Pokusy drobne

Miejmy się na baczności także przy błahych pokusach, które same w sobie istotnie takimi mogą być. Albowiem błahość lub ważność, to rzecz względna, nawet jeśli chodzi o sprawy duszy. Nierzadko się zdarza, iż człowiek który mężnie stawił czoła najcięższym pokusom, naraz ulega drobnym i niepozornym. Jest to rzecz zrozumiała. Ilekroć chodzi o pewne zaszczytne dzieło lub cierpienie, jakoś łatwiej nam przychodzi się zabrać do niego, gdyż skłaniają nas do tego zarówno względy przyrodzone jak i nadprzyrodzone. Miłość własna tak kocha zaszczyty, iż pójdzie ku nim nawet po cierniach, wcale tego nie czując. Ale stąd właśnie płynie wielka doniosłość rzeczy drobnych w życiu pobożnym. Natura nie widzi w nim żadnego interesu i dlatego tak bezpośrednio łączą one nas z Bogiem. Nawracanie dusz, wielkie dzieła miłosierdzia, nawiedzanie więzień, kazania, słuchanie spowiedzi, nawet zakładanie zgromadzeń zakonnych, to rzeczy stosunkowo łatwiejsze, niźli pilnowanie spełniania codziennych obowiązków, przestrzeganie drobnych przepisów, dokładna straż zmysłów, czy słowa uprzejme i skromna postawa, przypominająca wszystkim obecność Bożą. W rzeczach drobnych zyskujemy więcej chwały nadprzyrodzonej, ponieważ wymagają one większego męstwa, gdyż zmuszają do ciągłej i nieustannej czujności, a nie mają w sobie nic ponętnego. Całą więc siłę do ich spełniania wydobyć musimy z siebie samych, bo z zewnątrz nie wspomaga nas żadna pochwała czy nagroda, przy tym bohaterstwo w rzeczach drobnych polega więcej na wstrzymywaniu się niż na działaniu, nieustanny też gwałt zadaje naszej skażonej naturze.

Wierność w drobnych rzeczach wymaga znacznie większego naprężenia umysłu. Z jej strony grozi nam klęska, a mnóstwo sposobności do upadku gęstą siecią osnuwa wszystkie nasze poruszenia. Nie wolno nam żywić przywiązań czysto ziemskich, ani wyrzec słowa lekkomyślnego, ani popełnić nierozważnego kroku, ani oddawać się przyjemnością czysto zmysłowym, ani drobiny pociechy uronić w roztargnieniu, ani spocząć sercem w zmysłowych czułościach, ani wreszcie uczynić czegokolwiek z popędu miłości własnej. Dreszczem przejmują naszą naturę widok takiej doskonałości – a przecież to tylko doskonałość w rzeczach drobnych! Doskonałość rozkwitająca w pokorze i ukryciu. Bo któż zliczy wszystkie te wypadki, w których powściągasz swój język i zgłuszasz uczucie? Bóg, aby utaić nas bardziej przed okiem ludzkim i ukryć nas głębiej w swym Sercu, dopuści nawet, że mimo wszelkie starania poślizgniemy się czasem. Wówczas naprawdę umartwienie Jezusa nosimy w sobie, nieznane ludziom. Na tym właśnie polega powolne męczeństwo miłości. Jeden Bóg jest świadkiem naszego konania. Nawet sami nie uświadamiamy sobie mnóstwa wypadków, w których działamy z czystej dla Boga miłości, a tak nie ma w nas punktu zaczepienia próżna chwała ani wyniosłe i czysto ludzkie poczucie własnej sprawiedliwości.

Przez wierność w drobnych rzeczach nie tylko wysługujemy sobie większą chwałę w niebie, lecz też skuteczniej czcimy Boga. Okazujemy Mu przez nią większe pragnienie Jego chwały, gdyż w drobnych rzeczach czystsze muszą działać pobudki i żywsza wiar niż w wielkich. Rzeczy wspaniałe nieraz swą wspaniałością przysłaniają nam Boga, a w najlepszym wypadku zanieczyszczają pragnienie chwały Bożej przez próżną i czysto ludzką chęć dokonania wielkiego dzieła. Natomiast rzeczy drobne i nieznaczne, przez swą pozorną łatwość i lekceważenie u ludzi, zostawiają nas sam na sam z Bogiem wobec szarej i twardej rzeczywistości umartwienia wewnętrznego. Lecz nie tylko pragnienie, ale i faktyczne pomnażanie zewnętrznej chwały Bożej przy rzeczach drobnych bywa wydajniejsze. Do wielkich bowiem dzieł otrzymujemy obfitszą pomoc, dlatego też mniej w nich dajemy Bogu ze siebie. Hojność i słodycz łaski, oraz ów zapał, który się w nas budzi na myśl o wielkim dziele, to trzy czynniki, które zmniejszają wielkość naszego wysiłku. A właśnie ten własny wysiłek stanowi o prawdziwym przysporzeniu chwały Bożej, podobnie jak oschła modlitwa uchodzi za bardziej zasługującą od pełnej pociech.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

Papolatria

Papolatria jest fałszywą lojalnością wobec Stolicy Apostolskiej, postawą, która, nie widzi w panującym papieżu jednego z 265 następców Piotra, ale uważa go za nowego Chrystusa na ziemi, mogącego dowolnie reinterpretować, przerabiać lub odrzucać magisterium swoich poprzedników, rzekomo rozszerzając i udoskonalając w ten sposób naukę Zbawiciela.

Roberto de Mattei

Papolatria, poza faktem, że jest błędem teologicznym, jest także stanowiskiem wypaczonym pod względem psychologicznym i moralnym. Jej wyznawcami są zazwyczaj konserwatyści lub osoby z natury ugodowe, ulegające iluzji o możliwości osiągnięcia w życiu czegokolwiek wartościowego bez konieczności walki czy wysiłku. Regułą ich życia jest dostosowanie się do każdej sytuacji, podkreślanie jedynie jej plusów. Zwykli powtarzać, że wszystko jest w porządku, że nie ma potrzeby niczym się martwić. Rzeczywistość nie ma dla nich nigdy cech dramatu. Tacy ludzie nie chcą, aby ich życie przypominało dramat, bowiem to zmuszałoby ich do wzięcia na siebie odpowiedzialności, na co wcale nie mają ochoty. Ponieważ życie nierzadko obfituje w różnego rodzaju dramaty, stopniowo tracą poczucie rzeczywistości, aż po całkowite od niej oderwanie. W obliczu obecnego kryzysu w Kościele ludzie o skłonnościach ugodowych instynktownie go negują. A najskuteczniejszym sposobem na uspokojenie własnego sumienia jest twierdzenie, że papież ma zawsze rację, nawet wtedy, gdy jego wypowiedzi są sprzeczne z nauczaniem jego poprzedników czy też wewnętrznie niespójne. W tym momencie błąd w nieunikniony sposób przechodzi z poziomu psychologicznego na poziom doktrynalny i zmienia się w papolatrię, czyli postawę, zgodnie z którą papieżowi zawsze należy okazywać posłuszeństwo, niezależnie od tego, co mówi czy robi, ponieważ jest on jedynym i nieomylnym prawem wiary katolickiej.[…]

W rzeczywistości posłuszeństwo Kościołowi oznacza dla podwładnego obowiązek wypełniania nie woli przełożonego, ale woli Boga. Z tego właśnie powodu posłuszeństwo nie jest nigdy ślepe i bezwarunkowe. Posiada ograniczenia narzucane przez prawo naturalne i prawo Boże oraz Tradycję Kościoła, których papież nie jest twórcą, ale jedynie strażnikiem.

Dla wyznawców papolatrii papież nie jest wikariuszem Chrystusa na ziemi, którego obowiązkiem jest przekazywanie doktryny pozostawionej mu przez jego poprzedników, ale następcą Chrystusa, udoskonalającym doktrynę swych poprzedników i dostosowującym ją do zmieniających się czasów. Interpretacja Ewangelii podlega w ten sposób nieustannej ewolucji, ponieważ dostosowuje się do nauczania aktualnego papieża. „Żywe” Magisterium, w postaci zmieniającego się z dnia na dzień nauczania duszpasterskiego, zastępuje Magisterium odwieczne, i ma swą regula fidei w podmiocie władzy, nie zaś w przekazywanej prawdzie.

Konsekwencją papolatrii jest dążenie do kanonizowania wszystkich uprzednich papieży, tak aby w retrospekcji wszystkie ich słowa i akty rządzenia zostały uznane za „nieomylne”. Co charakterystyczne, dotyczy to jednak jedynie papieży rządzących Kościołem po Vaticanum II, a nie tych, których pontyfikaty przepadały przez nim.

 

Miłość do papiestwa a synowski opór wobec papieża w historii Kościoła; Roberto de Mattei – Wydawnictwo Key4.pl; Warszawa 2020; str: 173-175

Apoftegmaty – abba Antoni

Święty abba Antoni, kiedy mieszkał na pustyni popadł raz w zniechęcenie i wielką ciemność wewnętrzną. I powiedział do Boga: „Panie, chce się zbawić, ale mi myśli nie pozwalają: co mam robić w tym utrapieniu? Jak się zbawić?” I chwilę potem, wyszedłszy na zewnątrz, zobaczył Antoni kogoś podobnego do siebie, kto siedział i pracował, potem wstawał od pracy i modlił się, a potem znowu siadał i plótł linę, i znów wstawał do modlitwy. A był to anioł Pański, wysłany po to, by go pouczyć i umocnić. I usłyszał Antoni głos anioła: „Tak rób, a będziesz zbawiony” Gdy to usłyszał odczuł wielką radość i ufność; a robiąc tak osiągnął zbawienie.

Ten sam abba Antoni, kiedy raz rozmyślał o głębokości sądów Bożych, zapytał: „Panie, dlaczego to jedni umierają we wczesnej młodości, a inni dożywają późnej starości? Dlaczego jedni są w nędzy, a inni się bogacą? Dlaczego bogacą się źli, a dobrzy są w nędzy?” I usłyszał głos mówiący: „Antoni, pilnuj siebie samego, bo tamto wszystko to są sądy Boże i zrozumienie ich nie wyszłoby ci na dobre”.

 

Powiedział abba Antoni: „Zobaczyłem wszystkie sidła nieprzyjaciela rozpostarte na ziemi, jęknąłem więc i powiedziałem: «A któż się im wymknie?» I usłyszałem głos mówiący do mnie: «Pokora»”.

 

Pewien myśliwy, polujący na pustyni na dzikie zwierzęta zobaczył, jak abba Antoni żartuje z braćmi, i bardzo się zgorszył. Starzec więc, pragnąc go przekonać, że z braćmi trzeba postępować łagodnie, powiedział mu: „Załóż strzałę i napnij łuk” – a on tak zrobił. Starzec rzekł: „Napnij mocniej” – i on usłuchał. Starzec powtórzył: „Mocniej!” Myśliwy na to: „Jeśli napnę nad miarę, to mi łuk pęknie”. I rzekł mu starzec: „Tak jest i z pracą wewnętrzną. Jeśli ją ponad miarę napniemy, braci szybko się załamią. Trzeba więc z nimi postępować łagodnie”. Myśliwy, gdy to usłyszał, skruszył się i odszedł bardzo zbudowany postawą starca, a bracia, umocnieni, rozeszli się do siebie.

 

Za: Apoftegmaty Ojców Pustyni – tom 1; Gerontikon.

 

 

O rozpamiętywaniu dobrodziejstw Bożych

  1. Panie otwórz moje serce na Twoje prawo i naucz mnie postępować wedle Twoich nakazów. Daj mi łaskę zrozumienia Twojej woli, niech ze czcią i uwagą rozważam Twoje dobrodziejstwa, wszystkie razem i każde z osobna, abym spróbował Ci godnie za nie dziękować.
    Tak, wiem o tym i wyznaje, że nawet w najmniejszym stopniu nie potrafię Ci podziękować za Twe łaski tak, jak powinienem. Jestem na mniejszą miarę niż wszystkie okazane mi łaski, a kiedy rozmyślam o Twojej wspaniałomyślności, dusza moja wobec tego ogromu truchleje.
  2. Wszystko, co tylko mamy i w duszy, i w ciele, wszystko, co na zewnątrz, i wszystko, co w nas, wszystko, co posiadamy z rzeczy naturalnych i nadprzyrodzonych – to Twoje dobrodziejstwa, które wskazują na Ciebie, bo od ciebie najświętszego i najlepszego wszystko otrzymujemy. Chociaż jeden dostaje więcej, drugi mniej, to przecież Twoje to jest wszystko i bez Ciebie nikt nie miałby najmniejszej rzeczy.
    Ten, kto otrzymał więcej, nie może się chlubić tym jako swoją zasługą ani wynosić się nad innych, ani pogardzać mniejszymi, bo ten tylko jest większy i lepszy, kto mniej sobie przypisuje, kto pokorniej, z większym oddaniem składa Ci dzięki. A kto uważa się za najgorszego i najlichszego ze wszystkich, ten prędzej otrzyma większe rzeczy.
  3. Kto zaś mnie otrzymał, nie powinien się smucić i czuć się pokrzywdzonym ani zazdrościć bardziej obdarowanemu, ale tym usilniej zwrócić się do Ciebie, wychwalać Twoją dobroć, że tak hojnie, darmo i według swojej woli, nie przez wzgląd na osoby, rozdzielasz swoje dary.
    Wszystko pochodzi od Ciebie i dlatego we wszystkim bądź pochwalony. Ty wiesz, co masz dać komu; a dlaczego ten ma mniej, a tamten więcej, nie nasza to sprawa, ale tylko Twoja, bo Ty znasz ludzkie zasługi.
  4. Dlatego, Boże, uważam za dobrodziejstwo mieć niewiele tego, co mogłoby na zewnątrz i według ludzi uchodzić za godne sławy i chwały; tak więc kto dostrzega swoją nędzę i nicość, nie tylko nie powinien martwić się z tego powodu ani smucić, ani upadać na duchu, ale raczej czerpać z tego pociechę i radość, bo Ty, Bóg, wybrałeś sobie za przyjaciół i towarzyszy biednych, pokornych i wzgardzonych przez świat.
    Świadkami są apostołowie, których ustanowiłeś książętami nad całą ziemią. A przecież chodzili po świecie bez skargi, tak pokorni i prości, pozbawieni zawiści i chytrości, że nawet cieszyli się, iż mogą cierpieć zniewagi dla Twojego imienia, i pochylali się najczulej nad tym, czym świat się brzydzi.
  5. Ten, kto Ciebie miłuje i widzi Twoje dobrodziejstwa, z niczego nie powinien się tak cieszyć, jak z tego, że spełnia się w nim Twoja wola, a on poddaje się odwiecznemu Twemu postanowieniu; z tego powinien czerpać taką radość i otuchę, żeby pragnąć być najmniejszym, tak samo jak ktoś inny życzyłby sobie być największym.
    I tak samo pełen pokoju i zadowolenia na miejscu ostatnim, jak i na pierwszym, tak samo chętnie przyjmujący wzgardę i poniżenie, przejście przez życie bez sławy i wielkiego imienia, jak ktoś inny pragnie być czczony i wychwalany.
    Bo Twoja wola i umiłowanie Twojej chwały powinny być dla niego najważniejsze, dawać mu więcej radości i zadowolenia niż wszystkie dary, jakie otrzymał czy mógłby otrzymać.

 

O naśladowani Chrystusa; Tomasz a Kempis – Cz. III; rozdział XXII

Apoftegmaty – trzy obrazy

Abba Arseniusz opowiadał jakoby o kimś innym – ale to na pewno o niego chodziło – taką historię. Pewien starzec, siedząc w celi, usłyszał głos mówiący: „Chodź, pokażę ci dzieła ludzkie”. Wstał więc i wyszedł, i zaprowadzono go w jakieś miejsce, gdzie zobaczył murzyna, który rąbał drewno i układał je w wielką wiązkę. Próbował tę wiązkę unieść, ale nie mógł: i wtedy zamiast coś z niej odjąć, znowu rąbał drewno i jeszcze więcej do niej dokładał. Trwało to długo. Nieco dalej pokazano starcowi człowieka, który stał nad jeziorem i czerpał z niego wodę i lał ją do dziurawego naczynia, tak że woda z powrotem spływała do jeziora. A głos dalej mówił do starca: „Chodź, pokażę ci jeszcze coś więcej”. I zobaczył starzec świątynię, a przed nią dwóch ludzi na koniach trzymało w poprzek belkę, stojąc jeden obok drugiego. I chcieli z nią wjechać przez bramę, ale nie mogli, ponieważ belka była ustawiona w poprzek. Żaden jednak z nich nie poniżył się do tego, żeby stanąć za towarzyszem i ustawić belkę na wprost: toteż i stali przed bramą. A głos mówił: „Ci tutaj to są ludzie, którzy jarzmo sprawiedliwości niosą z pychą, i nie chcą się upokorzyć, aby się poprawić i pójść pokorną drogą Chrystusową (Mt 5,20; 11,29n): toteż i pozostaną na zewnątrz Królestwa Bożego. Ten zaś, co rąbał drewno, to człowiek mający wiele grzechów na sumieniu: i zamiast się nawrócić, dodaje do tych grzechów jeszcze dalsze. A ten co czerpał wodę, to człowiek, który wprawdzie spełnia dobre czyny, ale ponieważ jest w nich domieszka zła, przepada także i dobro. Toteż każdy człowiek powinien czuwać nad swymi czynami, aby się nie trudził na próżno” (Flp 2,16).

 

Za: Apoftegmaty Ojców Pustyni – tom 1; Gerontikon.

 

Cztery dary Ducha Świętego

Są między siedmioma darami takie, które uświęcają umysł; przez te dary Duch Święty tworzy Doktorów Kościoła. Wiara jest jak słońce, teologia zaś to jakby promienie z tego słońca wychodzące. To wielkie promieniowanie wiary polega po części na tym, przeciwko czemu świat szturmuje jako dogmatowi – to nazywa się teologią dogmatyczną; po części na tym, czego świat nie rozumie – to nazywa się teologią mistyczną; po części na tym, czego świat nienawidzi – to nazywa się teologią ascetyczną; po części wreszcie na tym, co świat bezustannie gwałci – to nazywa się teologią moralną. Te cztery wielkie obszary prawdy Bożej uprawiane są w Kościele przez ludzi, których do tego dzieła oświeca i uświęca Duch Święty. Mężowie tacy jak św. Atanazy, św. Augustyn, św. Leon, św. Anzelm z Canterbury, św. Tomasz z Akwinu, św. Bonawentura, św. Bernardyn Sieneński, św. Alfons i cała rzesza innych, którzy choć nie zostali kanonizowani na ziemi, są przecież Świętymi w niebie – wszyscy oni byli oświęceni przez Ducha Świętego czterema darami, które udoskonalają umysł, a byli oświęceni dla oświecenia Kościoła. Każdy z nich wedle rodzaju daru, jaki w dominującej mierze w nim działał – czy był to dar umiejętności, rady, rozumu czy mądrości – uprawiał i podawał dalej naukę prawdy: dogmatycznej, mistycznej, ascetycznej, bądź moralnej.

Możemy tu też zaliczyć Papieży, którzy ustanawiali prawa Kościoła. Święte prawo kanoniczne – choć zawsze byli ludzie, którzy upartą wolą i ciasnym umysłem przeciw niemu powstawali – to najszlachetniejsze, najwyższe i najczystsze prawodawstwo, jakie rodzaj ludzki kiedykolwiek znał i posiadał. Prawodawstwo Kościoła to mądrość i sprawiedliwość w najwyższym na tej ziemi stopniu doskonałości.

I tu w pełnym świetle ukazuje się różnica pomiędzy Kościołem a światem. Nauczyciele i prawodawcy świata mogą być ludźmi wcale nie uświęconymi – nauczycieli i prawodawców Kościoła tworzy Duch Święty. Wśród tych uczonych, którzy są dzisiaj nauczycielami świata, jest wielu takich, co jawnie zaprzeczają istnieniu Boga; a przecież żyjemy w wieku, w którym ludzie jak nigdy dotąd chełpią się swoją kulturą umysłową, oświeceniem przez naukę i czym tam jeszcze, nie wiem. Jest to jednak kultura umysłowa, której tytułem do dumy jest niepodleganie Bogu i rozwód z uświęceniem woli. Cała potęga „postępu” i „nowoczesnej cywilizacji” skupia dziś wszystkie swoje wysiłki na tym, by osiągnąć cztery rzeczy: wyrugowanie Boga z nauki; wykreślenie Jego imienia z całego wychowania, poczynając od szkoły najwyższej aż po najniższą; wykluczenie Objawionego Prawa Bożego z całego porządku publicznego społeczeństw; a wreszcie wykluczenie Go z całego obszaru ludzkiej kultury umysłowej. Cóż więc dziwnego, że apostołowie, prorocy, uczeni w piśmie i faryzeusze tej nowoczesnej cywilizacji tak się wzburzyli, że wzbili pod niebo takie tumany kurzu, gdy tylko ogłoszony został Syllabus.

Duch Święty stwarza Świętych, i Duch Święty stwarza Doktorów, ale głupcy stwarzają sami siebie. A kim są ci, których Słowo Boże zalicza do głupców? To ci, którzy nie mają w sobie siedmiu darów Ducha Świętego albo ci, którzy, otrzymawszy je, nie chcą zrobić użytku z tych władz, które otrzymali; ci, którzy mając światłość Ducha Świętego i mogą przez nią nabyć mądrości i rozumu, wolą raczej dla próżnej pychy pogasić w sobie te dary. Używam słowa głupiec, bo go przede mną użyło Słowo Boże, a w Słowie Bożym wyraz głupiec znaczy tyle samo co grzesznik.

Mądrością i nauką głupi gardzą – to słowa samego Ducha Świętego. Kto przedkłada ten doczesny świat nad świat przyszły, ten naprawdę głupi robi interes. Kto mając w sobie skarby przewyższające wszystko co może dać człowiek, marnuje je jak hulaka i traci jak bankrut, ten doprawdy jest głupi.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning.

Rozproszenie objawem lenistwa

Rozproszenie jest to grzech, który nie ma własnego ciała, ale zwykł czepiać się czegokolwiek. Działa on milczkiem i niełatwo go odkryć. Najzdradliwszą zaś cechą rozproszenia jest okoliczność, iż uchodzi on uwagi osoby rozproszonej nawet wówczas, kiedy bywa zawiniona. Natomiast jej skutki mają się całkiem odwrotnie do niepozornej powierzchowności. W ciągu kilku godzin zdoła ono wniwecz obrócić łaski, zdobyte mozolną pracą długich miesięcy lub owoc całych rekolekcji; przy tym szczególnie dlań sprzyjającym jest czas porekolekcyjny. Przyjrzyjmy się nieco, na czym ono polega. Po fakcie każdy się spostrzega, iż był rozproszony, lecz nie zawsze się wie, na czym ono rozproszenie polegało. Jakiś cień, leżący na duszy mówi mu, że coś tam nie było w porządku, lecz nie każdy umie ten nieporządek nazwać po imieniu.

Roztargnienie polega przede wszystkim na niespełnianiu pewnych spraw w swoim czasie, skutkiem czego jeden obowiązek depcze po piętach drugiego, a wszystkie razem stłoczone zamieniają się w jarzmo, pod którym stękamy i tracimy spokój ducha. Następstwem tego w większości przypadków jest, że brak nam czasu na wykonanie naszego dzieła tak, jak ono winno być zrobione: zbywamy ję czym prędzej, z jakimś nieświętobliwym pośpiechem, z pragnieniem raczej pozbycia się go niż sumiennego wykonania, bardzo niewiele myśląc o Bogu. Słynna zasada francuskiego męża stanu „Nie czyń tego dziś, co możesz odłożyć na jutro”, jakkolwiek przydaje się nieraz w roztropnym załatwianiu obowiązków światowych, to przecie niezmiernie rzadko ma zastosowanie bezpieczne w życiu duchowym. Niemniejsze zamieszanie mogłaby wprowadzić odwrotna zasada, którą miał postawić lord Nelson, iż należy każdą sprawę kończyć na kwadrans przed oznaczonym czasem. Właściwą zasadą jest spełniać wszystkie obowiązki po kolei, w miarę jak się nasuwają, bez pośpiechu a wytrwale, z oczyma utkwionymi w Boga. Nawet bez trzymania się jakiegoś jednostajnego, z góry nałożonego porządku, życie nasze codziennie zwykło sobie żłobić jakieś stałe łożysko, w którym każde zajęcie ma swój czas. Jeśli w tym kierunku będziemy współdziałali, unikniemy z jednej strony natłoku zapóźnionych zajęć, z drugiej zaś ujdziemy niebezpieczeństwu roztargnienia z powodu niezapełnionych chwil. Człowiek bez zajęcia nie może być ani człowiekiem szczęśliwym ani mężem duchownym.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

Korzyści z pokus

Jakie są korzyści z pokus? Z konieczności jestem zmuszony ograniczyć się tylko do wskazania niektórych z nich. Przede wszystkim pokusy doświadczają nas, a cała nasza wartość pokazuje się dopiero w doświadczeniu. Nasze wypróbowanie jest ową rzeczą, o którą tak zabiega Bóg, i ono to jedynie daje nam znajomość siebie. Pokusy pogłębiają w nas pogardę do świata niemal równie skutecznie, jak słodycz, którą nam Bóg zsyła na modlitwie; a jakże trudno jest wzgardzić prawdziwie światem i jak bardzo w rzeczywistości go jeszcze kochamy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Jakże więc cenić sobie winniśmy wszystko, cokolwiek pogłębia prawdziwy i stanowczy rozbrat z tym kłamliwym światem! Pokusy następnie dostarczają nam sposobności do zasług, zwiększają miłość bożą ku nam i naszą względem Boga, a prze to i przyszłą naszą chwałę z Bogiem. W ogniu pokus ponosimy karę za popełnione grzechy, co dla nas jest rzeczą pożądaną, albowiem pięć minut dobrowolnego cierpienia na ziemi równoważy pięć lat spóźnionych męczarni w czyśćcu. Pokusy zastępują nam czyściec, gdyż oczyszczają nas, byśmy się mogli okazać przed Boskim obliczem, a tak zbytecznymi czynią ognie czyśćcowe. One przygotowują nas na pociechy duchowe, a może nawet nam je zaskarbiają. Św. Filip zauważa, iż Bóg po mrokach nocy darzy nas blaskiem dni i tę kolejność zachowuje przez cały czas trwania naszego życia. A czyż można wypowiedzieć słowami, co to za szczęście doznawać Bożej pociechy? Czyż dusze, które jej zaznały, nie są zmuszone o tym zamilczeć, ponieważ brak im słów, którymi mogłyby wyrazić swe szczęście? A przecież prawdopodobnie, gdyby pokusy nie było, to również i pociecha nie wstąpiłaby w serce nasze, a gdyby wstąpiła, to kto wie, czy umielibyśmy z niej korzystać, jak należy. Dopiero w upale pokus nabyliśmy umiejętności rozkoszowania się nią bez szkody i radowania się z niej bez osłabnięcia wskutek jej nieziemskiej słodyczy.

Pokusy uświadamiają nam naszą słabość, a tak uczą nas pokory; czyż mógłby nasz Anioł Stróż skuteczniej to zdziałać przy całej różnorodności swych przyjacielskich posług? Książęcy przyjaciel, który nam jest więcej niż bratem! Nie mówię tych słów z lekceważenia niewysłowionej dobroci tego, który nie opuszcza mnie nigdy, zagubionego jak pyłek w pustyni wszechświata, którego dobrodziejstwa, zakryte dotychczas przede mną, rozbłysną mi nagle, jak tysiąc słońc, gdy mnie doprowadzi do niebieskiej ojczyzny i którego miłość dla mnie nie zgaśnie, lecz się rozpali jasnym płomieniem, skoro po zmartwychwstaniu ciał spotkamy się u niebiańskich podwoi! Lecz właśnie on niczego bardziej nie pragnie, jak mojej pokory, a pokusy dopomagają mu ziścić to pragnienie. One to wlewają nam to poznanie wartości łaski, którego brak na świecie więcej wyrządza złego w jednym dniu, aniżeli szatan przez całe stulecia. Łaska ma to do siebie, że wzrasta w miarę, jak się ją coraz bardziej ceni. Po prostu pomnaża się w nas podobnie jak te cuda, które sprawia żywa wiara, podczas gdy niedowiarstwo staje na przeszkodzie nawet cudom, które by sam Pan pragnął zdziałać. Pokusy utwierdzają nas w cnocie, bo są przyczyną, iż cnota głębsze w nas zapuszcza korzenie, a tak przyczyniają się do wielkiej łaski wytrwania w dobrem aż do końca. Jakżeby płytkie było nasze wyrobienie, gdyby nie one! O tym wnioskować możemy z płycizny duchowej tych, którzy nie przeszli jeszcze przez ciężkie pokusy. Kościół nie może nigdy spuścić się na nich w potrzebie. Stoją oni zawsze w rzędzie tych ludzi, od których się tak zarzekał św. Tomasz z Canterbury. Pokusy rozbudzają w nas czujność, a tak zamiast wtrącać w grzech – od grzechu ubezpieczają. One podniecają naszą gorliwość i rozpalają miłość, która wytrawia w nas próchno grzechów powszechnych i odkażają ropiejące, na wpół zagojone rany, które zostawił w nas grzech śmiertelny. W jednym porywie takiej miłości możemy dokonać dzieła równie wielkiego i wspaniałego jak poszczenie przez cały rok o chlebie i wodzie z codzienną dyscypliną. Pokusy wreszcie rozwijają naszą wiedzę o życiu duchowym, albowiem wszystko, co wiemy o sobie, o świecie, o szatanie i o cudach łaski Bożej, ujawnia się głównie przez pokusy i wzbogaca się doświadczeniem, nabytym niemal w równiej mierze podczas naszych upadków, jak czasu zwycięstw.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

 

O rozpamiętywaniu śmierci

Bardzo szybko będzie tu po tobie, popatrz więc trochę inaczej na swoje istnienie. Człowiek dzisiaj jest, jutro już go nie widać. A kiedy zniknie sprzed oczu, szybko zejdzie z pamięci. O, ta tępota i zakamieniałość ludzkiego serca, które myśli tylko o teraźniejszości, a nie potrafi przewidywać tego co nadejdzie.

W każdej chwili, w każdym kroku i w myśli wyobrażaj sobie, że już dziś umrzesz. Gdybyś miał czysta sumienie, nie bałbyś się tak bardzo śmierci. Lepiej unikać grzechu niż uciekać od śmierci. Dziś jeszcze nie jesteś gotowy, a co będzie jutro? Jutro niepewne, skąd wiesz, czy będziesz miał jakieś jutro?

Cóż nam po długim życiu, skoro tak mało się doskonalimy? Długie życie nie zawsze ulepsza człowieka, a często tylko zwiększa rozmiar winy. Gdybyśmy choć jeden dzień dobrze przeżyli na świecie! Niektórzy liczą sobie lata od nawrócenia, ale jakże często lichy jest plon tego czasu.

Strasznie jest umierać, ale może jeszcze niebezpieczniej długo żyć. Szczęśliwy, kto zawsze ma przed oczyma godzinę swej śmierci i codziennie przygotowuje się do skonu. Może widziałeś kiedy, jak umiera człowiek. Pamiętaj, że i ty odejdziesz w tę samą drogę.

Gdy nadejdzie ranek, pomyśl, że nie doczekasz wieczora. Wieczorem nie obiecuj sobie tak śmiało poranka. Zawsze więc bądź gotowy i żyj tak, aby śmierć nigdy nie zastała cię nie przygotowanym.

Tylu ludzi umiera nagle i niespodziewanie. Bo o godzinie, której się nikt się nie spodziewa, przyjdzie Syn Człowieczy. A kiedy nadejdzie już ta ostatnia godzina, zaczniesz zupełnie inaczej patrzeć na całe swoje minione życie i będziesz żałował, żeś był tak niedbały i tak słaby.

Jakże szczęśliwy i mądry jest ten, kto już teraz stara się być takim, jakim chciałby być w obliczu śmierci! Nadzieję szczęśliwej śmierci może dać tylko zupełne odrzucenie światowości, żarliwe pragnienie dobra, umiłowanie dyscypliny, trud pokuty, gorliwe posłuszeństwo, zapomnienie o sobie i znoszenie trudności dla miłości Chrystusa. Wiele możesz zrobić, póki jesteś zdrowy, ale w chorobie nie wiem co potrafisz. Mało jest takich, którzy stają się lepsi dzięki chorobie, tak jak i ci, co wiele podróżują, niekoniecznie stają się święci.

Nie licz na przyjaciół i bliskich i nie odkładaj spraw zbawienia na nieokreśloną przyszłość, bo szybciej, niż sądzisz, ludzi zapomną o tobie.

Lepiej zawczasu przewidzieć i póki czas dobrze czynić, niż zdawać się na cudzą pomoc. Jeśli ty sam nie troszczysz się teraz o siebie, któż potem zatroszczy się o ciebie? Teraz jest czas drogocenny. Teraz są dni zbawienia, teraz właśnie pora.

Ale niestety! Nie korzystasz z tej pory tak, jak byś mógł, aby zasłużyć na życie wieczne. Przyjdzie czas, że zapragniesz mieć choć jeden dzień, choć godzinę, na poprawę, a nie wiem, czy otrzymasz.

Spójrz, mój drogi, od jakiego niebezpieczeństwa mógłbyś się uwolnić, jakiego pozbyć strachu, gdybyś zawsze żył w bojaźni i pamiętał o śmierci. Staraj się żyć tak, abyś w godzinę śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać.

Ucz się teraz umierać dla świata, abyś już zaczął żyć z Chrystusem. Ucz się wszystko od siebie odsuwać, abyś już wolny mógł podążać do Chrystusa. Oczyść się przez pokutę, abyś mógł już teraz żyć w niezachwianej ufności.

Ach, ty głupcze! Dlaczego myślisz, że będziesz żył długo, gdy żaden dzień twój nie jest pewny? Jak wielu ludzi zwiodła ta pewność, a nagła śmierć znienacka wyrwała ich z życia! Ileż to razy słyszałeś, że ten zginął od miecza, tamten utonął, ów runął z góry i złamał kark, tego przy stole, tamtego przy zabawie dosięgnął koniec!

Jeden zginął w ogniu, drugi od żelaza, trzeci od zarazy, czwarty z rąk zabójców; i tak śmierć jest kresem każdego, a życie ludzkie przemija jak cień.

Któż będzie o tobie pamiętał po twojej śmierci? I któż się za ciebie pomodli? Rób, rób teraz, najmilszy, co możesz zrobić, bo nie wiesz, kiedy umrzesz, i nie wiesz, co cię czeka po śmierci!

Póki masz jeszcze czas, gromadź skarby nieśmiertelne. Nie myśl o niczym prócz zbawienia, troszcz się tylko o to co Boże. Zdobywaj sobie już teraz przyjaciół wielbiąc świętych Pańskich i naśladując ich życie, aby, kiedy opuścisz świat, oni przyjęli cię do przybytków wieczności.

Uważaj się za przechodnia i gościa na ziemi, którego ziemskie sprawy nie powinny wiele obchodzić. Zachowaj serce wolne i uniesione ku Bogu, bo tutaj nie masz dla siebie trwałej ojczyzny. Tam kieruj prośby i westchnienia, i codzienne łzy, aby po śmierci duch twój mógł przejść szczęśliwie wprost do Pana. Amen.

 

O naśladowani Chrystusa; Tomasz a Kempis – Cz. I; rozdział XXIII

Dar bojaźni Bożej

By zrozumieć, czym jest dar bojaźni Bożej, przyjrzymy się najpierw różnym rodzajom bojaźni.

Są cztery rodzaje bojaźni. Pierwszy rodzaj nazywamy bojaźnią światową; znaczy to, że bojaźń ta jest w duszy każdego człowieka, który żyje na świecie bez Boga. Jest to bojaźń utraty tych rzeczy, w których człowiek się kocha. A jakież to są rzeczy, w których się kocha człowiek światowy? Są to po prostu rzeczy tego życia ziemskiego. Człowiek światowy kocha świat i jego bogactwa, jego honory, radości i przyjaźń – o tyle, rozumie się, o ile te rzeczy przynoszą mu przyjemności albo korzyści. Taka bojaźń jest nikczemna. Wszyscy ludzie światowi są nikczemni i tym bardziej nikczemni, im bardziej światowi. Pożera ich strach przed utratą rzeczy, w których potopili swoje serca.

Ta bojaźń światowa podobna jest do smutku wedle świata, który, jak powiada Apostoł, sprawuje śmierć (2 Kor 7,10). Smutek wedle Boga sprawia nawrócenie duszy ku pokucie i zbawieniu. Ale kto chce się dowiedzieć, co to jest smutek wedle świata, niech się przyjrzy ludziom, o których tu mowa, kiedy dotnie ich jakieś nieszczęście. Jako że znają Boga, szukając pociechy, nie zwracają się do Niego. Zżerają się swoim smutkiem; kąsają własne serca. Taki smutek, bez żadnej nadprzyrodzonej pociechy czy światłą, rodzi śmierć. Ludzie tracą rozum, popadają w choroby, nierzadko umierają – bo ich ambicje nie zostały zaspokojone, ich majątek przepadł, nadzieje poszły w niwecz. Bojaźń świata jest bardzo do tego smutku podobna. Ludzie ambitni albo zachłanni, którzy całe swoje serce utopili w którejś z rzeczy tego świata, zawsze żyją w strachu przed niepowodzeniem. Ale dziewięć razy na dziesięć niepowodzenie to ich spotyka, wyniszczeni więc na umyśle i sercu, załamują się i giną. Taka bojaźń nie z nieba, ale z piekła jest rodem. Nie jest darem Ducha Świętego, ale nieprzerwanym zasmucaniem Jego wiecznej miłości.

Jest po drugie bojaźń, którą nazywamy niewolniczą bo jest to bojaźń właściwa niewolnikom: bojaźń kary, bata, kajdan i więzienia. Otóż bojaźń niewolnicza w służbie Bożej polega na tym, że człowiek porzuca grzech jedynie dlatego, że boi się piekła; ale, jak powiada św. Augustyn, kto dlatego tylko nie grzeszy, że boi się piekła, dowodzi tym samym, że nie grzechu nienawidzi, ale piekła. W takim człowieku nie ma nienawiści grzechu jako grzechu. Nie ma w nim czystego serca, nie ma pobożności, nie ma wspaniałomyślności. Nie ma w nim żadnych aspiracji do rzeczy lepszych. To tak jakby mówił: „Gdyby nie było piekła i kary wiecznej, to bym grzeszył; żeby tylko te grzechy nie pociągały za sobą kary wiecznej – wtedy mógłbym je popełniać bezkarnie.” „Chętnie bym się dopuścił mnóstwa grzechów, gdybym nie wiedział, że zostanę za nie potępiony na wieki przez Boga.” Taka jest bojaźń niewolnicza, jest niska, jest bojaźnią najemnika.

Trzecia bojaźń to tak zwana bojaźń początkująca, to jest bojaźń Boża w swoim pierwszym zawiązku i początku. Taka bojaźń jest w każdym z nas, o ile jesteśmy w stanie łaski. Nie mówię, żeby nie było także w każdym z nas jakiejś domieszki bojaźni niewolniczej – bez wątpienia jest. W miarę jak ciało i krew przeważa w nas nad duchem i łaską Bożą, ta bojaźń niewolnicza w nas jest; bo jak powiada święty Jan, miłość doskonała precz wyrzuca bojaźń(1 J 4, 18); tak więc tylko w miarę jak pomnaża się w nas miłość Boża, ta bojaźń niewolnicza wyrzucana jest precz, to znaczy, doznajemy oczyszczenia z miłości własnej i chęci grzeszenia. Przez bojaźń początkującą rozumie się bojaźń, która, przynajmniej do pewnego stopnia, pochodzi z miłości Bożej. Mówimy do pewnego stopnia, bo nie ma tu jeszcze wysokiej i doskonałej miłości Bożej, ale jest już wyższa pobudka, a mianowicie pragnienie posiadania Boga w wieczności, pragnienie zbawienia swej duszy, pragnienie wejścia do życia wiecznego. To są rzeczy, których człowiek w stanie bojaźni początkującej spodziewa się w światłości wiary, i po tych rzeczach widać, że jest w nim przynajmniej jakiś początek miłości Bożej. Widzimy więc, że ta bojaźń początkująca jest wyższym od dwu poprzednich, od Ducha Świętego pochodzącym, rodzajem bojaźni. Nie jest to jednak jeszcze dar bojaźni Bożej, o którym tu mówimy.

Po czwarte na koniec – i to jest dar bojaźni Bożej – jest bojaźń, którą nazywamy synowską; bojaźń właściwa nie niewolnikom, ale synom. Jest to taka bojaźń, jaką ma dobry i kochający syn, gdy pragnie we wszystkim spełniać wolę ojca; nie po to, by w ten sposób uniknąć kary albo otrzymać nagrodę – bo bojaźń ta nie jest ani służebna ani niewolnicza – ale ze względu na miłość do ojca i dlatego, że ojciec jest dobry, i dlatego, że syn wie, że jego własne szczęście jest nierozdzielnie związane z miłością do ojca. Dlatego żyje on w synowskiej bojaźni przed obrażeniem go. Nie jest to ten strach, z jakim niewolnik patrzy na stojącego nad nim ekonoma i nadzorcę. Jest to bojaźń, przez którą oddajemy cześć wielkiej miłości, wielkiej i czułej łaskawości, wielkiemu majestatowi; i dlatego zachowujemy się względem tych cech z uszanowaniem, z uległością i z posłuszeństwem. Im bardziej kogoś kochamy, tym bardziej boimy się go obrazić. Bojaźń synowska staje się doskonałą w miarę wzrastania miłości. Im szczerzej dziecko kocha ojca, tym bardziej czułe i uważne jest na to, aby spełnić nie tylko jego rozkaz, ale i to, o czym wie, że jest jego życzeniem. Taka jest ta bojaźń święta, którą Prorok opisuje nam jako dar Ducha Świętego.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning.

Życie w Bogu

Ci którzy płoną miłością ku Bogu i łakną zbawienia dusz, biegną do stołu najświętszego krzyża. Chcą jedynie cierpieć i znosić tysiące udręczeń, służyć bliźniemu, zdobywać i zachowywać cnoty, nosząc na ciele swym stygmaty Chrystusa. Gdyż udręczona miłość, która ich pali, przepala ciało, objawia się pogardą samych siebie, radością z hańb, znoszeniem mąk i udręczeń, skądkolwiek przyjdą i w jakikolwiek sposób są im zsyłane.

Dla tych najmilszych synów męka jest rozkoszą. Prawdziwą męką są radości i pociechy, które świat niekiedy zechce im dać. Smucą się nie tylko względami, które świat okazuje im z Bożego zrządzenia, kiedy słudzy świata są zmuszeni przez dobroć Bożą, okazywać im cześć i pomoc w potrzebach i koniecznościach doczesnych, lecz gardzą nawet, przez pokorę i nienawiść do siebie samych, pociechą duchową, którą otrzymują od Ojca wiecznego. Nie gardzą w pociesze łaski Bożej, lecz zadowoleniem, które znajduje w pociesze pragnienie duszy.

Jest to skutek prawdziwej pokory, która wynika ze świętej nienawiści i jest strażniczką i żywicielką miłości zdobytej przez prawdziwe poznanie siebie i Boga. Toteż widzisz, że pokora i stygmaty Chrystusa ukrzyżowanego lśnią w ich ciałach i duszach.

Ci czują, że Bóg nigdy nie rozłącza się z nimi, jak z innymi, od których odchodzi i do których wraca, nie odbierając im swej łaski, tylko poczucie swej obecności. Nie postępuje On tak z tymi najdoskonalszymi, którzy doszli do wielkiej doskonałości i umarli całkowicie dla wszelkiej swej woli. Spoczywa w nich ustawicznie swoją łaską i przez poczucie obecności. Ilekroć chcą zjednoczyć ducha swego z Bogiem w miłości, mogą to czynić, gdyż pragnienie ich doszło do takiego zjednoczenia z Nim, że nic na świecie nie może go oddzielić. Każde miejsce, każdy czas są im dobre dla modlitwy, bo życie ich wzniosło się ponad ziemię i przebywa w niebie. Zniszczyli w sobie wszelkie przywiązanie ziemskie, wszelką miłość samolubną lub zmysłową i wznieśli się nad siebie w wysokości niebie, po drabinie cnót, przeszedłszy trzy stopnie, które były przedstawione w ciele Jednorodzonego Syna Bożego.

Na pierwszym stopniu zzuwają ze stóp uczucia przywiązania do grzechu, Na drugim kosztują tajemnicy kochającego serca, przez co poczynają miłość cnoty. Na trzecim, który jest stopniem pokoju spoczynku duszy, doświadczają w sobie cnoty i wznosząc się nad miłość niedoskonałą, dochodzą do wielkiej doskonałości. Tam znajdują wreszcie spoczynek w nauce Bożej Prawdy. Tam znajdują stół, pokarm i służebnika i kosztują tego pokarmu za pośrednictwem nauki Chrystusa ukrzyżowanego, Jednorodzonego Syna Bożego.

Bóg jest im łożem i stołem; pokarmem jest Jego Słowo miłości. W tym chwalebnym Słowie kosztują dusz, które są im pokarmem, i On sam jest pokarmem, który dostaliśmy: Ciało i Krew Jego, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka. Pokarm ten otrzymujemy w sakramencie ołtarza, ustanowionym przez Boga i danym nam przez Jego dobroć na czas, póki jesteśmy pielgrzymami i podróżnymi, abyśmy nie padli w drodze z wyczerpania i nie zapomnieli o dobrodziejstwie krwi przelanej za nas z tak płomienną miłością oraz aby nas pokrzepić i pocieszać w drodze. Duch Święty, który jest miłością Bożą, użycza nam Jego darów i łask.

 

Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Bożej Opatrzności czyli księga Boskiej nauki, Poznań 2012

Utrata miłości Bożej

Miłość Boża może się w nas przez całe życie pomnażać, tak też możemy ją w jednej chwili utracić. Utrata ta może nastąpić w sposób dwojaki.

Każdy, jakiekolwiek bądź rodzaju grzech śmiertelny od razu zrywa przyjaźń z Bogiem, a gdy zerwie się przyjaźń z Bogiem, odchodzi też natychmiast uświęcająca łaska Ducha Świętego. Tak samo każdy śmiertelny grzech przeciw miłości, każde szczególne przestępstwo przeciw szczególnej łasce miłości, niszczy miłość. Tak na przykład, niesprawiedliwy postępek, którym wyrządzasz krzywdę bliźniemu, jeśli popełniasz go z zastanowieniem albo z rozmyślną złą wolą, niszczy miłość bliźniego, a więc i miłość Boga, bo ta dwojaka miłość przychodzi i odchodzi nierozłącznie, jedna z drugą. Podobnie kiedy ktoś daje fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu albo zadaje zabójczy cios dobremu imieniu, także niszczy w sobie miłość Boga. Tak samo obmowa (mówienie o bliźnim bez koniecznej potrzeby zgodnych z prawdą rzeczy złych) – choćby nie doszła do rozmiarów fałszywego świadectwa, a ograniczyła się tylko do tego nicowania, kąsania, ogryzania i upartego, jakby po kawałku, obrywania jego dobrej sławy – również stopniowo i powoli niszczy miłość Boga. Przy czym nie samo tylko osobiste dopuszczenie się obmowy powoduje taki skutek; dobrowolne godzenie się na obmowę dokonywane przez innych – ten nienasycony, powiedziałbym świerzb uszu i ciekawość słuchania, która dla drugiego człowieka staje się tym samym pokusą do mówienia złego – także do niego prowadzi. Słuchanie obmowy jest taką samą obmową jak obmawianie samemu.

Jeśli więc w którymkolwiek z wymienionych sposobów świadomie i dobrowolnie zgrzeszymy przeciwko miłości, z całą pewnością miłość tę utracimy. Pamiętajmy o słowach Ducha Świętego: My wiemy, że jesteśmy przeniesieni ze śmierci do życia, ponieważ miłujemy braci. Kro nie miłuje trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi brata swego, jest zabójcą; a wiecie, że żaden zabójca nie ma życia wiecznego w sobie trwającego. Jeśliby kto rzekł: miłuje Boga, a brata by swego nienawidził, kłamcą jest; bo kto nie miłuje brata swego, którego widzi, jakże może miłować Boga, którego nie widzi? (1 J 3, 14-15;4, 20).

Pamiętajmy też o tym, że odzyskanie raz utraconej miłości Bożej nie leży w możliwościach woli ludzkiej. Żadna wola ludzka nie jest w stanie odtworzyć tego, co pierwotnie nadane zostało wolą Boga. Kto stracił miłość Bożą, jest przed Bogiem umarły. Mieszka w śmierci duchowej i nie istnieje taki głos, który by miał moc wywołać go z tej śmierci oprócz jednego tylko głosy Syna Bożego. Dopóki ten Głos, który wskrzesił z grobu Łazarza, nie powie: „Ja ciebie rozgrzeszam z wszystkich twoich grzechów”, dopóty miłość Boża i życie duszy nie wstąpią do tego umarłego. A dopóki umarła jest dusza, umarłe są też wszystkie jej uczynki. Są one podobne do tych owoców, które według podania rodzą się na drzewach rosnących w okolicy i na brzegach Morza Martwego: piękne na oko, wewnątrz są pełne popiołu. Takie właśnie są uczynki człowieka, który wypadł z miłości Boga i bliźniego. Miłość Boża jest darem Bożym nienależnym naturze jest wolną i niezależną łaską, użyczoną przez zasługi Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa. Łaski tej Bóg nie był swoim stworzeniom winien nawet wtedy, gdy były one jeszcze w stanie pierwotnej niewinności; był to królewski dar, ponaddodany od ich naturalnej doskonałości. Tym bardziej więc nie jest On jej winien grzesznikowi, który otrzymawszy ją, dobrowolnie utracił ją przez swój grzech. (…)

Bóg tylko sam, jak sam dał życie, może życie przywrócić; i po to ustanowił osobny Sakrament, w którym na nowo możemy być przywracani miłości. Żadna więc dusza, która utraciła miłość nie może powrócić do przyjaźni z Bogiem, póki nie usłyszy nad sobą słów rozgrzeszenia i nie otrzyma od Ducha Świętego ponownego wlania łaski uświęcającej, z którą miłość jest nierozdzielnie złączona – póki Ojciec niebieski nie weźmie w ramiona syna marnotrawnego i nie da mu na nowo pocałunku pokoju.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning.

 

 

Wzgląd ludzki

Poświęcić się życiu duchowemu oznacza tyle, co zerwać ze światem. Tu bierze się rozbrat z tym, co miłe i pożądane, do czego nie możemy nie czuć sympatii, jaką na przykład żywimy dla naturalnych przymiotów. Wkraczamy w świat odmienny, gdzie inne panują dążności, inna mowa, w świat, będący antytezą tego, któryśmy porzucili.

W tej rozbieżności kryje się tajemnica owego olbrzymiego wpływu, jaki wywiera na nas wzgląd ludzki; a spośród trzech usposobień, składających się na normalny stan życia duchowego, przede wszystkim zmęczenie naraża nas na uleganie ludzkim względom. Znużeni pracą wewnętrzną i wyczerpani długotrwałą walką, nie zdołamy stawić czoła wrogowi, który do nas zbliża się z maską przyjaciela. Wobec tego, duchem opiekuńczym, nie odstępującym nas chwilach zmęczenia, winna być pamięć na obecność Bożą, czystość intencji albo po prostu to, co wolę określać jako wolność od ludzkich względów, gdyż żadna inne słowo nie wyraża lepiej tego dobrego ducha, niż to negatywne określenie.

O względzie ludzkim dużo można powiedzieć. Jest to choroba, dająca się szczególnie we znaki osobom duchowym, a stosunkowo mało napastująca innych. Jej nieuchwytność pochodzi stąd, iż wytwarza ona raczej pewną atmosferę, w której żyjemy, a nie pozwala się przyłapać i skarcić w poszczególnych przypadkach. Mimo to jej obecność jest nam oczywista. Nie możemy w nią wątpić ani na chwilę. Zbyt dotkliwe są jej objawy. Ona to krępuje naszą wolność stając się istnym tyranem serc ludzkich. A przecież po krótkim zastanowieniu się widzimy całą niedorzeczność ulegania temu tyraństwu. Faktycznie bowiem niewiele sobie robimy z opinii tej lub owej jednostki; jeśli nawet wypadnie ona dla nas pomyślnie, nie zyskamy na tym nic, ani nawet rozumnego zadowolenia, skoro nie będzie zgodna z prawdą. Cały jej urok kryje się w mirażach, którymi nas wabi z daleka, lecz które gasną, oglądane z bliska.

Wzgląd ludzki należy do chorób nagminnych, które osobliwi wie dławią życie duchowe. Wystarczy popatrzeć na duszę, w której się on rozpanoszył. Jak ona się zachowuje w towarzystwie i w życiu publicznym, na łonie rodziny i w gronie przyjaciół podczas spowiedzi czy konferencji z kierownikiem sumienia, a nawet w chwilach modlitwy, przed Bogiem lub w całkowitej samotności. Zdawałoby się, iż wszechobecność Boża dla niej przestała istnieć, że jakieś inne potężne oko spoczęło na niej, ścigając ją uporczywie na kształt dziennego światła i budząc w jej sercu nadprzyrodzony niepokój.

Nietrudno wskazać opłakane skutki takiej wszechobecności świata, tego nieszczęsnego urojenia, które zbiera wszystkie ludzkie oczy w jedną potworną źrenicę, prześladującą nas na każdym kroku. Ten ludzki wzgląd odbiera prostotę i szczerość naszym stosunkom z drugimi i przywodzi do nierozważnych kroków. On to gasi szlachetny entuzjazm dla dzieł pokuty i miłosierdzia. On podaje człowieka w tyranię obawy śmieszności, czyniąc z niej fałszywego boga. Wzgląd ludzki jest zaprzeczeniem doskonałości i gdzie on panuje, tam niemożliwa jest świętość; pod jego bowiem wpływem odwracamy się od Boga ku stworzeniom. Gdziekolwiek się zjawi, ciągnie za sobą długi łańcuch grzechów opuszczenia, wylęgłych z tchórzostwa i obawy śmieszności, oraz drugi łańcuch grzechów, popełnionych czynem w chęci przypodobania się ludziom. Z biegiem czasu (a czas ten nie bywa długi), nałóg utrwala się w nas, przybierając na modlitwie postać zakorzenionych roztargnień, niemalże czerpiąc pokarm dla swej żarłoczności w rachunku sumienia, tym najrzetelniejszym spośród ćwiczeń duchowych.

Występek to podły i opłakany. Przykrzejszy on niźli twardość reguły kartuskiej. Nie masz jarzma nieszczęśliwszego i bardziej upadlającego. Jakaż to hańba, wstydzić się własnych zasad i obowiązków! Co za niedola, widzieć, iż każdy nasz czyn, skażony w korzeniu, dźwiga na sobie piętno tej zarazy! Jakie to nieszczęście utracić na koniec – co niezawodnie nastąpi – to właśnie, za co się tyle ofiar poniosło – szacunek u drugich! A już wstyd na wstydami, postradać szacunek u siebie samego! Religia, która winna być dla nas źródłem ukojenia, staje się nam katuszą. Nawet sakramenty zostawiają w nas uczucie pustki, jak gdyby nie były używane należycie, co niestety, na nas się sprawdza; nasza zaś styczność z przewodnikiem sumienia, zamiast leczyć – zatruwa nam duszę. Trzeba nam dotrzeć do dna tych niedomagań dusz pobożnych i śledzić ich przebieg. Kto zawsze chce się podobać, kto w każdej rzeczy o to się stara, kto marzy o jakichś heroicznych czynach, budując zamki na lodzie, kto wreszcie lubuje się w otrzymywanych pochwałach, a zniechęca się każdą naganą – ten już zapadł na straszną chorobę ludzkiego względu.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

 

Niewierny włodarz

Pewien człowiek był bogaty i miał włodarza, którego przed nim oskarżono, iż trwonił dobra jego (Łuk 16, 1).

  1. Przypowieść ta odnosi się przede wszystkim do dóbr doczesnych. Wszystko jest własnością Boga, a w ręce nasze oddano mniej lub więcej z tych dóbr w tym celu by nam służyły do pomyślnego bytowania, do wyrobienia w sobie moralności, szlachetności, dobroci i pogodnego usposobienia. Dobra ziemskie mają zyskiwać nam przyjaciół, zjednywać nam miłość ludzi, ich życzliwość i przywiązanie. – Ja także jestem włodarzem, i mnie także Bóg wyznaczył cel, któremu mam służyć wszystkim co posiadam. – Poznaje, że dobra z ręki mojej powinny płynąc do rąk innych. Wiem, że wszystko, co mam, jest dobrem społecznym, że powstała z pracy wielu. Słuszna tedy rzecz, bym własnym majątkiem dopomagał wielu innym do dobrego i do zbawienia. Życzliwość społeczna okazałaby się najpiękniejszym kwiatem naszej religijności, gdybyśmy swe życie i mienie poczytywali za dobro, powierzone naszemu szafarstwu w tym celu, by służyły interesom duszy i sprawie wiecznego zbawienia. „Czyńcie sobie przyjaciół” – to cel wzniosły. Powinniśmy wychowywać dobrych ludzi i tym sposobem budować sobie „wieczne mieszkanie”.
  2. Po wtóre winniśmy obracać wszystko na własną korzyść duchową. Pan uposażył nas w liczne zdolności i łaski, dał nam mniejszą lub większą miarę dóbr ziemskich i kulturalnych. Wszystko jest nasze, i praca stuleci i zdobycze postępu, przeszłość i teraźniejszość, prorocy i święci i sam nawet Pan. Wszelako on mnie nie posiada, póki się jemu nie oddam w zupełności. Od mojej zaś wolnej woli, energii, uwagi i wysiłków zależy, żebym ja i wszystko, co mam przeszło w jego posiadanie. Dopiero przez moją własną pracę, gdy okazuje się dobrym i wypróbowanym szafarzem, wszystko staje się własnością Pana. Całe moje życie jest włodarstwem, zatem celem moim nie jest posiąść to lub owo, posiąść wiele lub mało, ale być wiernym w tem, czego mi udzielono. O treści i wartości życia stanowi tedy usposobienie a nie posiadanie, prawo lub darowizny.
  3. Włodarz zaś mówił do siebie: Co ja pocznę, gdy pan mój odbierze mi włodarstwo? Kopać nie mam siły, żebrać się wstydzę… Przywołał przeto z osobna każdego z dłużników swego pana. Pierwszego zapytał: Ile winieneś panu memu? A on rzekł: Sto baryłek oliwy. On zaś mu powiedział: Bierz swój zapis, siadaj zaraz i pisz: pięćdziesiąt. Włodarz pod wpływem namiętnego popędu samozachowawczego myśli o tem, jakby zabezpieczyć swe życie. – I my też winniśmy wkładać w swe włodarstwo gorliwość, troskliwość, pieczołowitość, przezorność, energię. 1) Troskliwie, z istną namiętnością winniśmy chodzić około swojej duszy, pracować nad jej poprawą i uszlachetnieniem, oczyszczać ją z wszystkiego, co ją szpeci. Róść winna nie tylko liczba dobrych uczynków, ale bardziej jeszcze ich wartość wewnętrzna, czyli świadomość z jaką je wykonywamy. 2) Powinnyśmy usilnie popierać interesy naszego Pana i uczynić je własnymi. Jego interesami są sprawy królestwa bożego, wiary, moralności, sprawiedliwości, dobroci, sprawy dusz i Kościoła. Instynktem samozachowawczym należy je rozpoznawać, troskliwie nad niemi czuwać, bronić ich zazdrośnie. Inaczej „dzieci ciemności” zawstydzą „synów światłości”.

 

Rozmyślania o Ewangelji; ks bp dr. Ottokar Prohaszka; Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1931

Dziedzictwo rewolucji francuskiej

Tym co najbardziej wszystkich interesuje, gdy chodzi o rewolucję francuską, jest jej wkład do kultury nie tylko swojego kraju, ale i europejskiej, a nawet do kultury powszechnej; to więc co można nazwać „dziedzictwem” czy też „spadkiem” pozostawionym przyszłości. Rewolucja, która był wielkim wydarzeniem historycznym jednego kraju, zapoczątkowała, według swych głównych protagonistów, radykalny proces zmian, rozprzestrzeniając się na cały świat. Przyczyną tego był fakt, że idee rewolucji były mesjanistyczne i uniwersalne.

Czym jest to „dziedzictwo” i co w sobie zawiera?

Większość historyków rewolucji francuskiej, mówi głównie o:

  1. Całkowitym zniszczeniu resztek ustroju korporacyjnego i feudalnego.
  2. Świadomej dechrystianizacji całej kultury i wszystkich obyczajów.
  3. Umieszczenie człowieka na miejscu Boga, a więc o radykalnej zmianie w światopoglądzie (przejście od biblijnego teocentryzmu do pogańskiego antropocentryzmu, a następnie do antropocentryzmu bezbożnego, absolutnego i samowystarczającego).
  4. Na skutek takiej zasadniczej zmiany, pojawia się „kult człowieka” i Deklaracja Praw Człowieka.
  5. Wprowadzeniu pojęcie umowy społecznej jako podstawy życia społeczeństwa, łącznie z przyjęciem ówczesnych ideologii, zwłaszcza liberalizmu i indywidualizmu, zastosowanych do wszystkich aspektów życia społecznego, gospodarczego, politycznego i kulturalnego a zwłaszcza ładu prawnego.
  6. Przyjęciu demokracji Jana Jakuba Rousseau jako ustroju politycznego, w którym suwerenność umieszczona jest nie w panującym, ale w „ludzie” jako podmiocie „woli ogólnej”. System ten degeneruje poprzez absolutyzm, tyranię i despotyzm. Rodzi on cztery następujące po sobie komunistyczne kierunki rewolucyjne, a mianowicie: pierwszy komunistyczny kierunek rewolucyjny zastosowany do kultury przez Rabauta Saint-Etienne (1789), (był protagonistą i prekursorem Antonio Gramsciego); drugi kierunek komunizmu rewolucyjnego, oparty na tzw materializmie ekonomicznym wypracowanym prze Antoine’a Barnave’a (1792), który był uważany za poprzednika Karola Marksa; trzeci kierunek komunizmu rewolucyjnego, znany jako „wściekły” (les Enrages), a więc mętów społecznych, bardzo radykalnych, w którym niektórzy dopatrują się przyszłych trockistów (1793) oraz czwarty komunistyczny kierunek rewolucyjny i najbardziej radykalny, gdyż oparty na absolutnej „równości”, wypracowany przez Babeufa (1796), który uważany jest za poprzednika Lenina. Wszystkie te cztery kierunki komunizmu rewolucyjnego mają charakter totalitarny.
  7. Całkowitej sekularyzacji społeczeństwa i kultury, urzeczywistnionej pod porywającym hasłem – wziętym z Ewangelii – Wolności Równości i Braterstwa.
  8. Zamiarze pełnym pychy zarozumiałości ze zbudowania społeczeństwa całkowicie laickiego, absolutnie samowystarczalnego, czyli bez Boga, a nawet przeciwko Bogu, czyli ogólnoświatowej Civitas mundi, unowocześnionej przez kult nowoczesnych bożków: Rozumu, Nauki, Technologii, Dobrobytu itp., jednego Państwa Światowego, całkowicie ziemskiego, materialistycznego, immanentnego, które czci tylko siebie, istniejąc tylko dla siebie, a dochodząc do komunizmu osiąga szczyt swego rozwoju i pełnie swej doskonałości.
  9. Chodzi więc o „dziedzictwo” o charakterze dynamicznym, gdyż jest ono pojęte raczej jako zamiar, jako zadania, które ma być urzeczywistnione w dalekiej przyszłości przez przyszłe pokolenia, a sama rewolucja francuska dzieło to tylko zaczyna, pozostawiając jego ukończenie wszystkim krajom i ludom, deklarując się rewolucją permanentną, światową i uniwersalną.

 

Co do punktu pierwszego to rewolucja francuska zniosła dawne cechy przez tzw Prawo Chapeliera(14 czerwca 1791 r.), pozostawiając robotników bez ochrony prawnej i wystawiając ich na wyzysk nowych przedsiębiorców – kapitalistów, Tak więc, w imię Wolności, zniesione zostały różne „wolności” takie jak wolność zrzeszania się organizowania w obronie swych praw. Spowodowało to „walkę klas”, nienawiść społeczną i przyczyniło się do zmiany tradycyjnego ustroju.

Punkt drugi  – warto pamiętać, że rewolucja francuska wykonała program dechrystianizacji Francji w sposób niesłychanie brutalny, a jednocześnie z całą hipokryzją. Brutalnie, gdyż uciekła się od początku do gwałtu, terroru, rozstrzeliwania, mordowania, gilotynowania; z całą hipokryzją, gdyż deklarując, że broni Wolności, Braterstwa i Równości, deptała przez cały okres swego trwania wszystkie zasady, które głosiła i które wprowadzała do swoich Konstytucji.

 

Michał Poradowski, Dziedzictwo rewolucji francuskiej, Wydawnictwo NORTOM, Wrocław 2018