„Kolektywny Zachód” – jakie piękne samobójstwo!

Upadek CCCP (rosyjski skrót ZSRR pisany cyrylicą) po przegranej zimnej wojnie wprawił „kolektywny zachód” w stan euforii. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, żeby dalej bezczelnie okradać i chędożyć resztę planety. Co do przyczyn upadku sowietów krąży wiele teorii spiskowych, ale jedno jest pewne — gwóźdź do trumny wbił sprzedajny Gorbaczow. Tylko dlatego, że się sprzedał był tak fetowany na „kolektywnym Zachodzie” w przeciwieństwie do Putina. Putin, jak doskonale wszyscy wiedzą, to kanalia, zbrodniarz wojenny i reinkarnacja Hitlera. Tyle tytułem wstępu.

USA (i w domyśle pewne małe państewko chwilowo zlokalizowane w Palestynie), które są tak naprawdę tym „kolektywnym Zachodem”, bo reszta to zwasalizowana Europa, poczuły się na tyle silne, że ogłosiły „American Century”. Jakiś sponsorowany „myśliciel” Francis Fukuyama napisał nawet na tę okoliczność elaborat pt. „Koniec historii i ostatni człowiek” gdzie dowodził, że „Liberalna demokracja i związany z nią wolny rynek są ostateczną, lepszą formą ustrojową, lepszą niż monarchia, faszyzm czy komunizm. Miałaby ona być jednocześnie końcem historii, przez wyczerpanie się nowych projektów ustrojowych” (cytat za „Wikipedią”). Ale, że pycha zawsze kroczy przed upadkiem, sprawy potoczyły się inaczej.

Chiny, Rosja, Iran i duża liczba krajów Południa bezpośrednio kwestionują podział ról stworzony przez Waszyngton, samozwańczego scenarzystę, który systematycznie przypisuje swoim geopolitycznym konkurentom rolę przegranych, przyznając sobie rolę hegemona.

Stawka jest wysoka. Jeśli globalni aktorzy zgodzą się odgrywać przypisane im role w nowym amerykańskim scenariuszu, zachodnia oligarchia pod amerykańskim przywództwem będzie przez nadchodzące dziesięciolecia przewodniczyć sprawom światowym. Jeśli jednak aktorzy odmówią dostosowania się do tego scenariusza, utrudnią powstanie świata, o jakim marzy Waszyngton. Wybrano wyraźnie tę drugą opcję, co wyjaśnia kryzysy, które dzielą kilka regionów świata. Bo skąd nagle pojawiły się ruchy eskalacyjne na Ukrainie przeciwko Rosji, przeciwko Iranowi na Bliskim Wschodzie czy, i to jest pewnie cel najważniejszy, przeciwko Chinom w kontekście Tajwanu?

Okazuje się bowiem, że Fukuyama mylił się. To nie koniec historii, ale dopiero początek. Wyzyskiwane, grabione, gwałcone, mordowane kraje postanowiły powiedzieć dość! Przyczyn takiej zmiany sytuacji jest pewnie wiele, ale największym katalizatorem jest rosyjska operacja specjalna na Ukrainie. O przyczynach jak najbardziej legalnej i uzasadnionej operacji Rosjan pisałem wielokrotnie, więc nie mam zamiaru się powtarzać. Na potrzeby tego artykułu starczy powiedzieć, że „kolektywny Zachód” (czytaj: USA) zrobiły wszystko, żeby zmusić Rosję do interwencji. Mieli pewność, że wtedy Ukraińcy zasilani zachodnią bronią i „doradcami” szybko pokonają „zacofaną militarnie” Rosję, a dywanowe sankcje ekonomiczne rzucą ją ostatecznie na kolana. I wtedy „kolektywny Zachód” będzie mógł żerować bezkarnie na rosyjskiej padlinie.

Stało się jednak inaczej…

Rosja na polach bitew zdecydowanie wygrywa. „Piekielne sankcje” zaszkodziły przede wszystkim Europie, bo USA swoje ugrały, osłabiły Europę jako konkurenta gospodarczego. Europa, zamiast się rozwijać dzięki taniej i pewnej energii z Rosji, tak jak to się działo przez dziesięciolecia, jest zmuszona (przez USA) do zakupu gdzie indziej. Każdy to może skonstatować sam, oglądając swoje rachunki za gaz i prąd oraz ceny w sklepach, bo cena energii ma bezpośrednie przełożenie na ceny produktów. Zanim ktoś zarzuci mi „kremlowską propagandę” i nazwie mnie „onucą” niech przejrzy swoje rachunki za gaz i prąd sprzed trzech lat i porówna je z ostatnimi. Nie wiem, czy zupa gotowana na „patriotycznym” amerykańskim gazie jest smaczniejsza od tej gotowanej na wrażym „kacapskim”? Ale na to pytanie niech każdy sam sobie odpowie.

Teraz jednak mleko już się wylało, USA już dalej nie mogą udawać, że rządzą światem. Przegrywają na całej, geopolitycznej linii frontu. Do bloku BRICS ustawiła się już kolejka kilkudziesięciu państw.

A gdzie jest Polska?

Jak zwykle w czarnej d***e. Dopóki Polską nie będą rządzić Polacy, to nic się nie zmieni. Z niegdyś walecznego i dumnego Narodu zredukowano nas do masy idiotów, którym starczy kaszanka na grilla i tanie piwo.

Pozdrawiam tych nielicznych, którzy jeszcze nie zatracili instynktu samozachowawczego.

Autorstwo: SpiritoLibero

wolnemedia.net/kolektywny-zachod-jakie-piekne-samobojstwo/

Kim jest sensitivity reader?

Kim jest sensitivity reader? Jakie są jego obowiązki? Jak powstanie tego nowego zawodu świadczy o naszym współczesnym podejściu do kultury i historii?

Kim jest sensitivity reader?

Sensitivity reader może się wydawać nowością na rynku pracy, jednak do złudzenia przypomina funkcje obecne już w średniowieczu. Obowiązki w ramach tego stanowiska obejmują czytanie książek i różnego rodzaju publikacji oraz sprawdzanie ich pod kątem poprawności treści. Nie mamy jednak na myśli poprawności gramatycznej czy językowej, a raczej wyszukiwanie zwrotów i motywów budzących obecnie społeczny sprzeciw. Sensitivity reader zajmuje się poszukiwaniem wrogiego języka, treści sprzyjających wykluczaniu pewnych grup społecznych, rasizmowi oraz uprzedzeniom. Może także zwracać szczególną uwagę na triggery, przed którymi czytelnik powinien być zawsze przestrzegany. Następnie taki pracownik przesyła do autora oraz wydawcy odpowiedni raport informujący o wykrytych nieodpowiednich treściach, o zastrzeżeniach i ewentualnych sugestiach co do poprawek. Niezastosowanie się do tego typu uwag skutkować może tzw. cancellingiem, czyli cofnięciem publikacji danego materiału.

Kim jest sensitivity reader? Wymagania

W celu skutecznego wyszukiwania w tekście niedelikatnego języka i treści dyskryminujących, należy mieć w sobie szczególną wrażliwość na tego typu wpadki. Właśnie dlatego sensitive readerzy wywodzą się najczęściej z jakichś mniejszości. Najłatwiej bowiem odnosić przyswajane treści do własnej osoby: wtedy właśnie uruchamia się nasz wewnętrzny „radar”. Dodatkowym walorem jest znajomość kultur i tradycji jak największej ilości krajów i regionów. To daje lepszy wgląd w kontrolowane treści, które często zawierają błędy łatwo odbierane później przez czytelników jako obraźliwe lub mało profesjonalne. Od sensitivity readerów wymaga się zatem szerokiej wiedzy o współczesnej kulturze historii zarówno lokalnej oraz globalnej. Muszą także stale aktualizować swoje wiadomości na temat społecznie akceptowanego języka.

Kontrowersje

Sensitivity reader jest zatem czymś w rodzaju współczesnego cenzora. Zmieniły się jedynie treści uznane za zakazane. Obecnie dąży się do jak największej różnorodności kulturowej w publikacjach, inkluzywności oraz jak najbardziej neutralnego języka. Coraz częściej pojawiają się jednak próby „poprawiania” starszych wydań książek, w tym klasyki literatury. Dlaczego? Ponieważ treści akceptowalne i zupełnie normalne w przeszłości obecnie mogą zostać zrozumiane jako obraźliwe.

Piszemy nową historię?

Jest to zupełnie zrozumiałe, że z biegiem lat zmienia się akceptacja społeczna dotycząca różnych tematów, mamy do czynienia z innymi realiami politycznymi, światopoglądowymi i naukowymi. Świat nie stoi w miejscu, zatem również kryteria wydawnicze podlegają przemianom. Jednakże sensitivity reading działający wstecz wzbudza coraz większe kontrowersje. Brak poszanowania dla oryginalnych treści znanych i popularnych książek (często nagradzanych) niebezpiecznie zbliża się do prób pisania na nowo historii. Wszak to właśnie książki stanowią najlepsze świadectwo zdarzeń, myślenia i języka przeszłości. Nawet jeśli dla współczesnego czytelnika pewne zapisy będą brzmiały np. obraźliwie, nielogicznie lub rasistowsko – to nie zmienia faktu, iż kiedyś tak wyglądał świat i tak pisano.

Nowe odsłony książek

Głośnym przypadkiem modyfikacji klasyków literatury jest przypadek z tego roku, kiedy to postanowiono wydać na nowo książki Iana Fleminga. Seria o Agencie 007 z okazji 70 rocznicy premiery Casino Royale uzyska nową szatę graficzną, jednak jej treść nie zostanie niezmieniona. Uznano ją bowiem za obraźliwą w stosunku do osób czarnoskórych, przede wszystkim ze względu na język, jakim operuje Flemming. Część zwrotów postanowiono zmodyfikować, by zyskały bardziej neutralny charakter. Fani pisarza zareagowali na decyzję falą nieprzychylnych komentarzy. Według nich to zbyt wielka ingerencja w tekst i całkowity brak zrozumienia dla realiów lat, w których seria powstawała. Co więcej, nie ma już możliwości uzyskania zgody autora na jakiekolwiek zmiany w tekście. Wcześniej podobny los spotkał także książki dla dzieci autorstwa Roalda Dahla. Kolejna „w kolejce” jest Agata Christie i zmiany planowane w jej książkach wzbudzą najprawdopodobniej jeszcze większe kontrowersje.

Kim jest sensitivity reader? Znak czasu

Powstawanie takich stanowisk pracy jak sensitivity reader to świadectwo kondycji współczesnego społeczeństwa. Poprawność polityczna zaczyna przeważać nad wartością merytoryczną. Z jednej strony cenzura działa w słusznej sprawie, ponieważ zapobiega treściom obraźliwym i nawołującym do przemocy. Trudno jednak nie martwić się o wolność słowa, podczas gdy cenzorzy próbują zmieniać treści nie tylko wydawane obecnie, ale także te obecne na rynku już od dawna. Jeśli jednak uznamy, że pewne poprawki są konieczne, jak daleko może sięgać ingerencja wydawcy w korygowane materiały? Co z prawami autorskimi? Od kogo uzyskać autoryzację, jeśli autor nie żyje? Zabiegi cenzorskie stanowią także istotny element tzw. kultury cancellingu, zyskującej coraz większy wpływ na dzisiejsze media, kulturę i politykę. Pewnym niewygodnym treściom lub osobom po prostu obcina się zasięgi, tak by nie mogły docierać do szerszej publiczności. Często ma to miejsce w ramach prewencji, jednak w wielu przypadkach „kasuje się” za karę. Jedna niezręczna wypowiedź w mediach, jeden niefortunnie sformułowany materiał – i już twórca zostaje usunięty (ang. cancelled).

 

Źródło – goldenowls.pl/kim-jest-sensitivity-reader/