Oczami Duszy

Nasze wycieczki i nasze refleksje dotyczące świata, ludzi, zdarzeń.

Oczami Duszy

Waldemar Łysiak o sztuce współczesnej

Jakie są kardynalne cechy sztuki europejskiej? Czym się ona różni od tzw. sztuki współczesnej?

– Najlapidarniej to ujmując: różnią się one tym, że sztuka europejska – zarówno sztuka antyczna, jak i sztuka nowożytna – była sztuką w najlepszym sensie tego słowa, zaś tzw. sztuka współczesna nie jest sztuką, tylko hucpą bezczelnie określaną jako sztuka przez produkujących i lansujących ją farmazonów.

Cóś przepięknego. Autor Steve Johson

Formalne cechy sztuki europejskiej – na przykład w malarstwie światłocień i różne rodzaje perspektywy, którymi to metodami nie posługiwały się inne, pozaeuropejskie kręgi kulturowe – są tu sprawą drugorzędną.

Zarzucenie ich w końcu wieku XIX i w pierwszej połowie XX wieku wcale nie oznaczało pożegnania się ze szlachetnymi muzami, czego dowodem arcydzieła van Gogha, Chagalla i Magritteâ’a lub geniusz Picassa. Również rezygnacja z tradycyjnej figuratywności nie oznaczała degrengolady, czego dowodem, choćby w rzeźbie, twórczość Mooreâ’a lub Brancusiego. Zapaść artystyczną przyniosła dopiero druga połowa XX wieku, a zwłaszcza trzy końcowe dekady minionego tysiąclecia.

Czy można mówić o współczesnej zapaści wszystkich sztuk plastycznych?

– Widzę tu istotną różnicę między architekturą oraz grafiką, które się bronią przed upadkiem, a rzeźbą i malarstwem, które utraciły już wszelką godność artystyczną. Współczesne maniery dobrych grafików czy sztuka plakatu ostatnich dekad to ewolucyjny, naturalny etap dawnych osiągnięć. Dzisiejsze realizacje architektoniczne Franka Gehryâ’ego to sztuka budowania równie imponująca jak budownictwo gotyckie i barokowe.

Tymczasem malarstwo obecnej doby zasługuje wyłącznie na miano bohomazów, zaś rzeźba – wszelkie owe instalacje, performances i inne happeningowe wygłupy – to niesmaczny jarmark trójwymiarowych grepsów lub wulgaryzmów i doprawdy nic więcej. O pierwszeństwo biją się tu gorszące i żenujące produkty pseudoartystów bezwstydnie pozujących na artystów z prawdziwego zdarzenia. Wręczanie laurów tym grafomanom estetyki jest działalnością deprawującą, stricte szalbierczą.

Przecież sami nie wręczają sobie laurów. Bez promotorów nie robiliby karier nawet efemerycznych.

– To prawda. Bez złych mentorów, bez zdegenerowanej krytyki artystycznej i bez nazbyt tolerancyjnych szefów galerii sztuki – nie byłoby całego tego cyrku. I zapewne byłby on mniej rozpanoszony, gdyby kilkadziesiąt lat temu, kiedy ta gangrena dopiero raczkowała, znalazło się więcej krytyków diagnozujących i piętnujących chorobę. Ale stanowiliśmy mizerną mniejszość.

Kiedy w połowie lat 70. opublikowałem duży esej pod tytułem „Quo vadis ars?”, surowo rozliczający awangardę pseudoartystyczną, to chociaż drukowano go w kilkunastu językach na kilku kontynentach – był typowym wołaniem na puszczy. Przezwałem tam wspomnianą awangardę szarlatanerią, która jest patologią sztuki. Musiało minąć wiele lat, by takie głosy stały się częstsze.

Dzisiaj Jean Clair, dyrektor dwóch wielkich francuskich muzeów sztuki współczesnej, biadoli poniewczasie: Dzisiejsza awangarda jest destrukcją. Destrukcją potencjału gromadzonego przez stulecia. Obecne szkoły artystyczne pełne są belfrów przekazujących kult pustki estetycznej, a świat pełen jest pseudoartystów, dla których wszystko jest sztuką.

Identycznie się wypowiada znany niemiecki krytyk, Godfryd Sello: W galeriach i muzeach walają się przedmioty zwane sztuką jedynie dlatego, że znajdują się tutaj, a nie gdzie indziej. Fakt – prawidłową lokalizacją większości tych obiektów winien być śmietnik. Francuski filozof, zresztą były socjolog, Jean Baudrillard, wydał niedawno książkę pt. „Le complot de lâ’art” („Spisek sztuki”), której główna teza i konkluzja puentująca brzmi tak: Sztuka współczesna jest niczym innym, jak wielkim oszustwem – oszustwem praktykowanym na skalę masową.

To rodzi wniosek, że jedyną deską ratunku może być opór na skalę masową.

– Dokładnie tak. Przy czym musi to być masowy opór ze strony mentorów – ze strony ludzi kształtujących opinię publiczną i ludzi modelujących systemy nauczania w akademiach sztuk pięknych. Jak na razie – jest z tym krucho, aczkolwiek coraz częstsze są głosy terapeutów. Znany brazylijski poeta, eseista i krytyk, Alfonso Romano, powiedział właśnie, udzielając wywiadu „El Pais”: Trzeba dokonać przeglądu całej nowoczesnej sztuki i szybko stworzyć inne kanony. Bo dzisiaj sztuką jest wszystko, co komuś zechce się za sztukę uznać. Polityka rozliczyła się już z szarlatanerią marksizmu, a psychologia z szarlatanerią Freuda, czas więc, by sztuka zrobiła to samo w stosunku do królującej dziś pseudoawangardy. Ale nikt nie chce tego robić na serio. Ze strachu.

Jak Pan ocenia polską krytykę sztuki współczesnej?

– Błądzi ona równie głupio co zachodnia, i jest to naturalne, bo polska krytyka sztuki – każdej sztuki – zawsze była epigonalna wobec Zachodu. Zachodni krytycy sztuki, dobrze pamiętający wpadkę ich XIX-wiecznych poprzedników z niedocenieniem impresjonizmu, oklaskują wszelkie wynaturzenia i dezynwoltury współczesnych mistrzów, bo wolą temu przychylnie kibicować, niż skopiować tamtą historyczną pomyłkę, dzięki czemu powstaje zamknięty krąg nonsensu: pseudoartyści licytują się tandetnymi dziwactwami, krytyka to akceptuje, galerie to wystawiają, a cielęcy dyletantyzm szerokiej publiki nie stanowi bariery społecznej dla całej tej megaszulerni artystycznej.

W Polsce trzeba było dopiero dwóch awantur wewnątrz Zachęty – jednej czysto chuligańskiej, drugiej o podłożu religijnym – by zaczęto pejoratywnie oceniać działalność Andy Rottenberg, szefowej państwowego przybytku, ale spadła na nią krytyka nie ze strony ekspertów, tylko działaczy politycznych i publicystów, gdyż nasi eksperci solidaryzują się z pseudoartystyczną wytwórczością.

Dlaczego ta już kilkudziesięcioletnia tendencja promowania i akceptowania współczesnej pseudosztuki pozostaje tak odporna na jej kontestację przez prawdziwych estetów?

– Bo szalona kariera demokracji w XX wieku dała ludziom złej woli i głupcom potężne instrumenty do manipulowania tłumem, czyli światem. Demokratyczna pseudowolność wyboru i drapowanie kiczu w szaty wielkiej sztuki – mają bardzo dużo cech pokrewnych. Skuteczność torpedowania owej chorej tendencji przez trzeźwo myślących komentatorów jest słaba, gdyż ich głosy, notabene nieliczne, są zagłuszane chórem klakierów pseudosztuki.

Większą nadzieję pokładałbym w wybuchających co pewien czas skandalach, które mają wymowę humorystyczną i jawnie kompromitują apologetów hochsztaplerskiej awangardy. W malarstwie symbolem takich wpadek, demaskujących współczesną krytykę sztuki przed szeroką publicznością, jest inicjatywa niemieckiego kolekcjonera, Bereda H. Feddersena, który we frankfurckiej galerii wystawił płótna zabazgrane przez szympansicę z Zoo, głosząc, że są to dzieła młodej japońskiej artystki, a prawdę ujawnił dopiero wówczas, gdy krytycy sztuki opublikowali entuzjastyczne recenzje tych malunków.

W rzeźbie natomiast symbolem jest heca, która miała miejsce podczas otwierania bońskiego Muzeum Sztuki Współczesnej: gromada koneserów uświetniających tę ceremonię zachwycała się dużą instalacją z rur i desek, póki nie nadbiegł dyrektor, przepraszając, że robotnicy nie zdążyli usunąć murarskiego rusztowania. Im więcej będzie takich publicznych kompromitacji farmazonów, którzy biorą pieniądze jako jurorzy sztuki – tym gremialniej współczesny szary odbiorca kultury będzie dojrzewał do zrozumienia, że pada ofiarą wielkiego humbugu.

Czy ta dzisiejsza zapaść sztuk pięknych nie jest czasem pochodną ogólniejszego zjawiska – kiepskiego stanu całej cywilizacji euroatlantyckiej? Jak Pan ocenia ten kryzys łacińskiej cywilizacji?

– Publicznie bolejąc, a w duchu klnąc. I jako taki jestem ewidentnym wnukiem Spenglera. Wszyscy, którzy frasują się z powodu degrengolady łacińskiego empireum kulturowo-cywilizacyjnego, są wnukami Spenglera, przeżuwaczami jego analiz, diagnoz oraz proroctw tyczących zmierzchu Zachodu.

Wszelako nie jestem zdeklarowanym pesymistą, bo nie wiem, czy to, co dzisiaj obserwujemy, to już dekadencja par excellence, czy tylko przejściowa bessa kultury euroatlantyckiej. Lecz wiem, że zapaść sztuki nie miałaby miejsca bez ogólnej cywilizacyjnej zapaści, to są naczynia połączone. O przyczynach można pisać całe traktaty, gdybym jednak musiał ująć to za pomocą paru słów, rzekłbym: rakiem naszej cywilizacji okazała się bezgraniczna tolerancja dla grzechu. Zdjęto hamulce i bariery, które temperowały Zło i grodziły mu wiele ścieżek. Brak zakazów dla wszelkich degeneracji i perwersji, apologia, choćby filmowo-telewizyjna, każdej zbrodni i wszelkich wybryków ekshibicjonizmu, kult głupoty, tandety i erotycznej rulety – cały ten leseferyzm niszczy rodzinę, tkankę społeczną, elementarną przyzwoitość i sprawiedliwość, ergo: dewastuje cywilizację.

Jeśli chodzi o sztuki piękne, to zabójczy dla nich wpływ nadmiernej tolerancji trafnie prorokował już kilkadziesiąt lat temu Pablo Picasso, mówiąc: Sztukę współczesną spycha do kresu przyzwolenie absolutne. Będzie to sztuka wyzbyta smaku i sensu, zero. I taką właśnie sztukę dzisiaj mamy.

Czy pokusiłby się Pan teraz o prognozę czasową dla szans wyjścia sztuk pięknych z dołu, do którego wrzucił je kult nielimitowanej tolerancji? Kiedy może nastąpić przełom?

– Pojęcia nie mam. Wychodzenie z dołu kloacznego zawsze jest bardzo trudne. Ale futurologizowanie jest jeszcze trudniejsze, wolę się powstrzymać. Pewien mogę być tylko tego, że nic się nie zmieni na lepsze, póki ludziom będzie zamykał usta animujący kontrkulturę terror politycznej poprawności. Niektórzy głoszą już, że to wręcz postkultura. Niedawno brytyjski dramaturg, Edward Bond, powiedział: Żyjemy w epoce postkultury. Wszyscy mówią co prawda o „postmodernizmie”, ale właściwym słowem jest postkultura. Dla mnie właściwszym terminem jest: barbarzyństwo. Wtórne barbarzyństwo. Oby przejściowe i krótkie.

Szymek Zychowicz 3 maja 2019

Rozmowa z Waldemarem Łysiakiem o sztuce europejskiej

Boże Narodzenie 2022 i Nowy 2023 rok

Narodzenie Jezusa przyniosło Światu nadzieję Zbawienia. Nie obawiajmy się iść za betlejemskim drogowskazem, bo to jest droga prawdy i pokoju, na której stale towarzyszy nam Jezus. Z ufnością powitajmy Nowy 2023 Rok, prosząc Jezusa aby każdemu z nas towarzyszył w jego codzienności.

Życie ludzkie nie jest już najważniejsze?

Podczas trwania pandemii na całym świecie zamykano kościoły i ograniczano dostęp do sakramentów, bo przecież „życie jest najważniejsze”. Obawiano się, że spotkania modlitewne przyczynią się do większej liczby zgonów na covid. Tymczasem teraz w obliczu wojny ukraińscy biskupi nie rezygnują z nabożeństw i podkreślają, że życie nie jest najważniejsze.

Biskup Honczaruk już po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji oświadczył: Jestem biskupem wyznaczonym na diecezję charkowsko-zaporoską i to jest moje miejsce. Jeśli mam oddać życie – nie boję się, niech zabiorą. To nie jest moja największa wartość. Moją największą wartością jest bycie w jedności z Bogiem. Oświadczam jasno i świadomie, że się tego nie boję. Chociaż istnieje wewnętrzny strach i chcę żyć. Ale w razie potrzeby jestem na to gotowy i proszę Boga o siłę i moc na ten moment. Dlatego tu zostaję. Będę tu do końca, na ile pozwoli mi Bóg. Jestem również gotów służyć Sakramentami wszystkim, którzy tego potrzebują. Jeśli trzeba się wyspowiadać, wyspowiadam każdego, kto przyjdzie.

To jest oczywiście prawdziwie katolicka postawa, ale mogliśmy się od niej odzwyczaić przez covid, postawę naszych pasterzy, także w Polsce i przez papieża Franciszka. Odmawianie sakramentów ciężko chorym i umierającym, nietowarzyszenie w pogrzebach, ograniczanie dostępu do kultu katolikom to była codzienność także nad Wisłą. Sam znam wypadek, kiedy ksiądz wziął pieniądze za pogrzeb, a następnie nie przyszedł na cmentarz, bo się przestraszył. Kobieta zmarła bowiem na covid i chociaż była w zamkniętej trumnie, nie chciał ryzykować.

Jak zupełnie inna jest postawa biskupów i zwykłych kapłanów, także misjonarzy, którzy zostali na Ukrainie ze swoimi wiernymi. 1 marca poranną Mszę w katedrze Wniebowzięcia NMP w Charkowie przerwał rosyjski ostrzał rakietowy. Czy kierując się logiką ostatnich dwóch lat, nie należałoby powiedzieć, że ksiądz, który odprawiał Mszę, był skrajnie nieodpowiedzialny, narażając życie swoich i swoich wiernych? Trzeba na to stanowczo odpowiedzieć, że nie. Jak powiedział bowiem biskup Honczaruk, najważniejsza jest jedność z Bogiem, a nie utrzymanie się przy życiu za wszelką cenę.

W tym kontekście jednak postępowanie hierarchów na Zachodzie w obliczu „pandemii” wygląda na zdradę Boga, tchórzostwo i kierowanie się jedynie względem na decyzje władz państwowych i własną wygodę. Nic nie usprawiedliwia pozostawienie wiernych samym sobie. Ukraińscy wierni mówią, że wojna to próba, z którą wyjdą silniejsi. Niestety, taką próbą był też covid, który obnażył, jak wielu wiernych i kapłanów nie wierzy już w Boga i Jego łaskę. Wszechobecny był płyn do dezynfekcji rąk w kościołach, ale tylko w nielicznych świątyniach postawiono dozowniki z wodą święconą.

Wojna na Ukrainie to także lekcja dla polskich katolików, pokazująca, że to, co nam wmawiano od dwóch lat, a mianowicie, że życie jest najważniejsze, jest kłamstwem. Są wartości, dla których życie można i trzeba narażać. Jest przede wszystkim Bóg, dla którego życie warto poświęcić. Gdyby życie było najważniejsze, Jezus nie umarłby na krzyżu, ale w porę by uciekł. Biskup Honczaruk mówi, że wyspowiada każdego, kto przyjdzie. Na Zachodzie, w takich krajach jak Włochy, kościoły były otwarte, ale nie było w nich kapłanów. Często spowiedź była niemożliwa. A przecież tam ryzyko śmierci było wielokrotnie mniejsze niż w przypadku wojny na Ukrainie. Jeśli nawet uznamy, że istniało, to przecież kapłan powinien je wziąć na siebie, tak jak bierze je na siebie lekarz, idąc do chorych (choć wiemy, że w Polsce lekarze ogłosili, że nie będą przyjmować chorych na kowid, co jest złamaniem przysięgi Hipokratesa).

Dobrze by było, gdybyśmy nie zapomnieli, kto zafundował nam piekło obostrzeń i restrykcji. Warto jednak także podsumować to, co działo się w kościołach, którzy pasterze byli z wiernymi, a którzy ich pozostawili jak najemnicy w obliczu nacierających wilków i to powiedzmy sobie szczerze, wilków zupełnie bezzębnych.

Źródło

 

Stanowczość w wychowaniu

Należy wychowywać dzieci w pewnym rygorze i trzeba umieć poskramiać tę naturę, która zawsze przejawia skłonność do realizacji swoich upodobań, zamiast wypełniać obowiązki. W drobnych sprawach dnia codziennego można ocenić, do jakiego stopnia dziecko panuje nad sobą. Z drugiej strony, w wychowaniu też nie chodzi o to, żeby zrobić z dziecka ascetę czy spartanina, i nie w tym rzecz, żeby tresować dzieci jak zwierzęta. Otóż trzeba postępować w taki sposób, aby pomóc im należeć do Pana Jezusa, co pozwoli im powiedzieć Bogu „tak”, kiedy ich o coś poprosi, o jakieś wyrzeczenie, bo będą przyzwyczajone do okazywania Mu uległości.

Niestety zbyt często współczesne wychowanie jest godne pożałowania. Zaczęto przyzwyczajać dzieci do postaw egoistycznych, ponieważ rodzice za bardzo oddają się im na służbę i nie przyzwyczajają ich do poświęceń, nie zachęcają wystarczająco do myślenia o rodzeństwie, do myślenia o innych. Rodzice dzieciom pobłażają, są u nich na służbie, wypytują o to, czego pragną. Dziecko chce jeść, dostaje jeść. Chce pić dostaje pić. Chce wyjść na spacer, rodzice z nim wychodzą. Bez przerwy im usługują. Takie wychowanie jest absolutnie godne pożałowania. Rodzicom nie przychodzi do głowy, żeby dziecku powiedzieć: „Zrezygnuj z tego, powinieneś sobie tego odmówić”. Jeśli tylko dziecko czegoś chce, od razu to dostaje. Dzieci wychowane w ten sposób mają w życiu dorosłym wielkie problemy z myśleniem o innych ludziach, którzy są wokół nich. Myślą tylko o sobie. Nie przyjdzie im do głowy, żeby zająć się sąsiadem, kiedy na przykład jest chory, ponieważ nie nauczono ich myślenia o innych, zanim pomyślą o sobie. Dlatego dzisiaj tak wielu młodych ludzi ma poważne problemy z poświęceniem się dla innych. Nie nauczono ich odmawiania sobie czegokolwiek.

Rodzice powinni trzymać w ryzach swoje dzieci już w wieku dwóch, trzech, czterech pięciu lat. Jako chrześcijanie muszą oni wiedzieć, że ich dzieci są zranione. Noszą w sobie rany, jak każdy człowiek, pozostawione przez grzech pierworodny, tak że od razu widać kiełkujące w nich wady, egoizm, słabość.

A zatem rodzie nie powinni pobłażać wadom swoich dzieci. Nie powinni sprzyjać ich zachciankom, egoizmowi, pierwszym przejawom pychy. Nie powinni mówić o taki dziecku na przykład w ten oto sposób: „Och, jaki on zabawny, popatrzcie tylko, jaki żywy, jaki dziarski”. Tak, dziarski, bo nosi w sobie pierwsze oznaki pychy. Niedługo powiedzą, że to zaleta. Pobłażacie dziecku, pobłażacie tej wadzie, a później jego pycha stanie się jeszcze większa. Nie mówcie o nim: „Ach! ten malutki, będzie z niego rozrabiaka, zobaczycie”. Tak, piękny rozrabiaka! Być może jeszcze będziecie płakać z jego powodu, kiedy utrwali swoje złe przyzwyczajenia i złe skłonności. Należy kochać w swych dzieciach to, co pochodzi od Boga, a nie od diabła, nie od grzechu, nie to, w czym przejawiają się ich złe skłonności.

 

Życie duchowe; abp Marcel Lefebvre; Wyd. Te Deum Warszawa 2020

 

Owoce teologii wyzwolenia

Po soborze padło hasło „Kościoła dla ubogich”, ale ubogich rozumiano tu już wyłącznie w kategoriach społecznych i politycznych. Powiedziałbym wręcz, że w ten sposób biedni stali się jeszcze biedniejsi, bo odebrano im największy skarb, największe bogactwo, do którego mieli wcześniej dostęp – życie wieczne, łaskę, nadprzyrodzoność, Ewangelię życia wiecznego, przebaczenie grzechów, życie z Bogiem. Nowi postępowi teologowie i biskupi ograbili wręcz wiernych z tych darów. Sam mogłem to wtedy w Ameryce Łacińskiej obserwować. Podam jeden przykład.

Przyjechałem do diecezji Goias na początku 1984 roku. Był to okres szczytowego rozkwitu teologii wyzwolenia. Biskup, który mnie wyświęcił na księdza i był moim nauczycielem, Manuel Pestana – uważam go za prawdziwie świętego człowieka, niestety już zmarł – poprosił całą naszą wspólnotę kanoników regularnych o pomoc. Mówił nam, że kiedy w 1978 roku został wyświęcony na biskupa, cała jego diecezja stanowiła w sensie duchowym prawdziwą ruinę. Została zniszczona przez teologów wyzwolenia, przez księży, którzy interesowali się głównie polityką i sprawami społecznymi. Reprezentowali podejście marksistowskie, głosili całkiem nową, świecką ewangelię materializmu, w której chodziło wyłącznie o wyzwolenie z biedy materialnej. Zajmowali się tylko kwestią wyzwolenia ze struktur społecznych. Cała ich uwaga była skupiona na socjologii. Księża ci na przykład całkiem skasowali w diecezji spowiedź. Twierdzili, że ubodzy nie potrzebują żadnej spowiedzi i pokuty, bo tak czy inaczej, są uciskani przez bogatych. Jeśli już ktoś miałby się spowiadać, to wyłącznie bogaci. Nauczali, że co do zasady człowiek nie potrzebuje sakramentu spowiedzi, wyzwolił się bowiem przez swe działanie, przez podejmowanie aktywności. Jeśli robił coś dobrego i służył sprawie wyzwolenia, to już go oczyszczało z grzechów. Przez lata zatem w całej diecezji istniała jedynie spowiedź powszechna, księża nie oferowali już spowiedzi usznej. Tak samo w diecezji zlikwidowano adorację Najświętszego Sakramentu, rozwiązano seminaria, a całe życie religijne skupione było na doczesności. Zlikwidowano wszystko, co sakralne, co nadprzyrodzone. Księża nie chodzili w sutannach, zajmowali się wyłącznie problemami socjologii, związkami zawodowymi. Wszystko to widziałem na własne oczy, kiedy tam przyjechałem. Wtedy przyszedł biskup i zobaczył tę ruinę. Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było przywrócenie spowiedzi. Największy opór stawił mu wtedy wikariusz generalny. Kiedy biskup mu powiedział, żeby przyszedł do katedry słuchać spowiedzi, odpowiedział mu, że to nie jest dla niego. „Co takiego, słuchać spowiedzi? To nie dla mnie” – powiedział ten ksiądz. Na co biskup: „Od dziś już nie jest ksiądz wikariuszem generalnym”. Następnym krokiem było założenie od nowa seminarium duchownego i zaproszenie do współpracy ortodoksyjnych księży. Dlatego ksiądz biskup zwrócił się do naszego zgromadzenia kanoników regularnych, powierzając nam troskę o nowych seminarzystów. Byłem w pierwszej grupie, którą nasze zgromadzenie wysłało na pomoc. Razem ze współbraćmi, którzy już byli księżmi, przyjechaliśmy pomagać. Zostali oni profesorami w seminarium, podobnie zresztą w seminarium uczył też biskup. W ciągu siedmiu lat obserwowałem, jak z każdym rokiem diecezja odżywała, jak odzyskiwała swoje katolickie oblicze. Seminarzyści, których wykształcił biskup, mieli w sobie katolickiego ducha. Po sześciu latach studiów zostawali księżmi, chodzili w sutannach albo przynajmniej wyraźnie w koloratce. W kazaniach znowu uczyli o tym, co nadprzyrodzone, organizowali nabożeństwa, adorowali Najświętszy Sakrament, organizowali wspólne odmawianie różańca, procesje. Do katedry wróciła spowiedź.

Biskup wprowadził nawet spowiedź całodniową: od wczesnego rana do późnego wieczora w katedrze byli zawsze obecni księża spowiednicy. Sam też, kiedy już zostałem księdzem, odbywałem tam takie dyżury, pracowałem też w diecezji Anapolis. Codziennie, nieprzerwanie, od rana do wieczora stały tam kolejki penitentów. To było duże miasto, około trzystu tysięcy mieszkańców, ale widziałem twarze tych ludzi, kiedy wrócili do nich księża. Cieszyli się, tęsknili tak bardzo za tym, żeby wolno im było wyspowiadać. Jak długo okradano tych ludzi? Jak długo teologowie wyzwolenia i wcześniejsi biskupi zabierali im to, co najważniejsze? To, co oni zrobili, było dla mnie duchowym przestępstwem dokonanym przez teologów wyzwolenia na tym prostym ludzie. Pozbawiono ich przecież wszystkich tych łask, które wysłużył im na krzyżu przez swe cierpienie Chrystus. To wszystko było efektem wtargnięcia do Kościoła marksizmu za pośrednictwem teologii wyzwolenia. Podstawowa sztuczka polegała na tym, żeby uznać za biednego jedynie ubogich w sensie materialnym. Stąd też zafałszowanie w haśle „Kościół ubogich”. Ale prawdziwymi biedakami, nędzarzami wręcz, są ci, którzy nie mają łaski i życia Bożego.

 
bp Athanasius Schneider; Paweł Lisicki – „Wiosna Kościoła, która nie nadeszła”
 

 

Stworzenie z niczego i teoria strun

Jako katolicy jesteśmy zobowiązani do przyjęcia i wyznawania nauczanej przez Kościół doktryny. Pośród wielu prawd zawartych w depozycie wiary jest jedna posiadająca charakter bardzo szczególny: jest to prawda o stworzeniu przez Boga całego świata dosłownie z niczego, co w języku łacińskim oddajemy terminem ex nihilo.

[…]

Zasadniczym źródłem inspiracji dla kreacjonizmu św. Tomasza z Akwinu była pochodząca z Objawienia i zawarta w Biblii nauka o stworzeniu świata przez Boga. W drugiej kolejności wymienić należy pisma Ojców Kościoła. Niezależnie od źródła samej inspiracji, argumenty za stworzeniem mają u Tomasza charakter ściśle filozoficzny, stanowiąc tym samym podstawę dla racjonalnego wyjaśnienia świata. Ten rozumowy charakter omawianej teorii stanowi bardzo istotną jej cechę, wcale nie przekreślając wartości teologicznej, polegającej na dotarciu do samego sedna objawionej prawdy dotyczącej stworzenia świata.

Na początki, przed omówieniem szczegółów Tomaszowej teorii stwarzania, warto sięgnąć do analizy samego sformułowania ex nihilo, a więc „z niczego”. W jakim sensie należy to określenie rozumieć? Według św. Tomasza poprawne ujęcie sformułowania „z niczego” uwidacznia i podkreśla dwie prawdy:

  • po pierwsze, chodzi o brak substratu uprzedniego wobec stwarzania. Gdyby bowiem do stwarzania jakiegoś bytu potrzebna była materia, to ona sama musiałaby być uprzednio stworzona – i tak musielibyśmy postępować w nieskończoność, co jest niemożliwe. Sformułowanie ex nihilo jednoznacznie więc wskazuje na to, że świat nie powstał z czegoś, co istniało wcześniej.
  • Po drugie chodzi o ukazanie występowania, zachodzącego co do natury, pierwszeństwa niebytu względem bytu. Należy to rozumieć w ten dokładnie sposób, że po nicości pojawił się byt – jednak nie w sensie chronologicznym [gdyż i czas jako taki nie istniał wcześniej].

Należy tu wspomnieć, że teoria Tomasza została sformułowana w formie negatywnej. Zatem nie jest dokładnym opisem wyłaniania się świata z „mroków niebytu”. W znacznym stopniu koncentruje się ona na tym, czym stwarzanie nie jest. Czym zatem nie jest? Przede wszystkim stwarzanie nie jest ruchem w sensie metafizycznym – to znaczy nie jest ruchem ani zmianą. Zatem stwarzanie nie polega ani na przemianie jednej rzeczy w drugą, ani też na powstawaniu czegoś z jakiejś innej rzeczy. Dlaczego? Wnioski te wynikają z trzech różnych powodów.

Po pierwsze zauważmy, że w stwarzaniu z niczego brakuje substratu. Tym samym brakuje „punktu startowego”, którym – jak już wiemy – nicość być nie może. Św. Tomasz pisze o tym tak:

[…] zaiste to, co jest stworzone, nie jest uczynione przez ruch czy przez zmianę; co bowiem jest uczynione przez ruch lub zmianę, uczynione jest z czegoś uprzednio istniejącego: zachodzi to w stworzeniach partykularnych niektórych bytów; nie może jednak zachodzić w tworzeniu całego bytu przez powszechną przyczynę wszystkich bytów, którą jest Bóg. A więc Bóg, stwarzając, tworzy rzeczy w wykluczeniem ruchu.

 

Po drugie Tomasz zaznacza, że punkty krańcowe ruchu (czyli zmiany) muszą zawsze należeć do tego samego porządku, co sam ten ruch. To jednak nie może być spełnione w przypadku stwarzania. Stwórca bowiem jako byt będący czystym istnieniem oraz stworzeniem, istniejące tylko dzięki udzielonemu mu istnieniu, w sposób bardzo wyraźny należą do różnych porządków bytowania.

Po trzecie zaś, gdyby stwarzanie rozpatrywać jako rodzaj zmiany to należałoby wyróżnić w nim moment wcześniejszy i późniejszy, a więc „przez” i „teraz”. Tego jednak również nie możemy przypisać stworzeniu, ponieważ z analizy dokonanej przez Tomasza wynika, że ma ono charakter momentalny, co wynika zarówno z braku materii w stwarzaniu jak i doskonałości Stwórcy.

Tak więc stwarzanie rozpatrywane w sensie ścisłym nie może być żadnego rodzaju zmianą – choć w sensie metaforycznym może tak być wyobrażane i opisywane.

Spróbujemy teraz odpowiedzieć na pytanie, czym jest w takim razie stwarzanie według św. Tomasza. Dwa sformułowania są tu zasadnicze. Pierwszym z nich jest termin productio, którego Akwinata użył w zastępstwie powszechnie używanego w tamtych czasach w kontekście dzieła stwórczego słowa creatio, które przed Tomaszem było wielokrotnie używane w kontekście sugerującym bardziej proces porządkowania niż stwarzania w sensie ścisłym. Czasownik producere pochodzi od pro-ducere, a w dosłownym tłumaczeniu znaczy tyle co „w-prowadzać”. Ponieważ zaś stwarzanie nie należy do przemian w sensie ścisłym, dlatego jednym z nielicznym adekwatnych określeń jest właśnie „wprowadzanie do istnienia”. Tak więc według św. Tomasza stwarzanie jest po prostu spowodowanie istnienia „całej substancji rzeczy”: tota substantia rei In esse producitur.

Skoro zaś stwarzania nie można w sensie ścisłym zaliczyć do zmiany jakiegokolwiek rodzaju to zostaje – jak przytomnie uważa Tomasz – już tylko jedna, jedyna możliwość! Otóż stwarzanie posiadać musi charakter relacyjny polegający na zależności stworzonego bytu od swego Stwórcy, będąc po prostu „ukonstytuowaniem zależności istnienia stworzonego od jego źródła”: ipsa dependenta esse creati ad principium. Wyrażenie to stanowi właśnie to drugie, raczej niezbyt znane szerszemu ogółowi, określenie aktu stwarzania. Jak się zresztą okazuje, kryje ono w sobie wielką głębię teologiczną.

Otóż to relacyjne pojęcie stwarzania ma charakter zależności w istnieniu, zachodzącej pomiędzy Bogiem a światem stworzonym. Przy czym zależność ta pozostaje ze względu na naturę Absolutu niesymetryczna: świat jest całkowicie zależny od Stwórcy i to dosłownie we wszystkim, podczas gdy Bóg jest całkowicie od niego niezależny.

Za Ks. Piotr Dzierżak „Doktryna stworzenia z niczego – creatio ex nihilo u św. Tomasza (i nie tylko)”; Zawsze Wierni nr4(215)

 

Nowe spojrzenie na wszechświat. To nie atom jest podstawowym budulcem materii ale struny energii. „Teoria strun zakłada, że gdyby człowiek potrafił zajrzeć daleko w głąb cząstki elementarnej – obojętne czy rozważamy elektron, neutrino, kwark, gluon czy foton – ujrzałby maleńki, nieprzerwanie wibrujący kosmyk energii. Wszystko w swej istocie jest więc złożone z tego samego budulca: od DNA w naszym ciele, przez wodór w gwiazdach, aż po same nośniki oddziaływań i pola kwantowe. Skąd więc cała kosmiczna różnorodność? Klucz stanowi podstawowa właściwość strun – ich drgania – wieczne konwulsje wymuszane przez Wernera Heisenberga i jego zasadę nieoznaczoności. Tę samą, która wywołuje nieustanne fluktuacje kwantowe i zabrania subatomowym tworom posiadania jednocześnie określonego pędu i położenia. Struna w cząstce, niczym struna gitary, zależnie od szarpnięcia zmienia ton, przyjmując tym samym określone właściwości.”

https://www.kwantowo.pl/2018/01/12/kosmiczna-symfonia-cz-3-teoria-strun/

 

Według św. Tomasza, Bóg stwarzający nasz cały wszechświat uczynił go z relacji między Sobą a stworzoną materią. Teoria strun przybliża się do teorii zaproponowanej przez Akwinatę. Wirujące struny to nic innego jak energia, która za pośrednictwem relacji, tworzy i utrzymuje cały nasz wszechświat w stanie jaki mamy.

Mamy w pamięci znany wzór Einsteina: E = mc2, gdzie E to energia, m – masa, c – prędkość światła. Z tego wzoru wynika, że masa jest formą energii. Jaka to energia, co za energia tworzy masę? Przemyślenia św. Tomasza z Akwinu mogą być pomocne w odpowiedzi na te pytania. Jest to energia będąca wynikiem relacji Stwórcy wszechświata.

Apoftegmaty – abba Arseniusz

Abba Arseniusz, kiedy żył jeszcze w pałacu cesarskim, modlił się do Boga: „Panie, zaprowadź mnie na drogę zbawienia”. I usłyszał głos mówiący: „Arseniuszu, uciekaj od ludzi, a będziesz zbawiony”.

 

Pewien brat prosił abba Arseniusza o słowo. Starzec mu odpowiedział: „Walcz, ile tylko ci sił wystarczy, by twoja praca wewnętrzna była po myśli Bożej, a tak pokonasz wewnętrzne namiętności”.

 

Abba Daniel opowiadał o abba Arseniuszu, że kiedyś przyszedł urzędnik i przyniósł mu testament jakiegoś krewnego senatora, który zostawił mu ogromny spadek. Starzec wziął ten testament i chciał go podrzeć. Wtedy urzędnik padł mu do nóg i mówił: „Błagam cię nie drzyj go, bo głowę utną!” Odrzekła abba Arseniusz: „Ja umarłem wcześniej, a on dopiero teraz”. Odesłał więc testament i nic nie przyjął.

 

Abba Arseniusz, siedząc w celi usłyszał głos mówiący: „Chodź, pokażę ci dzieła rąk ludzkich”. Wstał więc i wyszedł, i zaprowadzano go w jakieś miejsce, gdzie zobaczył Murzyna, który rąbał drzewo i układał je w wielką wiązkę. Próbował tę wiązkę unieść, ale nie mógł: i wtedy zamiast coś z niej odjąć, znowu rąbał drzewo i jeszcze więcej do niej dokładał. Trwało to długo. Nieco dalej pokazano starcowi człowieka, który stał nad jeziorem i czerpał z niego wodę i lał ją do dziurawego naczynia, tak że woda z powrotem spływał do jeziora. A głos dalej mówił do starca: „Chodź pokażę ci jeszcze coś więcej”. I zobaczył starzec świątynię, a przed nią dwóch ludzi na koniach trzymało w poprzek belkę, stojąc jeden obok drugiego. I chcieli z nią wjechać przez bramę, ale nie mogli, ponieważ belka była ustawiona w poprzek. Żaden jednak z nich nie poniżył się do tego, żeby stanąć za towarzyszem i ustawić belkę wprost: toteż stali przed bramą. A głos mówił: „Ci tutaj to są ludzie, którzy jarzmo sprawiedliwości niosą z pychą, i nie chcą się upokorzyć, aby się poprawić i pójść pokorną drogą Chrystusową”: toteż i pozostają na zewnątrz Królestwa Bożego. Ten zaś, co rąbał drzewa, to człowiek mający wiele grzechów na sumieniu: i zamiast się nawrócić, dodaje do tych grzechów jeszcze dalsze. A ten co czerpał wodę, to człowiek, który wprawdzie spełnia dobre czyny, ale ponieważ jest w nich domieszka zła, przepada także i dobro. Toteż każdy człowiek powinien czuwać nad swymi czynami, aby się nie trudzić na próżno.

 

Kiedy abba Arseniusz miał już umierać, jego uczniowie bardzo się martwili. A on im mówił: „Jeszcze nie czas; kiedy czas przyjdzie to wam powiem. Ale pozwę was przed sąd Boga Straszliwego, jeżeli moje szczątki dacie komukolwiek”. Oni na to: „Cóż więc mamy zrobić? Pochować cię nie umiemy”. Odrzekł im starzec: „Nie umiecie nóg mi związać liną i zaciągnąć mnie w góry?” – Te zaś były ulubione powiedzenia starca: „Arseniuszu, po co tu przyszedłeś?” i „Często żałowałem mowy, ale nigdy milczenia”. A kiedy już umierał, zobaczyli uczniowie, że płacze. I zapytali: „To naprawdę i ty się boisz, ojcze?” On odrzekł: „Naprawdę, ten strach, który teraz czuję w tej tej godzinie, czułem odkąd zostałem mnichem”. I tak umarł.

 

 

Za: Apoftegmaty Ojców Pustyni – tom 1; Gerontikon.

Utrata Bożej miłości

Miłość Boża może się w nas przez całe życie pomnażać, ale też możemy ją w jednej chwili utracić. Utrata ta może nastąpić w dwojaki sposób.

Każdy, jakiegokolwiek bądź rodzaju grzech śmiertelny od razu zrywa przyjaźń z Bogiem, odchodzi też natychmiast łaska uświęcająca Ducha Świętego. Tak samo każdy śmiertelny grzech przeciw miłości, każde szczególne przestępstwo przeciw szczególnej łasce miłości, niszczy miłość. Tak na przykład niesprawiedliwy postępek, którym wyrządzamy krzywdę bliźniemu, jeśli popełniasz go z zastanowieniem albo z rozmyślną złą wolą, niszczy miłość bliźniego, a więc i miłość Boga, bo ta dwojaka miłość przychodzi i odchodzi nierozłącznie, jedna z drugą. Podobnie kiedy ktoś daje fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu albo zadaje zabójczy cios jego dobremu imieniu, także niszczy w sobie miłość Boga. Tak samo obmowa (mówienie o bliźnim bez koniecznej potrzeby zgodnie z prawdą rzeczy złych) – choćby nie doszła do rozmiarów fałszywego świadectwa, a ograniczyła się tylko do tego nicowania, kąsania, ogryzania i upartego, jakby po kawału, obrywania jego dobrej sławy – również stopniowo i powoli niszczy miłość bliźniego. Przy czym nie samo tylko osobiste dopuszczanie się obmowy powoduje taki skutek; dobrowolne godzenie się na obmowę dokonywaną przez innych – ten nienasycony, powiedziałbym świerzb uszu i ciekawość słuchania, która dla drugiego człowieka staje się pokusą do mówienia złego – także prowadzi do niego prowadzi. Słuchanie obmowy jest taką samą obmową jak obmawianie samemu.

Jeśli więc w którymkolwiek w wymienionych sposobów świadomie i dobrowolnie zgrzeszymy przeciwko miłości, z całą pewnością miłość tę utracimy. Pamiętajmy o słowach Ducha Świętego: My wiemy, że jesteśmy przeniesieni ze śmierci do życia, ponieważ miłujemy braci. Kto nie miłuje trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi brata swego, jest zabójcą: a wiecie, że żaden zabójca nie ma życia wiecznego w sobie trwającego. Jeśliby kto rzekł: miłuje Boga, a brata swego nienawidził, kłamcą jest; bo kto nie miłuje brata swego, którego widzi, jakże może miłować Boga, którego nie widzi? (1 J 3, 14-15; 4, 20).

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Tradycja

Często nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy wielkimi beneficjentami tradycji, bo to tradycja nas identyfikuje jako ludzi, jako społeczeństwo i naród.

Wielu z nas zapytanych czy zna jakąś tradycję odpowiedziałoby twierdząco. I chociaż niekoniecznie wszyscy pytani znaliby definicję tradycji, to każdy potrafiłby jakąś wymienić.  Dla jednych byłyby to tradycje narodowe, dla innych religijne, a jeszcze innych rodzinne. Każdy jednak mówiąc o tradycji przywoływałby w pamięci przeszłość, bo powszechne rozumienie tradycji wiąże ją z historią.

Procesja Bożego Ciała w małym miasteczku. Michał Elwiro Andriolli.

Można zadać pytanie, co zasługuje na to by stać się tradycją? Nie ma jednak na to prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Może to być coś ważnego, albo coś, co wydobywane z zakamarków pamięci wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Może to być zdarzenie, spotkanie a może to być smak czy zapach jakiejś potrawy, która przygotowywana przez kogoś nam bliskiego i podawana w określonych okolicznościach zapada w naszą pamięć. Jest to coś,  co przenosi nas w przeszłość . Jeśli nasze uczucia  towarzyszące temu zdarzeniu są silne, to pragniemy wracać do tych wrażeń starając się je odtwarzać w nowej rzeczywistości, aby przez powtarzalność nadawać im sens istnienia w naszym życiu.

Tak często sami zaczynamy tworzyć nasze własne, małe tradycje: organizujemy spotkania bliskich nam osób w konkretnym czasie, przygotowujemy specjalne potrawy tylko na te okazje, wykonujemy ozdoby mieszkania lub stołu, albo przygotowujemy niespodzianki. Okazuje się, że w tym zabieganiu, pośpiesznym życiu, nieustannym potwierdzaniu własnej wartości, w życiu pełnym zadań i rywalizacji potrzebujemy punktów odniesienia dla naszych działań, potrzebujemy wiedzy kim jesteśmy. Bez tej wiedzy wkrada się do naszego życia chaos. Potrzebujemy pielęgnowania pamięci o naszych bliskich, niejednokrotnie wielkich bohaterach, o których dowiadujemy się często bardzo późno. Potrzebujemy rodzinnych spotkań, bo to rodzinne tradycje pokazują siłę naszych rodzin. Czasem trudne koleje ich losów dają nam przykład męstwa, honoru i patriotyzmu, kształtują naszą wrażliwość i uczą mądrości.

Zwyczaje przekazywane z pokolenia na pokolenie umieszczają nas w historii zdarzeń. Podobnie też, kultywowane tradycje szkół, do których uczęszczamy wpisują się w naszą kulturę osobistą. To tradycje inicjowane przez naszych przodków uczą nas historii naszego narodu i kraju, uczą nas patriotyzmu. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy wielkimi beneficjentami tradycji, bo to tradycja nas identyfikuje jako ludzi, jako społeczeństwo i naród. Obowiązkiem więc jest pamięć o naszych przodkach, ale też obowiązkiem jest tworzenie nowych tradycji, aby wracając do wydarzeń minionych, bliskich naszym czasom, zachowywać je dla przyszłych pokoleń. Wychowywani w różnych rodzinach czy wspólnotach przejmujemy ich sposób przeżywania świąt narodowych, regionalnych, religijnych czy rodzinnych, często te rodzinne ubogacając czymś nowym. Każde z tych świąt ma swoją tradycję, każde wprowadza do naszego życia inną atmosferę. Różnorodność  tradycji ubogaca nasze życie pod każdym względem, jest też naszą wizytówką w świecie. Niektóre też tradycje przenosimy na grunt innych krajów.  Ozdabianie choinki i budowa żłóbka dla Małego Jezusa zawędrowały za przyczyną Papieża Jana Pawła II do Rzymu i stały się we Włoszech tradycją. I chociaż Jan Paweł II odszedł wiele lat temu – tradycja jest nadal kultywowana. Mamy też przykład tradycji Orszaku Trzech Króli, który z roku na rok jest coraz bardziej popularny i z zaangażowaniem wielu ludzi i całych rodzin kultywowany. Wiele też tradycji związanych z przeżywaniem świąt religijnych wyróżnia nas jako naród na tle Europy i świata. Celebracja Wigilii w Polsce ma wyjątkowy charakter. Nigdzie w świecie nie ma takiej atmosfery Świąt Bożego Narodzenia jak w Polsce, mówią o tym nie tylko osoby wierzące, ale też obojętni religijnie. To nas wyróżnia we współczesnym świecie i jednocześnie identyfikuje w pozytywnym znaczeniu. Pamiętamy też jak trudno było nam przeżyć ostatnie Święta Zmartwychwstania Pańskiego, bez święcenia palm w Niedzielę Palmową, bez osobistego uczestnictwa w Triduum Paschalnym, bez święcenia pokarmów i rodzinnych spotkań.  Alienacja fizyczna i duchowa. Każdy kto wcześniej przeżywał duchowo  te Święta – teraz czuł pustkę i smutek. Wystarczy przywołać tamtą atmosferę, aby pojąć znaczenie i wartość tradycji, tak w życiu osobistym, religijnym jak i społecznym. Chociaż nowe technologie cyfrowe przyszły nam z pomocą transmitując w TV Msze Św. i nabożeństwa, funkcjonujące bez zarzutu media społeczne dawały możliwość kontaktów z bliskimi – to były to tylko spotkania wirtualne, bez wyczuwalnej ciepłej atmosfery, bez uścisku rąk czy pocałunku. Niby wszystko było podobnie a jednak inaczej, bo sposób kultywowania tradycji został  zmieniony – na czas pandemii. Dbajmy więc o tradycje, nie żałujmy własnego czasu i zaangażowania w jej kultywowanie, bo to jest też wyrazem naszego człowieczeństwa.

Elżbieta K.

Wielkanoc 2021

Arrasy z Muzeum Watykańskiego

Trudne czasy wymagają od nas wysiłku, potrzebna jest praca aby nie tracić nadziei. Aby zachować wiarę i ufność w Boże miłosierdzie potrzebne jest większe zaufanie Bogu i jego wyrokom, które nas dotykają. Niechaj tegoroczne Zmartwychwstanie pobudzi nasze zaufanie w Bożą sprawiedliwość i będzie źródłem potrzebnych łask na kolejny rok dla nas i naszych bliskich.

Życzą Grażyna i Rafał

Patron Internetu

Święty Izydor z Sewilli urodził w Kartagenie mieście w Hiszpanii nad Morzem Śródziemnym, ok. 560 roku. Rodzina jego w czasie wojen uciekła do Sewilli gdzie osiadła na stałe. Ojciec jego Sewerian pochodził ze znakomitej rodziny rzymsko-hiszpańskiej blisko powiązanej z królami wizygockimi(panującymi ówcześnie na obszarze dzisiejszej Hiszpanii). Jego dwaj starsi braci Leander i Fulgencjusz oraz siostra Florentyna są również świętymi Kościoła Katolickiego.

Św. Izydor

Izydor został wcześnie osierocony i wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat Leander który był wówczas biskupem Sewilli. Jak podaje tradycja Izydor nie przykładał się do nauki i chętnie uciekał z zajęć lekcyjnych.

W 599 roku umiera św. Leander i na stolicę biskupią zostaje wybrany Izydor.

Wspierając brata w zarządzaniu biskupstwem poznał jej potrzeby i dlatego też jedną z najważniejszych rzeczy jaką pozostawił po sobie, jest uporządkowanie spraw kościelnych. Zwracał uwagę na dyscyplinę wśród duchowieństwa, dopracował przepisy liturgiczne, i dbał o poziom wykształceni kleru i ludzi świeckich – starał się aby w każdej diecezji powstała szkoła przykatedralna(były to pierwowzory dzisiejszych seminariów duchowych jak również uniwersytetów).

Był inicjatorem i kierował dwoma synodami w Sewilli w 619 roku oraz w Toledo w 633 roku. Przyjęto na nich ułożony symbol wiary odmawiany w całej Hiszpanii oraz ujednolicono liturgię.

Przez współczesnym uznawany był za „najbardziej uczonego człowieka swoich czasów”. Uczeń jego, święty Braulion wymienia dwadzieścia dzieł napisanych przez biskupa Sewilli. Wśród nich są wykłady wiary, zwalczanie arianizmu, opisana historia Gotów i Wandalów którzy wówczas panowali w Hiszpanii. Do najważniejszego jego dzieła należą „Etymologii, czyli początków, ksiąg dwadzieścia”, De ordinare creatorum, i De natura rerum(tytuły są w języku łacińskim, gdyż na język polski dzieła te nie zostały przetłumaczone)– jest to, mówiąc dzisiejszym językiem encyklopedia wiedzy o świecie. Zebrane i uporządkowane informację których źródłami byli Ojcowie Kościoła, autorzy antyczni, oraz podręczniki z różnych dziedzin wiedzy. Są tam cytaty autorów starożytnych i wczesnochrześcijańskich, których dzieła i poglądy często znane są jedynie z tego opracowania. Etymologie zawierały w sobie informację z dziedziny siedmiu sztuk wyzwolonych jak również z wiele naukowych i para-naukowych faktów i teorii, zaczynając od Pisma Świętego poprzez przyrodoznawstwo, medycynę aż po architekturę, rolnictwo, sztukę wojenną i nawigację. Przez całe średniowiecze był to podstawowy podręcznik szkolny. Nawet w okresie Renesansu był używany i można znaleźć odwołania do jego informacji. Dzięki Izydorowi utrwaliło się przekonanie o encyklopedycznym charakterze wiedzy ludzkiej, która kumuluje się dzięki pracy poprzednich pokoleń.

Kolejnym dziełem pozostawionym przez świętego biskupa z Hiszpanii jest kronika dziejów świata doprowadzona do czasów jemu współczesnych.

Innymi utworami są zbiory sentencji oraz pisma dydaktyczne. Niestety nie zachowały się żadne kazania świętego Izydora, natomiast korespondencja przetrwała w okrojonym kształcie.

Przez cały czas swoje go urzędowania miał szeroko otwarte serce dla biednych i pokrzywdzonych. Pod koniec jego życia trudno było dostać się do jego domu w Sewilli gdyż tłumy biednych, kalek i żebraków stale przebywały w jego posiadłości.

Jednym z zadań któremu poświęcił się ze szczególną uwagą było pragnienie nawrócenia na katolicyzm ariańskich Gotów żyjących na półwyspie Iberyjskim. Dokonał przeredagowania ksiąg liturgicznych znanych dzisiaj jako ryt mozarabski.

Był fundatorem wielu klasztorów, kościołów, szkół i bibliotek.

Okoliczności śmierci były równie niezwykła jak i życie o dorobek świętego biskupa. Mając świadomość zbliżającej się śmierci, kazał zanieść się do katedry, gdzie w obecności swoich biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął szaty biskupie i założył wór pokutny, głowę posypał popiołem i odbył spowiedź publiczną. Błagał o odpuszczeni win i zaniedbań oraz prosił o modlitwę w swojej intencji. Przyjął Komunię Świętą pod dwiema postaciami, pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju i kazał zanieść się do swojego pokoju. Zmarł po 4 dniach – 4 kwietnia 636 roku w Sewilli.

Pochowany został obok św. Leandera i św. Florentyny – swojego rodzeństwa. W 1063 roku szczątki jego przeniesiono do Leonu gdzie spoczywają do dnia dzisiejszego.

Kanonizacja dokonana została formalnie 1598 roku. W roku 1722 papież Innocenty XIII ogłosił świętego Izydora Doktorem Kościoła.

Św. Izydor uznawany jest za patrona programistów i internautów, gdyż, jak się uważa, stworzył pierwszą w dziejach bazę danych, ponieważ najbardziej znane dzieło świętego – Etymologiarum libri XX seu Origines – uporządkowany zbiór wiadomości z różnych dziedzin wiedzy i życia oraz umiejętności praktycznych, ułożony został podobnie, jak współczesne bazy danych.

 

Modlitwa przed użyciem internetu

Wszechmocny i wieczny Boże, Który stworzyłeś nas na Twoje podobieństwo i poleciłeś nam szukać, przede wszystkim, tego co dobre, prawdziwe i piękne, szczególnie w Boskiej Osobie Twego Jednorodzonego Syna, Pana naszego Jezusa Chrystusa, pomóż nam, błagamy Ciebie, przez wstawiennictwo św. Izydora, biskupa i doktora, abyśmy podczas naszych wędrówek w internecie kierowali nasze ręce i oczy tylko na to, co podoba się Tobie i traktowali z miłością i cierpliwością wszystkie te osoby, które spotkamy, przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Święty Izydorze, módl się za nami!

 

TEKST BYŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W kwietniu 2020 ROKU.

Duch wolności

Nie może posiadać prawdziwego ducha wolności ten, kto Bogu nie służy w duchu wspaniałomyślności. To zaś nie jest tak trudne do rozpoznania; jeśli więc spostrzeżemy, że tej wspaniałomyślności oraz starania się o nią nam brak, możemy być nieomylnie pewni, że to coś które się ubiera w maskę wolności ducha jest w rzeczywistości czymś innym, bardzo niepożądanym. Naszym sprawdzianem więc będzie zasada, że gdzie nie ma wspaniałomyślności, tam nie ma wolności ducha. Jedno z drugim chadza w parze. A choć niekiedy na skutek wyjątkowych doświadczeń wewnętrznych może nam nasza wspaniałomyślność względem Boga nie przynieść pożądanej wolności ducha, to przecież nigdy się nie zdarzy by ta wolność zaistniała bez wspaniałomyślności.

Duch Jezusa jest duchem wolności. Niemal w przysłowie u chrześcijan weszło powiedzenie Pisma św., że gdzie duch Boży tam wolność. Gdy po raz pierwszy powiał ten duch po świecie, stał się hasłem do wyzwolenia z więzów trwogi i ciemnego zabobonu, które zaciążyły nad pogaństwem, z ucisku, zwątpień i upodlenia zmysłowego greckich i rzymskich niedowiarków, z niewoli formalizmu i pozytywnych przepisów, które przygotowały Żydów na przyjście Zbawiciela. Jest to duch wolności dlatego także, iż głosi prawo miłości. Wolność ta jest wypływem nieskończonych zasług Najświętszej Ofiary przez wzgląd na Bóstwo Chrystusowe.

Słusznie możemy stąd wnosić, że ta sama wolność winna ożywiać nasze najzażylsze stosunki z Bogiem i wyciskać swe piętno na wszystkich przejawach życia duchowego: tak też istotnie rzecz się przedstawia. Albowiem wolność chrześcijanina polega na pozbyciu się grzechu, upadlającego naszą naturę i burzącego szacunek dla własnej osoby. Grzech bowiem jest pełen przewrotności i strasznego tyraństwa nad swymi niewolnikami, nade wszystko zaś obraża Boga, nieskończenie dobrego. Wolność ta głosi wyzwolenie od plag grzechowych, jak gniew Boży, piekło i śmierć nieszczęśliwa. Przy tym jest ona oswobodzeniem od światowości, to znaczy, od kajdan przykuwających serce do rzeczy światowych, od natłoku światowych myśli, od niskich dążności i od łańcucha gorzkich rozczarowań, czekających miłośników świata. Ona kładzie kres niewoli u innych ludzi, gdyż każde prześladowanie zamienia w nową zasługę, każde oszczerstwo w słodki rys podobieństwa z Jezusem, słowem, rozpoczyna w nas dzieło, które się dokona wraz z ostatnim naszym tchnieniem, dzieło oswobodzenia od względów ludzkich. Lecz nade wszystko, oznacza ona uwolnienie od samego siebie; bo jakże mógłby wyzwoleniec Chrystusa popadać w niewolę u samego siebie? Być wolnym od małostkowości, od samolubstwa, od tajonej nikczemności, od zmory wstydu przed samym sobą – znaczy być wolnym naprawdę, tak jak nie jest wolnym nikt inny.

Jednym słowem, wolność ducha nie polega więc bynajmniej na wyzbyciu się względu na Boga ani lekkomyślności w spełnianiu obowiązków duchowych, ale jedynie na oderwaniu się od stworzeń. Wolność i to oderwanie – to jedno. Ten jest wolny, kto oderwany od stworzeń i nikt inny. Rzeczą zaś jasną jest, że do tego oderwania się konieczna jest wspaniałomyślność, gdyż wspaniałomyślność polega na oderwaniu się od stworzeń kosztem wielu wysiłków i ofiar dla miłości Stwórcy

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

Światowość i życie duchowe

Jest sprawą najwyższej wagi dostrzec, że nawet w ludziach dobrych im mniej rzetelnej wiedzy o sobie, tym silniejsza staje się twierdza światowości. W zasadzie brak im właściwej opinii na temat przywiązania to tego, co światowe, ich serca w dużej mierze słusznie się od tego odwracają i gdyby tylko mogli, woleliby rzeczy światowych unikać. Mogą, co prawda, nie być gotowi na wielkie poświęcenie na tej drodze, jednak pewne są w stanie podjąć i to im się chwali. Są oni jednak światowi, a przynajmniej skłonni do tego przez sam brak wiedzy o samych sobie. I z faktem tym po prostu trudno dyskutować. Czyż nie jest to ciągłe zgorszenie świata – ta dziwaczna mieszanina światowości, przywiązania do rzeczy doczesnych i pobożności? To połączenie tak typowe dla ludzi głęboko religijnych, że aż świat, niezbyt dokładny w analizowaniu takich kwestii, uważa ten melanż za powszechny. Bo to mamy: modlitwa i piękne stroje, jałmużny i luksusową ekstrawagancję, sakramenty i zamiłowanie do uciech stołu, pokorę i elegancję, konferencje duchowe i uwielbienie dla sławy, bale i komunie, błogosławieństwa i pozerstwo, dzieła miłosierdzia i korzystne koneksje, życie wewnętrzne i elegancki wystrój wnętrz. Wszystko to zmieszane jest i połączone w sposób tak ścisły i mylący, że moglibyśmy przez rok cały roztrząsać ten temat w kazaniach, niby ku naprawie staromodnej duchowości, a obawiam się, że ów nastawiony krytycznie świat dałby się jeszcze w swej głupocie przekonać, iż mieszanka ta ma apostolski, ewangeliczny, biblijny i jaki tam jeszcze charakter. I nie ma tu znaczenia, czy to my jesteśmy winni tego zgorszenia, czy to może świat grzeszy naiwnością, przystając na taki wizerunek. Tak czy inaczej, faktem jest, że zgorszenie ma miejsce, a przyczyna tego tkwi w braku rzetelnej wiedzy o nas samych. Światowość to niezliczona liczba dopuszczalnych drobiazgów, które prowadzą do niedopuszczalnego końca. Powodem jest tu częściowo samo ich nagromadzenie, a częściowo – władza, jaką drobiazgi mają nad naszymi uczuciami. Rzeczy, które same w sobie złe nie są, stają się złe, gdy odgradzają nas od Boga, zaś arcyzłe zaczynają być wtedy, gdy uzurpują sobie miejsce Boga w naszych sercach. Nie widzimy nic złego w każdym z osobna, pojedynczym elemencie, jaki składa się na ducha tego świata, bo nie znamy samych siebie. Nie potrafimy tym samym ocenić szkodliwego ani zresztą żadnego szczególnego skutku, który sprawia, że ta czy owa całkiem dozwolona zabawa zaczyna być akurat w naszym przypadku niewskazana lub wręcz trucicielska. Analizując przywiązanie do rzeczy światowych, musimy zając się kwestią rodzaju i kwestią stopnia. Trzeźwy sąd w obu tych sprawach jest zupełnie niemożliwy bez wiedzy o sobie samym. Słowem, sekretna władza światowości zasadza się na naszej ignorancji względem siebie samych i to nie ignorancji nieświadomej, lecz na ignorancji wynikłej ze spaczonego sumienia, które już nie przyswaja trudnej lekcji wiedzy o własnej osobie. Wszystkie zasady życia duchowego, cała dzielność ducha opierają się na autentycznej i rzetelnej wiedzy o nas samych. Pozwól tylko, by to zdanie podrążyło teraz twoją duszę, a zobaczysz, jaką przyniesie ci przemianę!

 

O samozakłamaniu; Frederick Wiliam Faber; Warszawa 2016

 

Szymon Słupnik Starszy

Szymon Słupnik urodził ok. 390 roku w Sis w na pograniczu Cylicji i Syrii – dzisiaj jest to obszar należący do Turcji, w pobliżu Antiochii Syryjskiej. Miał liczne rodzeństwa, ale wcześnie zmarli jak i jego rodzice. Pozostał tylko z bratem, zajmował się wypasaniem owiec na ojcowiźnie. W wieku trzynastu lat pod wpływem proroczego snu pozbywa się majątku i udaje się do eremitów osiadłych w Teleda koło Antiochii. W 412 roku musi opuścić mury klasztoru gdyż dla mnichów tam żyjących jego praktyki ascetyczne są zbyt radykalne. Zakonnicy klasztorze jadali co trzeci dzień, Szymon zaś pomimo zniechęcania jadał co szósty dzień. Również był przepasany sznurem z liści palmowych który z biegiem czasu werżnął się powyżej bioder w ciało młodego pustelnika. Opat nakazał mu zdjęcie tego sznura, polecił wyleczyć go a następnie wydalił z klasztoru. Przez pewien czas tułał się po górach gdzie został odnaleziony przez mnichów wysłanych przez opata z klasztoru w Teleda.

W 413 roku osiadł w miejscowości Telanissos na północny wschód od Antiochii i wiódł tam życie pustelnicze. Sława jego życia ascetycznego, jego mądrość, dobroć i prostota przyciągały tłumy.

Fragmenty kolumny św. Szymona Słupnika

Chcąc dalej prowadzić życie ascetyczne jak i pustelnicze buduje kamienny słup o wysokości ok. 3 metrów na którym umieszcza platformę o powierzchni około 4 metrów kwadratowych. Żywi się jedynie tym co dostarczy mu okoliczna ludność, a przed deszczem, wiatrem i upalnym słońcem chroni go płaszcz z kapturem. Z biegiem czasu podwyższa słup który osiąga ostatecznie wysokość około 18 metrów. Żyje w tym miejscu przez 37 lat, poszcząc, modląc się i w godzinach popołudniowych rozmawiając z coraz liczniej przybywającymi pielgrzymami. Wiele godzin spędzał na kontemplacji, co w połączeniu z surową ascezą i modlitwą skutkowało nawróceniami wielu tysięcy przybyszów z pogańskiej Arabii i Persji. W swoich naukach bronił wiary przed herezją nestorianizmu, który wówczas szerzył się wśród najwyższych władz duchowych i świeckich. Wśród słuchaczy jego nauk był również cesarz Teodozjusz z żoną Eudokią. Zachowały się listy pisane do świętej Genowefy Paryskiej. Z listów tych wyłania się, osoba bardzo wyważona, kierująca się zdrowym rozsądkiem i umiarkowaniem których to cech nie spodziewalibyśmy się po człowieku prowadzącym tak radykalne życie ascetyczne. Szymon Słupnik zmarł 2 września 459 roku. W pogrzebie brał udział patriarcha Antiochii, sześciu biskupów, gubernator cesarski oraz niezliczone rzesze wiernych. Niebawem jego ciało zostało w uroczystej procesji przeniesione do Konstantynopola.

Ruiny Bazylik św. Szymona Słupnika

Na miejscu gdzie stał słup została wybudowana w latach 474-491 świątynia do której pątnicy przybywali nawet do XVII wieku. Później świątynia ta została zniszczona. Było to ogromna budowla wzniesiona na planie krzyża greckiego o wymiarach 80 na 90 metrów. Każde z czterech ramion krzyża tworzyła osobna bazylika o trzech nawach. Bazyliki łączyły się arkadami z ośmiobocznym dziedzińcem centralnym, prawdopodobnie nakrytym od góry drewnianą kopułą. Środkowy punkt dziedzińca stanowiła kolumna św. Szymona. Główne wejście, z czterema portalami, znajdowało się w zachodnim ramieniu krzyża. Przeciwległe, wschodnie ramię miało oś lekko przekrzywioną ku północy, co symbolizowało pochylenie głowy Chrystusa Ukrzyżowanego. Niżej, u stóp wzgórza, wyrosły natomiast klasztory, ksenodochia (domy noclegowe) i inne budynki przeznaczone dla pielgrzymów.

Święty Szymon Słupnik znalazł swoich naśladowców – zwano ich słupnikami lub też z greckiego stylitami. Jednym z uczniów Szymona był Daniel Stylita żyjący w latach 409-493 mieszkający na kolumnie niedaleko Konstantynopola. W następnym stuleciu żył Szymon Słupnik zwany Młodszym (521-592/597), zwany Cudotwórcą. Wokół niego również gromadzili się uczniowie i wzgórze na którym stała kolumna św. Szymona Młodszego nosiło nazwą Góry Cudów. Jeszcze w XII wieku spotykano słupników w Ziemi Świętej. Stylici pojawili się również i na Rusi – ostatnim znanym był Serafin z Saratowa.

Wspomnienie świętego Szymona Słupnika obchodzimy w Kościele Katolickim 5 stycznia. W ikonografii przedstawiany jest zwykle na słupie a jego atrybutem jest bicz.

Modlitwa

Boże, któryś świętego Szymona Słupnika do tak cudownej pokuty powołać raczył; daj nam za jego wstawieniem się wszelkie niegodziwe ciała i zmysłów podniety za łaską Twoją poskramiać. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.

Źródła: https://xportal.pl/?p=26840

https://ruda-parafianin.pl/swi/s/szymon02.htm

https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-05d.php3

https://docplayer.pl/68482379-Poczatki-monastycyzmu-w-syrii-oraz-postac-symeona-slupnika-wedlug-historiografii-koscielnej.html

https://szlomo.org/sw-szymon-slupnik/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Symeon_S%C5%82upnik_Starszy

 

Pochwała „Pozdrowienia anielskiego”

Pisze bł. Alan z la Roche:

W kartuzji znajdującej się gdzieś w Anglii Jezus Chrystus nasz Pan raczył objawić się pewnemu pobożnemu człowiekowi, a teraz wiem, że w tym samym czasie trzem innym osobom, które wtedy spędzały noc na modlitwie, została objawiona ta sama rzecz przez św. Jana Ewangelistę, opiekuna Dziewicy Maryi i że jest to całkowicie pewne objawienie. Jego treść jest zaś następująca:

  1. Każdy ma codziennie przez piętnaście lat na cześć Najdroższej Krwi wylanej przez Pana pobożnie odmawiać piętnaście Ojcze nasz i tyleż Zdrowaś Maryja. Po tym okresie, gdy minie całe piętnaście lat – co równa się liczbie kropli Krwi wylanej przez Pana – i gdy każdą jedną kroplę w odpowiedni sposób pozdrowi, niech sprawuje kult miły Bogu i Matce Bożej
  2. W tym samym czasie (jeśli przez cały ten okres będzie wolny od grzechu śmiertelnego) będzie mógł otrzymać od Boga następujące pięć specjalnych łask. Oto one:
    1. Wykluczenie potępienia trzech dusz z jego rodziny, które umrą w tym roku; Bóg bowiem okaże im miłosierdzie, dzięki zasługom tych modlitw, święcie ofiarowanych z myślą o zasługach Krwi przelanej dla naszego odkupienia;
    2. Dzięki zasługom Krwi Pańskiej zasłuży sobie to, że nie umrze i nie straci łaski, a wolny od wszelkiej zmazy grzechu, tak jakby dopiero co wyszedł z chrzcielnicy, będzie mógł zostać przedstawiony Chrystusowi Sędziemu jako zasługujący na radość błogosławionych duchów;
    3. Dostąpi również tych samych zasług i chwały, które symbolizuje mały wieniec wawrzynowy męczenników, tak jakby sam przelał krew za Chrystusa, to zaś jako nagroda za codzienne dzielenie cierpień Chrystusa i za uczestniczenie w zasługach Jego męki;
    4. Podobnie rzecz się będzie miała z duszami zmarłych, które chce dopuścić do uczestnictwa w zasługach tych modlitw wstawienniczych; miłosierny Bóg potrafi dać błogosławiony odpoczynek tym duszom, uwolnionych od męki czyśćca;
    5. Kto rozpocznie te modlitwy z mocnym i pewnym postanowieniem odmawiania ich przez piętnaście lat i w pierwszym roku albo w jednym z następnych umrze, otrzyma przyobiecane łaski tak samo, jakby żył do końca owych piętnastu lat.
  3. Niech teraz członek bractwa różańcowego, miłośnik i zelant Twego najświętszego Imienia, Maryjo wysłucha, tych pochwał:
    1. Raduje się niebo, zdumiewa się cała ziemia;
    2. Szatan ucieka, drży piekło;
    3. Świat traci wartość, serce rozpływa się z miłości;
    4. Senność zanika, ciało słabnie;
    5. Smutek przemija, nowa radość nadchodzi;
    6. Wzrasta pobożność, rodzi się skrucha;
    7. Nadzieja rośnie, przybywa pociech;
    8. Odnawia się duch, potęguje uczucie, kiedy mówię AVE MARIA!

 

Słodycz tego błogosławionego Pozdrowienia jest tak wielka, że nie sposób jej wyrazić ludzkimi słowami, bo zawsze okazuje się wznioślejsza i głębsza. I taka jest ta modlitwa pozdrawiająca. Niewiele słów wielka tajemnica; krótka oracja, wzniosła moc. Słodsza niż miód, cenniejsza od złota; trzeba ją nieustannie przeżuwać w ustach serca i często powtarzać czystymi wargami. Jest spleciona z niewielu słowami, a rozlewa się szerokim potokiem niebiańskiej słodyczy.

 

Psałterza Jezusa i Maryi; błogosławionego Alana z la Roche.