek właściwej mu głębi, nie wszyscy w jednym i tym samym znaczeniu przyjmują, lecz ten tak, a ów inaczej jego zwroty wykłada, tak że na pozór niemal ilu ludzi, tyle pojmowań z niego wysnuć można. Boć inaczej je Nowacjan, inaczej Sabeliusz, inaczej Donat wyłuszcza; inaczej Ariusz, Eunomiusz, Macedoniusz; inaczej Fołtyn, Apolinarys, Pryscylian; inaczej Jowinian, Pelagiusz, Celestiusz; inaczej na koniec Nestoriusz. Wobec takiej ogromnej gmatwaniny błędów jest rzeczą wprost konieczną wytyczyć linię wykładu pism prorockich i apostolskich według prawidła kościelnego i katolickiego czucia. W samym zaś znowu Kościele trzymać się trzeba silnie tego, w co wszędzie, w co zawsze. w co wszyscy wierzyli. To tylko bowiem jest prawdziwe i właściwie katolickie, jak to już wskazuje samo znaczenie tego wyrazu, odnoszące się we wszystkim do znamienia powszechności. A stanie się to wtedy dopiero, gdy podążymy za powszechnością, starożytnością i jednomyślnością. Podążymy zaś za powszechnością, jeżeli za prawdziwą uznamy tylko tę wiarę, którą cały Kościół na ziemi wyznaje; za starożytnością, jeżeli ani na krok nie odstąpimy od tego pojmowania, które wyraźnie podzielali święci przodkowie i ojcowie nasi; za jednomyślnością zaś wtedy, jeżeli w obrębie tej starożytności za swoje uznamy określenia i poglądy wszystkich lub prawie wszystkich kapłanów i nauczycieli.

Więc cóż ma uczynić chrześcijanin-katolik, jeśli jakąś cząsteczka Kościoła oderwie się od wspólności powszechnej wiary? Nic innego, jeno przełoży zdrowie całego ciała nad członek zakaźny i zepsuty. A jak ma postąpić, jeśliby jakaś nowa zaraza już nie cząstkę tylko, lecz cały naraz Kościół usiłowała zakazić? Wtedy całym sercem przylgnąć winien do starożytności: tej już chyba żadna nowość nie zdoła podstępnie podejść. Cóż zaś, jeśliby w obrębie dawności wyłowiono błąd dwóch czy trzech ludzi albo jednego miasta albo nawet jakiejś dzielnicy? Wtedy przede wszystkim starać się będzie nad zuchwalstwo czy nieświadomość kilku osób przełożyć powzięte w dawnych czasach postanowienia soboru powszechnego, jeśli takie istnieją. A jeśliby wypłynęła sprawa taka, co do której nic podobnego się nie znajdzie? Wtedy będzie się starał zebrać poglądy przodków i radzić się ich w tej mierze, rozumie się poglądy tych tylko przodków, którzy, choć żyli w rożnych miejscach i czasach, wytrwali jednak w społeczności i wierze jednego Kościoła powszechnego i okazali się przez to miarodajnymi nauczycielami; a to, co ci wszyscy jak jeden mąż – nie ten lub ów tylko – w jednym i tym samym duchu, otwarcie, często, wytrwale przyjmowali, pisali i uczyli – to niech uważa za niewątpliwy drogowskaz wiary.

http://www.antyk.org.pl/wiara/magisterium/commonitorium.htm

Jest to fragment “Commonitorium” świętego Wincenty z Lerynu  który zmarł w 450 roku.

Tu mamy jasno powiedziane jak traktowano w Kościele Katolickim wszelkiego rodzaju nowiniki i zmiany.

 

Św. Pius X, papież

Wszystko odnowić w Chrystusie”. Taka była dewiza papieża Piusa X czyli Józefa Melchiora Sarto.
papiez_Pius_XJest on ostatnim kanonizowanym papieżem. Zasiadał na Stolicy Piotrowej od 1903 do 1914 roku. Prowadził wzorowe życie, jako człowiek, kapłan i dostojnik Kościoła a przede wszystkim doskonale sprawował urząd papieża. To było w dużej mierze powodem wyniesienia na ołtarze.
Św. Pius X jest odnowicielem muzyki kościelnej. Przywrócił Kościołowi jego muzykę – chorał gregoriański. W ogłoszonym motu proprio o muzyce kościelnej zaleca, aby śpiew był dominującą formą, muzyka instrumentalna nie powinna przytłumiać ani zastępować śpiewu. W dokumencie tym zawarte są trzy prośby:

– aby biskupi ustanawiali w swoich diecezjach komisje do czuwania nad należytym wykonywaniem muzyki kościelnej,
– w seminariach klerycy mają być kształceni w tym kierunku,
– pomnażać szkoły śpiewu, zakładać je nawet w wioskach o ile warunki na to pozwolą.

Św. Pius X zlecił wydanie ksiąg liturgicznych zawierających nuty, aby rozpowszechnić muzykę kościelną i śpiew gregoriański.
W roku 1905 ogłoszony został dekret „O codziennym przyjmowaniu Eucharystii”. Do tamtego czasu wierni przystępowali do Najświętszego Sakramentu zaledwie kilka razy w roku. Papież zalecał, aby komunia przyjmowana była nawet każdego dnia, gdy jesteśmy w zakonie, uczestniczymy w rekolekcjach lub bierzemy udział w misjach parafialnych. Na tamte czasy była to wielka zmiana. W odniesieniu do przyjmowania przez dzieci pierwszej Komunii, św. Pius X określił, że jeśli dziecko może rozróżnić Chleb Eucharystyczny od chleba materialnego oraz może zbliżyć się z nabożeństwem do ołtarza, jest to wystarczające do udzielenia pierwszej Komunii św. Określono, że jest to w okolicach dziewiątego roku życia.
Papież Pius X widział zagrożenia dla ludzi i Kościoła w panoszącym się od początków XX wieku moderniźmie. Potępił tę herezję i podjął z nią pełną determinacji walkę. Najważniejszym i największym dokumentem przygotowanym i ogłoszonym przez św. Piusa X była encyklika Pascendi Dominici gregis z 8 września 1907 r. W dokumencie tym jasno i wyraźnie przedstawione są założenia i tezy modernizmu: agnostycyzm, który odrzucał możliwość rozumowego poznania Boga, immanentyzm życiowy, zakładający, że Bóg nie jest Kimś obiektywnym, ale jedynie wytworem ludzkich potrzeb – każdy w zależności od potrzeb i sytuacji życiowej może stworzyć własny obraz Boga, i wreszcie ewolucjonizm, który zakłada, że religia zmienia się wraz z człowiekiem i odrzuca niezmienne dogmaty.
Encyklika była poprzedzona wydaniem dekretu Kongregacji Św. Oficjum, który potępił 65 błędnych zdań, zacytowanych z książek lub artykułów modernistów. Oto niektóre ze wskazanych błędów:
Błędne zdanie (nr 9): Ci, którzy wierzą, że Bóg jest rzeczywiście autorem Pisma Świętego, wykazują zbytnią naiwność lub brak wiedzy.
Błędne zdanie (nr 22): Dogmaty podawane przez Kościół, jako objawione nie są prawdami pochodzenia Boskiego, ale są swego rodzaju interpretacją faktów religijnych, którą umysł ludzki wypracował sobie z dużym wysiłkiem.
Błędne zdanie (nr 38): Nauka o Odkupieńczej śmierci Chrystusa nie jest nauką ewangeliczną, ale jedynie nauką św. Pawła.
Błędne zdanie (nr 57): Kościół okazuje się być wrogiem postępu nauk przyrodniczych i teologicznych. 

Było to rozwinięcie tzw. Syllabusa Błędów papieża Piusa IX potępiającego idee wolności religijnej, rozdziału państwa od Kościoła, socjalizm, komunizm, tajne stowarzyszenia, towarzystwa biblijne i liberalne towarzystwa duchownych.
Papież dawał środki zaradcze do walki z tą herezją. Pierwszym było odnowienie nauki filozofii św. Tomasza z Akwinu i uczynienie jej podstawą w nauczaniu seminaryjnym. Przysięga antymodernistyczna miała być obowiązkowo wygłaszana przez wszystkich księży i biskupów przed uzyskaniem święceń oraz przez nauczycieli religii i profesorów w seminariach duchownych.
Św. Pius X był inicjatorem kodyfikacji prawa kościelnego. Istniejące zbiory praw kościelnych były rozproszone jak i częściowo nieaktualne z powodu upływu czasu. Ogłoszenie katechizmu nastąpiło za pontyfikatu następcy, papieża Benedykta XV. Jest znane, jako katechizm kardynała Gaspariego gdyż to on kierował całością prac.
Papież zachęcał do badania Pisma św. zakładając w Rzymie Papieski Instytut Biblijny. Pius X był prekursorem Akcji Katolickiej. W seminariach oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Napisał i wydał, używany dla swej jasności i prostoty, katechizm w pytaniach i odpowiedziach.

Św. Pius X jest patronem Bractwa Kapłańskiego, które znane jest z przywiązania do Tradycji Katolickiej w swoim nauczaniu i działaniu.papiez_sw_Pius_X
Wiele uczynił dla Polski i Polaków, mimo iż kraj nasz był pod zaborami, a państwo polskie nie istniało na politycznej mapie świata. Do najważniejszych należy: wyniesienie do godności bazyliki świątyni jasnogórskiej i ustanowienie dnia 26 sierpnia uroczystością Matki Boskiej Częstochowskiej, zezwolenie na wpisanie na stałe do Litanii Loretańskiej wezwania „Królowo Korony Polskiej”, przekazanie na Jasną Górę drogocennej korony nałożonej na Cudowny Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, doprowadzenie do koronacji wielu innych polskich obrazów Matki Bożej, m.in. w Dzikowie, Lwowie, Krakowie i Sulisławicach, kanonizacja śląskiego jezuity Melchiora Grodzieckiego, mianowanie pierwszych polskich biskupów dla Polonii amerykańskiej, założenie w Rzymie hospicjum dla polskich studentów.

Naczelny serwisu DziennikParafialny.pl napisał: „Przykład św. Piusa X może uczyć:
miłości do Najświętszej Eucharystii objawiającej się przede wszystkim w częstym przystępowaniu do niej,
miłości do Kościoła świętego i tego, że jest jeden prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara.
– tego, że słabości nie decydują o ostatecznej ocenie człowieka. Wiadomo, że Pius X palił papierosy. To nie przeszkodziło jego następcy w ogłoszeniu go świętym. Można mieć pewne słabości, a jednocześnie wychodzić poza to i działać rzeczy wielkie”. 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM Ww WRZEŚNIU 2012 ROKU.