Bizantynizm

…duch bizantynizmu, ażeby mieć tym większy wpływ, ażeby tym bardziej oszukiwać i zwodzić, a tym samym, ażeby tym bardziej odwracać uwagę od wewnętrznego udoskonalenia, przekształcił się w pewien system i przybrał koloryt doktrynerskich zasad. Głównie obrzędowe formalności postawił za cel całej działalności duchowej, zamiast życia z wiary nadprzyrodzonej i łaski, i dlatego pod tą zewnętrzną formalnością wytworzyło się zapuszczenie i zgniły rozkład w całym życiu cerkiewno-religijnym. I tutaj powtórzyło się to, co powiedział Chrystus do faryzeuszy: bizantynizm stał się grobem pobielonym, a wewnątrz pełnym martwych kości i zgnilizny.

Już wcześniej, zanim nastał całkowity podział z Kościołem Katolickim, Cerkiew Bizantyjska pokłoniła się władzy cesarskiej, bo pozwalała świeckim władcom mieszać się do czysto cerkiewnych spraw i o nich decydować, a kiedy nastało całkowite zerwanie, wtedy Cerkiew na Wschodzie stała się całkowitą niewolnicą władzy świeckiej, religijne życie wewnętrzne całkowicie zamarło, a obrzędowa formalność przybrała znaczenie niemal dogmatu, a to stało się tym łatwiej, że Cerkiew Wschodnia, poddawszy się w niewolę władzy świeckiego państwa, przyjęła u siebie także formę i sposób zarządzania świeckiego państwa, które rządzi, używając jedynie zewnętrznej siły fizycznej, a nie dba o wewnętrzne udoskonalenie podlegającym sobie świeckich. I w ten sposób Cerkiew Wschodnia, zamiast poddać się prawemu następcy św. Piotra jako Namiestnika Chrystusowego i zachować swoją siłę i dostojeństwo, wpadła w poniżającą niewolę świeckich władców. Jednym słowem, zwierzchnikiem Cerkwi na Wschodzie stał się świecki władca, wytworzył się cezaropapizm, który podobny jest do dziwadła, bo z ludzkim ciałem, a z głową zwierzęcia.

I ten bizantyjski system zniszczył człowieka wewnętrznego, wprowadził ducha świeckiego, na zewnątrz, niemal w twierdzy, obwarował się granitowym murem sztywnej i martwej obrzędowości, uniemożliwiając w ten sposób powrót i połączenie z macierzystym Kościołem Katolickim.

Z tej przyczyny wszelkie próby Kościoła Katolickiego, ażeby opamiętać i nawrócić Wschód, okazały się dotąd bez powodzenia. Były wprawdzie wypadki, gdzie Wschód szukał połączenia, ale to działo się tylko z zewnętrznych pobudek politycznych, i dlatego nawrócenie było jedynie przejściowe, znów kończyło się schizmą.

Jednym z tych wypadków, i to najznaczniejszym, był Sobór w Ferrarze i Florencji. Wtedy Grekom groziło niebezpieczeństwo do Turków i tym sposobem pokazali ochotę połączenia z Kościołem Katolickim. Jednak ich zachowanie dobitnie pokazało, że ten ich zamiar nie był szczery. Papież Eugeniusz IV dał znaczną sumę na utrzymanie Greków w czasie Soboru. Grecy przyszli prosić o pomoc przeciwko Turkom, a tymczasem ich zachowanie było pełne hardości i zarozumiałości. Chociaż wola ówczesnego cesarza greckiego była dobra, jednak i on chciał zaznaczyć swoją suwerenność, bo chciał wjechać na koniu do kaplicy na pierwsze posiedzenia Soboru i wziął bardzo za złe służbie, która mu w tym przeszkodziła. W końcu kazał zanieść się do kaplicy na tronie. Dopóki nie dano mu satysfakcji, nie chciał brać udziału w żadnym posiedzeniu. Co więcej, aby go udobruchać, musiał Papież nakazać wybić nową bramę w swoim pałacu. Tron cesarza greckiego musiał być dokładnie tak wielki i tak samo przystrojony, jak dla cesarza rzymskiego. Jeszcze większa okazała się hardość patriarchy konstantynopolitańskiego, który raczej chciał wyjechać, niż złożyć należne Papieżowi homagium, który później, ażeby uspokoić Greków, zostawił im do wyboru formę przywitania. Szesnaście posiedzeń zabrała dysputa nad „Filioqe”, a biskup Dozyteusz z Monemavasii krzyczał: „Raczej wolimy umrzeć, niż się zlatynizować”. I to działo się w czasie kiedy Grecy przyszli prosić o łaskę, kiedy państwo bizantyjskie równało się ruinie, kiedy miecz turecki uderzył prawie w bramy Konstantynopola. W końcu podpisano unię, ale na jak długo? Cesarza, który podpisał unię, przy jego powrocie tłum przyjął pokłonami, a mnisi byli tymi, którzy podjudzali publikę. Nienawiść do „Genotyków”(Złączonych) była tak wielka, że w wielu miejscowościach zabroniono im procesji chrześcijańskiej. I to wszystko musiało sprowadzić karę Bożą – i ona nadeszła. Na tronie tureckim zasiadł Mahomet II i za niego skończyła się dola Konstantynopola. Cesarz Konstantyn XII w największym niebezpieczeństwie znów zwrócił oczy do Rzymu, który pomimo wielu zawodów, wysłał swojego legata do Konstantynopola. Dnia 12 grudnia 1492 roku Legat papieski odprawił uroczystą Mszę Świętą na znak, że jedna wiara, jedna modlitwa i jedna święta ofiara łączy Wschód i Zachód. Jednak Grecy, nie widząc zachowanego swojego obrządku, jak na przykład wlewania ciepłej wody do kielicha, opuścili Sobór św. Sofii i udali się po radę do mnicha Genadiusza, który wprawdzie uchodził za świętego, ale zarazem był najbardziej zawziętym wrogiem Kościoła Katolickiego. A ten mnich zarzucił bezbożność Rzymianom i im złorzeczył. Nawet mnisi, „czyści jak aniołowie, a hardzi jak diabli”, zerwali wszelką łączność z łacinnikami, publika przeklinała „Genotyków”, marynarze pili na pohybel Papieża, i „jego niewolników”, a sam admirał Notaras oświadczył, że woli widzieć w Konstantynopolu turban Mahometa niż tiarę papieża albo kapelusz kardynalski. Całkiem podobnie, jak kiedyś krzyczeli faryzeusze, że woleli cesarza rzymskiego niż Chrystusa Króla. Przez całą zimę, ten ostatni czas do opamiętania, trwała szalona agitacja na ambonach przeciwko Genotykom, nie wolno było nawet w chwili śmierci przyjmować Wiatyku z rąk Genotyków. Sobór św. Sofii omijano jako dom bałwochwalstwa… I wyczerpało się miłosierdzie Boże. Turcy zdobyli Konstantynopol, w walce poległ ostatni cesarz grecki, a kiedy zawołanie „Allah” rozległo się na ulicach miasta, wtedy tysiące ludzi schroniło się do Soboru św. Sofii, jednak siekiery wroga wyrąbały drzwi i straszliwe wydarzenia zohydziły to miejsce święte. Tabernakulum połamano, krzyż zerwano, nakryto czapką janczarską i obnoszono z gromkim krzykiem: „Oto Bóg chrześcijan”. Przez osiem godzin trwało mordowanie i rabunek. Tak zakończyło się greckie państwo i Cerkiew na Wschodzie. Patriarcha musiał żebrać u Turków na utrzymanie, Sobór św. Sofii obrócono na turecki meczet, a jeden Grek, który przeżył ten straszliwy upadek Konstantynopola, pisał tak: „Widziałem żołnierzy ubranych w święte szaty, a inny prowadził psy na smyczy, która była zrobiona z pasa wysokiego kapłana; ten pił z kielicha, a drugi jadł z pateny; tam widziałem mniszki z wysokiego rodu, które wcześniej przeklinały Unię, a teraz znieważane stały się ofiarą dla boga Mahometa”.

Państwo Bizantyjskie upadło, a Cerkiew straciła całkiem swoje znaczenie. Pozostał tylko szumny tytuł Patriarchy Ekumenicznego, pozostała forma bez treści, Fanaron, rezydencja patriarchy w Konstantynopolu, bez żadnego wpływu. Duch Bizantyjski zdeprawował cały Wschód, sprowadziwszy rozkład życia duchowego.

Jednak on sam nie zaginął, przeniósł swoje panowanie gdzie indziej, a dokładnie do Rosji, gdzie jego panowanie doszło do pełnego rozkwitu. Tutaj cezaropapizm wykazał pełną swoją władzę. Car rosyjski przywłaszczył sobie pełną, nieograniczoną władzę nad Cerkwią, stał się jej zwierzchnikiem. Patriarchat w Moskwie zlikwidowano, natomiast ustanowiono jako najwyższą instytucję cerkiewną „Świątobliwy Synod”, którego zwierzchnikiem był świecki urzędnik, zwany „ober-prokuratorem”. Cerkiew w Rosji nie miała żadnej możności swobodnych ruchów, była uważana i używana jako polityczna ekspozytura i wypełniała jej funkcje. Mimo wielkich i kapiących złotem świątyń, życie duchowe było w staniu upadku. Państwo gnębiło sumienie poddanych, a cerkiew była bezradna, czy raczej stała na usługach państwa. Zamiast kultu religijnego, który przenikałby wnętrze duszy, było tylko przywiązanie do zewnętrznego obrzędu, które graniczyło z zabobonem. Pod zewnętrzną, powiedzieć można zabobonną religijnością, wzmagał się coraz bardziej rozkład duchowy. Fałszywy i błędny mistycyzm stworzył wiele sekt, które nie mając w państwowej cerkwi zaspokojenia duchowego, szukały go w swoich różnych wymysłach, nieraz rażących albo absurdalnych aż do dziwactwa. Również życie polityczne, społeczne stało się nieznośne. Za każdego mieszkańca miała myśleć policja państwowa i urząd państwowy, a kto by poważył się myślec inaczej, czekało go więzienie lub zesłanie na Syberię. Najwięcej więzień, i najbardziej różnorodnych, znajduje się w Rosji. Pod tym względem przewyższyła wszystkie państwa na całym świecie. Policja zaglądał w każdy zakątek domu, śledziła każdy krok mieszkańców, szpiedzy nawet w czasie pokoju pracowali bez ustanku. Stąd zrodziło się znane przekupstwo i łapownictwo, bo tylko w ten sposób można było uwolnić się od szykan policyjnych czy urzędowych. Jednym słowem, atmosfera była duszna i ciężka. I z tej przyczyny powstały dwie Rosje: jedna państwowa, a druga ukryta, podziemna. Tę ostatnią wychowywali Dostojewscy, Tołstoje, Gorkowie i inni. Tutaj, w podziemiu dojrzewały wszelkie nurty destrukcyjne, począwszy od socjalizmu, a skończywszy na anarchizmie i nihilizmie.

 

 

Błogosławiony Męczennik

Grzegorz Chomyszyn

Biskup Stanisławowski (obrządku greko-katolickiego)

„Dwa Królestwa” – Wydawnictwo AA; Kraków 2017; str 244-248