Apostolstwo jako objaw miłości ku Najświętszemu Sercu Jezusowemu

Kto prawdziwie miłuje Pana Jezusa, ten przejmuje się gorącym nabożeństwem do Jego Serca i podziela Jego dążności, pomagając wedle sił do ich ziszczenia.

A jakież są te dążności, czyli czego pragnie Serce Jezusowe, królujące dzisiaj na tronie chwały i utajone w Tajemnicy Ołtarza?

Oto tego samego, czego pragnęło w czasie ziemskiego życia, czyli chwały Ojca Niebieskiego i zbawienia dusz; taki jest bowiem, dla którego Syn Boży przyjął ciało ludzkie, ukrywał się w Nazarecie, głosił publicznie Ewangelię, ustanowił widzialne kapłaństwo, umarł na krzyżu i został z nami w Przenajświętszym Sakramencie. Ponieważ osiągnięcie tego celu jest możliwe tylko w Kościele świętym, katolickim, więc Serce Jezusowe gorąco pragnie, aby ten Kościół rozszerzył się po całym świecie, objął wszystkie narody i wieki, zażywał zupełnego pokoju i rozwijał gorliwą działalność ku oświeceniu i uświęceniu wszystkich dusz; cokolwiek więc pomaga Kościołowi w spełnieniu jego posłannictwa, jak swoboda i niezależność Ojca świętego, świętość i gorliwość duchowieństwa, prawowierność rządów i ludów, wzrost misji, rozwój dzieł pobożności i miłosierdzia, jak też stowarzyszeń katolickich – wszystko to jest drogie Najświętszemu Sercu Jezusowemu.

Otóż prawdziwi czciciele i miłośnicy Serca Jezusowego przejmują się tymi dążnościami i nie tylko starają się usilnie o uświęcenie własne, ale stają się apostołami Najświętszego Serca Jezusowego i łączą się ze sobą w święte związki, między którymi prym dzierży Arcybractwo Najświętszego Serca Jezusowego i Apostolstwo Modlitwy.

Dlaczego to łączenie się jest konieczne?

Dlatego że nieprzyjaciele Najświętszego Serca Jezusowego tworzą dzisiaj zwarte falangi, jakby hufce uzbrojone do walki, coraz silniejsze i coraz zuchwalsze. Nie mówimy już o poganach nieznających Chrystusa Pana i mordujących nieraz Jego sługi, jak na przykład w najnowszych czasach w Chinach; ani o Żydach nienawidzących zaciekle samego imienia chrześcijańskiego; ani o heretykach i schizmatykach prześladujących jawnie lub skrycie Kościół katolicki; ale w samym społeczeństwie katolickim ma Najświętsze Serce Jezusowe wielu zaciętych wrogów.

Na czele idą siewcy niedowiarstwa, którzy chcieliby zniszczyć Królestwo Chrystusowe i wszelkich ku temu używają środków, jak rewolucji, uchwał parlamentarnych, stowarzyszeń, szkół, wykładów, książek, czasopism, malowideł, teatrów i tym podobnie; przewodzi im zaś sekta masońska albo wolnomularska, nurtująca przede wszystkim w klasie oświeconej, podczas gdy socjalizm stara się wydrzeć wiarę warstwom niższym.

Niestety, posiew złego staje się coraz bujniejszy, toteż bezbożność i zepsucie obyczajów, zwłaszcza po miastach, przerażająco wzrasta.

Obok jawnych niedowiarków stoi liczny zastęp chrześcijan połowicznych i oziębłych, którzy nie chcę zerwać z Kościołem, ale też wzbraniają się przyjąć wszystkich jego prawd i spełniać wszystkich obowiązków. Rozpościerający się materializm rodzi niemało podobnych ludzi, zimnych dla Boga, uprzedzonych względem Kościoła, stroniących od świątyń i kapłanów, z zajętych zwykle służbą u swoich bożyszczy – miłości własnej, ciała i złota.

Otóż naprzeciwko tych hufców diabelskich trzeba postawić związki zbożne, stojące pod sztandarem Najświętszego Serca Jezusowego, ożywione świętym zapałem, skore do walk, prac i ofiar, gotowe nawet na męczeństwo.

Nie uchylajże się od takich związków, a przynajmniej pragnij należeć do bractw i stowarzyszeń katolickich.

 

 

Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego według objawień danych św. Małgorzacie Marii i żywot tejże świętej; Św. bp Józef Sebastian Pelczar; Wydawnictwo Świętego Biskupa Józefa Sebastiana Pelczara, Rzeszów 2017.

 

Nadzieja – sięgajmy wysoko

Niech to będzie naszym najpierwszym postanowieniem: zawsze sięgać po wszelkie, po najwyższe dary Boże. Nie oszukujmy sami siebie fałszywą pokorą. Fałszywa to pokora, jeśli ktoś mówi: „Nie mnie się spodziewać, żebym mógł zostać świętym”. – Wszyscy jesteśmy powołani do tego, by zostać świętymi; wszyscy zatem mamy obowiązek stawać się święci! Teraz czy później, kimkolwiek jesteś, – jeśli masz być zbawiony, musisz być święty. Jeśli masz być doskonały w wieczności przed tronem Boga, trzeba, żebyś już tu na ziemi był po części i do pewnego stopnia święty.

A zatem proś o wszelkie, jakie tylko są, najwyższe łaski. Proś, by twoje serce rozszerzało się od wielkiej miłości Bożej; byś tak umiał miłować Boga nade wszystko, żebyś Go miłował, jak przykazano, z całego serca twego i ze wszystkiej myśli twojej i ze wszystkiej duszy twojej, i ze wszystkiej siły twojej. Na niczym mniejszym nie poprzestawaj! Szukajcież tedy naprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego (Mt 6,33). To własne przykazanie Zbawiciela. Czy może człowiek szukać czegoś większego? A przecież kto nie szuka tej rzeczy najwyższej, ten nie jest posłuszny przykazaniu Pańskiemu – a gdzie nie ma posłuszeństwa, nie ma i pokory. Królestwo Boże to Bóg. Bóg sam jest Swoim królestwem, i kto ma królestwo Boże, ten ma Boga samego.

Mówimy każdego dnia w Modlitwie Pańskiej: Święć się Imię Twoje – to jest, niech Imię Twoje będzie czczone jako najświętsze po całym świecie. Przyjdź królestwo Twoje; bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi. Tak jak pełnią Twoją wolę Aniołowie i Święci , tak niech i my ją pełnimy. Niech nas grzesznych, nas skażonych, nas hardych i nieposłusznych nawróci Twa łaska, byśmy jak Aniołowie i Święci pełnili Twoją wolę na ziemi. Kto przez fałszywą pokorę o małe tylko rzeczy śmie prosić Boga, od którego wszelki dar dobry i wszelki datek doskonały pochodzi (Jk 1,17), ten okazuje brak wiary w wielkość Jego hojności. Dał już Syna Swego Jednorodzonego, dał Ducha Świętego. Jakie mogą być dary wyższe jeszcze niż te?

Prośmy więc o wszelkie i jak największe łaski. Prośmy o wszelką i doskonałą pełnię. Prośmy o nie dlatego, że Jezus nabył ja nam Swą Najdroższą Krwią, a jeśli Swą najdroższą Krwią zapłacił za to, by były one nasze, to jak mógłby ich nam odmówić, gdy o nie prosimy? Prośmy o nie dlatego, że On obiecał nam je dać. Dał na to Swoje słowo, poręczył nam za to Swoją wiernością. Proście – mówi – a będzie wam otworzono (Mt 7, 7). Wszystko o co byście prosili w modlitwie wierząc, weźmiecie (Mt 21, 22). Prośmy też  Boga o Jego najwyższe łaski dlatego, że prosząc o nie, oddajemy Mu cześć. Gdyby syn przyszedł do ojca i prosił Go o darowanie mu jakiejś błahej i nędznej rzeczy, ojciec słusznie mógłby posądzać serce takiego syna o nieufność, o brak wiary w jego ojcowską miłość. Gdybyś w tak ciasny i nieszlachetny sposób obchodził się z przyjacielem, poczułby on od razu, że nie umiesz cenić ani jego samego, ani jego prawdziwego charakteru, skoro sądzisz, że jest on gotów robić dla ciebie tylko takie małe i nic nie znaczące rzeczy. Ale kiedy poprosisz przyjaciela o jakąś wielką przysługę, przyjmie on to jako dowód ufności, jaką pokładasz w hojności jego serca względem siebie.

Tak samo jest z Bogiem.

Przypomnijmy sobie tego gnuśnego sługę, który nie chcąc obracać danym mu przez pana talentem, złożył go i zakopał w ziemi. Kiedy pan powrócił, czym się tłumaczył? Bom się bał ciebie – mówi – iżeś człowiek srogi (Łk 19, 21) – czyli do zła, które popełnił, dodaje jeszcze obelgę. Sługa ten miał niskie, niegodne, nieszlachetne pojęcie o charakterze swego pana. To był istotny korzeń jego grzechu. Pan nie wziąłby sobie do serca utraty talentu; natomiast głęboko wziął sobie do serca to niskie wyobrażenie, jakie sługa miał o jego hojności. Dlatego powtarzam, powinniśmy spodziewać się wszelkich, jakie są, najwspanialszych, najwyższych i najhojniejszych darów; spodziewać się wszelkiego dobra; spodziewać się rychłego po zejściu z tego świata oglądania Boga. Wiemy – wszystkich nas czeka czyściec i męką zadośćuczynienia: miejmy jednak nadzieję, że męka będzie krótka, a nasze wejście przed oblicze Boga nie ulegnie zwłoce zbyt długiej.

Spodziewając się zaś rzeczy największych, unikajmy najmniejszych nawet okazji do grzechu. Kto dobrowolnie wdaje się w okazję do grzechu, okazuje tym samym, jak mało waży sobie Boga. Bóg jest u niego w niskiej cenie: znaczy dla niego mniej niż przelotna rozkosz albo marna, nietrwałą korzyść. Okazuje też taki człowiek, że nie ma w nim nienawiści grzechu, a serce, które nie brzydzi się grzechem, to nie serce synowskie, ale niewolnicze i bardzo mu blisko do tego, by stało się sercem złym.

Żaden człowiek nie pójdzie z ochotą tam, gdzie jak wie, może zarazić się febrą, tyfusem albo morowym powietrzem: a przecież jest tylu ludzi, którzy śmiało idą w miejsca, w których, jak wiedzą, mogą zarazić się grzechem. Kto miłuje niebezpieczeństwo, zginie w nim (Ekkli 3, 27). Takie serce – serce, które nie ma w nienawiści grzechu – to serce, w którym nie ma łaknienia i pragnienia Boga. Nie ma w nim miłości Boga; to serce nieszlachetne. Ten, kto wie, że jego grzechy były przyczyną śmiertelnego smutku, jaki Boski Zbawiciel wycierpiał w Swojej Duszy; że były one przyczyną Jego konania w Ogrójcu i Jego męki na Kalwarii – i wiedząc o tym wszystkim, jest jeszcze gotów wdawać się w okazję do grzechu, i nie ma woli, by raczej wybrać sobie życie ukrzyżowane, niż wesołe i świetne życie na świecie, ten najwyraźniej ma serce bardzo niepodobne do Boskiego Serca Jezusa. Jezus z miłości do niego wybrał krzyż, a on za tę Jego miłość odpłaca Mu złem.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Sługa Miłosierdzia Bożego

Michał Sopoćko urodził się w ubogiej rodzinie szlacheckiej na Wileńszczyźnie w Juszewszczyźnie (znanej również jako Nowosady) w powiecie oszmiańskim dnia 1 listopada 1888 roku. Mimo skromnych warunków życia rodzice zadbali o wykształcenie religijne oraz patriotyczne syna. Wychowanie rodzinne, wspólna modlitwa, regularne uczestnictwo we Mszy świętej zaowocowało powołaniem kapłańskim.

W 1910 roku po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie rozpoczyna studia w seminarium duchownym w Wilnie. Święcenia kapłańskie przyjmuje w 1914 roku i jego pierwsza parafią są Taboryszki koło Wilna. W czasie I wojny światowej zgłasza się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Posługuje w szpitalu polowym oraz wśród walczących żołnierzy na froncie, mimo problemów ze zdrowiem. Prowadzi szkolenia religijno-etyczne dla żołnierzy i oficerów pobudzając ducha patriotyzmu oraz przyczyniając się do budowania postaw obywatelskich. Wydane po wojnie drukiem pt. „Obowiązki względem Ojczyzny” służyły jako model takiej edukacji.

W 1919 roku rozpoczyna studia z teologii moralnej na Uniwersytecie Warszawskim i w 1926 roku uzyskuje doktorat z teologii. W tym czasie również studiował w Wyższym Instytucie Pedagogicznym.

W 1927 roku zostaje mianowanym ojcem duchowym i w następnym wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W swojej służbie wobec wychowanków przypisywał wielką wagę do pokory. Pisał we „Wspomnieniach”: Ona to, przebija niebiosa i ściągnie na ojca duchownego światło i łaski Boże, których mu tak bardzo potrzeba. Pokora uczyni go kochanym przez przełożonych i alumnów, utworzy z niego męża o spiżowych zasadach.

O przymiotach ojca duchowego tak pisał: Ojciec duchowny winien być dobrym kapłanem, mężem wypróbowanej cnoty i uczciwości, poważnym, roztropnym i ozdobionym wszelakiego rodzaju cnotami, – człowiekiem, który by był zdolny przez swój przykład zachęcić alumnów do pobożności i cnoty oraz słowem i przykładem przewodniczyć im pod każdym względem. Przede wszystkim ma odznaczać się miłością, by ukochać swych wychowanków w Bogu, darzyć ich szacunkiem i zaufaniem, a w ten sposób zjednać ich zaufanie ku sobie, bez którego oddziaływanie wychowawcze jest prawie niemożliwe. Miłość serdeczna alumnów jest najlepszym środkiem wychowawczym. Wymagania te, według byłych alumnów Seminarium Wileńskiego, ksiądz Michał Sopoćko spełniał w swoim życiu i posłudze. W Seminarium był moderatorem Sodalicji Mariańskiej, Koła Eucharystycznego, Trzeciego Zakonu św. Franciszka, Koła kleryków Związku Misyjnego Kleryków oraz Koła Homilitycznego. Pragnąc uwrażliwić alumnów na zagrożenie alkoholizmem założył w roku akademickim 1927/28 Koło Alumnów Abstynentów w Seminarium wileńskim.

Od 1932 roku pracuje głównie naukowo, zaczyna uczyć się języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego. Również w tym roku zostaje spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. W maju następnego roku poznaje siostrę Faustynę Kowalską i zostaje jej spowiednikiem.

Święta Faustyna Kowalska znalazła w księdzu Sopoćko mądrego i oddanego spowiednika który był inspiratorem powstania „Dzienniczka Duchowego” i był pierwszym czcicielem Miłosierdzia Bożego oraz opracował podstawy teologiczne tego kultu.

Dzięki jego staraniom w 1934 roku malarz wileński Eugeniusz Kazimirowski namalował, według wskazań s. Faustyny, pierwszy wizerunek Jezusa Miłosiernego. Ksiądz Michał pisał wiele o Miłosierdziu Bożym – wydane w czterotomowej publikacji „Miłosierdzie Boga w dziełach Jego”. Pisał w 1938 roku w swoim Dzienniku: „Są prawdy, które się zna i często o nich się słyszy i mówi, ale się nie rozumie. Tak było ze mną co do prawdy miłosierdzia Bożego. Tyle razy wspominałem o tej prawdzie w kazaniach, powtarzałem w modlitwach kościelnych – szczególnie w psalmach – ale nie rozumiałem znaczenia tej prawdy, ani też nie wnikałem w jej treść, że jest najwyższym przymiotem działalności Boga na zewnątrz. Dopiero trzeba było prostej zakonnicy S. Faustyny ze Zgromadzenia Opieki Matki Bożej (Magdalenek), która intuicją wiedziona powiedziała mi o niej, krótko i często to powtarzała, pobudzając mnie do badania, studiowania i częstego o tej prawdzie myślenia. Nie mogę tu powtarzać, a raczej ujmować szczegółów naszej rozmowy, a tylko ogólnie zaznaczę, że z początku nie wiedziałem dobrze o co chodzi, słuchałem, nie dowierzałem, zastanawiałem się, badałem radziłem się innych – dopiero po kilku latach zrozumiałem doniosłość tego dzieła, wielkość tej idei i przekonałem się sam o skuteczności tego starego wprawdzie, ale zaniedbanego i domagającego się w naszych czasach odnowienia, wielkiego życiodajnego kultu. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże, szerzenie kultu tego miłosierdzia wśród innych i bezgraniczne poświęcenie mu wszystkich swoich myśli, słów i uczynków bez cienia szukania siebie będzie naczelną zasadą mego dalszego życia przy pomocy tegoż niezmierzonego miłosierdzia”. I tak też się stało.

W roku 1938 powołał Komitet Budowy kościoła Miłosierdzia Bożego w Wilnie. Niestety wybuch wojny uniemożliwił realizację podjętej inicjatywy. Ksiądz Sopoćko również w czasie II wojny światowej szerzył kult miłosierdzia. Od 1942 roku był zmuszony do ukrywania się jako drwal przed władzami okupacyjnymi.

W czasie II wojny pisze konstytucje dla nowego zgromadzenia zakonnego, mającego zgodnie z objawieniami s. Faustyny, służyć Miłosierdziu Bożemu. Po wojnie uczestniczył w ukonstytuowaniu się zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego.

Ksiądz Michał Sopoćko zmarł w opinii świętości dnia 15 lutego 1975 roku, w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona świętej Faustyny Kowalskiej. Ksiądz Michał jest patronem miasta Białystok.

 

TEKST BYŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W Lutym 2020 ROKU.

Modlitwa w oschłości

Staje przed Tobą, o mój Jezu, jako żebraczka okryta łachmanami grzechu… jako więzień skuta kajdanami grzesznych nawyknień i przywiązań ziemskich: i nie mam śmiałości podnieść oczu ku Najświętszemu Majestatowi Twojemu. Oto i teraz, gdy klękam do modlitwy, myśli nieujarzmione na wszystkie strony mnie rozrywają, nie dając umysłowi skupić się na Tobie.

Nie czuje żywo obecności Twojej, wiara jest jakoby wygasła w mym sercu, miłość ostygła, a modlitwa nużącą formą mi się wydaje, której duchem wypełnić nie umiem!..

Dusza moja jest oschła, jako ziemia skwarem spieczona, a ust nawet otworzyć nie mogę ku chwaleniu Ciebie!

Pokusy wszelkie jako roje złośliwych owadów zewsząd mnie otaczają, nie dając chwili wytchnienia i przystępu do Ciebie, o Panie, mi wzbraniają!

O, jakże jestem daleka o mój Boże, od tych uczuć gorących, których niegdyś doznawałam na modlitwie, gdy dusza moja w jasności i weselu zatapiała się w Tobie!… p, jakże daleka jestem od tej serdecznej miłości, którą Cię wszyscy święci miłowali!… Zmiłuj się nade mną, o dobry Jezu, i połóż koniec tej męce! Wiem dobrze, o mój Boże, że za grzechy maje zasłużyłam, abyś mnie opuścił, przeto w duchu pokuty i pokory przyjmuje dziś to słuszne ukaranie: spraw, aby się ono obróciło na chwałę Twoją, a na dobro mojej duszy!

Chociaż uczuciem władać nie mogę, gdyż ono ode mnie nie zależy, silną wolą ku Tobie, o Boże mój, skierowaną, pragnę ci oddać hołd służby i modlitwy mojej.

Wierzę mocno w obecność Twoją, o Panie, w przybytku twych ołtarzy… tu oraz na każdym miejscu… a chociaż Ciebie nie widzę i obecności Twojej nie odczuwam, tę wiarę moją wylaniem krwi gotowabym stwierdzić.

Wierzę, iż gorące uczucie nie jest w modlitwie konieczne, że zasługi mojej nie stanowi i że mocna wola pełnienia przykazań Twoich i unikania grzechu wystarcza.

Wierzę w to, że tkliwa pobożność jest darem łaski Twojej, że jej udzielasz komu chcesz… kiedy chcesz… i dokąd Ci się spodoba…

Wierzę, o mój Panie, iż pociechą i słodyczą pociągasz niekiedy słabych do służby Twojej… zachęcasz upadających… i nagradzasz mężnych i wytrwałych.

Wierzę w to, że oschłością karzesz za grzech i niewierności, a niekiedy doświadczasz sprawiedliwych.

Chociaż przeto nie czuję gorącości w modlitwie, będę się jednak modliła wiernie, nie szukając w tym własnego zadowolenia, lecz jedynie dla spełnienia, świętego obowiązku względem Ciebie, o Boże i Stwórco mój!

Chociaż w modlitwie czuję się oschła, znudzona, trwać będę w niej, o mój Jezu, łącząc się z Twoją gorzką modlitwą w Ogrodzie Oliwnym.

Chociaż wydajesz mi się wielce oddalony, wierzę mocno, iż bliżej mnie otaczasz, aniżeli to powietrze, którym oddycham.

Chociaż roztargnienia zewsząd mnie ogarniają, będę je mężnie oddalała, choćby moja modlitwa niczym innym nie była jak jedną walką z roztargnieniem.

Chociaż serce moje jest bardzo uwikłane w sprawy doczesne i zatopione w stworzenia, będę je wciąż od nich odrywała, aby Ci z nich ciągłą składać ofiarę, póki się, o dobry Jezu, nad moją nędzą nie ulitujesz!

Wejrzyj jednak, o Panie, na ucisk i niedolę moją!

Ulituj się przeto nade mną, o Panie! A dla chwały Imienia Twojego wróć mi światło łaski Twojej, którą przez niewierności moje utraciłam… otwórz usta moje… rozgrzej serce, a opowiadać będę cuda miłosierdzia Twego na wieki!

O Maryjo, dziewico Niepokalana, prze boleść Serca Twego, gdyś straciła Jezusa w Jerozolimie i prze radość tegoż serca, gdyś Go po trzech dniach poszukiwania i trwogi w kościele odnalazła, proś mi tę łaskę, o którą tak usilnie Cię proszę. Amen.

 

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

 

Pokora

Oto stworzenia czy na ziemi czy w niebie zawsze mają się wobec Boga jako ziemia i jej twory wobec nieba i słońca; odbierając stamtąd światło, ciepło i wpływy ożywcze i dobroczynne, zachowują odpowiednią tym wpływom postawę, reflektując czyli odsyłając owe promienie światła i ciepła ze swego dołu ku górze. Tak samo i dusza pobożna, uszczęśliwiona przez datki dobre i dary doskonałe pochodzące z wysoka od Ojca światłości  i ze swego padołu się wznosząca ku temu słońcu, u którego nie ma odmiany ani cienia przemiany (Jak 1,7), w tym wznoszeniu się swym zawsze zachowuje postawę jaka przystoi temu, który odbiera, wobec tego, od którego odbiera.

Tak się nam tłumaczy pokorna postawa Świętych w niebie, trwających w nieustannym zachwyceniu, co właśnie jest ich nabożeństwem.

Taka atoli postać dla pychy jest wstrętna, ponieważ nie pozwala ona ugiąć karku nawet przed Najwyższym, a każe siebie stawiać na pierwszym miejscu, stąd to człowiek pyszny nie może mieć smaku w nabożeństwie, i postawa pobożna wydaje się pysznemu czymś niskim i upadlającym, bo i Pismo Święte mówi, że grzesznikowi brzydko jest chwalić Boga (Ekli 1,32). W pysze więc tkwi bezbożność, a jest nią wstręt do czci i chwalenia Boga; i ta niekiedy idzie tak daleko, że pyszni raczej wolą iść do piekła, bo nie chcą nieba, gdzie trzeba Boga przez całe wieki chwalić.

Temu bezbożnemu usposobieniu dał wyraz Kajetan Węgierski w swym poemacie pod tytułem „Organy”, gdzie mówi, że nie chce się dostać do nieba, bo by tam musiał śpiewać: Święty, Święty, Święty!

Lecz my, którzy miłujemy Boga, i kochamy się we czci i chwale Bożej, pragniemy dostać się do nieba i być uczestnikami tam szczęśliwości Świętych; jeśli tak jest, to powinniśmy już tu na ziemi to czynić, co tam czynią w niebie.

Święty Hieronim mówi: Uczmy się już tu na ziemi i w czasie tego życia – które będziemy prowadzić w niebie i we wieczności. Wiemy z Ewangelii, gdzie jest mowa o zapraszaniu na ucztę niebiańską, że tam potrzeba pokazać się w szacie godowej; a tą szatą jest łaska poświęcająca i miłość nadprzyrodzona. Kto tej nie ma, ten nie może uczestniczyć w tej uczcie.

 

 

Niedowiarstwo

Niedowiarstwo nie oznacza jedynie intelektualnego zaprzeczenia prawdy; oznacza ono także praktyczną nieczułość na światło Ducha Świętego i płynące z lenistwa odmawianie należnego temu światłu współdziałania. Kto lekkomyślnie naraża drogi dar wiary na napaści i subtelne podstępy niedowiarków lub morową zarazę roznoszoną przez książki szerzące niewiarę, czy zatrutą literaturę, jaką dziś, by zwalczać wiarę chrześcijańską – a przede wszystkim tę pełną i całkowitą wiarę chrześcijańską, jaką jest wiara katolicka – wypisuje się we wszystkich językach, ten naprawdę sam sobie będzie winien, jeśli wiarę utraci. Prawie wszyscy żyjemy dziś i oddychamy w takiej atmosferze duchowej, która niesie ze sobą i na wszystkie strony rozsiewa sprzeciwy i przewrotne zarzuty wymierzone w naukę Boskiego Mistrza. Jeśli więc do tej codziennej, nieuchronnej pokusy, dodasz jeszcze pokusy dobrowolne, na które sam się narażasz, bądź przysłuchując się tym, którzy sprzeciwiają się Objawieniu Chrystusowemu, bądź ciekawie czytając – co już jest czynem niewątpliwie rozmyślnym i o wiele cięższą winą przed Bogiem – fałsze wypisywane przeciwko prawdzie, którą Chrystus objawił, wtedy, powtarzam, sam jesteś sobie winien, jeśli utracisz wiarę; tak samo jak sam byłbyś sobie winien, gdybyś wystawiając się rozmyślnie na niebezpieczeństwo, utracił czystość, pobożność czy miłość.

Jest też inna forma niedowiarstwa, przez którą można utracić wiarę, mianowicie duch sporu.

Z każdej strony widzimy wokół siebie ludzi, którzy rozmyślnie sami siebie zaślepiają i sprawiedliwym sądem Bożym popadają w mroki ślepoty duchowej. Do nich to stosują się te straszne słowa Psalmisty: Przypadł do nich ogień, a nie widzieli słońca (Ps 57,9). Bo istnienie Boga, któremu przeczą, jest niczym słońce na niebie. I prawda Świętego Kościoła Katolickiego, z której kpią, jest jak biały dzień w południe. Jaśniejąca powszechność Kościoła jest jak błyskawica, która roztacza swój blask od wschodu do zachodu, a jednak są ludzie, którzy utrzymują, że jej nie widzą. Zaprzeczają temu, by kiedykolwiek był jakiś Kościół założony przez Jezusa Chrystusa; zaprzeczają temu, by człowiek został stworzony przez Boga; zaprzeczają temu, by istniał sam Bóg.

Jak doszli do takiego obłędu? Przypadły na nich: pycha, brak intelektualnej pokory, przesąd, skłonność do podważania wszystkiego, zawiść i przewrotność. Ich namiętności wrą, ich wola płonie ogniem przeciw Kościołowi i wierze. W swych upartych sporach z prawdą sprawiedliwym sądem oślepili samych siebie. Oczy mają, a nie widzą; uszy mają a nie słyszą; serce mają, a nie rozumieją. Ciemność ich serc jest zapowiedzią tej ciemności zewnętrznej, która czeka tych, co wierzyć nie mogą dlatego, że wierzyć nie chcą.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Pochwała Maryi

Ta dobra Matka zawsze przyjmuje, z czystej miłości, wszystko, co Jej oddajemy w depozyt; przyjąwszy zaś jako powiernica, jest zobowiązana prawne, na mocy umowy o depozycie, zachować to dla nas; podobnie jak ktoś, komu powierzyłbym w depozyt tysiąc złotych monet, byłby zobowiązany zachować je dla mnie, tak iż gdybym z powodu jego zaniedbania moje pieniądze zostały utracone, człowiek ten odpowiadałby za to przez prawem. Ale nie, Maryja nigdy nie straci z powodu zaniedbania tego, co zostało jej powierzone; prędzej przeminęłyby niebo i ziemia, niż Ona mogłaby okazać się niedbałą i niewierną wobec tych, którzy Jej zawierzyli.

Biedne dzieci Maryi, wasza słabość jest ogromna, wasza niestałość wielka, wasze wnętrze bardzo zepsute. Przyznaje, wyszliście z tej samej zniszczonej rzeszy dzieci Adama i Ewy; niech to was jednak nie zniechęca, ale pocieszcie się, radujcie się: oto przekazuje wam sekret, sekret nieznany niemal wszystkim chrześcijanom, nawet najpobożniejszym.

Nie trzymajcie swojego złota i srebra w skrzyniach: już się do nich włamywał zły duch, który was okradł, i są one zbyt małe, zbyt słabe i zbyt stare, aby przechowywać tak wielki i cenny skarb. Nie wlewajcie czystej i przejrzystej wody źródlanej do naczyń zbutwiałych i skażonych grzechem: jeśli grzechu już tam nie ma, to jego woń pozostała i zepsuje wodę. Nie wlewajcie wybornego wina do starych beczek, w których niegdyś zalegało zepsute wino: zepsuje się w nich i jeszcze może się rozlać.

Dusze wybrane, choć rozumiecie mnie, powiem wyraźniej. Nie powierzajcie złota waszej miłości, srebra waszej czystości, wód niebiańskich łask ani wina waszych zasług i cnót dziurawemu workowi, starej i połamanej skrzyni, zbutwiałemu i zgniłemu naczyniu, jakim jesteście; inaczej ograbią was złodzieje, czyli diabły, które nocą i dniem czyhają na sposobną chwilę; inaczej cuchnąca woń miłości własnej, polegania na sobie i własnej woli zepsuje to, co Bóg wam daje najczystszego.

Złóżcie w łonie i sercu Maryi, wlejcie w nie wszystkie wasze skarby, łaski i cnoty; to jest naczynie duchowe, naczynie czcigodne, naczynie osobliwego nabożeństwa: Vas spirituals, vas honorabile, vas insigne devotionis. Odkąd sam Bóg osobiście ze wszystkimi swoimi doskonałościami zamknął się w tym naczyniu, stało się ono w pełni duchowe i stało się duchowym mieszkaniem najbardziej duchowych dusz; stało się godne czci, stało się pełnym chwały tronem największych książąt wieczności, stało się naczyniem osobliwego nabożeństwa, mieszkaniem dusz najświetniejszych w łagodności, w łaskach i cnotach; i wreszcie stało się bogate jak dom złoty, mocne jak wieża Dawidowa i czyste jak wieża z kości słoniowej.

Jak szczęśliwy jest człowiek, który wszystko oddał Maryi, który we wszystkim i dla wszystkiego zawierza Maryi i w niej się zatraca. Należy on całkowicie do Maryi, a Maryja całkowicie do niego. Może śmiało powiedzieć za Dawidem: Haec facta est mihi. Maryja została stworzona dla mnie; albo z umiłowanym uczniem: Accepi eam in mea: Wziąłem Ją za całe moje dobro; albo z Jezusem Chrystusem: Omnia mea tua sunt, et omnia tua mea sunt: Wszystko, co mam, a wszystko, co Ty masz – moje.

Jeśli przeczyta to jakiś krytyk i pomyśli, że przemawia przeze mnie przesada i nazbyt wybujała pobożność, to niestety, nie rozumie on mnie, albo dlatego, że jest człowiekiem cielesnym, który nie smakuje spraw ducha, albo dlatego, że należy do tego świata, który nie może przyjąć Ducha Świętego, albo dlatego, że jest pełen pychy i krytycyzmu, potępia albo gardzi wszystkim, czego nie rozumie. Ale dusze, które nie narodziły się z krwi, ani z woli ciała, ani z woli męża, lecz z Boga i z Maryi, rozumieją mnie i smakują; pisze do nich właśnie.

Jednak mówię do jednych i do drugich, bo Najświętsza Maryja, będąc najuczciwszym i najbardziej hojnym spośród wszystkich stworzeń, nigdy nie pozwala się prześcignąć w miłości i hojności; jak mówi pewien święty człowiek, za jajko daje wołu, to znaczy, za odrobinę, jaką Jej dajemy, oddaje wiele z tego, co otrzymała od Boga; tym samym więc, jeśli jakaś dusza oddaje się Jej bez zastrzeżeń, to Ona oddaje się tej duszy bez zastrzeżeń, jeśli pokładamy w Niej całą ufność bez zuchwałości, sami pracując nad nabywaniem cnót i przezwyciężaniem namiętności.

 

Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o Prawdziwym Nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny (TPN 176-181)

Różaniec do granic nieba propaguje herezję?

W zaproszeniu do modlitwy różańcowej „Różaniec do Granic Nieba” znajdujemy taką intencję: „Będziemy prosić o wybaczenie te dzieci, którym nie pozwolono się narodzić. Ponadto zwrócimy się do wszystkich dzieci nienarodzonych, także tych zmarłych w sposób naturalny lub zmarłych tuż po porodzie, z prośbą o wstawiennictwo, za nami u Boga.”

 

Czy taka intencja niesie w sobie herezję? Czy dzieci zmarłe bez chrztu mogą dostąpić widzenia Boga w niebie? Nie mogą, gdyż są skalane grzechem pierworodnym. Jest to prawda wiary zawarta w Piśmie świętym i w Tradycji. Sam Zbawiciel zapowiedział: Jeśli się kto nie odrodzi z wody a z Ducha Świętego, nie może wnijść do królestwa Bożego (J, 3,5); i dlatego kazał nie tylko nauczać, ale i chrzcić wszystkie narody (Mat 28,9).

Potwierdza to cała Tradycja katolicka streszczona w tych słowach Tertuliana: „Nikt bez chrztu nie otrzyma zbawienia”; a sobór trydencki orzekł: „Jeżeli kto twierdzi, że chrzest jest pozostawiony każdemu do woli, to jest, że nie jest koniecznym do zbawienia: niech będzie wyklęty” (Sesja 7, Kan 5). Przedtem jeszcze sobór florencki wypowiedział, że dusze tych, którzy w stanie grzechu śmiertelnego albo grzechu pierworodnego umierają, zaraz zstępują do piekła, gdzie atoli nierównym karom podlegają; należy tu jednak zaznaczyć, że słowo infernus (po hebr. sheol) oznacza wszystkie miejsca poza niebem, a więc otchłań, czyściec, i właściwe piekło.

Dzieci, które bez chrztu umierają, nie ponoszą kary ognia piekielnego – jest powszechnym prawie zdaniem teologów; co św. Tomasz tak wykłada: W piekle jest podwójna kara, to jest, pozbawienia widzenia Boga, odpowiadające odwróceniu się grzesznika od Boga, i kara zmysłów odpowiadająca zwróceniu się grzesznika do stworzeń. Otóż dzieci wskutek grzechu pierworodnego zostają w stanie odwrócenia się od Boga, ale nie w stanie dobrowolnego zwrócenia się do stworzeń; a stąd nie jest rzeczą słuszną, aby ponosiły karę ognia.

 

Wg. Św. Bp. Józefa Sebastiana Pelczara; Religia Katolicka (Rozdz. X nr XII)

Modlitwa Różańcowa jest jak najbardziej konieczna a szczególnie obecnie, natomiast należy zwracać uwagę na intencję. One mogą być niekoniecznie w zgodzie z nauczaniem Kościoła Katolickiego.

O roztropności w ascezie

Kiedy demon obżarstwa, który toczył liczne i częste walki, nie może zniszczyć utrwalonej wstrzemięźliwości, wtedy nakłania umysł do pragnienia najsurowszej ascezy. Wskutek tego pokazuje również towarzyszy Daniela, ich ubogie życie i nasiona (por. Dn 1,12), którymi się żywili i przypomina o pewnych innych anachoretach, którzy zawsze tak żyli albo zaczęli żyć, i przynagla, aby stać się ich naśladowcą, by chwytając się nieumiarkowanej wstrzemięźliwości utracić nawet tę umiarkowaną, skoro ciało nie poradziło sobie z powodu własnej słabości. W istocie demon ów błogosławi ustami, a złorzeczy w sercu, że nie godzi się, aby oni stali się mu posłuszni, ani żeby powstrzymywali się od chleba, oleju i wody. Taką dietę wypróbowali braci jako najlepszą – i to nie do sytości, a raz na dzień.

Dziwię się bowiem, że ktoś sycąc się chlebem i wodą będzie mógł otrzymać wieniec beznamiętności. Beznamiętnością nie nazywam wyzbycia się grzechu uczynkiem – to nazywa się wstrzemięźliwością – lecz to, co niszczy duchowo namiętne myśli. Ją to nazwał też św. Paweł duchowym obrzezaniem Żyda, który jest w nim wewnątrz (Rz 2,29). Jeśli ktoś się lęka tego, co zostało powiedziane, niech sobie przypomni „naczynie wybrania”, Apostoła, który w głodzie i pragnieniu dopełnił biegu swego życia (2 Kor 11,27; 2Tm 4,7). Tego demona naśladuje także przeciwnik prawdy, demon acedii, podpowiadając wytrzymałemu najsurowszą anachorezę, zachęcając do rywalizacji z Janem Chrzcicielem i pierwszego spośród anachoretów, Antoniego, aby nie wytrzymując stałej i nieludzkiej anachorezy uciekł ze wstydem opuściwszy miejsce, a ów potem chwaląc się powiedziałby: Okazałem się mocniejszy od niego (Ps 12,5).

Nieczyste myśli przyswajają sobie treści dla swego wzrostu i zwracają się ku wielu rzeczom. Nawet morza wielkie przemierzają duchowo i nie odmawiając sobie wędrówki długimi drogami wskutek gorączki własnej namiętności. Jeśli tylko zostaną oczyszczone, stają powściągliwsze niż przedtem, nie mogąc zwrócić się ku licznym rzeczom wskutek słabej siły namiętności. Stąd też są wzbudzane raczej wbrew naturze i – jak mówi mądry Salomon (Prz 7,12) – czas jakiś tułając się na zewnątrz, zbierają ścierń w celu zarządzonego bezprawnie wyrabiania cegieł, nie otrzymując już więcej słomy od Egipcjan (por. Wj 5,6-19). Trzeba więc z czujnością strzec serca, by zostało ocalone niczym gazela z sideł i niczym ptaszek z potrzasku (por. Prz 6,5). Łatwiej jest oczyścić nieczystą duszę niż przywrócić do zdrowia oczyszczoną, a potem znowu zranioną, ponieważ demon smutku nie pozwala na to, lecz podczas modlitwy ciągle stawia przed oczy obraz grzechu.

Nie znają demony naszych serc, jak sądzą niektórzy ludzie, albowiem jest tylko jeden znawca serc (por. Dz. 1,24; 15,8), który zna umysł ludzi i własnoręcznie ukształtował ich serca (Ps 32, 15). Po wypowiedzianym słowie i po pewnych poruszeniach ciała poznają większość poruszeń w sercu. Te właśnie rzeczy chciałem teraz przedstawić w sposób jasny, ale powstrzymał mnie święty kapłan {tj św. Makary Aleksandryjski}. Powiedział, że czymś niegodnym jest ujawniać publicznie takie rzeczy i wkładać je do uszu ludzi nie wtajemniczonych, skoro i ten, kto obcuje z kobietą w okresie jej menstruacji, według prawa, zaciąga winę (por. Kpł 15, 19-24).

Ponadto [wspomnę], że po takich znakach poznają to, co ukryte w sercu, i dzięki temu zdobywają środki przeciwko nam. Często przecież złorzecząc niektórym daliśmy dowód na to, że nie mamy miłości względem nich; dlatego też natknęliśmy się na demona pamiętania złego. I natychmiast dopuściliśmy złe myśli przeciwko owym ludziom, co do których myśli nie mieliśmy wcześniej pojęcia, że nas nachodzą. Dlatego słusznie Duch Święty wyrzuca nam: Zasiadłszy, przemawiasz przeciwko bratu swemu, znieważasz syna swojej matki (PS 49, 20) i otwierasz drzwi myślom pamiętania złego, i wzbudzasz umysł w czasie modlitwy, ciągle przedstawiając sobie twarz swego wroga, czyniąc go bogiem. Albowiem z pewnością to, na co spogląda modlący się umysł, należy także uznać za jego boga.

Umiłowani, uciekajmy, przed chorobą lżenia kogoś. Ani też nigdy nie wspominajmy źle nikogo, i nie odwracajmy spojrzenia, kiedy wspomina się bliźniego. Wszystkie gesty badają złe demony z ciekawością i niczego, co nas dotyczy, nie pozostawiają bez zbadania: ani lżenia, ani siedzenia, ani stania, ani mówienia, ani chodzenia, ani patrzenia. Wszystko z ciekawością badają, wszystkim potrząsają, cały dzień knują podstęp przeciwko nam, aby znieważyć pokorny umysł w czasie modlitwy i zgasić jego błogosławione światło. Czy słyszysz, co święty Paweł mówi do Tytusa? W nauczaniu głoś mowę nieskażoną, zdrową, wolną od zarzutu, ażeby przeciwnik odstąpił ze wstydem, nie mogąc nic złego o nas powiedzieć (Tt 2,8). Błogosławiony Dawid modli się mówiąc: Wyzwól mnie od zniewagi ludzi (Ps 118,134, LXX), nazywając ludźmi także demonów ze względu na rozumność ich natury. Przecież i Zbawiciel w Ewangeliach nazwał człowiekiem wroga, który zasiał w nas kąkol (Mt 13, 25).

Naturę rozumną pogrążoną w śmierci przez zło wskrzesza Chrystus przez kontemplację wszystkich światów. Jego Ojciec zaś duszę, obumarłą śmiercią Chrystusa, wskrzesza przez poznanie samego siebie. I staje się to, co powiedział Paweł: Jeśli umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że i z Nim żyć będziemy (Rz 6,8; 2Tm 2,11).

Kiedy umysł, skoro wyzuł się ze starego człowieka, przyoblecze tego, który jest z łaski (por. Kol 3,9-10), wtedy ujrzy również swój stan w czasie modlitwy podobny do szafirowego bądź niebieskiego koloru, który Pismo nazywa miejscem Boga oglądanym przez starców na górze Synaj (Wj 24,10).

 

Ewagriusz z Pontu, O różnych rodzajach złych myśli, TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2015

Wola i lenistwo

Lenistwo – nie ma drugiego grzechu, który by tak niepostrzeżenie ogarniał duszę w jej życiu duchowym; a jest to grzech zabójczy, przypominający tę śmierć przez zamarznięcie, która na dalekiej północy opada podróżnika prędzej niż ten się spostrzeże. Śmiertelne zimno, powoli ogarniające swoją ofiarę, wywołuje w niej, jak mówią wrażenia jakby przyjemne, aż w końcu zamrozi żywotne i śmierć zabiera nieszczęśliwca, nie wiedzącego nawet o tym, że umiera. Podobne skutki powoduje lenistwo duchowe. Zaczyna się od małych opuszczeń, małych opieszałości, małych zaniedbań, aż powoli człowiek staje się śmielszy w swoim niedbalstwie. Jego sumienie niepostrzeżenie oswaja się z opuszczeniem także większych rzeczy; z początku, w konkretnym przypadku zaniecha jednego obowiązku, potem drugiego i trzeciego, potem coraz częściej i częściej, aż wreszcie te ciągłe opuszczenia spajają się w nałóg. A przecież w tym długim szeregu opuszczeń, każde z osobna było aktem wolnej woli zupełnie tak samo, jak byłoby aktem mojej wolnej woli, gdybym w tej chwili przestał pisać. Gdybym przestał pisać, byłoby to skutkiem powziętego w duchu postanowienia, żeby więcej nie pisać. Tego zapewne nikt nie nazwałby zwykłym tylko opuszczeniem – byłby to rozmyślny akt mojej woli. I takimi aktami woli są te wszystkie opuszczenia, z których powstaje najniebezpieczniejszy z nałogów, nałóg lenistwa.

Wszelkie opuszczenie, powtarzam, jest jednocześnie pozytywnym aktem woli. Gdybyś w tej chwili rzucił się na ziemię, byłby to akt twojej woli; i gdybyś leżąc na ziemi, nie chciał wstać, byłby to również akt twojej wolnej woli. Samo leżenie na ziemi byłoby pod pewnym względem tylko opuszczeniem; ale opuszczenie to byłoby zarazem skutkiem woli i postanowienia nieużycie tej siły, którą masz, a przez której użycie mógłbyś się podnieść. Tak samo człowiek, który zaczyna opuszczać modlitwę, spowiedź, Komunię, rachunek sumienia, Mszę Świętą, pamięć na obecność Bożą, akty miłości Bożej, w każdym z tych opuszczeń wykonuje tyleż oddzielnych aktów woli. Nie są to rzeczy negatywne, są to pozytywne uczynki; i uczynki te, raz we wspomniany sposób dopiero co zaczęte, spoją się wszystkie razem w jeden łańcuch.

Święty Augustyn, opowiadając o latach swojej młodości, w których żył w grzesznych nałogach, mówi, że nałogi te trzymały go jakby okutego w kajdany. Związany byłem – to jego własne słowa – łańcuchem, który sam sobie ukułem. Nie kto inny go ukuł, tylko ja sam. Związany byłem mea ferrea voluntate, żelaznym łańcuchem mojej własnej woli.

Czy stan śmierci wiecznej jest czymkolwiek innym? Cóż to jest: utrata Boga na wieki? To ostatecznym i niezmienny stan duszy, która tu na ziemi zerwała łączność z Bogiem swoimi własnymi aktami woli. Powrozami piekielnymi (2P 2,4), jak mówi św. Piotr, związana, gdy czas łaski upłynie, dzień próby doczesnej dobiegnie zachodu, a sąd się zakończy, dusza ta – która sama siebie na tym świecie pozbawiła Boga – będzie odrzucona od oblicza Bożego w świecie przyszłym i utwierdzona zostanie na zawsze w całej goryczy swojego z Bogiem rozdziału i w swej nieprzyjaźni z Bogiem, którego nigdy nie będzie oglądać: bo sama zawiązała sobie oczy zasłoną dobrowolnej ślepoty, a wszystkie swoje władze skuła w żelazne kajdany swej własnej, rozmyślnej woli. I dlatego nigdy, jak mówiliśmy nie może człowiek osiągnąć zbawienia inaczej, jak tylko ze swej własnej woli; a jego wola nigdy nie błądzi inaczej, jak tylko z jego własnej winy.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Znacząca cecha samozakłamania

Istnieje jeszcze jedna cecha samozakłamania, którą da się wyprowadzić z obserwacji wszystkich pozostałych. Otóż samozakłamanie wyróżnia się szczególnym antagonizmem wobec Boga. Bóg prawda absolutna – samozakłamanie to najpodlejszy fałsz. Bóg to prostota – samozakłamanie to myląca zawiłość. Bóg to światło – samozakłamanie to ciemność. Bóg to przebaczenie – samozakłamanie to brak litości. Ono przynależy do nas jako do stworzeń nie przemienionych jeszcze na obraz Boga. Ono stanowi wielce skomplikowany skutek grzechu. Samozakłamanie działa przeciw Bogu – pod ziemią i nad nią, w każdej duszy, na każdym kroku. Ono sprawia, że natura może skazić łaskę. Ono poucza grzech, jak uniknąć pokuty. Jego praca apostolska polega na odciąganiu nas od doskonałości. Skręca ono fałszywie ster naszego życia, by naszą łódź osadzić na skałach lub na piachu. Jest ono niemal zawsze źródłem zbaczania w życiu z właściwego kierunku, jemu więc w niemałym stopniu można przypisać winę za tragiczny los życiowych rozbitków.

Samozakłamanie zrywa świeże pąki z krzewu Bożej chwały, bo jego samego ukraść nie może.

Co więcej, jest ono naszym wrogiem wewnętrznym, którego za naszego życia nigdy nie zdołamy uśmiercić, a którego – pośród wszelkich innych prób – mamy trzymać w ciężkiej i dokuczliwej niewoli. Samozakłamanie żywi się wszystkim. Trucizna jest mu odżywką. Umartwienia je umacniają. Tuczy się na modlitwie. Tryska zdrowiem i zadowoleniem dzięki sakramentom. Istnieje jeden jedyny sposób, w jaki można sobie z nim poradzić – można wziąć je głodem. Kłopot tylko na tym, że głodząc samozakłamanie, zagłodzimy na śmierć także własne dusze. Równie dobrze możemy tęsknić za dziecięcą prostotą i najwyższą prawdą. Bóg jest prawdą, a każdy człowiek – kłamcą. Mimo wszystko istnieje nadzieja pocieszenia. Oto bowiem jeszcze jedna cecha samozakłamania: wyliczyliśmy ich tu już piętnaście, ta będzie szesnasta. Otóż polega ona na tym, że istnieje jedna, jedyna rzecz, do której – jak się wydaje – samozakłamanie prawie zupełnie nie pasuje i nie może przywrzeć, a jeśli nawet to robi, zostaje dogłębnie osłabione. Rzeczą tą jest wytrwały żal za grzechy, cudowna łaska skruchy.

 

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

 

Czym jest łaska?

Pełne i całkowite znaczenie łaski możemy opisać następująco: „jest to Boska obecność i działanie Boga Ducha Świętego w duszy człowieka”. Gdzie działa, tam jest. Nie wolno nam, gdy mówimy o Jego działaniu, zapominać p Jego obecności, tak jak nie wolno nam redukować tego działania do jakiejś czynności przejściowej, jakiegoś wpływu zewnętrznego czy jakiejś, jak mówią nasi niewierzący, „siły”.

Są dwa rodzaje łaski: jest stworzona i łaska niestworzona. Łaska stworzona to wlana do duszy cecha nadprzyrodzona. Taką łaską jest wiara, jest nadzieja, jest miłość. Są to cechy nadprzyrodzone wlane do naszych serc. Ale niestworzona łaska Boża to Bóg Sam, mieszkający w duszy, Źródło i Zdrój wszelkich innych darów. To dlatego, każdy chrześcijanin znajduje się w stanie nadprzyrodzonym – chyba, rzecz jasna, że jest odrzucony, że jest w grzechu śmiertelnym, bo wtedy Duch Święty w nim nie mieszka. Kto jakimkolwiek grzechem śmiertelnym, czy to cielesnym czy duchowym, wygnał Ducha Świętego ze swojego serca, ten bez wątpienia w stanie łaski nie jest; a mimo to i tak jeszcze pozostaje w stanie łaski nadprzyrodzonym. Narodził się duchowo na Chrzcie, jest zatem odrodzony, jest synem Bożym – i synem Bożym, tyle że odrzuconym, będzie i pozostanie na wieki wieków, choćby w ciemnościach zewnętrznych. Tak więc i duchowo umarły jest jeszcze w stanie nadprzyrodzonym, bo nadal ma w sobie wiarę i nadzieję; ponieważ jednak nie ma w sobie miłości – a więc nie ma też łaski uświęcającej Ducha Świętego – jest duchowo umarły.

Ci jednak, którzy znajdują się w stanie nadprzyrodzonym żyją życiem łaski, są świątynią Ducha Świętego i przedmiotem Jego szczególnej miłości. Duch Święty bezustannie przenika ich umysł światłem wiary, ich serce działaniem miłości, a ich wolę Swoim własnym natchnieniem; i stąd bierze się wzrost i dojrzewanie tej wiary, nadziei i miłości, którą każdy chrześcijanin otrzymuje na Chrzcie.

Takie jest pełne i całkowite znaczenie słowa łaska; i w takim znaczeniu powinniśmy go używać, tym bardziej, że jest to wyraz pospolity i techniczny, którego pełna jest cała teologia katolicka, i który często spotykamy także na kartach Nowego Testamentu.

Należy przy tym jednak ściśle rozróżniać różne rodzaje łask ujęte w tym jednym terminie. Według teologii katolickiej, łaska, czyli działanie Ducha Świętego, dzieli się na trzy następujące rodzaje.

Po pierwsze, jest łaska tzw uprzedzająca. Znaczy to, że Bóg Swoim działaniem idzie przed nami w każdym dobrym uczynku, jaki spełniamy. Jak przewodnik, który idzie przodem ze światłem, pokazując drogę tym, których prowadzi, tak samo Duch Boży oświeca nas i prowadzi po drodze życia.

Po drugie jednak, mało byłoby tego, że nas prowadzi, gdyby nas także nie wspomagał, byśmy za Jego światłością szli. Tych, których prowadzi, także umacnia. Idzie z nimi i daje im towarzyszące wsparcie Swojej własnej mocy. I to jest Jego łaska współdziałająca.

I wreszcie, po trzecie, Sam dokonuje tego, co Sam rozpoczął. Jak mówi Apostoł: Mamy ufność w tym właśnie, że Ten który rozpoczął w was dobre dzieło, wykona je do dnia Jezusa Chrystusa.

Jest więc łaska trojaka: uprzedzająca, która idzie przed nami; towarzysząca, czyli współdziałająca, która wspiera nas w drodze; i dopełniająca, która dzieło Boże w nas spełnia i wieńczy. Jednak te trzy rodzaje są tylko trojaką formą jednego działania obecnej w nas Boskiej Osoby Ducha Świętego.

 

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning.

Osiem myśli namiętnych

Zdaniem Ewagriusza z Pontu jest osiem głównych namiętnych myśli, które atakują dusze człowieka, odciągając ją od działania zgodnie ze swoją naturą. Są to: obżarstwo, pożądanie seksualne (nieczystość), chciwość, smutek, gniew (złość), acedia, próżność (szukanie ludzkiej chwały) i pycha. Nazywa je po grecku logismoi albo innym razem demonami co można przetłumaczyć właśnie jako myśli namiętne albo, używając języka współczesnej psychologii, jako „pragnienia kompulsywne”. Z tych ośmiu myśli namiętnych: Obżarstwo, nieczystość i chciwość rodzą się w pożądliwej części duszy, smutek i gniew w popędliwej części, acedia jest myślą złożoną, natomiast próżność i pycha powstają w racjonalnej części duszy. Mnich z Pontu postrzega całą kategorię ośmiu namiętnych myśli jako system relacji przyczynowo-skutkowych powiązany między sobą. Tak więc pierwszą myślą namiętną, która atakuje mnicha i każdego człowieka, jest obżarstwo. Duchowa zaś walka w tej przestrzeni dotyczy nie tylko zwyczajnego spożywania pokarmów, ale fizycznego przetrwania człowieka. Stąd demon obżarstwa nie kusi tylko do zwykłego przejadania się, lecz wzbudza lęk przed głodem i szybką śmiercią z powodu niedostatku pokarmu.  Kto ulega obżarstwu, następnie szybko wpada w sidła demona pożądania seksualnego, gdyż „obżarstwo jest matką nieczystości”. Podobnie demon chciwości nie kusi człowieka tylko pragnieniem posiadania większej ilości pieniędzy czy jakichkolwiek środków materialnych, ale wywołuje lęk przed pozostaniem bez środków do życia i koniecznością bycia zależnym od pomocy innych ludzi. Frustracja zaś w jednej z tych trzech przestrzeni, czyli obżarstwa w sensie zabezpieczenia fizycznego przetrwania, pożądania seksualnego w znaczeniu zaznawania przyjemności czy też jakiejś formy przetrwania w potomstwie i chciwości w sensie zabezpieczenia materialnego, prowadzi do pobudzenia namiętnych myśli popędliwej części duszy czyli smutku lub gniewu. Wiele wskazuje na to, iż Ewagriusz miał tutaj na myśli złość przeżywaną tylko w dwojaki sposób: jako złość do samego siebie lub do innych ludzi: przeżywaną wsobnie w postaci właśnie smutku lub na zewnątrz jako gniew wobec innych.

 

Istota acedii

Acedia jest według naszego mnicha szóstą w kolejności pojawiania się namiętną myślą i rodzi się z jednoczesnego pobudzania pożądliwej i popędliwej części duszy. Jej istotę Ewagriusz przedstawia następująco: „Acedia jest jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem popędliwości o pożądliwości, ta pierwsza złości się na to, co obecne, druga zaś pożąda tego, co nieobecne”. Acedia jest więc jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem pożądliwości i popędliwości i nie pojawia się ona w sytuacji pobudzenia tylko np. pożądliwości i jej frustracji, gdyż to zrodzi, co najwyżej, smutek, ani też nawet przy jednoczesnym pobudzeniu pożądliwości i popędliwości, lecz trwającym krótko. Dalej, choć teoretycznie acedia może pojawić się poprzez jednoczesne pobudzenie jednej z myśli namiętnych pożądliwej części duszy, czyli obżarstwa, nieczystości lub chciwości i jednej z myśli namiętnych popędliwej części duszy, to jednak w praktyce rodzi się ona poprzez jednoczesne i długotrwałe pobudzanie gniewu i pożądliwości. Nie każde jednak ich pobudzanie będzie zaraz przyczyną acedii, ale tylko takie, które dotyczy tego samego przedmiotu pragnień. Warunkiem sine qua non powstania w duszy człowieka jest pojawienia się nienawiści: gniewu do tego, co jest, i pożądania tego, czego nie ma i co obecnie jest nieosiągalne. Człowiek nienawidzi tego, co jest: miejsca, w  którym żyje, pracy, wieku, stanu zdrowia, rodziny, żony, męża, pensji, przyjaciół, stanowiska, itd. I jednocześnie pożąda innego miejsca do życia, pracy, wieku, zdrowia, żony, męża, dzieci, pensji, stanowiska, przyjaciół itp. niemożliwych do osiągnięcia tu i teraz. Kto ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma. Taka jednoczesna i długotrwałą niechęć do tego, co jest, połączona z pragnieniem tego, co aktualnie niedostępne, paraliżuje naturalne funkcję duszy człowieka do tego stopnia, iż nie jest on w takim stanie zdolny myśleć, chcieć ani czuć.

 

Wstęp do Acedia – duchowa depresja; wybór tekstów; TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2011.

Mądrość światowa

Mądrość świata to całkowita uległość wobec zasad i mód świata; to nieustanne dążenie do wielkości i uznania; to nieustanne i sekretne poszukiwanie jego przyjemności i jego korzyści, nie w sposób ordynarny i krzykliwy, popełniając jakiś gorszący grzech, ale w sposób wyrafinowany, zwodniczy i dyplomatyczny; inaczej w oczach świata nie byłaby to mądrość, ale rozwiązłość.

Mędrzec tego świata jest człowiekiem, który umie dobrze dbać o swoje sprawy i obrócić wszystko na swoją korzyść doczesną, choć pozornie wcale nie chce tego czynić; który zna sztukę maskowania się i zręcznego zwodzenia, tak by nikt tego nie spostrzegł; który mówi lub robi jedno, a myśli drugie; któremu nie umknie nic ze światowych manier i uprzejmości; który potrafi dostosować się do wszystkiego, by osiągnąć swe cele, nie troszcząc się zbytnio o chwałę i sprawę Bożą; który dokonuje potajemnej ale śmiertelnej ugody prawdy z kłamstwem, Ewangelii ze światem, cnoty z grzechem, Jezusa Chrystusa z Belialem; który chce uchodzić za uczciwego człowieka, ale nie za dewota; który z łatwością lekceważy, zatruwa albo oskarża wszelkie pobożne praktyki, które nie pasują do jego praktyk. Mędrzec życiowy wreszcie jest człowiekiem, który kierując się jedynie światłem zmysłów i ludzkiego rozumu, stara się tylko przybrać pozory chrześcijanina i uczciwego człowieka, nie wkładając wiele wysiłku w to, by podobać się Bogu czy żałować, przez pokutę, za grzechy, jakie popełnił przeciwko Jego boskiemu Majestatowi.

Postępowanie tego życiowego mędrca opiera się na poczuciu honoru, na tym, „co oni powiedzą”, na zwyczaju, na dobrej kuchni, na korzyści, na robieniu ważnych min, na zabawianiu towarzystwa. Oto siedem niewinnych, jak sądzi, pobudek którymi się kieruje, by wieść spokojne życia.

Są też szczególne cnoty, które kanonizują go pośród światowców, takie jak brawura, subtelność, dyplomacja, umiejętność postępowania, galanteria, uprzejmość, wesołość. Uważa za wszelki grzech obojętność, głupotę, ubóstwo, prostactwo, bigoterię.

Przestrzega, najwierniej jak może, przykazań świata:

Dobrze poznasz świat;

Będziesz człowiekiem obytym;

Będziesz dobrze dbał o własne interesy;

Zachowasz to, co do ciebie należy;

Wydobędziesz się z nędzy;

Znajdziesz sobie przyjaciół;

Będziesz obracał się w eleganckim świecie;

Będziesz dobrze jadł;

Nie będziesz popadał w melancholię;

Będziesz unikał dziwactwa, prostactwa, bigoterii.

Nigdy jeszcze świat nie był tak zepsuty jak teraz, ponieważ nigdy nie był tak wyszukany, tak mądry na swój sposób ani tak przebiegły. Tak zręcznie posługuje się prawdą, by podsunąć kłamstwo, cnotę, by usprawiedliwić grzech, a nawet słowami Jezusa Chrystusa, by usprawiedliwić własne słowa, że najwięksi mędrcy Boży często dają się im zwieść.

 

Miłość Mądrości Przedwiecznej; Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort

Wolność nauczania?

Jedną z trzech nowoczesnych swobód potępionych przez papieży jest wolność nauczania. Oburzajcie się teraz, naiwne dusze, wyzwolone umysły, które nie znacie samych siebie, z mózgi macie wyprane przez dwa stulecia kultury liberalnej!

Tak! Przyznajcie, że nie jesteście w stanie wznieść się ponad to, że zupełnie tego nie rozumiecie: papieże potępiają wolność nauczania! Co za zaskoczenie! Co za skandal! Oto papież – i to jaki papież? Leon XIII, którego niektórzy nazywają liberałem – potępiał świętą i nietykalną wolność nauczania! Jak więc obronimy nasze katolickie szkoły, albo raczej nasze wolne szkoły, bo nazwa „szkoły katolickie” pachnie sekciarstwem, ma posmak wojny religijnej, ma zbyt wyznaniowy odcień, którego lepiej nie przypominać w czasach, gdy wszyscy w naszym szeregu trzymają swe sztandary schowane głęboko w kieszeni?

Zadziwię was, pomijając milczeniem delikatne i słodkie cnoty liberalizmu, które ścigają się ze sobą w hipokryzji. Głupota, tchórzostwo i zdrada podają sobie ręce, by zgodnym chórem zaśpiewać, jak w czerwcu 1984 r. na ulicach Paryża, Pieśń wolnej szkoły:

Wolności, wolności, tyś jedyną prawdą!

Oznacza to po prostu: „Chcemy od was jedynie wolności, choćby odrobinę wolności dla naszych szkół; wtedy nie będziemy krytykować wolności laickiego i obowiązkowego nauczania, ani wolności quasi-monopolu szkoły marksistowskiej i freudowskiej. Możecie spokojnie dalej wykorzeniać Jezusa Chrystusa, oczerniać naszą ojczyznę i brukać naszą historię w umysłach i sercach 80% dzieci. My zaś ze swej strony tym 20%, które nam pozostawiono, będziemy zachwalać dobrodziejstwo tolerancji i pluralizmu, będziemy krytykować błędy fanatyzmu i zabobonu, krótko mówiąc, damy im zakosztować uroków jedynej wolności”.

Pozostawiam papieżom wykazanie fałszu tej nowej wolności i pułpki, jaką stanowi ona dla prawdziwych obrońców katolickiej edukacji.

 

Fałszywy charakter nowej wolności

Najpierw pokażemy jej fałszywy charakter:

                Nie inaczej sądzić należy o tak zwanej wolności nauczania. Ponieważ nie ulega wątpliwości, że tylko sama prawda wnikać powinna w dusze, gdyż na niej opiera się dobro i cel, i doskonałość rozumnych istot, przeto nauka nie powinna niczego innego podawać, tylko prawdę: i to tak nieumiejętnym, jak wykształconym, a to dlatego, aby jednym przynosiła znajomość prawdy, a w drugich ją umacniała. Z tej przyczyny wszyscy nauczający mają ścisły obowiązek wyrywać z umysłów błąd, a złudnym opiniom pewnymi zaporami przegradzać drogę. Jasne jest więc, że ta wolność, o której mówimy, o ile przywłaszcza sobie swobodą nauczania czegokolwiek, bądź wedle swego zapatrywania, popada w jaskrawą sprzeczność z rozumem i zrodziła się dla wywołania zupełnego przewrotu w umysłach. Władza publiczna, szanując swój obowiązek, nie może dopuścić w społeczeństwie do takiej swawoli. Tym bardziej zaś, że powaga nauczycieli ma wielkie znaczenie dla słuchaczy; a czy to, co nauczający wykłada, jest prawdziwe, rzadko tylko osądzić może uczeń sam z siebie. Dlatego też i tę wolność, jeśli ma być godziwa, trzeba otoczyć pewnymi granicami, by sztuka i edukacja nie zamieniały się bezkarnie w narzędzia zepsucia. (Leon XIII, encyklika Libertas).

 

Zapamiętajmy dobrze słowa papieża: władze państwowe nie mogą w szkołach zwanych publicznymi przyznawać wolności nauczania Marksa i Freuda, albo co gorsza swobody nauczania, że wszystkie opinie i wszystkie doktryny są tak samo wartościowe, że żadna z nich nie może posiadać prawdy na wyłączność i że wszystkie muszą się wzajemnie tolerować. Jest to najgorsze zepsucie umysłu – relatywizm.

 

Pułapka nowej wolności

Przejdźmy teraz do pułapki zastawionej w tej wolności nauczania. Dla katolika polega na zwróceniu się do państwa ze słowami: „Prosimy tylko o wolność”. Innymi słowy: „Wolna szkoła w wolnym państwie”. Albo też: „W waszych laickich szkołach przyznajecie wolność Marksowi i Freudowi, więc przyznajcie również wolność Jezusowi Chrystusowi w naszych wolnych szkołach!” Takie pozostawianie samowoli państwa troski o określenie minimum waszego chrześcijańskiego programu edukacji, który byłby do zaakceptowania w zlaicyzowanym społeczeństwie, aby następnie posłusznie mu się podporządkować – to pułapka. Mógłby to być argument ad hominem, dopuszczalny w pewnych okolicznościach wobec władzy stosującej brutalne prześladowania. Ale w obliczu władzy liberalno-masońskiej, która rządzi obecnie w krajach Zachodu, a zwłaszcza we Francji, czy w kraju, w którym pokłady chrześcijaństwa nie zostały jeszcze unicestwione, to tchórzostwo i zdrada. Katolicy! Śmiało pokażcie waszą siłę! Manifestujcie poparcie dla praw publicznych Jezusa Chrystusa do panowania nad duszami, które odkupił swą własną krwią! Brońcie odważnie pełnej wolności nauczania, która przysługuje Kościołowi na mocy jego boskiego posłannictwa! Domagajcie się pełnej wolności rodziców do katolickiego wychowania i wykształcenia swych dzieci, na podstawie ich roli jako pierwszych, rodzonych wychowanków! Takie jest nauczanie Piusa XI w poświęconej edukacji encyklice Divini illius z 32 grudnia 1929 roku.:

                Zatem podwójna jest funkcja władzy państwowej: ochraniać i popierać rodzinę i jednostki, a nie pochłaniać je, lub zajmować ich miejsce. Stąd w zakresie wychowania państwo ma prawo, albo, żeby lepiej się wyrazić, ma obowiązek ochraniać swoimi ustawami wcześniejsze prawo rodziny do chrześcijańskiego wychowania dzieci, jak już je wyżej opisaliśmy; a wskutek tego, szanować nadprzyrodzone prawo Kościoła do chrześcijańskiego wychowania.

 

Z kolei w swej encyklice Non abbiamo bisogno z 29 czerwca 1931 r. przeciw faszyzmowi, który dławił katolickie stowarzyszenia młodzieży, ten sam Pius XI zawarł piękne słowa, które odnoszą się do pełnej wolności nauczania, do której mają prawo tak Kościół jak i same dusze:

                (…) święte i nienaruszalne prawa duszy i prawa Kościoła. Idzie o prawo dusz do pozyskiwania największego dobra duchowego pod przewodnictwem i pod kształcącą działalnością Kościoła, jedynego przez Boga ustanowionego mandatariusza tego nadprzyrodzonego porządku, gruntowego przez krew Boga Odkupiciela, który jest niezbędny i obowiązkowy dla wszystkich dla udziału w Bożym odkupieniu. Idzie o prawo tak ukształtowania dusz do uczynienia uczestnikami skarbów odkupienia innych dusz przez współpracę przy działalności apostolatu hierarchicznego [Pius XI ma tu na myśli Akcję Katolicką].

Otóż rozważając to podwójne prawo dusz, powiemy, iż czujemy się szczęśliwi i dumni, prowadząc słuszną walkę o wolność sumień, ale nie[jak niektórzy mogliby uznać przez nieuwagę] o wolność sumienia w znaczeniu zbyt często nadużywanego dwuznacznika na określenie absolutnej niezależności sumienia, co byłoby absurdem duszy przez Boga stworzonej i odkupionej […].

Idzie poza tym o równie nienaruszalne prawo Kościoła do wypełniania misji, powierzonej mu przez Boskiego Założyciela, niesienia duszom, wszystkim duszom, tych wszystkich skarbów prawdy i dobra, doktrynalnych i praktycznych, jakie On sam przyniósł światu: „Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody […] nauczając je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem”(Mt 28, 19-20).

 

Jakie miejsce doktryna Kościoła przewiduje dla państwa w nauczaniu i edukacji? Odpowiedź jest prosta: pomijając pewne szkoły mające służyć przygotowaniu służby publicznej, takie jak szkoły wojskowe na przykład, państwo nie może być ani nauczycielem ani wychowawcą. Zgodnie z zasadą subsydiarności, na którą powołuje się Pius XI, rola państwa ma polegać na wspieraniu zakładania wolnych szkół przez rodziców i przez Kościół, a nie na ich zastępowaniu. Istnienie szkoły państwowej, zdobyczy „wielkiej narodowej służby oświatowej”, nawet jeśli nie jest laicka i nie domaga się monopolu edukacyjnego, jest z zasady sprzeczne z doktryną Kościoła.

 

oni Jego zdetronizowali, abp Marcel Lefebvre