Owoce teologii wyzwolenia

Po soborze padło hasło „Kościoła dla ubogich”, ale ubogich rozumiano tu już wyłącznie w kategoriach społecznych i politycznych. Powiedziałbym wręcz, że w ten sposób biedni stali się jeszcze biedniejsi, bo odebrano im największy skarb, największe bogactwo, do którego mieli wcześniej dostęp – życie wieczne, łaskę, nadprzyrodzoność, Ewangelię życia wiecznego, przebaczenie grzechów, życie z Bogiem. Nowi postępowi teologowie i biskupi ograbili wręcz wiernych z tych darów. Sam mogłem to wtedy w Ameryce Łacińskiej obserwować. Podam jeden przykład.

Przyjechałem do diecezji Goias na początku 1984 roku. Był to okres szczytowego rozkwitu teologii wyzwolenia. Biskup, który mnie wyświęcił na księdza i był moim nauczycielem, Manuel Pestana – uważam go za prawdziwie świętego człowieka, niestety już zmarł – poprosił całą naszą wspólnotę kanoników regularnych o pomoc. Mówił nam, że kiedy w 1978 roku został wyświęcony na biskupa, cała jego diecezja stanowiła w sensie duchowym prawdziwą ruinę. Została zniszczona przez teologów wyzwolenia, przez księży, którzy interesowali się głównie polityką i sprawami społecznymi. Reprezentowali podejście marksistowskie, głosili całkiem nową, świecką ewangelię materializmu, w której chodziło wyłącznie o wyzwolenie z biedy materialnej. Zajmowali się tylko kwestią wyzwolenia ze struktur społecznych. Cała ich uwaga była skupiona na socjologii. Księża ci na przykład całkiem skasowali w diecezji spowiedź. Twierdzili, że ubodzy nie potrzebują żadnej spowiedzi i pokuty, bo tak czy inaczej, są uciskani przez bogatych. Jeśli już ktoś miałby się spowiadać, to wyłącznie bogaci. Nauczali, że co do zasady człowiek nie potrzebuje sakramentu spowiedzi, wyzwolił się bowiem przez swe działanie, przez podejmowanie aktywności. Jeśli robił coś dobrego i służył sprawie wyzwolenia, to już go oczyszczało z grzechów. Przez lata zatem w całej diecezji istniała jedynie spowiedź powszechna, księża nie oferowali już spowiedzi usznej. Tak samo w diecezji zlikwidowano adorację Najświętszego Sakramentu, rozwiązano seminaria, a całe życie religijne skupione było na doczesności. Zlikwidowano wszystko, co sakralne, co nadprzyrodzone. Księża nie chodzili w sutannach, zajmowali się wyłącznie problemami socjologii, związkami zawodowymi. Wszystko to widziałem na własne oczy, kiedy tam przyjechałem. Wtedy przyszedł biskup i zobaczył tę ruinę. Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było przywrócenie spowiedzi. Największy opór stawił mu wtedy wikariusz generalny. Kiedy biskup mu powiedział, żeby przyszedł do katedry słuchać spowiedzi, odpowiedział mu, że to nie jest dla niego. „Co takiego, słuchać spowiedzi? To nie dla mnie” – powiedział ten ksiądz. Na co biskup: „Od dziś już nie jest ksiądz wikariuszem generalnym”. Następnym krokiem było założenie od nowa seminarium duchownego i zaproszenie do współpracy ortodoksyjnych księży. Dlatego ksiądz biskup zwrócił się do naszego zgromadzenia kanoników regularnych, powierzając nam troskę o nowych seminarzystów. Byłem w pierwszej grupie, którą nasze zgromadzenie wysłało na pomoc. Razem ze współbraćmi, którzy już byli księżmi, przyjechaliśmy pomagać. Zostali oni profesorami w seminarium, podobnie zresztą w seminarium uczył też biskup. W ciągu siedmiu lat obserwowałem, jak z każdym rokiem diecezja odżywała, jak odzyskiwała swoje katolickie oblicze. Seminarzyści, których wykształcił biskup, mieli w sobie katolickiego ducha. Po sześciu latach studiów zostawali księżmi, chodzili w sutannach albo przynajmniej wyraźnie w koloratce. W kazaniach znowu uczyli o tym, co nadprzyrodzone, organizowali nabożeństwa, adorowali Najświętszy Sakrament, organizowali wspólne odmawianie różańca, procesje. Do katedry wróciła spowiedź.

Biskup wprowadził nawet spowiedź całodniową: od wczesnego rana do późnego wieczora w katedrze byli zawsze obecni księża spowiednicy. Sam też, kiedy już zostałem księdzem, odbywałem tam takie dyżury, pracowałem też w diecezji Anapolis. Codziennie, nieprzerwanie, od rana do wieczora stały tam kolejki penitentów. To było duże miasto, około trzystu tysięcy mieszkańców, ale widziałem twarze tych ludzi, kiedy wrócili do nich księża. Cieszyli się, tęsknili tak bardzo za tym, żeby wolno im było wyspowiadać. Jak długo okradano tych ludzi? Jak długo teologowie wyzwolenia i wcześniejsi biskupi zabierali im to, co najważniejsze? To, co oni zrobili, było dla mnie duchowym przestępstwem dokonanym przez teologów wyzwolenia na tym prostym ludzie. Pozbawiono ich przecież wszystkich tych łask, które wysłużył im na krzyżu przez swe cierpienie Chrystus. To wszystko było efektem wtargnięcia do Kościoła marksizmu za pośrednictwem teologii wyzwolenia. Podstawowa sztuczka polegała na tym, żeby uznać za biednego jedynie ubogich w sensie materialnym. Stąd też zafałszowanie w haśle „Kościół ubogich”. Ale prawdziwymi biedakami, nędzarzami wręcz, są ci, którzy nie mają łaski i życia Bożego.

 
bp Athanasius Schneider; Paweł Lisicki – „Wiosna Kościoła, która nie nadeszła”