Stworzenie z niczego i teoria strun

Jako katolicy jesteśmy zobowiązani do przyjęcia i wyznawania nauczanej przez Kościół doktryny. Pośród wielu prawd zawartych w depozycie wiary jest jedna posiadająca charakter bardzo szczególny: jest to prawda o stworzeniu przez Boga całego świata dosłownie z niczego, co w języku łacińskim oddajemy terminem ex nihilo.

[…]

Zasadniczym źródłem inspiracji dla kreacjonizmu św. Tomasza z Akwinu była pochodząca z Objawienia i zawarta w Biblii nauka o stworzeniu świata przez Boga. W drugiej kolejności wymienić należy pisma Ojców Kościoła. Niezależnie od źródła samej inspiracji, argumenty za stworzeniem mają u Tomasza charakter ściśle filozoficzny, stanowiąc tym samym podstawę dla racjonalnego wyjaśnienia świata. Ten rozumowy charakter omawianej teorii stanowi bardzo istotną jej cechę, wcale nie przekreślając wartości teologicznej, polegającej na dotarciu do samego sedna objawionej prawdy dotyczącej stworzenia świata.

Na początki, przed omówieniem szczegółów Tomaszowej teorii stwarzania, warto sięgnąć do analizy samego sformułowania ex nihilo, a więc „z niczego”. W jakim sensie należy to określenie rozumieć? Według św. Tomasza poprawne ujęcie sformułowania „z niczego” uwidacznia i podkreśla dwie prawdy:

  • po pierwsze, chodzi o brak substratu uprzedniego wobec stwarzania. Gdyby bowiem do stwarzania jakiegoś bytu potrzebna była materia, to ona sama musiałaby być uprzednio stworzona – i tak musielibyśmy postępować w nieskończoność, co jest niemożliwe. Sformułowanie ex nihilo jednoznacznie więc wskazuje na to, że świat nie powstał z czegoś, co istniało wcześniej.
  • Po drugie chodzi o ukazanie występowania, zachodzącego co do natury, pierwszeństwa niebytu względem bytu. Należy to rozumieć w ten dokładnie sposób, że po nicości pojawił się byt – jednak nie w sensie chronologicznym [gdyż i czas jako taki nie istniał wcześniej].

Należy tu wspomnieć, że teoria Tomasza została sformułowana w formie negatywnej. Zatem nie jest dokładnym opisem wyłaniania się świata z „mroków niebytu”. W znacznym stopniu koncentruje się ona na tym, czym stwarzanie nie jest. Czym zatem nie jest? Przede wszystkim stwarzanie nie jest ruchem w sensie metafizycznym – to znaczy nie jest ruchem ani zmianą. Zatem stwarzanie nie polega ani na przemianie jednej rzeczy w drugą, ani też na powstawaniu czegoś z jakiejś innej rzeczy. Dlaczego? Wnioski te wynikają z trzech różnych powodów.

Po pierwsze zauważmy, że w stwarzaniu z niczego brakuje substratu. Tym samym brakuje „punktu startowego”, którym – jak już wiemy – nicość być nie może. Św. Tomasz pisze o tym tak:

[…] zaiste to, co jest stworzone, nie jest uczynione przez ruch czy przez zmianę; co bowiem jest uczynione przez ruch lub zmianę, uczynione jest z czegoś uprzednio istniejącego: zachodzi to w stworzeniach partykularnych niektórych bytów; nie może jednak zachodzić w tworzeniu całego bytu przez powszechną przyczynę wszystkich bytów, którą jest Bóg. A więc Bóg, stwarzając, tworzy rzeczy w wykluczeniem ruchu.

 

Po drugie Tomasz zaznacza, że punkty krańcowe ruchu (czyli zmiany) muszą zawsze należeć do tego samego porządku, co sam ten ruch. To jednak nie może być spełnione w przypadku stwarzania. Stwórca bowiem jako byt będący czystym istnieniem oraz stworzeniem, istniejące tylko dzięki udzielonemu mu istnieniu, w sposób bardzo wyraźny należą do różnych porządków bytowania.

Po trzecie zaś, gdyby stwarzanie rozpatrywać jako rodzaj zmiany to należałoby wyróżnić w nim moment wcześniejszy i późniejszy, a więc „przez” i „teraz”. Tego jednak również nie możemy przypisać stworzeniu, ponieważ z analizy dokonanej przez Tomasza wynika, że ma ono charakter momentalny, co wynika zarówno z braku materii w stwarzaniu jak i doskonałości Stwórcy.

Tak więc stwarzanie rozpatrywane w sensie ścisłym nie może być żadnego rodzaju zmianą – choć w sensie metaforycznym może tak być wyobrażane i opisywane.

Spróbujemy teraz odpowiedzieć na pytanie, czym jest w takim razie stwarzanie według św. Tomasza. Dwa sformułowania są tu zasadnicze. Pierwszym z nich jest termin productio, którego Akwinata użył w zastępstwie powszechnie używanego w tamtych czasach w kontekście dzieła stwórczego słowa creatio, które przed Tomaszem było wielokrotnie używane w kontekście sugerującym bardziej proces porządkowania niż stwarzania w sensie ścisłym. Czasownik producere pochodzi od pro-ducere, a w dosłownym tłumaczeniu znaczy tyle co „w-prowadzać”. Ponieważ zaś stwarzanie nie należy do przemian w sensie ścisłym, dlatego jednym z nielicznym adekwatnych określeń jest właśnie „wprowadzanie do istnienia”. Tak więc według św. Tomasza stwarzanie jest po prostu spowodowanie istnienia „całej substancji rzeczy”: tota substantia rei In esse producitur.

Skoro zaś stwarzania nie można w sensie ścisłym zaliczyć do zmiany jakiegokolwiek rodzaju to zostaje – jak przytomnie uważa Tomasz – już tylko jedna, jedyna możliwość! Otóż stwarzanie posiadać musi charakter relacyjny polegający na zależności stworzonego bytu od swego Stwórcy, będąc po prostu „ukonstytuowaniem zależności istnienia stworzonego od jego źródła”: ipsa dependenta esse creati ad principium. Wyrażenie to stanowi właśnie to drugie, raczej niezbyt znane szerszemu ogółowi, określenie aktu stwarzania. Jak się zresztą okazuje, kryje ono w sobie wielką głębię teologiczną.

Otóż to relacyjne pojęcie stwarzania ma charakter zależności w istnieniu, zachodzącej pomiędzy Bogiem a światem stworzonym. Przy czym zależność ta pozostaje ze względu na naturę Absolutu niesymetryczna: świat jest całkowicie zależny od Stwórcy i to dosłownie we wszystkim, podczas gdy Bóg jest całkowicie od niego niezależny.

Za Ks. Piotr Dzierżak „Doktryna stworzenia z niczego – creatio ex nihilo u św. Tomasza (i nie tylko)”; Zawsze Wierni nr4(215)

 

Nowe spojrzenie na wszechświat. To nie atom jest podstawowym budulcem materii ale struny energii. „Teoria strun zakłada, że gdyby człowiek potrafił zajrzeć daleko w głąb cząstki elementarnej – obojętne czy rozważamy elektron, neutrino, kwark, gluon czy foton – ujrzałby maleńki, nieprzerwanie wibrujący kosmyk energii. Wszystko w swej istocie jest więc złożone z tego samego budulca: od DNA w naszym ciele, przez wodór w gwiazdach, aż po same nośniki oddziaływań i pola kwantowe. Skąd więc cała kosmiczna różnorodność? Klucz stanowi podstawowa właściwość strun – ich drgania – wieczne konwulsje wymuszane przez Wernera Heisenberga i jego zasadę nieoznaczoności. Tę samą, która wywołuje nieustanne fluktuacje kwantowe i zabrania subatomowym tworom posiadania jednocześnie określonego pędu i położenia. Struna w cząstce, niczym struna gitary, zależnie od szarpnięcia zmienia ton, przyjmując tym samym określone właściwości.”

https://www.kwantowo.pl/2018/01/12/kosmiczna-symfonia-cz-3-teoria-strun/

 

Według św. Tomasza, Bóg stwarzający nasz cały wszechświat uczynił go z relacji między Sobą a stworzoną materią. Teoria strun przybliża się do teorii zaproponowanej przez Akwinatę. Wirujące struny to nic innego jak energia, która za pośrednictwem relacji, tworzy i utrzymuje cały nasz wszechświat w stanie jaki mamy.

Mamy w pamięci znany wzór Einsteina: E = mc2, gdzie E to energia, m – masa, c – prędkość światła. Z tego wzoru wynika, że masa jest formą energii. Jaka to energia, co za energia tworzy masę? Przemyślenia św. Tomasza z Akwinu mogą być pomocne w odpowiedzi na te pytania. Jest to energia będąca wynikiem relacji Stwórcy wszechświata.

Apoftegmaty – abba Arseniusz

Abba Arseniusz, kiedy żył jeszcze w pałacu cesarskim, modlił się do Boga: „Panie, zaprowadź mnie na drogę zbawienia”. I usłyszał głos mówiący: „Arseniuszu, uciekaj od ludzi, a będziesz zbawiony”.

 

Pewien brat prosił abba Arseniusza o słowo. Starzec mu odpowiedział: „Walcz, ile tylko ci sił wystarczy, by twoja praca wewnętrzna była po myśli Bożej, a tak pokonasz wewnętrzne namiętności”.

 

Abba Daniel opowiadał o abba Arseniuszu, że kiedyś przyszedł urzędnik i przyniósł mu testament jakiegoś krewnego senatora, który zostawił mu ogromny spadek. Starzec wziął ten testament i chciał go podrzeć. Wtedy urzędnik padł mu do nóg i mówił: „Błagam cię nie drzyj go, bo głowę utną!” Odrzekła abba Arseniusz: „Ja umarłem wcześniej, a on dopiero teraz”. Odesłał więc testament i nic nie przyjął.

 

Abba Arseniusz, siedząc w celi usłyszał głos mówiący: „Chodź, pokażę ci dzieła rąk ludzkich”. Wstał więc i wyszedł, i zaprowadzano go w jakieś miejsce, gdzie zobaczył Murzyna, który rąbał drzewo i układał je w wielką wiązkę. Próbował tę wiązkę unieść, ale nie mógł: i wtedy zamiast coś z niej odjąć, znowu rąbał drzewo i jeszcze więcej do niej dokładał. Trwało to długo. Nieco dalej pokazano starcowi człowieka, który stał nad jeziorem i czerpał z niego wodę i lał ją do dziurawego naczynia, tak że woda z powrotem spływał do jeziora. A głos dalej mówił do starca: „Chodź pokażę ci jeszcze coś więcej”. I zobaczył starzec świątynię, a przed nią dwóch ludzi na koniach trzymało w poprzek belkę, stojąc jeden obok drugiego. I chcieli z nią wjechać przez bramę, ale nie mogli, ponieważ belka była ustawiona w poprzek. Żaden jednak z nich nie poniżył się do tego, żeby stanąć za towarzyszem i ustawić belkę wprost: toteż stali przed bramą. A głos mówił: „Ci tutaj to są ludzie, którzy jarzmo sprawiedliwości niosą z pychą, i nie chcą się upokorzyć, aby się poprawić i pójść pokorną drogą Chrystusową”: toteż i pozostają na zewnątrz Królestwa Bożego. Ten zaś, co rąbał drzewa, to człowiek mający wiele grzechów na sumieniu: i zamiast się nawrócić, dodaje do tych grzechów jeszcze dalsze. A ten co czerpał wodę, to człowiek, który wprawdzie spełnia dobre czyny, ale ponieważ jest w nich domieszka zła, przepada także i dobro. Toteż każdy człowiek powinien czuwać nad swymi czynami, aby się nie trudzić na próżno.

 

Kiedy abba Arseniusz miał już umierać, jego uczniowie bardzo się martwili. A on im mówił: „Jeszcze nie czas; kiedy czas przyjdzie to wam powiem. Ale pozwę was przed sąd Boga Straszliwego, jeżeli moje szczątki dacie komukolwiek”. Oni na to: „Cóż więc mamy zrobić? Pochować cię nie umiemy”. Odrzekł im starzec: „Nie umiecie nóg mi związać liną i zaciągnąć mnie w góry?” – Te zaś były ulubione powiedzenia starca: „Arseniuszu, po co tu przyszedłeś?” i „Często żałowałem mowy, ale nigdy milczenia”. A kiedy już umierał, zobaczyli uczniowie, że płacze. I zapytali: „To naprawdę i ty się boisz, ojcze?” On odrzekł: „Naprawdę, ten strach, który teraz czuję w tej tej godzinie, czułem odkąd zostałem mnichem”. I tak umarł.

 

 

Za: Apoftegmaty Ojców Pustyni – tom 1; Gerontikon.

Życie w Bogu

Ci którzy płoną miłością ku Bogu i łakną zbawienia dusz, biegną do stołu najświętszego krzyża. Chcą jedynie cierpieć i znosić tysiące udręczeń, służyć bliźniemu, zdobywać i zachowywać cnoty, nosząc na ciele swym stygmaty Chrystusa. Gdyż udręczona miłość, która ich pali, przepala ciało, objawia się pogardą samych siebie, radością z hańb, znoszeniem mąk i udręczeń, skądkolwiek przyjdą i w jakikolwiek sposób są im zsyłane.

Dla tych najmilszych synów męka jest rozkoszą. Prawdziwą męką są radości i pociechy, które świat niekiedy zechce im dać. Smucą się nie tylko względami, które świat okazuje im z Bożego zrządzenia, kiedy słudzy świata są zmuszeni przez dobroć Bożą, okazywać im cześć i pomoc w potrzebach i koniecznościach doczesnych, lecz gardzą nawet, przez pokorę i nienawiść do siebie samych, pociechą duchową, którą otrzymują od Ojca wiecznego. Nie gardzą w pociesze łaski Bożej, lecz zadowoleniem, które znajduje w pociesze pragnienie duszy.

Jest to skutek prawdziwej pokory, która wynika ze świętej nienawiści i jest strażniczką i żywicielką miłości zdobytej przez prawdziwe poznanie siebie i Boga. Toteż widzisz, że pokora i stygmaty Chrystusa ukrzyżowanego lśnią w ich ciałach i duszach.

Ci czują, że Bóg nigdy nie rozłącza się z nimi, jak z innymi, od których odchodzi i do których wraca, nie odbierając im swej łaski, tylko poczucie swej obecności. Nie postępuje On tak z tymi najdoskonalszymi, którzy doszli do wielkiej doskonałości i umarli całkowicie dla wszelkiej swej woli. Spoczywa w nich ustawicznie swoją łaską i przez poczucie obecności. Ilekroć chcą zjednoczyć ducha swego z Bogiem w miłości, mogą to czynić, gdyż pragnienie ich doszło do takiego zjednoczenia z Nim, że nic na świecie nie może go oddzielić. Każde miejsce, każdy czas są im dobre dla modlitwy, bo życie ich wzniosło się ponad ziemię i przebywa w niebie. Zniszczyli w sobie wszelkie przywiązanie ziemskie, wszelką miłość samolubną lub zmysłową i wznieśli się nad siebie w wysokości niebie, po drabinie cnót, przeszedłszy trzy stopnie, które były przedstawione w ciele Jednorodzonego Syna Bożego.

Na pierwszym stopniu zzuwają ze stóp uczucia przywiązania do grzechu, Na drugim kosztują tajemnicy kochającego serca, przez co poczynają miłość cnoty. Na trzecim, który jest stopniem pokoju spoczynku duszy, doświadczają w sobie cnoty i wznosząc się nad miłość niedoskonałą, dochodzą do wielkiej doskonałości. Tam znajdują wreszcie spoczynek w nauce Bożej Prawdy. Tam znajdują stół, pokarm i służebnika i kosztują tego pokarmu za pośrednictwem nauki Chrystusa ukrzyżowanego, Jednorodzonego Syna Bożego.

Bóg jest im łożem i stołem; pokarmem jest Jego Słowo miłości. W tym chwalebnym Słowie kosztują dusz, które są im pokarmem, i On sam jest pokarmem, który dostaliśmy: Ciało i Krew Jego, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka. Pokarm ten otrzymujemy w sakramencie ołtarza, ustanowionym przez Boga i danym nam przez Jego dobroć na czas, póki jesteśmy pielgrzymami i podróżnymi, abyśmy nie padli w drodze z wyczerpania i nie zapomnieli o dobrodziejstwie krwi przelanej za nas z tak płomienną miłością oraz aby nas pokrzepić i pocieszać w drodze. Duch Święty, który jest miłością Bożą, użycza nam Jego darów i łask.

 

Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Bożej Opatrzności czyli księga Boskiej nauki, Poznań 2012

Utrata miłości Bożej

Miłość Boża może się w nas przez całe życie pomnażać, tak też możemy ją w jednej chwili utracić. Utrata ta może nastąpić w sposób dwojaki.

Każdy, jakiekolwiek bądź rodzaju grzech śmiertelny od razu zrywa przyjaźń z Bogiem, a gdy zerwie się przyjaźń z Bogiem, odchodzi też natychmiast uświęcająca łaska Ducha Świętego. Tak samo każdy śmiertelny grzech przeciw miłości, każde szczególne przestępstwo przeciw szczególnej łasce miłości, niszczy miłość. Tak na przykład, niesprawiedliwy postępek, którym wyrządzasz krzywdę bliźniemu, jeśli popełniasz go z zastanowieniem albo z rozmyślną złą wolą, niszczy miłość bliźniego, a więc i miłość Boga, bo ta dwojaka miłość przychodzi i odchodzi nierozłącznie, jedna z drugą. Podobnie kiedy ktoś daje fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu albo zadaje zabójczy cios dobremu imieniu, także niszczy w sobie miłość Boga. Tak samo obmowa (mówienie o bliźnim bez koniecznej potrzeby zgodnych z prawdą rzeczy złych) – choćby nie doszła do rozmiarów fałszywego świadectwa, a ograniczyła się tylko do tego nicowania, kąsania, ogryzania i upartego, jakby po kawałku, obrywania jego dobrej sławy – również stopniowo i powoli niszczy miłość Boga. Przy czym nie samo tylko osobiste dopuszczenie się obmowy powoduje taki skutek; dobrowolne godzenie się na obmowę dokonywane przez innych – ten nienasycony, powiedziałbym świerzb uszu i ciekawość słuchania, która dla drugiego człowieka staje się tym samym pokusą do mówienia złego – także do niego prowadzi. Słuchanie obmowy jest taką samą obmową jak obmawianie samemu.

Jeśli więc w którymkolwiek z wymienionych sposobów świadomie i dobrowolnie zgrzeszymy przeciwko miłości, z całą pewnością miłość tę utracimy. Pamiętajmy o słowach Ducha Świętego: My wiemy, że jesteśmy przeniesieni ze śmierci do życia, ponieważ miłujemy braci. Kro nie miłuje trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi brata swego, jest zabójcą; a wiecie, że żaden zabójca nie ma życia wiecznego w sobie trwającego. Jeśliby kto rzekł: miłuje Boga, a brata by swego nienawidził, kłamcą jest; bo kto nie miłuje brata swego, którego widzi, jakże może miłować Boga, którego nie widzi? (1 J 3, 14-15;4, 20).

Pamiętajmy też o tym, że odzyskanie raz utraconej miłości Bożej nie leży w możliwościach woli ludzkiej. Żadna wola ludzka nie jest w stanie odtworzyć tego, co pierwotnie nadane zostało wolą Boga. Kto stracił miłość Bożą, jest przed Bogiem umarły. Mieszka w śmierci duchowej i nie istnieje taki głos, który by miał moc wywołać go z tej śmierci oprócz jednego tylko głosy Syna Bożego. Dopóki ten Głos, który wskrzesił z grobu Łazarza, nie powie: „Ja ciebie rozgrzeszam z wszystkich twoich grzechów”, dopóty miłość Boża i życie duszy nie wstąpią do tego umarłego. A dopóki umarła jest dusza, umarłe są też wszystkie jej uczynki. Są one podobne do tych owoców, które według podania rodzą się na drzewach rosnących w okolicy i na brzegach Morza Martwego: piękne na oko, wewnątrz są pełne popiołu. Takie właśnie są uczynki człowieka, który wypadł z miłości Boga i bliźniego. Miłość Boża jest darem Bożym nienależnym naturze jest wolną i niezależną łaską, użyczoną przez zasługi Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa. Łaski tej Bóg nie był swoim stworzeniom winien nawet wtedy, gdy były one jeszcze w stanie pierwotnej niewinności; był to królewski dar, ponaddodany od ich naturalnej doskonałości. Tym bardziej więc nie jest On jej winien grzesznikowi, który otrzymawszy ją, dobrowolnie utracił ją przez swój grzech. (…)

Bóg tylko sam, jak sam dał życie, może życie przywrócić; i po to ustanowił osobny Sakrament, w którym na nowo możemy być przywracani miłości. Żadna więc dusza, która utraciła miłość nie może powrócić do przyjaźni z Bogiem, póki nie usłyszy nad sobą słów rozgrzeszenia i nie otrzyma od Ducha Świętego ponownego wlania łaski uświęcającej, z którą miłość jest nierozdzielnie złączona – póki Ojciec niebieski nie weźmie w ramiona syna marnotrawnego i nie da mu na nowo pocałunku pokoju.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning.

 

 

Wzgląd ludzki

Poświęcić się życiu duchowemu oznacza tyle, co zerwać ze światem. Tu bierze się rozbrat z tym, co miłe i pożądane, do czego nie możemy nie czuć sympatii, jaką na przykład żywimy dla naturalnych przymiotów. Wkraczamy w świat odmienny, gdzie inne panują dążności, inna mowa, w świat, będący antytezą tego, któryśmy porzucili.

W tej rozbieżności kryje się tajemnica owego olbrzymiego wpływu, jaki wywiera na nas wzgląd ludzki; a spośród trzech usposobień, składających się na normalny stan życia duchowego, przede wszystkim zmęczenie naraża nas na uleganie ludzkim względom. Znużeni pracą wewnętrzną i wyczerpani długotrwałą walką, nie zdołamy stawić czoła wrogowi, który do nas zbliża się z maską przyjaciela. Wobec tego, duchem opiekuńczym, nie odstępującym nas chwilach zmęczenia, winna być pamięć na obecność Bożą, czystość intencji albo po prostu to, co wolę określać jako wolność od ludzkich względów, gdyż żadna inne słowo nie wyraża lepiej tego dobrego ducha, niż to negatywne określenie.

O względzie ludzkim dużo można powiedzieć. Jest to choroba, dająca się szczególnie we znaki osobom duchowym, a stosunkowo mało napastująca innych. Jej nieuchwytność pochodzi stąd, iż wytwarza ona raczej pewną atmosferę, w której żyjemy, a nie pozwala się przyłapać i skarcić w poszczególnych przypadkach. Mimo to jej obecność jest nam oczywista. Nie możemy w nią wątpić ani na chwilę. Zbyt dotkliwe są jej objawy. Ona to krępuje naszą wolność stając się istnym tyranem serc ludzkich. A przecież po krótkim zastanowieniu się widzimy całą niedorzeczność ulegania temu tyraństwu. Faktycznie bowiem niewiele sobie robimy z opinii tej lub owej jednostki; jeśli nawet wypadnie ona dla nas pomyślnie, nie zyskamy na tym nic, ani nawet rozumnego zadowolenia, skoro nie będzie zgodna z prawdą. Cały jej urok kryje się w mirażach, którymi nas wabi z daleka, lecz które gasną, oglądane z bliska.

Wzgląd ludzki należy do chorób nagminnych, które osobliwi wie dławią życie duchowe. Wystarczy popatrzeć na duszę, w której się on rozpanoszył. Jak ona się zachowuje w towarzystwie i w życiu publicznym, na łonie rodziny i w gronie przyjaciół podczas spowiedzi czy konferencji z kierownikiem sumienia, a nawet w chwilach modlitwy, przed Bogiem lub w całkowitej samotności. Zdawałoby się, iż wszechobecność Boża dla niej przestała istnieć, że jakieś inne potężne oko spoczęło na niej, ścigając ją uporczywie na kształt dziennego światła i budząc w jej sercu nadprzyrodzony niepokój.

Nietrudno wskazać opłakane skutki takiej wszechobecności świata, tego nieszczęsnego urojenia, które zbiera wszystkie ludzkie oczy w jedną potworną źrenicę, prześladującą nas na każdym kroku. Ten ludzki wzgląd odbiera prostotę i szczerość naszym stosunkom z drugimi i przywodzi do nierozważnych kroków. On to gasi szlachetny entuzjazm dla dzieł pokuty i miłosierdzia. On podaje człowieka w tyranię obawy śmieszności, czyniąc z niej fałszywego boga. Wzgląd ludzki jest zaprzeczeniem doskonałości i gdzie on panuje, tam niemożliwa jest świętość; pod jego bowiem wpływem odwracamy się od Boga ku stworzeniom. Gdziekolwiek się zjawi, ciągnie za sobą długi łańcuch grzechów opuszczenia, wylęgłych z tchórzostwa i obawy śmieszności, oraz drugi łańcuch grzechów, popełnionych czynem w chęci przypodobania się ludziom. Z biegiem czasu (a czas ten nie bywa długi), nałóg utrwala się w nas, przybierając na modlitwie postać zakorzenionych roztargnień, niemalże czerpiąc pokarm dla swej żarłoczności w rachunku sumienia, tym najrzetelniejszym spośród ćwiczeń duchowych.

Występek to podły i opłakany. Przykrzejszy on niźli twardość reguły kartuskiej. Nie masz jarzma nieszczęśliwszego i bardziej upadlającego. Jakaż to hańba, wstydzić się własnych zasad i obowiązków! Co za niedola, widzieć, iż każdy nasz czyn, skażony w korzeniu, dźwiga na sobie piętno tej zarazy! Jakie to nieszczęście utracić na koniec – co niezawodnie nastąpi – to właśnie, za co się tyle ofiar poniosło – szacunek u drugich! A już wstyd na wstydami, postradać szacunek u siebie samego! Religia, która winna być dla nas źródłem ukojenia, staje się nam katuszą. Nawet sakramenty zostawiają w nas uczucie pustki, jak gdyby nie były używane należycie, co niestety, na nas się sprawdza; nasza zaś styczność z przewodnikiem sumienia, zamiast leczyć – zatruwa nam duszę. Trzeba nam dotrzeć do dna tych niedomagań dusz pobożnych i śledzić ich przebieg. Kto zawsze chce się podobać, kto w każdej rzeczy o to się stara, kto marzy o jakichś heroicznych czynach, budując zamki na lodzie, kto wreszcie lubuje się w otrzymywanych pochwałach, a zniechęca się każdą naganą – ten już zapadł na straszną chorobę ludzkiego względu.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

 

Niewierny włodarz

Pewien człowiek był bogaty i miał włodarza, którego przed nim oskarżono, iż trwonił dobra jego (Łuk 16, 1).

  1. Przypowieść ta odnosi się przede wszystkim do dóbr doczesnych. Wszystko jest własnością Boga, a w ręce nasze oddano mniej lub więcej z tych dóbr w tym celu by nam służyły do pomyślnego bytowania, do wyrobienia w sobie moralności, szlachetności, dobroci i pogodnego usposobienia. Dobra ziemskie mają zyskiwać nam przyjaciół, zjednywać nam miłość ludzi, ich życzliwość i przywiązanie. – Ja także jestem włodarzem, i mnie także Bóg wyznaczył cel, któremu mam służyć wszystkim co posiadam. – Poznaje, że dobra z ręki mojej powinny płynąc do rąk innych. Wiem, że wszystko, co mam, jest dobrem społecznym, że powstała z pracy wielu. Słuszna tedy rzecz, bym własnym majątkiem dopomagał wielu innym do dobrego i do zbawienia. Życzliwość społeczna okazałaby się najpiękniejszym kwiatem naszej religijności, gdybyśmy swe życie i mienie poczytywali za dobro, powierzone naszemu szafarstwu w tym celu, by służyły interesom duszy i sprawie wiecznego zbawienia. „Czyńcie sobie przyjaciół” – to cel wzniosły. Powinniśmy wychowywać dobrych ludzi i tym sposobem budować sobie „wieczne mieszkanie”.
  2. Po wtóre winniśmy obracać wszystko na własną korzyść duchową. Pan uposażył nas w liczne zdolności i łaski, dał nam mniejszą lub większą miarę dóbr ziemskich i kulturalnych. Wszystko jest nasze, i praca stuleci i zdobycze postępu, przeszłość i teraźniejszość, prorocy i święci i sam nawet Pan. Wszelako on mnie nie posiada, póki się jemu nie oddam w zupełności. Od mojej zaś wolnej woli, energii, uwagi i wysiłków zależy, żebym ja i wszystko, co mam przeszło w jego posiadanie. Dopiero przez moją własną pracę, gdy okazuje się dobrym i wypróbowanym szafarzem, wszystko staje się własnością Pana. Całe moje życie jest włodarstwem, zatem celem moim nie jest posiąść to lub owo, posiąść wiele lub mało, ale być wiernym w tem, czego mi udzielono. O treści i wartości życia stanowi tedy usposobienie a nie posiadanie, prawo lub darowizny.
  3. Włodarz zaś mówił do siebie: Co ja pocznę, gdy pan mój odbierze mi włodarstwo? Kopać nie mam siły, żebrać się wstydzę… Przywołał przeto z osobna każdego z dłużników swego pana. Pierwszego zapytał: Ile winieneś panu memu? A on rzekł: Sto baryłek oliwy. On zaś mu powiedział: Bierz swój zapis, siadaj zaraz i pisz: pięćdziesiąt. Włodarz pod wpływem namiętnego popędu samozachowawczego myśli o tem, jakby zabezpieczyć swe życie. – I my też winniśmy wkładać w swe włodarstwo gorliwość, troskliwość, pieczołowitość, przezorność, energię. 1) Troskliwie, z istną namiętnością winniśmy chodzić około swojej duszy, pracować nad jej poprawą i uszlachetnieniem, oczyszczać ją z wszystkiego, co ją szpeci. Róść winna nie tylko liczba dobrych uczynków, ale bardziej jeszcze ich wartość wewnętrzna, czyli świadomość z jaką je wykonywamy. 2) Powinnyśmy usilnie popierać interesy naszego Pana i uczynić je własnymi. Jego interesami są sprawy królestwa bożego, wiary, moralności, sprawiedliwości, dobroci, sprawy dusz i Kościoła. Instynktem samozachowawczym należy je rozpoznawać, troskliwie nad niemi czuwać, bronić ich zazdrośnie. Inaczej „dzieci ciemności” zawstydzą „synów światłości”.

 

Rozmyślania o Ewangelji; ks bp dr. Ottokar Prohaszka; Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1931

Dziedzictwo rewolucji francuskiej

Tym co najbardziej wszystkich interesuje, gdy chodzi o rewolucję francuską, jest jej wkład do kultury nie tylko swojego kraju, ale i europejskiej, a nawet do kultury powszechnej; to więc co można nazwać „dziedzictwem” czy też „spadkiem” pozostawionym przyszłości. Rewolucja, która był wielkim wydarzeniem historycznym jednego kraju, zapoczątkowała, według swych głównych protagonistów, radykalny proces zmian, rozprzestrzeniając się na cały świat. Przyczyną tego był fakt, że idee rewolucji były mesjanistyczne i uniwersalne.

Czym jest to „dziedzictwo” i co w sobie zawiera?

Większość historyków rewolucji francuskiej, mówi głównie o:

  1. Całkowitym zniszczeniu resztek ustroju korporacyjnego i feudalnego.
  2. Świadomej dechrystianizacji całej kultury i wszystkich obyczajów.
  3. Umieszczenie człowieka na miejscu Boga, a więc o radykalnej zmianie w światopoglądzie (przejście od biblijnego teocentryzmu do pogańskiego antropocentryzmu, a następnie do antropocentryzmu bezbożnego, absolutnego i samowystarczającego).
  4. Na skutek takiej zasadniczej zmiany, pojawia się „kult człowieka” i Deklaracja Praw Człowieka.
  5. Wprowadzeniu pojęcie umowy społecznej jako podstawy życia społeczeństwa, łącznie z przyjęciem ówczesnych ideologii, zwłaszcza liberalizmu i indywidualizmu, zastosowanych do wszystkich aspektów życia społecznego, gospodarczego, politycznego i kulturalnego a zwłaszcza ładu prawnego.
  6. Przyjęciu demokracji Jana Jakuba Rousseau jako ustroju politycznego, w którym suwerenność umieszczona jest nie w panującym, ale w „ludzie” jako podmiocie „woli ogólnej”. System ten degeneruje poprzez absolutyzm, tyranię i despotyzm. Rodzi on cztery następujące po sobie komunistyczne kierunki rewolucyjne, a mianowicie: pierwszy komunistyczny kierunek rewolucyjny zastosowany do kultury przez Rabauta Saint-Etienne (1789), (był protagonistą i prekursorem Antonio Gramsciego); drugi kierunek komunizmu rewolucyjnego, oparty na tzw materializmie ekonomicznym wypracowanym prze Antoine’a Barnave’a (1792), który był uważany za poprzednika Karola Marksa; trzeci kierunek komunizmu rewolucyjnego, znany jako „wściekły” (les Enrages), a więc mętów społecznych, bardzo radykalnych, w którym niektórzy dopatrują się przyszłych trockistów (1793) oraz czwarty komunistyczny kierunek rewolucyjny i najbardziej radykalny, gdyż oparty na absolutnej „równości”, wypracowany przez Babeufa (1796), który uważany jest za poprzednika Lenina. Wszystkie te cztery kierunki komunizmu rewolucyjnego mają charakter totalitarny.
  7. Całkowitej sekularyzacji społeczeństwa i kultury, urzeczywistnionej pod porywającym hasłem – wziętym z Ewangelii – Wolności Równości i Braterstwa.
  8. Zamiarze pełnym pychy zarozumiałości ze zbudowania społeczeństwa całkowicie laickiego, absolutnie samowystarczalnego, czyli bez Boga, a nawet przeciwko Bogu, czyli ogólnoświatowej Civitas mundi, unowocześnionej przez kult nowoczesnych bożków: Rozumu, Nauki, Technologii, Dobrobytu itp., jednego Państwa Światowego, całkowicie ziemskiego, materialistycznego, immanentnego, które czci tylko siebie, istniejąc tylko dla siebie, a dochodząc do komunizmu osiąga szczyt swego rozwoju i pełnie swej doskonałości.
  9. Chodzi więc o „dziedzictwo” o charakterze dynamicznym, gdyż jest ono pojęte raczej jako zamiar, jako zadania, które ma być urzeczywistnione w dalekiej przyszłości przez przyszłe pokolenia, a sama rewolucja francuska dzieło to tylko zaczyna, pozostawiając jego ukończenie wszystkim krajom i ludom, deklarując się rewolucją permanentną, światową i uniwersalną.

 

Co do punktu pierwszego to rewolucja francuska zniosła dawne cechy przez tzw Prawo Chapeliera(14 czerwca 1791 r.), pozostawiając robotników bez ochrony prawnej i wystawiając ich na wyzysk nowych przedsiębiorców – kapitalistów, Tak więc, w imię Wolności, zniesione zostały różne „wolności” takie jak wolność zrzeszania się organizowania w obronie swych praw. Spowodowało to „walkę klas”, nienawiść społeczną i przyczyniło się do zmiany tradycyjnego ustroju.

Punkt drugi  – warto pamiętać, że rewolucja francuska wykonała program dechrystianizacji Francji w sposób niesłychanie brutalny, a jednocześnie z całą hipokryzją. Brutalnie, gdyż uciekła się od początku do gwałtu, terroru, rozstrzeliwania, mordowania, gilotynowania; z całą hipokryzją, gdyż deklarując, że broni Wolności, Braterstwa i Równości, deptała przez cały okres swego trwania wszystkie zasady, które głosiła i które wprowadzała do swoich Konstytucji.

 

Michał Poradowski, Dziedzictwo rewolucji francuskiej, Wydawnictwo NORTOM, Wrocław 2018

 

Pożytki odpustów

Pożytki odpustów dla życia duchowego można zgrupować w osiem niejako błogosławieństw. I tak, po pierwsze przez przypominanie nam grzechu, sprawiedliwości Bożej i kar doczesnych za winy ożywiają w nas nieustannie myśli, odpowiednie dla drogi oczyszczającej, która jest dla nas najbezpieczniejsza, jakkolwiek wciąż z taką niecierpliwością oczekujemy jej zakończenia. Po wtóre, myśl o odpustach czyni nas szczególnie obcymi temu światu, gdyż wiedzie w świat niewidzialny, otaczając nas obrazami życia nadprzyrodzonego i wypełniając nasz umysł tego rodzaju myślami, które odrywają nas od rzeczy ziemskich i od doczesnych przyjemności. Po trzecie, uprzytamniają nam ciągle naukę o czyśćcu, wciąż umacniając naszą wiarę i przypominając pobudki do świętej bojaźni. Po czwarte, dostarczają nam sposobności do czynów miłosierdzia względem dusz wiernych zmarłych, które w swym poświęceniu zdobywa się nieraz na akt heroiczny, jest dostępne dla tych, którzy nie mogą się zdobyć na inną jałmużnę, a dla nas samych miewa te same skutki co inne dzieła miłości. Po piąte, dużo się przyczyniają do chwały Bożej, gdyż z jednej strony, uwalniając duszę z kaźni czyśćcowej, wcześniej pomnażają nimi Chóry niebieskie, z drugiej zaś uwidaczniają Boskie doskonałości, jak ową czystość nieskończoną, brzydzącą się wszelkim grzechem, choćby najlżejszym i nieugięta sprawiedliwość, złączoną z tak przemyślnym miłosierdziem. Po szóste, składają odpusty hołd zasługom Chrystusa, na mocy których odpuszczają kary za grzechy, dając świadectwo nauce, iż wszelkie odpuszczenie grzechów dzieje się wskutek zasług Zbawicielowych. Można powiedzieć, że obrazują całe bogactwo dzieła Odkupienia, niczego w nim nie pomijając. Podobny hołd, choć w mniejszym stopniu oddają także zasługom Maryi i Świętych. Po siódme, pogłębiają nasza wiedzę o grzechu i budzą doń odrazę, gdyż nieustannie unaoczniają nam prawdę, że kara należy się również za grzechy odpuszczone, że kara jest nieznośnie dotkliwa, i że jakkolwiek jest tylko doczesna, przecież jedynie dzięki zasługom Jezusowym może być darowana. Po ósme, korzystanie z odpustów utrzymuje nas w harmonii z duchem Kościoła, która jest tak ważna dla tych, co się starają wieść życie wewnętrzne, a kroczą drogą najeżoną trudnościami ascezy i wewnętrznej świętości. Niedocenianie bowiem doniosłości odpustów jest znakiem herezji; nienawiść zaś, jaką heretycy im okazują świadczy, jak bardzo szatan nienawidzi odpustów, co znowu jest miarą ich potęgi i skuteczności u Boga. Przyjmowanie odpustów tyloma nićmi wiąże się z nauką Kościoła, począwszy od władzy Stolicy Apostolskiej, a kończąc na wierze w czyściec, w moc dobrych uczynków, w obcowanie Świętych, w zadość uczynienie, że słusznie może być uważane za niemal pewną oznakę prawowierności. Istotnie, dzieje wszystkich nieszczęsnych błędów w sprawie życia duchowego, które odrywały tysiące dusz od Kościoła, najlepiej dowodzą, że aby być na wskroś świętym, trzeba być na wskroś katolikiem, na wskroś rzymskim katolikiem. Gdyż poza rzymskością nie masz ani katolicyzmu ani w ogóle świętości.

Jeżeli chodzi o samo nabożeństwo, ubogacone odpustami, to posiada ono szereg korzyści za sobą. Możemy być pewni, iż jest polecone przez Kościół, gdyż ma za sobą więcej niż potwierdzenie kościelne. Wiemy, że jest ono w użyciu codziennym u wielu świętych dusz, że więc przez nie głębiej wchodzimy w obcowanie Świętych i w życie Kościoła, które ich łączy. Z tych względów, o których już wyżej była mowa, pozyskiwanie odpustów uduchowia nasze myśli i orzeźwia naszą wiarę. Uczy nas modlić się w ten sposób i o takie rzeczy, jakich pragnie Kościół, za jednym przeto zachodem pozwala nam osiągnąć cały szereg celów. Jednym bowiem aktem nie tylko się modlimy, lecz także wyrażamy uznanie klucznictwa Kościoła, czcimy Jezusa, Maryję i Świętych, uwalniamy się od kar doczesnych lub, co jeszcze większą ma wagę, przyczyniamy się do chwały Bożej przez wyzwolenie dusz w czyśćcu cierpiących, a wreszcie, jak może nas o tym pouczyć  przegląd nabożeństw, obdarzonych przez Kościół odpustami, wzbogacamy nasz umysł mnóstwem głębokich myśli, którymi się karmić będzie nasza modlitwa myślna i pełna uszanowania miłość Boża.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

 

Utrata Bożej miłości

Miłość Boża może się w nas przez całe życie pomnażać, ale też możemy ją w jednej chwili utracić. Utrata ta może nastąpić w dwojaki sposób.

Każdy, jakiegokolwiek bądź rodzaju grzech śmiertelny od razu zrywa przyjaźń z Bogiem, odchodzi też natychmiast łaska uświęcająca Ducha Świętego. Tak samo każdy śmiertelny grzech przeciw miłości, każde szczególne przestępstwo przeciw szczególnej łasce miłości, niszczy miłość. Tak na przykład niesprawiedliwy postępek, którym wyrządzamy krzywdę bliźniemu, jeśli popełniasz go z zastanowieniem albo z rozmyślną złą wolą, niszczy miłość bliźniego, a więc i miłość Boga, bo ta dwojaka miłość przychodzi i odchodzi nierozłącznie, jedna z drugą. Podobnie kiedy ktoś daje fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu albo zadaje zabójczy cios jego dobremu imieniu, także niszczy w sobie miłość Boga. Tak samo obmowa (mówienie o bliźnim bez koniecznej potrzeby zgodnie z prawdą rzeczy złych) – choćby nie doszła do rozmiarów fałszywego świadectwa, a ograniczyła się tylko do tego nicowania, kąsania, ogryzania i upartego, jakby po kawału, obrywania jego dobrej sławy – również stopniowo i powoli niszczy miłość bliźniego. Przy czym nie samo tylko osobiste dopuszczanie się obmowy powoduje taki skutek; dobrowolne godzenie się na obmowę dokonywaną przez innych – ten nienasycony, powiedziałbym świerzb uszu i ciekawość słuchania, która dla drugiego człowieka staje się pokusą do mówienia złego – także prowadzi do niego prowadzi. Słuchanie obmowy jest taką samą obmową jak obmawianie samemu.

Jeśli więc w którymkolwiek w wymienionych sposobów świadomie i dobrowolnie zgrzeszymy przeciwko miłości, z całą pewnością miłość tę utracimy. Pamiętajmy o słowach Ducha Świętego: My wiemy, że jesteśmy przeniesieni ze śmierci do życia, ponieważ miłujemy braci. Kto nie miłuje trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi brata swego, jest zabójcą: a wiecie, że żaden zabójca nie ma życia wiecznego w sobie trwającego. Jeśliby kto rzekł: miłuje Boga, a brata swego nienawidził, kłamcą jest; bo kto nie miłuje brata swego, którego widzi, jakże może miłować Boga, którego nie widzi? (1 J 3, 14-15; 4, 20).

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Apostołowie czasów ostatecznych

Bóg chce, aby Jego święta Matka była znana, miłowana, czczona bardziej niż kiedykolwiek, co bez wątpienia nastąpi, jeśli wybrani z łaską i światłem Ducha Świętego podejmą wewnętrzną i doskonałą praktykę tego co naucza św. Ludwig Maria Grignion de Montfort. Zobaczą wtedy wyraźnie, na ile pozwala wiara, tę piękną Gwiazdę Morza i zdając się na Jej prowadzenie, przybiją do szczęśliwego portu, pomimo burz i piratów; poznają wielkość tej władczyni i poświęcą się całkowicie Jej służbie, jako Jej poddani i niewolnicy z miłości; doświadczą Jej macierzyńskiej łagodności i dobroci i czule Ją pokochają, Jako jej umiłowane dzieci; poznają miłosierdzie, które Ją przepełnia, i potrzeby, którym zaradza Jej pomoc, i we wszystkim będą uciekać się do Niej jako do swojej najdroższej obrończyni i pośredniczki u Jezusa Chrystusa; zrozumieją, że Ona najpewniejszym, najłatwiejszym, najkrótszym i najdoskonalszym sposobem dojścia do Jezusa Chrystusa, i oddadzą się Jej ciałem i duszą, niepodzielnie, aby należeć do Jezusa Chrystusa.

 

Kim będą owi słudzy, niewolnicy i dzieci Maryi?

Będą ogniem gorejącym, sługami Pańskimi (Ps 103,4), którzy wszędzie rozniecać będą ogień Bożej miłości.

Będą sicut sagittare in manu potentis (Ps 126, 4), ostrymi strzałami w ręku potężnej Maryi, przeszywającymi Jej nieprzyjaciół.

Będą dziećmi Lewiego, które, oczyszczone ogniem wielkich udręk, przylgną do Boga (Ml 3, 3; 1 Kor 6. 17), w sercu nieść będą złoto miłości, w umyśle – kadzidło modlitwy, a w ciele mirrę umartwienia, i wszędzie będą miłą wonią Jezusa Chrystusa (2 Kor 2, 15-16) dla ubogich i maluczkich, a wonią śmierci dla wielkich, bogatych i pysznych tego świata.

Będą obłokami grzmiącymi i pędzącymi (Iz 60, 8)po niebie pod najmniejszym tchnieniem Ducha Świętego, które do niczego się nie przywiązując, niczemu się nie dziwiąc, niczym nie kłopocząc, będą rozlewały deszcz słowa Bożego i życia wiecznego; będą ciskać gromy na grzech, grzmieć na świat, uderzać w diabła i w jego popleczników, i będą przebijać na wylot, na życie lub na śmierć, obosiecznym mieczem słowa Bożego (Hbr 4, 12; Ef 6, 17) tych wszystkich, do których zostaną posłani przez Najwyższego.

Będą to prawdziwi apostołowie czasów ostatecznych, którym Pan Zastępów da słowo i moc, aby czynili cuda i odnosili wspaniałe zwycięstwa nad Jego nieprzyjaciółmi; spoczywać będą bez złota i srebra, i co więcej, bez opieki, pośród innych kapłanów, duchownych i uczonych, inter medios cleros (Ps 67, 14); a jednak będą mieli posrebrzane skrzydła gołębicy, aby z czystą intencją chwały Bożej i zbawienia dusz iść tam, gdzie ich wezwie Duch Święty, a w miejscu głoszenia słowa zostawią po sobie tylko złoto miłości będącej wypełnieniem całego prawa (Rz 13, 10).

Wiemy wreszcie, że będą to prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa, postępujący śladami Jego ubóstwa, pokory, pogardy dla świata, ucząc wąskiej drogi Bożej w czystej prawdzie, według świętej Ewangelii, a nie według zasad świata, nie kłopocząc się ani nie licząc z nikim (Mt 22, 16), nie oszczędzając, nie słuchając i nie lękając się żadnego śmiertelnika choćby był najpotężniejszy. W ustach będą mieli miecz obosieczny słowa Bożego; na ramionach będą nieść zakrwawiony sztandar Krzyża, w prawej ręce krucyfiks, w lewej różaniec, na sercu święte imiona Jezusa i Maryi, a w całym swoim postępowaniu – skromność i umartwienie Jezusa Chrystusa.

Oto wielcy ludzie, którzy przyjdą, lecz których uczyni Maryja na rozkaz Najwyższego, by rozciągnęli Jego panowanie na władztwo bezbożników, bałwochwalców i muzułmanów. Ale kiedy to nastąpi? Jeden Bóg to wie; naszą rzeczą jest milczeć, modlić się, wzdychać i czekać: Exspectans exspectavi (Ps 39, 2).

 

 

Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o Prawdziwym Nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny (TPN 55-59)

Ratunek w rozpaczy

Panie Boże, Ojcze najwyższy, bądź błogosławiony teraz i na wieki, ponieważ chcesz tego, co się stało, a to, co się stało z Twojej woli, jest dobre. Niech się raduje w Tobie Twój sługa, nie w sobie ani w czymkolwiek innym, bo Ty jesteś radość prawdziwa. Ty nadzieja, Ty nagroda, Ty wesele i godność moja, o Panie.

Co posiada człowiek, Twój sługa, czego by nie otrzymał od Ciebie nawet bez zasługi? Twoje jest wszystko, co dałeś i co uczyniłeś. Biedak ja, trudzący się od dziecka, i jakże często smutno mi w duszy aż do łez, a jeszcze kiedy szarpią ją groźne namiętności.

Pragnę radości, pokoju, proszę Cię o pokój dzieci Twoich, które pasiesz na łąkach wiekuistych w blasku szczęśliwości. Jeśli zsyłasz pokój, jeśli zlewasz na mnie swoją radość, moje serce napełnia się ukojeniem i zachwytem dla Twojej chwały.

Ale jeżeli, jak to często bywa, odbierasz swoją łaskę, nie potrafię iść drogą Twoich nakazów, ale tym bardziej Będę się rzucał na kolana i bił w piersi, bo dziś nie jest takie jak wczoraj i przedwczoraj, gdy świeciło mi Twoje światło nad głową, a ja w cieniu Twych skrzydeł byłem bezpieczny, nawet choćby runęły na mnie hurmy pokus.

Ojcze sprawiedliwy i czcigodny, przyszła na mnie pora próby. Ojcze ukochany, trzeba aby Twój sługa zniósł ten moment dla Ciebie. Ojcze uwielbiony na wieki, przyszła pora, którą Ty przewidziałeś od wieków, abym na pewien czas upadł pozornie, ale przecież żył w głębi Twej miłości.

Wzgardzony będę przez pewien czas i upokorzony i upadnę w oczach ludzi, zmiażdżą mnie namiętności i rozpacz przygniecie, a wszystko po to, abym podniósł się znowu w blasku nowej światłości i zajaśniał w niebie. Ojcze najświętszy, Twoje to zrządzenie i Twoja wola i stało się tylko to, co sam przewidziałeś.

To także bowiem jest łaska Twojej przyjaźni: cierpieć udręki życia z miłości do Ciebie wtedy, kiedy zechcesz i od kogo zechcesz. Bez Twojego pomyślenia, bez Twojej wiedzy i przyczyny nic się nie dzieje na ziemi. Poniżyłeś mnie, Panie, dla mojego dobra, abym poznał dogłębnie Twoją sprawiedliwość, a odrzucił z serca pychę i zadufanie. Wstyd okrył moje policzki, ale z pożytkiem dla mnie, abym u Ciebie jedynie, nie u ludzi szukał pocieszenia. Nauczyłem się też dzięki temu bojaźni niepojętych Twoich wyroków, bo zsyłasz smutek i na sprawiedliwego, i na bezbożnego, ale zawsze słusznie i sprawiedliwie.

Dziękuje ci, że nie oszczędziłeś moich grzechów, ale wychłostałeś mnie gorzko rózgami, raniąc cierpieniem, trapiąc mnie i z zewnątrz, i z głębi mojej własnej duszy.

Nikt nie może mnie pocieszyć tu na ziemi, tylko Ty, Panie, Boże mój, niebiański lekarzu dusz, który ranisz i leczysz, strącasz do piekieł i z nich wydobywasz. Twoja nauka jest nade mną, a rózga Twoja mnie nauczy.

Oto jestem cały w Twoich rękach, Ojcze umiłowany, pochylam, się, aby rózga Twoja mnie poprawiła. Ćwicz mój grzbiet, aby mój twardy kark ugiął się przed Twoją wolą. Spraw, jak to zwykle czynisz, abym stał się uczniem pełnym pobożności i pokory, czujnym na Twoje skinienie.

Nikt nie może mnie pocieszyć tu na ziemi, lecz lepiej, abym tu został ukarany niż w życiu przyszłym. Ty wiesz wszystko i każdą rzecz z osobna, i nic w sumieniu ludzkim nie ukryje się przed Tobą. Znałeś to, co będzie, zanim się stało, i nie ma potrzeby, aby ktoś Cię pouczał albo donosił Ci o tym, co się dzieje na ziemi.

Ty wiesz, co jest dobre dla mojego rozwoju, i wiesz, że trzeba cierpień do oczyszczenia rdzy moich wad. Czyń ze mną wszystko wedle Twojej woli, nie odwracaj się od mojego grzesznego życia, które znasz i przenikasz najgłębiej.

Daj mi, Panie, wiedzieć to, co godne wiedzy, kochać to, co godne kochania, chwalić to, co Tobie się podoba, szanować to, co Tobie bliskie, ganić to, co w Twoich oczach nikczemne.

Nie pozwól, abym kierował się pozorami, jakie widzą oczy zewnętrzne, abym sądził według tego, co zasłyszały uszy głupców, ale spraw, abym umiał rozróżniać zawsze duchowe od widzialnego, a ponad wszystko umiał szukać we wszystkim i zawsze Twojej woli.

Zmysły ludzkie często się mylą, mylą się ci, co, zakochani w samym życiu, miłują to, co widzialne. Czy człowiek staje się lepszy od tego, że drugi człowiek nazwie go wielkim?

Omylny omylnego, próżny próżnego, ślepy ślepego, słaby słabego zwodzi, gdy go wywyższa, a im bardziej wychwala, tym więcej go pogrąża. Bo każdy jest taki, jaki jest w Twoich oczach, nie większy – jak powiedział z pokorą święty Franciszek.

 

O naśladowaniu Chrystusa; Tomasz a Kempis – Cz. III; rozdział L

Miłość Najświętszego Serca Jezusowego w Sakramencie ołtarza

 

Pan Jezus, odchodząc do Ojca Niebieskiego, zostawił nam nie tylko wszystko swoje, to jest naukę, swą łaskę, swe prawo, swój Kościół, swoją Matkę, ale także Siebie samego, bo Jego miłość wynalazła przedziwny i cudowny sposób przebywania z nami w Najświętszej Tajemnicy Ołtarza. Tu miłość Serca Jezusowego doszła do swego szczytu, tak, że święty Augustyn słusznie powiedział: „Pan Bóg, choć Najmądrzejszy, więcej dać nie umie, choć Najpotężniejszy, więcej dać nie może, choć Najbogatszy, nie ma, żeby więcej dał”.

Św. bp Józef Sebastian Pelczar

Zaprawdę, gdybyś miał rozumy wszystkich Aniołów i serca wszystkich Świętych, nie zdołałbyś doskonale pojąc tej miłości, ani za nią dostatecznie podziękować.

Rozważ bowiem, że Pan Jezus z miłości ku nam zstępuje na najniższy szczebel upokorzenia się, ukrywając pod Postaciami sakramentalnymi nie tylko swoje Bóstwo, ale także swe Człowieczeństwo, i narażając się na niewysłowione zniewagi.

Rozważ, że aby ostać z nami, dokonywa Pan cięgle wielkich cudów, tak że Przenajświętszy Sakrament jest iście cudem cudów.

Rozważ, że Pan Jezus ustanowił ten Sakrament w przededniu swej śmierci, bez względu na straszną niewdzięczność ludzką, a ustanowił w tym celu, by po pierwsze na naszych ołtarzach ponawiać w sposób bezkrwawy Ofiarę krzyżową i dać nam Ofiarę jedyną, najwyższą, najświętszą, najkorzystniejszą, prze którą możemy godnie składać Bogu nasze uwielbienia, hołdy, dziękczynienia, przebłagania i prośby, po drugie, aby przebywając w naszych świątyniach we dnie i w nocy i tylko odbierać od nas hołdy, ale obsypywać nas darami, wreszcie aby wchodzić do naszych dusz jako pokarm niebieski, a przez to te dusze umacniać, uświęcać, jednoczyć je ze Sobą i przemieniać w Siebie.

W Przenajświętszym Sakramencie jest zatem obecne i bije niewypowiedzianą miłością Serce naszego Kapłana, naszego Przyjaciela i naszego Ojca; któżby więc nie rwał się do tego Serca?

Tymczasem jakże haniebnie odpłacają się ludzie za tę miłość!

Patrz, jak straszne zniewagi ponosiło, i ponosi. Boskie Serce w tej Tajemnicy, i to nie tylko od pogan, Żydów i heretyków, ale także od złych katolików. Nie mówimy o niedowiarkach, bluźnierczych i złorzeczących, al. iluż to pośród nas samych wierzących zaniedbuje Mszę świętą w niedzielę i święta albo jej słucha bez uwagi i uszanowania. Iluż to całymi tygodniami lub miesiącami zapomina o Panu utajonym; a gdy czasem przyjdą przed Jego przybytek, stoją tam bez myśli, bez czucia albo nawet z myślami i uczuciami ziemskimi, niskimi, niegodnymi. Iluż to, zwłaszcza w miastach, opuszcza Komunię świętą wielkanocną, albo przyjmuje Pana ozięble, czasem nawet świętokradzko.

Toteż nie dziw, że z głębi Przybytków sakramentalnych słychać nieraz tę skargę:

„Dokądże będę z wami?

Dokąd cierpieć za was będę?”.

O, nie dozwól, aby Pan skarżył się i na ciebie; toteż módl się i staraj się o to, aby codziennie słuchać Mszy świętej, codzienne nawiedzania Przenajświętszego Sakramentu, częste i godne przyjmowanie Komunii święte, pobożne uczestnictwo w publicznych procesjach i w odprowadzaniu Wiatyku świętego; słowem, każdy taki akt, będący w związku z ta Tajemnicą, był przedmiotem Twego gorącego pragnienia.

Chcąc zadośćuczynić miłości Najświętszego Serca Jezusowego za liczne, niestety zniewagi niewdzięczności, ofiaruj Mu nierzadko czy to Mszę świętą wynagradzającą, czy Komunię świętą wynagradzającą, czy też Adorację wynagradzającą.

 

Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego według objawień danych św. Małgorzacie Marii i żywot tejże świętej; Św. bp Józef Sebastian Pelczar; Wydawnictwo Świętego Biskupa Józefa Sebastiana Pelczara, Rzeszów 2017.

Tradycja

Często nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy wielkimi beneficjentami tradycji, bo to tradycja nas identyfikuje jako ludzi, jako społeczeństwo i naród.

Wielu z nas zapytanych czy zna jakąś tradycję odpowiedziałoby twierdząco. I chociaż niekoniecznie wszyscy pytani znaliby definicję tradycji, to każdy potrafiłby jakąś wymienić.  Dla jednych byłyby to tradycje narodowe, dla innych religijne, a jeszcze innych rodzinne. Każdy jednak mówiąc o tradycji przywoływałby w pamięci przeszłość, bo powszechne rozumienie tradycji wiąże ją z historią.

Procesja Bożego Ciała w małym miasteczku. Michał Elwiro Andriolli.

Można zadać pytanie, co zasługuje na to by stać się tradycją? Nie ma jednak na to prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Może to być coś ważnego, albo coś, co wydobywane z zakamarków pamięci wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Może to być zdarzenie, spotkanie a może to być smak czy zapach jakiejś potrawy, która przygotowywana przez kogoś nam bliskiego i podawana w określonych okolicznościach zapada w naszą pamięć. Jest to coś,  co przenosi nas w przeszłość . Jeśli nasze uczucia  towarzyszące temu zdarzeniu są silne, to pragniemy wracać do tych wrażeń starając się je odtwarzać w nowej rzeczywistości, aby przez powtarzalność nadawać im sens istnienia w naszym życiu.

Tak często sami zaczynamy tworzyć nasze własne, małe tradycje: organizujemy spotkania bliskich nam osób w konkretnym czasie, przygotowujemy specjalne potrawy tylko na te okazje, wykonujemy ozdoby mieszkania lub stołu, albo przygotowujemy niespodzianki. Okazuje się, że w tym zabieganiu, pośpiesznym życiu, nieustannym potwierdzaniu własnej wartości, w życiu pełnym zadań i rywalizacji potrzebujemy punktów odniesienia dla naszych działań, potrzebujemy wiedzy kim jesteśmy. Bez tej wiedzy wkrada się do naszego życia chaos. Potrzebujemy pielęgnowania pamięci o naszych bliskich, niejednokrotnie wielkich bohaterach, o których dowiadujemy się często bardzo późno. Potrzebujemy rodzinnych spotkań, bo to rodzinne tradycje pokazują siłę naszych rodzin. Czasem trudne koleje ich losów dają nam przykład męstwa, honoru i patriotyzmu, kształtują naszą wrażliwość i uczą mądrości.

Zwyczaje przekazywane z pokolenia na pokolenie umieszczają nas w historii zdarzeń. Podobnie też, kultywowane tradycje szkół, do których uczęszczamy wpisują się w naszą kulturę osobistą. To tradycje inicjowane przez naszych przodków uczą nas historii naszego narodu i kraju, uczą nas patriotyzmu. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy wielkimi beneficjentami tradycji, bo to tradycja nas identyfikuje jako ludzi, jako społeczeństwo i naród. Obowiązkiem więc jest pamięć o naszych przodkach, ale też obowiązkiem jest tworzenie nowych tradycji, aby wracając do wydarzeń minionych, bliskich naszym czasom, zachowywać je dla przyszłych pokoleń. Wychowywani w różnych rodzinach czy wspólnotach przejmujemy ich sposób przeżywania świąt narodowych, regionalnych, religijnych czy rodzinnych, często te rodzinne ubogacając czymś nowym. Każde z tych świąt ma swoją tradycję, każde wprowadza do naszego życia inną atmosferę. Różnorodność  tradycji ubogaca nasze życie pod każdym względem, jest też naszą wizytówką w świecie. Niektóre też tradycje przenosimy na grunt innych krajów.  Ozdabianie choinki i budowa żłóbka dla Małego Jezusa zawędrowały za przyczyną Papieża Jana Pawła II do Rzymu i stały się we Włoszech tradycją. I chociaż Jan Paweł II odszedł wiele lat temu – tradycja jest nadal kultywowana. Mamy też przykład tradycji Orszaku Trzech Króli, który z roku na rok jest coraz bardziej popularny i z zaangażowaniem wielu ludzi i całych rodzin kultywowany. Wiele też tradycji związanych z przeżywaniem świąt religijnych wyróżnia nas jako naród na tle Europy i świata. Celebracja Wigilii w Polsce ma wyjątkowy charakter. Nigdzie w świecie nie ma takiej atmosfery Świąt Bożego Narodzenia jak w Polsce, mówią o tym nie tylko osoby wierzące, ale też obojętni religijnie. To nas wyróżnia we współczesnym świecie i jednocześnie identyfikuje w pozytywnym znaczeniu. Pamiętamy też jak trudno było nam przeżyć ostatnie Święta Zmartwychwstania Pańskiego, bez święcenia palm w Niedzielę Palmową, bez osobistego uczestnictwa w Triduum Paschalnym, bez święcenia pokarmów i rodzinnych spotkań.  Alienacja fizyczna i duchowa. Każdy kto wcześniej przeżywał duchowo  te Święta – teraz czuł pustkę i smutek. Wystarczy przywołać tamtą atmosferę, aby pojąć znaczenie i wartość tradycji, tak w życiu osobistym, religijnym jak i społecznym. Chociaż nowe technologie cyfrowe przyszły nam z pomocą transmitując w TV Msze Św. i nabożeństwa, funkcjonujące bez zarzutu media społeczne dawały możliwość kontaktów z bliskimi – to były to tylko spotkania wirtualne, bez wyczuwalnej ciepłej atmosfery, bez uścisku rąk czy pocałunku. Niby wszystko było podobnie a jednak inaczej, bo sposób kultywowania tradycji został  zmieniony – na czas pandemii. Dbajmy więc o tradycje, nie żałujmy własnego czasu i zaangażowania w jej kultywowanie, bo to jest też wyrazem naszego człowieczeństwa.

Elżbieta K.

O wytrwałości

Gdyby ktoś, budując dom, położył fundamenty i postawił ściany, lecz nie pokrył ich dachem, na co by mu się przydała cała budowa, jeżeli nie po to, aby ponieść szkodę na majątku, i stałby się powodem ludzkiego śmiechu. Na co się również przyda, gdy ktoś zaczął żyć po Bożemu, ale potem przestał, jeżeli nie na to, że wielką szkodę ponosi na duszy i staje się pośmiewiskiem aniołów i ludzi. Jak więc w każdej sprawie, tak również w tej, potrzebna jest wytrwałość. U chrześcijan – mówi św. Hieronim – nie patrzy się na początek, ale na koniec. Wszak św. Paweł źle zaczął, ale dobrze skończył; Judasz natomiast dobrze zaczął, ale źle skończył, a ten fakt, że był apostołem, obciążył go dodatkowo.

Św. bp J.S.Pelczar

Bez wytrwałość nie można się zbawić, bo sam Zbawiciel zapewnia, że tylko ten, kto wytrwa do końca, będzie zbawiony (por. Mt 10,22), i przez swego ucznia przyrzeka: Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia (Ap 2, 10). Chociaż inne cnoty wysługują koronę, tylko sama wytrwałość bywa koronowana. Bez niej nie można nabyć żadnej cnoty, tym bardziej doskonałości. Kto bowiem chce nabyć cnoty, powinien bezustannie walczyć i pracować, jeżeli zaś ustaje, wnet przeciwna namiętność podnosi głowę i pociąga na drogę występku. Nie wystarczą tutaj przelotne chęci ani chwilowe wysiłki, nie wystarczy praca kilku lub kilkunastu lat, ale konieczna jest praca całego życia, aż do ostatniego tchnienia. Jak bowiem w wyścigach nie ten zdobywa wieniec, który do biegu przystąpił, lecz ten, kto dobiegł do mety, tak w życiu duchowym nie ten otrzymuje wieniec świętości i chwały wiecznej, kto dobrze zaczął, ale ten, dobrze skończył.

Niestety, taka wytrwałość jest trudna i rzadka. Jest ona trudna, bo ciągła walka osłabia, praca męczy, jednostajność, nuży, zawody zrażają. Wytrwałość jest rzadka, bo mało jest dusz, które by się nie zachwiały lub zniechęciły. Niektóre wychodzą wprawdzie z Egiptu świata, by się udać do Kanaan doskonałości, lecz zrażone trudami podróży wracają znowu do kraju niewoli. Inne wyruszają w tę drogę i z początku biegną żwawo, lecz potem stają się leniwe, a w końcu ustają, bo wzięły nad nimi górę małoduszność i niestałość woli. Ich życie da się porównać do owego posągu Nabuchodonozora, którego głowa ramiona i piersi są ze srebra, biodra z miedzi, golenie z żelaza, a nogi z gliny (por. Dn 2. 32-33). Ich uczyni są początkowo doskonałe jak złoto, a potem tracą coraz więcej na wartości, aż wreszcie stają się gliną i błotem. Ja smutne są następstwa podobnej niewierności, trudno wyrazić. Zaiste lepiej by było owym duszom, gdyby nawet drogo Bożej nie znały, bo przynajmniej nie ponosiłyby przez Bogiem odpowiedzialności, że zmarnowały Jego łaski. Zwykle też spotyka je dotkliwa kara, czasem nawet zupełna zguba. Czyż mam przypomnieć smutny koniec jednego z czterdziestu męczenników? Czterdziestu wrzucono do zamarzniętego jeziora i każdego czekała korona. Wszyscy wytrwali, jeden tylko wyskoczył z wody, aby uratować kilka chwil marnego życia. Lecz nieszczęsny nie uratował życia i utracił koronę. Podobnie dwaj kapłani, towarzysze męczennika japońskiego, bł. Karola Spinoli SJ, wytrzymawszy trzyletnie bardzo ciężkie więzienie i przez wiele godzin palenie na wolnym ogniu, wyrzekli się na koniec zwycięstwa i Boga, a wzgardzeni przez samych katów i wrzuceni w ogień umarli jako zdrajcy, zamiast umrzeć jak męczennicy. O, któż nie zadrży, widząc, że jeden tylko krok dzieli go od przepaści!

Jeśli chcesz uniknąć podobnego losu, staraj się wytrwać na drodze Bożej. A jak nabyć wytrwałości?

Wytrwałości nie można wysłużyć, bo ona jest darem, a nie zapłatą. Można jednak wybłagać u Boga, który pewnych darów użycza bez prośby, jak początek wiary, inne zaś tylko proszącym, jak dar wytrwania aż do końca. A więc proś o nią gorąco i ustawicznie, proś przez zasługi Pana Jezusa, proś z wielką pokorą i ufnością. Wytrwałość, według orzeczenia Sobory Trydenckiego, jest łaską „łaską osobliwą”, to jest nie tylko łaską pojedynczą i chwilowo działającą, ale całym łańcuchem łask, bądź zewnętrznych, które duszę oświecają, poruszają i umacniają. Otóż do tego łańcucha łask staraj się dołączyć łańcuch modlitw i nie puszczaj się tego łańcucha, inaczej przerwiesz łańcuch łask i nie dostaniesz się do nieba. Szczególnie módl się do Najświętszej Panny, by cię trzymała w objęciach swej macierzyńskiej opieki, bo jak dziecko nie może żyć bez mleka matki, tak dusza nie może wytrwać w łasce bez miłosierdzia Maryi. Ona jest furtą, przez którą wchodzimy do świątyni doskonałości i do górnego Syjonu.

Z modlitwą łącz nieustanną pracę, bez której wytrwałość jest niemożliwa. Najwięcej dusz ginie, bo chciałyby, aby cnota nie wymagała żadnej ofiary. Pragną być pokorne bez upokarzania się, cierpliwe bez cierpienia, posłuszne bez poddania swej woli, umartwione bez zaparcia się; lecz tak być nie może. Jeżeli bowiem dobra ziemskie tyle wymagają od nas trudu, czyż niesłusznie, aby dla osiągnięcia dóbr duchowych nierównie większe ponosić ofiary? A więc pracuj, ile starczy sił. Pracuj gorliwie, bo niebo nie jest dla leniwych. Pracuj niezmordowanie, mimo słabości lub późnego wieku, bo tak pracowali święci. Wszak czytamy, że wielu z owych starych pustelników, mając lat dziewięćdziesiąt i więcej, nie szukało ulgi w umartwieniu i pracy. Pracuj roztropnie, a więc z jednej strony staraj się wykorzenić swe wady, z drugiej utwierdzaj swe cnoty, bo cnoty nieutwierdzone, to jest nabyte pracą, niewypróbowane walką, łatwo – jak niedojrzałe owoce – ulegają zniszczeniu.

W pracy korzystaj wiernie ze wszystkich łask Bożych, jakie odbierasz, ze wszystkich środków duchowych, nie porzucaj ani nie lekceważ żadnego z nich, zwłaszcza częstej spowiedzi i Komunii świętej, wieczornego rachunku sumienia i codziennego rozmyślania. Bowiem zaniedbywanie albo byle jakie wypełnianie praktyk pobożnych wiedzie prostą drogą do oziębłości, a nieraz do porzucenia życia duchownego, jak to, niestety, dosyć często widzimy.

Bądź przy tym pokorny, a więc nie dowierzaj sobie i lękaj się siebie, jak cię upomina Apostoł: Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł (1 Kor 10, 12). Z choćbyś już jedną stopą był w niebie, jeszcze nie ustawaj w czuwaniu, aby zły duch nie uchwycił cię za drugą i nie wtrącił do piekła. Niech ci nie ujdzie z pamięci smutny upadek Salomona, Judasza, Tertuliana, Lutra i Tylku innych. Gdy będziesz pokorny, będziesz także mężny, bo męstwo płynie z pokory i ufności – małoduszność zaś z pychy i przeceniania siebie.

 

Józef Sebastian Pelczar; Życie Duchowe; t2, Wyd. Św. Stanisława BM; Kraków 2012

 

 

 

Odmawiajmy Magnificat

Dziękując Bogu za łaski, jakimi obdarzył Najświętszą Dziewicę, często odmawiajmy Magnificat, za przykładem błogosławionej Marii z Oignies, i wielu innych świętych. Jest to jedyna modlitwa i jedyne dzieło ułożone przez Najświętszą Maryję, a raczej przez Jezusa w Niej, gdyż mówił On przez Jej usta. Jest to największa ofiara uwielbienia, jaką otrzymał Bóg w prawie łaski. Z jednej strony jest to najbardziej pokorna i przepojona wdzięcznością, a z drugiej najbardziej subtelna i wzniosła pieśń: zawiera tajemnice tak wielkie i tak ukryte, że nie znają ich aniołowie. Gerson, mąż wielce pobożny i uczony, który poświęcił znaczną część życia pisaniu pełnych erudycji i pobożności traktatów o najtrudniejszych zagadnieniach, dopiero u schyłku życia z drżeniem zajął się wyjaśnianiem Magnificat, aby w ten sposób uwieńczyć swoje dzieła. W obszernej książce, którą napisał na ten temat, przytacza nam wiele wspaniałych myśli o tej pięknej i boskiej pieśni. Mówi między innymi, że Najświętsza Maryja Panna sama ją często odmawiała, zwłaszcza na dziękczynienie po komunii świętej. Uczony Benzonius, objaśniając Magnificat, wzmiankuje o wielu cudach dokonanych mocą tej modlitwy i mówi, że diabły drżą ze strachu i uciekają, słysząc te słowa Magnificat: Fecit potientiem in brachio suo, dispersit superbos mente cordis sui („Uczynił moc ramie nieswoim, rozproszył pysznych w zamysłach ich serc” Łk 1,51).

 

Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o Prawdziwym Nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny (TPN 255)