Miłość na ziemi

Przez całe nasze życie miłość powinna w nas ciągle wzrastać, a nasza szczęśliwość w wieczności od tego jej wzrostu będzie zależna.

Miłość, która została w nas wlana na Chrzcie, jest w porównaniu z miłością w wieczności jak dymiący knotek zestawiony z blaskiem południowego słońca. Był to ogień, ale w postaci pierwszej iskry mającego się rozniecić płomienia; a jednak ten słaby początek może się powoli rozszerzyć, żywić się i wzmacniać, aż upodobni się do płomienistych ogni stojącego przed Tronem Bożym Serafina. To ciągłe, przez całe życie trwające pomnażanie się miłości w naszych duszach odbywa się zaś w dwojaki sposób: po pierwsze przez nabywanie jej z naszej strony, po drugie przez dar i wlanie ze strony Boga. Nabywanie jej z naszej strony polega na tym, że wszystko, cokolwiek robimy powodowani miłością, przynosi tej miłości wzrost. Nie tylko wspaniałe jałmużny, nie tylko heroiczne na podobieństwo Apostołów i Męczenników prace i cierpienia, ale każdy najmniejszy nawet czyn i akt miłości chrześcijańskiej, choćby tak drobny i nieznaczny, że nikt oprócz Ojca niebieskiego, który widzi w skrytości, nie może być jego świadkiem, powoduje stosowny do swej miary wzrost miłości. Miłość Boża ma w sobie taką moc, że wszystko co przez cały dzień i w każdej chwili dnia robimy, może zamienić w złoto. Jeżeli mamy w sercu motyw miłości, to nasze powszednie życie będzie nam gotować bezmiar chwały (por. 2 Kor 4,17) i ogrom wiekuistej słodyczy i szczęścia.

Jeśli nie możesz zrobić dla Boga rzeczy wielkich, możesz przecież mieć wielkie pragnienia. Pragnij kochać Go i pragnij w tym kochaniu wzrastać. Już samo to pragnienie pomnoży tę miłość, która jest w tobie. Każdy akt miłości i każdy najmniejszy czyn z miłości płynący sprawiać będzie jej konsekwentny wzrost. Z tą miłością jest tak samo jak z ćwiczeniami ręki, które rozwija jej muskuły i siłę. Samo nawet, powtarzam, habitualne usposobienie twego serca będzie ci wyjednywać coraz to nowe łaski. Kiedy idziesz ulicą, spotykasz ludzi tego świata, pędzących to tu, to tam, z twarzami pochmurnymi, zmarszczonymi, naznaczonymi – powiedziałbym, przeoranymi niemal – niepokojem i światowością, które panują w ich umysłach. Spotkasz też nieraz ludzi, którzy czy to wskutek ambicji, czy wskutek zazdrości, czy wskutek jakichkolwiek innych namiętności, noszą na twarzach wyraz troski, wyryty na nich niby głębokie bruzdy. Ale z drugiej strony spotykasz i takich, których twarze są zawsze pogodne, spokojne i uprzejme. Skąd taka różnica? Ci pierwsi żyją dla świata. Są szorstcy, brutalni, rozczarowani, zwiedzeni. Ich nadzieje zdradzają ich. Ich ufność raz za razem obraca się w niwecz, a ich wysiłki są dla nich goryczą. A jacy są wewnętrznie, tacy okazują się na zewnątrz. Bo twarz człowieka jest przezroczysta, a dusza prześwieca przez nią. Ci, którzy są wyciszeni i czyści, mają wygląd miły: dlaczego? Dlatego, że Bóg, Jego dobroć, życie przyszłe, podtrzymująca ich nadzieja, ufność, o której wiedzą, że nigdy nie zawiedzie – rzeczy ciche, czyste, słodkie i piękne – rozlewają na cały ich umysł i serce radość i słodycz tych rzeczywistości, zawsze żywo stojących im przed oczyma. Twarz Szczepana jaśniała nawet podczas kamieniowania, bo widział on nad sobą otwarte niebo. Jeśli człowiek będzie żył w miłości Bożej, to miłość, jaką ma w sobie, zawsze będzie się zwielokrotniać.

Istnieje praktyczny sposób, by się w tym względzie sprawdzić. Zapytaj samego siebie, jakie są twoje pierwsze usposobienia względem osób, z którymi się spotykasz? Jakie myśli na temat tych ludzi przychodzą ci do głowy w pierwszym odruchu? Czy są to myśli uprzejme i życzliwe, czy też przeciwnie, myśli surowe i krytyczne? Czy trudno ci być pobłażliwym dla innych, czy też przeciwnie, surowość wymaga od ciebie wysiłku? Jeśli nawykowy, że tak powiem, wyraz twarzy twojego serca jest miły, a myśli surowe stoją u ciebie na drugim planie i są jakby wymuszane przez konieczność – nie płyną szparko z twojego nawykowego usposobienia – wtedy żyjesz miłością Boga i bliźniego. Ale jeśli twój nawykowy stan i to, co nazwałem wyrazem twarzy serca, jest zmarszczony, nachmurzony i szorstki, jeśli miłe słowo albo przyjazny postępek względem innych jest dla ciebie wysiłkiem, wymaga głębszego namysłu, tak że musisz jakby zmusić się do tego – wówczas trudno przypuścić, by ten nawykowy stan był stanem miłości Boga i bliźniego.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Światowa pobożność

Istnieje pewien rodzaj pobożności, zwłaszcza wśród osób światowych, który aczkolwiek nie tylko razi smutną karykaturą, ale daleki jest od zrozumienia ducha Chrystusowego. Osoby duchem tej pobożności przejęte, odznaczają się osobliwą nielogicznością. Zdaje się im, jakoby ich pobożność była jakimś cennym przedmiotem do starannego przechowania pod zamkiem… klejnotem do rzadkiego użycia w nadzwyczajnych tylko wypadkach. Tyle jest ich pobożności, ile chwil spędzonym w kościele – z wyjściem zaś z domu Bożego, z powrotem do zajęć, do życia codziennego, stosunek ich z Bogiem się kończy. Modlitwa była dla Boga… a życie, praca – jakoby dla bytu doczesnego, dla rodziny, dla świata, albo też dla siebie!

Pobożność murami kościoła ograniczyły – a za progiem kościoła – światowość! Zaiste, dziwny to rozdział tego, co najistotniej złączone być powinno, co się powinno przenikać nawzajem, jak dusza ciało przenika – rozdział pożyczony zapewne ze zbioru mrzonek naszych liberałów, wiecznie marzących o takim ustroju społecznym, w którym by Kościół i państwo dwie zupełnie odrębne, a od siebie zupełnie niezawisłe organizacje stanowiły.

Osobliwe to niepojmowanie rzeczy, zdradzające brak zastanowienia, a w praktyce najsmutniejsze owoce rodzące! Te same bowiem osoby, które dopiero co  kościele rozrzewniały się nad pokorą Chrystusową, ledwo opuściły próg domu Bożego, wnet bliźnich z góry traktują – słowem i czynem – lekceważą nawet, za lada przeciwnością w gniew wpadają, obrażają się za cień jakiego ich pominięcia itp. A nawet w kościele, wobec wizerunku ukrzyżowanego Zbawiciela, dziwnie okazują się nieumartwione: upału, zaduchu, tłoku, a nawet nie dosyć wygodnego siedzenia podczas nabożeństwa nie zniosą, albowiem tylko rozparte modlić się mogą, albo na wpół leżące, w postawie, której wstydziłoby się w zwykłym towarzyskim stosunku.

Osoby tego pokroju, aczkolwiek często do świętych sakramentów przystępują – dlaczegóż stąd żadnej nie odnoszą korzyści? Niewątpliwie dlatego, że w sakramentach nie szuja one, czego szukać powinny: oczyszczenia z brudu grzechowego, poprawy życia i coraz ściślejszego zjednoczenia z Bogiem, ale szukają wrażeń, pociechy, rozrzewnienia. Według nich spowiedź wtedy tylko jest dobra, gdy bardzo długo trwa, gdy spowiednik długą im mówi naukę i do łez pobudzi – spowiedź zaś krótka nie zadowala ich nigdy. Zdawałoby się, jakoby dla nich w Sakramencie pokuty absolucja najmniejsze ma znaczenie – pewno też o skruchę mało się troszczą – rozmowa zaś duchowa ze spowiednikiem, wynurzenie się przed nim, rozwlekłe mówienie o sobie – oto co faktycznie dla nich istotę sakramentu stanowi.

A jakież to bywa ich wyznawanie grzechów?… Jest to raczej skarga na drugich, na okoliczności, aniżeli na siebie, a jeśli siebie kiedy obwinią, to dziwnie umieją swe wyznanie na własną chlubę obrócić. Bywa to często wyliczeniem nie spełnionych przez nie czynów doskonałych, heroicznych. I czyż poprawa życia może być owocem podobnych spowiedzi?

Komunię święte, z tej samej przyczyny co spowiedzi, bywają bezowocne (jeśli nie grzeszne), bo wbijają w pychę i dobre o sobie rozumienie.

O Boże, co za odpowiedzialność!

Rozmyślanie nawet – ta dźwignia życia duchowego – nie prowadzi osób spaczonej duchowości do opamiętania, owszem, jeszcze bardziej je zaślepia, a to dlatego, że w rozmyślaniach, jakie odprawiają, znów tylko siebie, a nie Boga, biorą za przedmiot zastanowienia. Bo czymże się one zajmują w swej wewnętrznej rozmowie z Bogiem? Najczęściej rozbieraniem własnych zasług i cierpień, przypominaniem rozmów ze spowiednikiem, wreszcie, porównywaniem siebie z bliźnim, na własną korzyść oczywiście; jednym słowem – marzycielstwem. Modlitwą faryzeusza „Dziękuj ci o mój Boże, że nie jestem jako ci” – kończą zwykle, jeśli nie słowem, to uczuciem, swe ćwiczenia duchowe, a przyznanie sobie racji bywa najczęściej konkluzją tych rozmyślań.

Z tym wszystkim wyżej wzmiankowane osoby, w zaślepieniu swoim dziwnie czują się bezpieczne wobec Boga i wieczności, bynajmniej nie z pobudki pokornego zaufania Bogu, ale dla mnogich praktyk, jakie pełnią, dla licznych bractw, do których się powpisywały, wreszcie dla przeróżnych szkaplerzy, jakie noszą. Sądzą przeto, że są w zupełnym porządku i że szybkim krokiem zdążają po stromych ścieżkach wyższej ascezy, a gdy jeszcze podczas ich modlitwy huczenie organów lub też śpiew, silniej ich nerwy poruszy i do płaczu pobudzi, utwierdzają się w przekonaniu o wysokim stopniu swego zjednoczenia z Bogiem.

A jakie ich żucie? Jakie spełnianie obowiązków?… jaka pobudka czynów?… jakie zaparcie, cierpliwość, miłość bliźniego, darowanie uraz?… Ach! Strach o tym pomyśleć!… Pobożność tych osób skoncentrowała się w praktykach, w uczuciu, a czyny objął świat! I czy nie tak bywa, niestety?

Dobrzy gorszą się ich postępowaniem, nie bez słusznego powodu, widząc w nim ducha faryzejskiej obłudy; a źli urągają mówiąc: „Otóż to dewocja i pobożność!… ci, lub te pobożnisie tak gorliwie godzinami całymi przesiadują w kościele, modlą się i do spowiedzi i do komunii chodzą, a ani na włos jeden nie są lepsi od nas”. Taki jest – i słuszny niestety – sąd ludzki o tej pobożności. A sąd Boży brzmi jeszcze surowiej. Tak mówi Zbawiciel: „Nie każdy kto mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale który czyni wolę Ojca mego, który jest w niebiesiech, ten wejdzie do królestwa niebieskiego”(Mt 7,21).

Drzewo dobre poznaje się po tym, że dobry owoc rodzi. „Z owoców ich poznacie”(Mt 7 20).

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

Cierpliwość wobec siebie

Trudno jest wytrwać w cierpliwości wobec innych ale znacznie trudniej przychodzi cierpliwość względem samego siebie! Istotnie, ta odmiana cnoty jest tak zaniedbana, że skłonniśmy raczej uważać za zasługę coś wręcz przeciwnego, jakoby niecierpliwość wobec siebie była jakimś bohaterstwem czy zasługującym umartwieniem. Zachodzi wielka różnica pomiędzy nienawiścią samego siebie a niecierpliwością wobec siebie. Im więcej mamy z pierwszej, tym dla nas lepiej; im więcej z drugiej, tym gorzej. Spróbujemy się zdobyć na tę cierpliwość wobec siebie, a droga doskonałości uścieli się przed nami jasno, bez przeszkód.

Lecz cóż rozumiemy przez tę niecierpliwość dla siebie samych! Niecierpliwy jest ten, kto dąsa się na pokusy, prześlepiając ich rzeczywista naturę i prawdziwą wartość, – kto gryzie się grzechem raczej ze względu na własne poniżenie, niźli na Bożą zniewagę, – kogo wytrącają z równowagi i drażnią własne niedopatrzenia i uleganie nędznym nałogom, – kto upada na duchu, gdy mu się przydarzy wybuchnąć gniewem, lub poddać się przygnębieniu, choćby nawet ani w jednym ni w drugim wypadku grzechu nie było, – komu się przykrzy brak uczuciowego nabożeństwa, jak gdyby w ogóle było ono w naszej mocy, a cierpliwość w opuszczeniu nie był najlepszym środkiem do uzyskania słodyczy i pociech duchowych., – kto wreszcie niepokoi się na widok, iż zabiegi stosowane przeciw naszym wadom, zawodzą nasze oczekiwania, a zapomina o tym, że nieskuteczność zabiegów może pochodzić z braku odpowiedniego czasu lub z przeszkód, które może nieświadomie kładliśmy ich działaniu. Do tych objawów niecierpliwości należy dodać narzekania na brak duchowego postępu, jak gdyby zostać świętym można było w przeciągu jednego miesiąca.

Wszystkie te objawy niecierpliwości wobec nas samych mogą pochodzić z czterech przyczyn, dlatego musimy je pilnie wypatrzyć i uśmiercić je zaraz w gnieździe, zanim zdążą rozwinąć swe skrzydła do lotu. To istotnie ptaki drapieżne naszego życia duchowego. Prym wśród nich dzierży miłość własna, która nie może strawić tego, że w chwili doświadczenia nie okazaliśmy się bohaterami. Za nią idzie brak pokory, który przeszkadza nam pojąć naszą nikczemność oraz kalectwo, będące skutkiem grzechów. Trzecie miejsce zajmuje niezrozumienie ogromnych trudności życia duchowego oraz potrzeby zerwania ze światem i odwrócenia się od jego zasad, nim poświęcimy się Bogu. Czwartą jest uporczywy wstręt do poprzestawania na świetle wiary. Po prostu mierzi nas ono. Nasz umysł, nasza natura, miłość własna, słowem wszystko w nas, wyjąwszy samą tylko wiarę, pożąda widzieć, poznać, przekonać się, utwierdzić i nabrać pewności, że nasz postęp jest niewątpliwy.

Cierpliwość wobec siebie to łaska wprost nieoszacowana, to najkrótsza droga do poprawy, a zarazem najszybszy środek do ukształtowania w nas ducha wewnętrznego, wyjąwszy może tylko owo bezpośrednie dotknięcie Boga, uwewnętrzniające duszę w jednym okamgnieniu. Ono to przepaja nasze stosunki z drugimi rozwagą i łagodnością. Pod jej tchnieniem gaśnie żagiew krytyki, stłumiona ciągłą świadomością własnej nieprawości. Jej światło uwydatnia zupełną naszą zależność od Boga i Jego łaski, wlewając nam pogodę usposobienia i równowagę ducha, choć bowiem stanowi ona wysiłek, to przecież wysiłek ten jest spokojny, oparty na Bogu. Cierpliwość ta staje się nam nieustannym źródłem aktów najczystszej pokory. Słowem, przez nią działamy tak, jak gdybyśmy nie byli sobą, lecz panem siebie, swoim aniołem stróżem. Jeśli zaś to usposobienie duszą owładnie w jej życiu wewnętrznym i zewnętrznym, czegóż jeszcze jej brak do doskonałości?

Istnieją różne sposoby rozwijania tej cierpliwości względem samego siebie. Dużo pomaga częste rozmyślanie o własnej nicości, szczególnie rozpamiętywanie różnych upadków, niewierności i występków ubiegłego życia. Nie nastręcza ono żądnego niebezpieczeństwa ze względu na ten wewnętrzny niesmak i to uczucie palącego wstydu, które zwykły towarzyszyć podobnym wspomnieniom.

Ilekroć słyszymy o wielkiej jakiejś zbrodni, myślmy, że sami popełnilibyśmy występek może jeszcze haniebniejszy, gdyby nie pomoc łaski. Spowiedź nasza i nasze do niej przygotowanie winny być staranne, przy czym nie należy mieszać skruchy prawdziwej z uczuciową przykrością; trzeba też modlić się wytrwale o łaskę cierpliwości, zwłaszcza po Komunii św. Musimy się starać – choć jest to rzecz trudna i dopiero z czasem przychodzi – radować się z tych sposobności, które nam odsłaniają naszą potrzebę łaski i naszą skłonność do popadnięcia w najbrzydsze występki. W swoim dążeniu na szczyty nie zapominajmy zbyt prędko o dawnych swych grzechach. Dlatego jeśli nam Bóg udzieli łaski odczuwania żywej przykrości na samą myśl o grzechu, przyjmujmy ją chętnie i z dziękczynieniem bierzmy ją na swoje barki. Błogosławiony niech będzie on ciężar przy całe swej dokuczliwości, skoro sam Bóg włożył go na nasze ramiona. Słowem, cierpliwość wobec siebie samego jest niemal warunkiem postępu duszy; jej patronką jest św. Katarzyna Genueńska.

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

 

 

Nadzieja

zdjęcie z forum Odkrywca

Jako mała dziewczynka lubiłam przeglądać różne rodzinne pamiątki, ale ciekawiło mnie też małe pudełeczko należące do Mamy. Przechowywała w nim swoją niewielką ilość biżuterii. Kolejny raz, gdy pozwoliła mi obejrzeć swoje skarby zaintrygował mnie mały, stary pierścionek, który w miejscu oczka miał dziwne – jak wtedy mi się wydawało – elementy : malutki krzyżyk, kotwicę i serduszko. Długi czas przyglądałam się temu pierścionkowi zanim zapytałam: co one oznaczają, a Mama spokojnie mi odpowiedziała, że to są symbole cnót Boskich: wiary , nadziei i miłości , o których się przecież uczyłam na religii. To było moje pierwsze – jako dziecka – spotkanie z taką symboliką. O ile, ze zrozumieniem symbolu krzyża i serca nie miałam problemu, o tyle tej kotwicy, jako dziecko nie umiałam jakoś przyporządkować nadziei. Zrozumiałam to dopiero później, gdy dowiedziałam się o sensie użytkowym kotwicy.

Dowiedziałam się też, że biżuteria z tymi symbolami noszona przez kobiety, szczególnie w czasach zaborów, miała wyrażać patriotyczną postawę i miłość do Boga i Ojczyzny. Głęboka wiara w Boga, nadzieja w odzyskanie wolności i miłość nadawały głęboki sens życiu tysiącom Polaków żyjących pod zaborami, jak i później, gdy wydawało się, że ustanowiony porządek, ale jakże niesprawiedliwy będzie trwał przez wieki. Jak pokazuje nasza historia, Bóg nigdy nie pozostawiał nas jako narodu bez odpowiedzi na nasze wołania. W Nim była nadzieja ratunku i ocalenia naszego istnienia i bytu. Tak też często i my w codziennych modlitwach formułujemy nasze pragnienia pomyślnej realizacji wszystkiego co nas dotyczy.

Eksponat Muzeum Warszawy – Zbiory Wydzielone

Mamy nadzieję, że nasz dobry Bóg wysłucha naszych próśb o zdrowie bliskich i własne, o dobre i pomyślne życie naszych dzieci. Mamy nadzieję, że zadba o pomyślny splot wydarzeń w naszym życiu, o uznanie innych, o naszą karierę i dostatek materialny. I te modlitwy jakże często są wysłuchiwane, bo przecież: „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają ” (Mt, 11,5).

Bóg pokładane w Nim nadzieje respektuje, spełnia te zanoszone w modlitwach prośby, bo Bóg jest jedynym źródłem nadziei. Ale czy my w swoim rozumieniu nadziei nie pozostajemy jednostronni? Czy rozumienie nadziei jako cnoty Boskiej a więc dotyczącej każdej sfery naszego istnienia: tego i przyszłego – wiecznego jest dobrze pojmowane, a może jest zbyt trudne? Związani tak mocno z naszą doczesnością, zazwyczaj formułując stwierdzenie: mam nadzieję, w swoim wyobrażeniu mamy pomyślność jakiegoś zdarzenia, które będzie miało miejsce teraz lub później i zakładamy, że wynik zobaczymy i to będzie już nowa rzeczywistość. Jak jednak poradzić sobie z pytaniami o nadzieję życia wiecznego? Jak mieć nadzieję na życie wieczne, gdy zobaczymy w sobie człowieka niedoskonałego, słabego i kruchego, pełnego ułomności i lęku, człowieka z wieloma błędnymi wyborami życiowymi a może takimi jak św. Piotr? Jeśli takie myśli zrodzą się w tobie to wsłuchuj się dobrze w swoje wnętrze może usłyszysz: „Czy kochasz Mnie?” i od tego co odpowiesz będzie zależało czy te słowa pięknego psalmu 23:

            Chociażbym chodził ciemną doliną,

            Zła się nie ulęknę,

            Bo Ty Jesteś ze mną.

będą towarzyszyły ci codziennie i staną się kotwicą  nadziei w twoim życiu.

Elżbieta K.

Wielkanoc 2021

Arrasy z Muzeum Watykańskiego

Trudne czasy wymagają od nas wysiłku, potrzebna jest praca aby nie tracić nadziei. Aby zachować wiarę i ufność w Boże miłosierdzie potrzebne jest większe zaufanie Bogu i jego wyrokom, które nas dotykają. Niechaj tegoroczne Zmartwychwstanie pobudzi nasze zaufanie w Bożą sprawiedliwość i będzie źródłem potrzebnych łask na kolejny rok dla nas i naszych bliskich.

Życzą Grażyna i Rafał

Patron Internetu

Święty Izydor z Sewilli urodził w Kartagenie mieście w Hiszpanii nad Morzem Śródziemnym, ok. 560 roku. Rodzina jego w czasie wojen uciekła do Sewilli gdzie osiadła na stałe. Ojciec jego Sewerian pochodził ze znakomitej rodziny rzymsko-hiszpańskiej blisko powiązanej z królami wizygockimi(panującymi ówcześnie na obszarze dzisiejszej Hiszpanii). Jego dwaj starsi braci Leander i Fulgencjusz oraz siostra Florentyna są również świętymi Kościoła Katolickiego.

Św. Izydor

Izydor został wcześnie osierocony i wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat Leander który był wówczas biskupem Sewilli. Jak podaje tradycja Izydor nie przykładał się do nauki i chętnie uciekał z zajęć lekcyjnych.

W 599 roku umiera św. Leander i na stolicę biskupią zostaje wybrany Izydor.

Wspierając brata w zarządzaniu biskupstwem poznał jej potrzeby i dlatego też jedną z najważniejszych rzeczy jaką pozostawił po sobie, jest uporządkowanie spraw kościelnych. Zwracał uwagę na dyscyplinę wśród duchowieństwa, dopracował przepisy liturgiczne, i dbał o poziom wykształceni kleru i ludzi świeckich – starał się aby w każdej diecezji powstała szkoła przykatedralna(były to pierwowzory dzisiejszych seminariów duchowych jak również uniwersytetów).

Był inicjatorem i kierował dwoma synodami w Sewilli w 619 roku oraz w Toledo w 633 roku. Przyjęto na nich ułożony symbol wiary odmawiany w całej Hiszpanii oraz ujednolicono liturgię.

Przez współczesnym uznawany był za „najbardziej uczonego człowieka swoich czasów”. Uczeń jego, święty Braulion wymienia dwadzieścia dzieł napisanych przez biskupa Sewilli. Wśród nich są wykłady wiary, zwalczanie arianizmu, opisana historia Gotów i Wandalów którzy wówczas panowali w Hiszpanii. Do najważniejszego jego dzieła należą „Etymologii, czyli początków, ksiąg dwadzieścia”, De ordinare creatorum, i De natura rerum(tytuły są w języku łacińskim, gdyż na język polski dzieła te nie zostały przetłumaczone)– jest to, mówiąc dzisiejszym językiem encyklopedia wiedzy o świecie. Zebrane i uporządkowane informację których źródłami byli Ojcowie Kościoła, autorzy antyczni, oraz podręczniki z różnych dziedzin wiedzy. Są tam cytaty autorów starożytnych i wczesnochrześcijańskich, których dzieła i poglądy często znane są jedynie z tego opracowania. Etymologie zawierały w sobie informację z dziedziny siedmiu sztuk wyzwolonych jak również z wiele naukowych i para-naukowych faktów i teorii, zaczynając od Pisma Świętego poprzez przyrodoznawstwo, medycynę aż po architekturę, rolnictwo, sztukę wojenną i nawigację. Przez całe średniowiecze był to podstawowy podręcznik szkolny. Nawet w okresie Renesansu był używany i można znaleźć odwołania do jego informacji. Dzięki Izydorowi utrwaliło się przekonanie o encyklopedycznym charakterze wiedzy ludzkiej, która kumuluje się dzięki pracy poprzednich pokoleń.

Kolejnym dziełem pozostawionym przez świętego biskupa z Hiszpanii jest kronika dziejów świata doprowadzona do czasów jemu współczesnych.

Innymi utworami są zbiory sentencji oraz pisma dydaktyczne. Niestety nie zachowały się żadne kazania świętego Izydora, natomiast korespondencja przetrwała w okrojonym kształcie.

Przez cały czas swoje go urzędowania miał szeroko otwarte serce dla biednych i pokrzywdzonych. Pod koniec jego życia trudno było dostać się do jego domu w Sewilli gdyż tłumy biednych, kalek i żebraków stale przebywały w jego posiadłości.

Jednym z zadań któremu poświęcił się ze szczególną uwagą było pragnienie nawrócenia na katolicyzm ariańskich Gotów żyjących na półwyspie Iberyjskim. Dokonał przeredagowania ksiąg liturgicznych znanych dzisiaj jako ryt mozarabski.

Był fundatorem wielu klasztorów, kościołów, szkół i bibliotek.

Okoliczności śmierci były równie niezwykła jak i życie o dorobek świętego biskupa. Mając świadomość zbliżającej się śmierci, kazał zanieść się do katedry, gdzie w obecności swoich biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął szaty biskupie i założył wór pokutny, głowę posypał popiołem i odbył spowiedź publiczną. Błagał o odpuszczeni win i zaniedbań oraz prosił o modlitwę w swojej intencji. Przyjął Komunię Świętą pod dwiema postaciami, pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju i kazał zanieść się do swojego pokoju. Zmarł po 4 dniach – 4 kwietnia 636 roku w Sewilli.

Pochowany został obok św. Leandera i św. Florentyny – swojego rodzeństwa. W 1063 roku szczątki jego przeniesiono do Leonu gdzie spoczywają do dnia dzisiejszego.

Kanonizacja dokonana została formalnie 1598 roku. W roku 1722 papież Innocenty XIII ogłosił świętego Izydora Doktorem Kościoła.

Św. Izydor uznawany jest za patrona programistów i internautów, gdyż, jak się uważa, stworzył pierwszą w dziejach bazę danych, ponieważ najbardziej znane dzieło świętego – Etymologiarum libri XX seu Origines – uporządkowany zbiór wiadomości z różnych dziedzin wiedzy i życia oraz umiejętności praktycznych, ułożony został podobnie, jak współczesne bazy danych.

 

Modlitwa przed użyciem internetu

Wszechmocny i wieczny Boże, Który stworzyłeś nas na Twoje podobieństwo i poleciłeś nam szukać, przede wszystkim, tego co dobre, prawdziwe i piękne, szczególnie w Boskiej Osobie Twego Jednorodzonego Syna, Pana naszego Jezusa Chrystusa, pomóż nam, błagamy Ciebie, przez wstawiennictwo św. Izydora, biskupa i doktora, abyśmy podczas naszych wędrówek w internecie kierowali nasze ręce i oczy tylko na to, co podoba się Tobie i traktowali z miłością i cierpliwością wszystkie te osoby, które spotkamy, przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Święty Izydorze, módl się za nami!

 

TEKST BYŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W kwietniu 2020 ROKU.

Arabski doktor Kościoła

Jan Mansur urodził się ok 750 roku w chrześcijańskiej rodzinie arabskiej żyjącej w Damaszku. Ojciec jego Sergiusz był, jak podają jedne źródła ministrem finansów, czy też według innych, cywilnym szefem ludności chrześcijańskiej na terenach podległych władzy kalifa Abd al-Malika w Syrii. Dzięki negocjacjom dziadka Jana, Mansura ibn Sarjuna, chrześcijanie w Damaszku nie byli prześladowani i mogli swobodnie głosić wiarę w Chrystusa.

Jan był wychowany w duchu chrześcijańskim – ojciec jego kupił na targu niewolników mnicha, noszącego imię Kosma, któremu powierzył kształcenie swoich synów. Mnich ten musiał posiadać bardzo dobre wykształcenie gdyż chłopcy uczyli się gramatyki, dialektyki, muzyki a także geometrii, matematyki i astronomii.

Po śmierci ojca Jan objął w państwie kalifa jego obowiązki. Niezależnie od pełnionych obowiązków pisał traktaty w których bronił czystości wiary. Najbardziej znanym jego utworem jest „Źródło wiedzy”.

Okres w którym żył Jan z Damaszku, toczył się spór o oddawanie czci obrazom. Jan brał znaczący udział w tych dyskusjach. W jednym z dzieł przyszły Doktor Kościoła tak pisał: „Ponieważ mamy podwójną naturę, będąc złożeni z duszy i ciała, nie możemy dotrzeć do rzeczy duchowych w oderwaniu od cielesnych. W ten sposób poprzez kontemplację cielesną dochodzimy do kontemplacji duchowej”.

Cesarz bizantyjski Leon III zapoczątkował walkę z obrazami w Kościele katolickim, to jest ikonoklazm – niszczono wszelkie obrazy przedstawiające Chrystusa, Jego Matkę oraz świętych katolickich. Z uwagi na to, że Damaszek w którym żył i tworzył Jan nie należał do państwa bizantyjskiego, cesarz postanowił pozbyć się obrońcy kultu obrazów podstępem i fałszem. Swojemu sekretarzowi polecił przygotować list napisany charakterem podobnych do Janowego, w którym zawarte było wezwanie do cesarza greckiego by najechał i zdobył słabo broniony Damaszek. Kalif porównawszy otrzymany list z posiadanymi rękopisami Jana, stwierdził podobieństwa i jako karę skazał go na obcięcie prawej ręki i wystawienie jej na widok publiczny. Wieczorem pozwolono Janowi zabrać odciętą rękę i ją pogrzebać. Jan pobiegł z nią do kaplicy domowej i padłszy na kolana przed obrazem Matki Boskiej modlił się gorąco: „Matko Boża! Matko moja! W obronie Twoich i Twego Syna obrazów straciłem moją prawicę! Uzdrów ją! Będę nią nadal bronił świętej sprawy!”. Znużony i zmęczony zasnął przed obrazem, gdy rano się obudził prawica jego była cała i zdrowa, jedynie czerwony pasek w miejscu rany został na całe życie, jako ślad tego wydarzenia. Gdy Kalif dowiedział się o tym cudzie, przekonał się o niewinności Jana i chciał go obdarzyć godnościami w swoim państwie. Jan nie przyjął proponowanych nagród, zrezygnował z majątku który podzielił między biednych i udał się  do Jerozolimy, gdzie wstąpił do zakonu świętego Saby Jerozolimskiego. Młodzi zakonnicy byli pod opieką starszych stażem braci, ale dla tak wykształconego i obytego w świecie nowicjusza, ciężko było znaleźć opiekuna. W końcu zgodził się jeden z nich, najsurowszy w swoich wymaganiach. Na początek zabronił Janowi zajmować się jakąkolwiek działalnością pisarską. Jan na prośbę jednego ze współbraci napisał hymn na śmierć jego rodzonego brata. Za to wykroczenie spotkała go kara – miał stale czyścić toalety. Starzec, który wyznaczył mu karę miał w nocy sen – ukazał się w nim Matka Boża i zadała mu pytanie: „Czemu zamykasz usta, które miały mnie chwalić?” Od tej pory działalność pisarska Jana nie napotykała żadnych przeszkód.

Święty Jan z Damaszku jest autorem licznych traktatów teologicznych, pism polemicznych, hymnów i pieśni.

Jest uważany za ostatniego Ojca Kościoła Wschodniego. Jego zasługą jest napisanie syntezy nauki Ojców Kościoła. Przed nim próbowano to uczynić ale ich prace były niekompletne, zbyt zwięzłe lub zawierało błędy. Podejście do badań arabskiego doktora, jego metodologia, wykorzystanie filozofii Arystotelesa było wzorem przez następne stulecia i było źródłem dla świętego Tomasza z Akwinu. Był on dla Akwinaty uznanym autorytetem, gdyż nie jeden artykuł jego Summy zaczyna się słowami: „Damasceńczyk powiada, że…”. Dzieło Jana „O herezjach” jest najpełniejszym na owe czasy katalogiem herezji gdzie omówiona jest herezja izmaelitów czyli muzułmanów.

Wiele z jego tekstów używane są do dnia dzisiejszego w Kościołach Wschodnich.

Jan z Damaszku w 740 roku, na polecenie patriarchy Jerozolimskiego przyjął świecenia kapłańskie. Opuścił celę klasztorną i na terenie Syrii oraz Palestyny głosił naukę chrześcijańską, stawał w obronie Kościoła i potępiał błędy i herezje.

Zmarł w klasztorze św. Saby w 750 roku(według nielicznych źródeł był to rok 780), w 1890 roku został ogłoszony, przez papieża Leona XIII, doktorem Kościoła. Jest patronem farmaceutów i malarzy, wspiera naukę śpiewu cerkiewnego, poprawnego i duchowego czytania pism religijnych oraz jest orędownikiem osób z paraliżem rąk.

Wspomnienie jego w Kościele ulegało zmianie na przestrzeni lat, były to: 27 marzec, 11 maja oraz 4 grudnia.

W ikonografii zachodniej przedstawiany jest w chwili, kiedy anioł uzdrawia go, przykładając odciętą rękę. Atrybutami jego są święta księga oraz pióro. Na niektórych przedstawieniach pokazywany jest z turbanem na głowie(chyba jako jedyny święty Kościoła Katolickiego).

Jan jest świętym łączącym Wschodni i Zachodni Kościół – Arab ale chrześcijanin, wychowany na terenach islamskich, ale myślący w sposób wybitnie katolicki, syn wysokiego urzędnika państwowego, który został mnichem oraz mnich, który jest wybitnym intelektualistą.

 

TEKST BYŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W marcu 2020 ROKU.

Duch wolności

Nie może posiadać prawdziwego ducha wolności ten, kto Bogu nie służy w duchu wspaniałomyślności. To zaś nie jest tak trudne do rozpoznania; jeśli więc spostrzeżemy, że tej wspaniałomyślności oraz starania się o nią nam brak, możemy być nieomylnie pewni, że to coś które się ubiera w maskę wolności ducha jest w rzeczywistości czymś innym, bardzo niepożądanym. Naszym sprawdzianem więc będzie zasada, że gdzie nie ma wspaniałomyślności, tam nie ma wolności ducha. Jedno z drugim chadza w parze. A choć niekiedy na skutek wyjątkowych doświadczeń wewnętrznych może nam nasza wspaniałomyślność względem Boga nie przynieść pożądanej wolności ducha, to przecież nigdy się nie zdarzy by ta wolność zaistniała bez wspaniałomyślności.

Duch Jezusa jest duchem wolności. Niemal w przysłowie u chrześcijan weszło powiedzenie Pisma św., że gdzie duch Boży tam wolność. Gdy po raz pierwszy powiał ten duch po świecie, stał się hasłem do wyzwolenia z więzów trwogi i ciemnego zabobonu, które zaciążyły nad pogaństwem, z ucisku, zwątpień i upodlenia zmysłowego greckich i rzymskich niedowiarków, z niewoli formalizmu i pozytywnych przepisów, które przygotowały Żydów na przyjście Zbawiciela. Jest to duch wolności dlatego także, iż głosi prawo miłości. Wolność ta jest wypływem nieskończonych zasług Najświętszej Ofiary przez wzgląd na Bóstwo Chrystusowe.

Słusznie możemy stąd wnosić, że ta sama wolność winna ożywiać nasze najzażylsze stosunki z Bogiem i wyciskać swe piętno na wszystkich przejawach życia duchowego: tak też istotnie rzecz się przedstawia. Albowiem wolność chrześcijanina polega na pozbyciu się grzechu, upadlającego naszą naturę i burzącego szacunek dla własnej osoby. Grzech bowiem jest pełen przewrotności i strasznego tyraństwa nad swymi niewolnikami, nade wszystko zaś obraża Boga, nieskończenie dobrego. Wolność ta głosi wyzwolenie od plag grzechowych, jak gniew Boży, piekło i śmierć nieszczęśliwa. Przy tym jest ona oswobodzeniem od światowości, to znaczy, od kajdan przykuwających serce do rzeczy światowych, od natłoku światowych myśli, od niskich dążności i od łańcucha gorzkich rozczarowań, czekających miłośników świata. Ona kładzie kres niewoli u innych ludzi, gdyż każde prześladowanie zamienia w nową zasługę, każde oszczerstwo w słodki rys podobieństwa z Jezusem, słowem, rozpoczyna w nas dzieło, które się dokona wraz z ostatnim naszym tchnieniem, dzieło oswobodzenia od względów ludzkich. Lecz nade wszystko, oznacza ona uwolnienie od samego siebie; bo jakże mógłby wyzwoleniec Chrystusa popadać w niewolę u samego siebie? Być wolnym od małostkowości, od samolubstwa, od tajonej nikczemności, od zmory wstydu przed samym sobą – znaczy być wolnym naprawdę, tak jak nie jest wolnym nikt inny.

Jednym słowem, wolność ducha nie polega więc bynajmniej na wyzbyciu się względu na Boga ani lekkomyślności w spełnianiu obowiązków duchowych, ale jedynie na oderwaniu się od stworzeń. Wolność i to oderwanie – to jedno. Ten jest wolny, kto oderwany od stworzeń i nikt inny. Rzeczą zaś jasną jest, że do tego oderwania się konieczna jest wspaniałomyślność, gdyż wspaniałomyślność polega na oderwaniu się od stworzeń kosztem wielu wysiłków i ofiar dla miłości Stwórcy

 

Postęp duszy czyli wzrost w świętości, O. Fryderyk William Faber

Apostolstwo jako objaw miłości ku Najświętszemu Sercu Jezusowemu

Kto prawdziwie miłuje Pana Jezusa, ten przejmuje się gorącym nabożeństwem do Jego Serca i podziela Jego dążności, pomagając wedle sił do ich ziszczenia.

A jakież są te dążności, czyli czego pragnie Serce Jezusowe, królujące dzisiaj na tronie chwały i utajone w Tajemnicy Ołtarza?

Oto tego samego, czego pragnęło w czasie ziemskiego życia, czyli chwały Ojca Niebieskiego i zbawienia dusz; taki jest bowiem, dla którego Syn Boży przyjął ciało ludzkie, ukrywał się w Nazarecie, głosił publicznie Ewangelię, ustanowił widzialne kapłaństwo, umarł na krzyżu i został z nami w Przenajświętszym Sakramencie. Ponieważ osiągnięcie tego celu jest możliwe tylko w Kościele świętym, katolickim, więc Serce Jezusowe gorąco pragnie, aby ten Kościół rozszerzył się po całym świecie, objął wszystkie narody i wieki, zażywał zupełnego pokoju i rozwijał gorliwą działalność ku oświeceniu i uświęceniu wszystkich dusz; cokolwiek więc pomaga Kościołowi w spełnieniu jego posłannictwa, jak swoboda i niezależność Ojca świętego, świętość i gorliwość duchowieństwa, prawowierność rządów i ludów, wzrost misji, rozwój dzieł pobożności i miłosierdzia, jak też stowarzyszeń katolickich – wszystko to jest drogie Najświętszemu Sercu Jezusowemu.

Otóż prawdziwi czciciele i miłośnicy Serca Jezusowego przejmują się tymi dążnościami i nie tylko starają się usilnie o uświęcenie własne, ale stają się apostołami Najświętszego Serca Jezusowego i łączą się ze sobą w święte związki, między którymi prym dzierży Arcybractwo Najświętszego Serca Jezusowego i Apostolstwo Modlitwy.

Dlaczego to łączenie się jest konieczne?

Dlatego że nieprzyjaciele Najświętszego Serca Jezusowego tworzą dzisiaj zwarte falangi, jakby hufce uzbrojone do walki, coraz silniejsze i coraz zuchwalsze. Nie mówimy już o poganach nieznających Chrystusa Pana i mordujących nieraz Jego sługi, jak na przykład w najnowszych czasach w Chinach; ani o Żydach nienawidzących zaciekle samego imienia chrześcijańskiego; ani o heretykach i schizmatykach prześladujących jawnie lub skrycie Kościół katolicki; ale w samym społeczeństwie katolickim ma Najświętsze Serce Jezusowe wielu zaciętych wrogów.

Na czele idą siewcy niedowiarstwa, którzy chcieliby zniszczyć Królestwo Chrystusowe i wszelkich ku temu używają środków, jak rewolucji, uchwał parlamentarnych, stowarzyszeń, szkół, wykładów, książek, czasopism, malowideł, teatrów i tym podobnie; przewodzi im zaś sekta masońska albo wolnomularska, nurtująca przede wszystkim w klasie oświeconej, podczas gdy socjalizm stara się wydrzeć wiarę warstwom niższym.

Niestety, posiew złego staje się coraz bujniejszy, toteż bezbożność i zepsucie obyczajów, zwłaszcza po miastach, przerażająco wzrasta.

Obok jawnych niedowiarków stoi liczny zastęp chrześcijan połowicznych i oziębłych, którzy nie chcę zerwać z Kościołem, ale też wzbraniają się przyjąć wszystkich jego prawd i spełniać wszystkich obowiązków. Rozpościerający się materializm rodzi niemało podobnych ludzi, zimnych dla Boga, uprzedzonych względem Kościoła, stroniących od świątyń i kapłanów, z zajętych zwykle służbą u swoich bożyszczy – miłości własnej, ciała i złota.

Otóż naprzeciwko tych hufców diabelskich trzeba postawić związki zbożne, stojące pod sztandarem Najświętszego Serca Jezusowego, ożywione świętym zapałem, skore do walk, prac i ofiar, gotowe nawet na męczeństwo.

Nie uchylajże się od takich związków, a przynajmniej pragnij należeć do bractw i stowarzyszeń katolickich.

 

 

Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego według objawień danych św. Małgorzacie Marii i żywot tejże świętej; Św. bp Józef Sebastian Pelczar; Wydawnictwo Świętego Biskupa Józefa Sebastiana Pelczara, Rzeszów 2017.

 

Miłość

    „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość –  te trzy:

      największa z nich [jednak]  jest miłość. (1 Kor.13,13)

Czym jest ta miłość, która z wszystkich cnót Boskich jest największa? Istnieje niezależnie od postawy człowieka,  niezależnie od wyznawanego światopoglądu, wieku, czy płci? Czym jest miłość nadająca sens naszemu życiu, naszym planom czy działaniom, naszym dobrym lub złym decyzjom? Czym jest, że każdy jej pragnie lub pragnął? A jeśli jej nie doświadcza czuje pustkę w życiu. Czym jest dla człowieka? Jest uczuciem, fascynacją, szczęściem, inspiracją, natchnieniem, motorem działań. Jest więc przeogromną siłą, która zawsze przemienia człowieka i jego życie. Dla kobiety – miłość do dziecka to macierzyństwo. Uczucie tak trudne do wyrażenia, bo tak wszechogarniające jej życie. Miłość macierzyńska to miłość niepodobna do innych w swojej głębi istnienia fizycznego i duchowego, zdolna do poświecenia, aż do zatracenia siebie i swojego życia. Miłość ojcowska to inne, lecz równie ważne uczucie – miłość ojca do dziecka, czasem trudno wyrażalna, czasem milcząca, ale jak bardzo istotna, bo nadająca pełnię rodzinie. A czym dla dziecka jest miłość rodziców czy opiekunów i z czym jest przez nie kojarzona? Najczęściej, istota jej jest nierozumiana przez dziecko, ale kojarzona jest z poczuciem bezpieczeństwa, radości i szczęścia spełnianych marzeń. Potem z biegiem lat, kojarzona jest z odczuwaną troską i zainteresowaniem rodziców jego życiem, pomocą i wsparciem. Czy wraz z tym upływem czasu miłość u dziecka nabiera innego kształtu? Czy miłość rodzicielska okazywana dziecku zaczyna w nim kiełkować i przeradza się w miłość dziecka do rodziców?

 Czy miłość istnieje tak po prostu? Gdzie szukać źródła miłości? Tylko w Bogu, który uobecnił się w Osobie Jezusa Chrystusa. Rozważając życie Jezusa Chrystusa znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania. On nam pokazuje, że w życiu najważniejsza jest miłość, która wyraża się bezgraniczną miłością drugiego człowieka. Dlatego po Zmartwychwstaniu, kiedy ukazał się uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim po spożytym z nimi śniadaniu: „rzekł Jezus do Szymona Piotra: Szymonie synu Jana czy miłujesz mnie więcej aniżeli ci?” Odpowiedział Mu: ”Tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego „Paś baranki moje”. I znów po raz drugi powiedział do niego: Szymonie synu Jana czy miłujesz mnie?” Odparł Mu: ”Tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”….(J,21,15-17). Tu w tym fragmencie Ewangelii Jezus trzykrotnie pyta Piotra” czy ty mnie miłujesz”, i za każdym razem Piotr odpowiada: „ tak kocham Cię”. Jak innych słów używa Jezus pytając Piotra o miłość i jak innymi słowami Piotr odpowiada Jezusowi. Jezus mówi o miłości bezgranicznej, wielkiej, którą miłuje się „do końca”, ale Piotr, wtedy odpowiadając, jeszcze nie zna takiej miłości, pozna ją później, gdy sam pójdzie na krzyż. Całe życie Jezusa, jest potwierdzeniem tego, że najważniejsza jest miłość, ale nie jako uczucie, lecz jako wielki dar, który każdy musi odkryć sam. Dar, którym Bóg obdarował człowieka. Dar, który ubogaca człowieka, czyni jego życie niepowtarzalnym w świecie, broni człowieka przed samotnością, pozwala mu doświadczyć miłości dziecka, miłości dojrzałego człowieka, miłości małżeńskiej, miłości rodzicielskiej, braterskiej czy siostrzanej. Miłość to dar, który umożliwia człowiekowi relację z Bogiem i z człowiekiem. Miłość to w końcu dar, który pozwala człowiekowi poznać nieskończoną Miłość Ojcowską Boga i doświadczyć jej.

Elżbieta K.

Nadzieja – sięgajmy wysoko

Niech to będzie naszym najpierwszym postanowieniem: zawsze sięgać po wszelkie, po najwyższe dary Boże. Nie oszukujmy sami siebie fałszywą pokorą. Fałszywa to pokora, jeśli ktoś mówi: „Nie mnie się spodziewać, żebym mógł zostać świętym”. – Wszyscy jesteśmy powołani do tego, by zostać świętymi; wszyscy zatem mamy obowiązek stawać się święci! Teraz czy później, kimkolwiek jesteś, – jeśli masz być zbawiony, musisz być święty. Jeśli masz być doskonały w wieczności przed tronem Boga, trzeba, żebyś już tu na ziemi był po części i do pewnego stopnia święty.

A zatem proś o wszelkie, jakie tylko są, najwyższe łaski. Proś, by twoje serce rozszerzało się od wielkiej miłości Bożej; byś tak umiał miłować Boga nade wszystko, żebyś Go miłował, jak przykazano, z całego serca twego i ze wszystkiej myśli twojej i ze wszystkiej duszy twojej, i ze wszystkiej siły twojej. Na niczym mniejszym nie poprzestawaj! Szukajcież tedy naprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego (Mt 6,33). To własne przykazanie Zbawiciela. Czy może człowiek szukać czegoś większego? A przecież kto nie szuka tej rzeczy najwyższej, ten nie jest posłuszny przykazaniu Pańskiemu – a gdzie nie ma posłuszeństwa, nie ma i pokory. Królestwo Boże to Bóg. Bóg sam jest Swoim królestwem, i kto ma królestwo Boże, ten ma Boga samego.

Mówimy każdego dnia w Modlitwie Pańskiej: Święć się Imię Twoje – to jest, niech Imię Twoje będzie czczone jako najświętsze po całym świecie. Przyjdź królestwo Twoje; bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi. Tak jak pełnią Twoją wolę Aniołowie i Święci , tak niech i my ją pełnimy. Niech nas grzesznych, nas skażonych, nas hardych i nieposłusznych nawróci Twa łaska, byśmy jak Aniołowie i Święci pełnili Twoją wolę na ziemi. Kto przez fałszywą pokorę o małe tylko rzeczy śmie prosić Boga, od którego wszelki dar dobry i wszelki datek doskonały pochodzi (Jk 1,17), ten okazuje brak wiary w wielkość Jego hojności. Dał już Syna Swego Jednorodzonego, dał Ducha Świętego. Jakie mogą być dary wyższe jeszcze niż te?

Prośmy więc o wszelkie i jak największe łaski. Prośmy o wszelką i doskonałą pełnię. Prośmy o nie dlatego, że Jezus nabył ja nam Swą Najdroższą Krwią, a jeśli Swą najdroższą Krwią zapłacił za to, by były one nasze, to jak mógłby ich nam odmówić, gdy o nie prosimy? Prośmy o nie dlatego, że On obiecał nam je dać. Dał na to Swoje słowo, poręczył nam za to Swoją wiernością. Proście – mówi – a będzie wam otworzono (Mt 7, 7). Wszystko o co byście prosili w modlitwie wierząc, weźmiecie (Mt 21, 22). Prośmy też  Boga o Jego najwyższe łaski dlatego, że prosząc o nie, oddajemy Mu cześć. Gdyby syn przyszedł do ojca i prosił Go o darowanie mu jakiejś błahej i nędznej rzeczy, ojciec słusznie mógłby posądzać serce takiego syna o nieufność, o brak wiary w jego ojcowską miłość. Gdybyś w tak ciasny i nieszlachetny sposób obchodził się z przyjacielem, poczułby on od razu, że nie umiesz cenić ani jego samego, ani jego prawdziwego charakteru, skoro sądzisz, że jest on gotów robić dla ciebie tylko takie małe i nic nie znaczące rzeczy. Ale kiedy poprosisz przyjaciela o jakąś wielką przysługę, przyjmie on to jako dowód ufności, jaką pokładasz w hojności jego serca względem siebie.

Tak samo jest z Bogiem.

Przypomnijmy sobie tego gnuśnego sługę, który nie chcąc obracać danym mu przez pana talentem, złożył go i zakopał w ziemi. Kiedy pan powrócił, czym się tłumaczył? Bom się bał ciebie – mówi – iżeś człowiek srogi (Łk 19, 21) – czyli do zła, które popełnił, dodaje jeszcze obelgę. Sługa ten miał niskie, niegodne, nieszlachetne pojęcie o charakterze swego pana. To był istotny korzeń jego grzechu. Pan nie wziąłby sobie do serca utraty talentu; natomiast głęboko wziął sobie do serca to niskie wyobrażenie, jakie sługa miał o jego hojności. Dlatego powtarzam, powinniśmy spodziewać się wszelkich, jakie są, najwspanialszych, najwyższych i najhojniejszych darów; spodziewać się wszelkiego dobra; spodziewać się rychłego po zejściu z tego świata oglądania Boga. Wiemy – wszystkich nas czeka czyściec i męką zadośćuczynienia: miejmy jednak nadzieję, że męka będzie krótka, a nasze wejście przed oblicze Boga nie ulegnie zwłoce zbyt długiej.

Spodziewając się zaś rzeczy największych, unikajmy najmniejszych nawet okazji do grzechu. Kto dobrowolnie wdaje się w okazję do grzechu, okazuje tym samym, jak mało waży sobie Boga. Bóg jest u niego w niskiej cenie: znaczy dla niego mniej niż przelotna rozkosz albo marna, nietrwałą korzyść. Okazuje też taki człowiek, że nie ma w nim nienawiści grzechu, a serce, które nie brzydzi się grzechem, to nie serce synowskie, ale niewolnicze i bardzo mu blisko do tego, by stało się sercem złym.

Żaden człowiek nie pójdzie z ochotą tam, gdzie jak wie, może zarazić się febrą, tyfusem albo morowym powietrzem: a przecież jest tylu ludzi, którzy śmiało idą w miejsca, w których, jak wiedzą, mogą zarazić się grzechem. Kto miłuje niebezpieczeństwo, zginie w nim (Ekkli 3, 27). Takie serce – serce, które nie ma w nienawiści grzechu – to serce, w którym nie ma łaknienia i pragnienia Boga. Nie ma w nim miłości Boga; to serce nieszlachetne. Ten, kto wie, że jego grzechy były przyczyną śmiertelnego smutku, jaki Boski Zbawiciel wycierpiał w Swojej Duszy; że były one przyczyną Jego konania w Ogrójcu i Jego męki na Kalwarii – i wiedząc o tym wszystkim, jest jeszcze gotów wdawać się w okazję do grzechu, i nie ma woli, by raczej wybrać sobie życie ukrzyżowane, niż wesołe i świetne życie na świecie, ten najwyraźniej ma serce bardzo niepodobne do Boskiego Serca Jezusa. Jezus z miłości do niego wybrał krzyż, a on za tę Jego miłość odpłaca Mu złem.

 

Przewodnik życia w Duchu Świętym; Henry Kard. Manning

Sługa Miłosierdzia Bożego

Michał Sopoćko urodził się w ubogiej rodzinie szlacheckiej na Wileńszczyźnie w Juszewszczyźnie (znanej również jako Nowosady) w powiecie oszmiańskim dnia 1 listopada 1888 roku. Mimo skromnych warunków życia rodzice zadbali o wykształcenie religijne oraz patriotyczne syna. Wychowanie rodzinne, wspólna modlitwa, regularne uczestnictwo we Mszy świętej zaowocowało powołaniem kapłańskim.

W 1910 roku po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie rozpoczyna studia w seminarium duchownym w Wilnie. Święcenia kapłańskie przyjmuje w 1914 roku i jego pierwsza parafią są Taboryszki koło Wilna. W czasie I wojny światowej zgłasza się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Posługuje w szpitalu polowym oraz wśród walczących żołnierzy na froncie, mimo problemów ze zdrowiem. Prowadzi szkolenia religijno-etyczne dla żołnierzy i oficerów pobudzając ducha patriotyzmu oraz przyczyniając się do budowania postaw obywatelskich. Wydane po wojnie drukiem pt. „Obowiązki względem Ojczyzny” służyły jako model takiej edukacji.

W 1919 roku rozpoczyna studia z teologii moralnej na Uniwersytecie Warszawskim i w 1926 roku uzyskuje doktorat z teologii. W tym czasie również studiował w Wyższym Instytucie Pedagogicznym.

W 1927 roku zostaje mianowanym ojcem duchowym i w następnym wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W swojej służbie wobec wychowanków przypisywał wielką wagę do pokory. Pisał we „Wspomnieniach”: Ona to, przebija niebiosa i ściągnie na ojca duchownego światło i łaski Boże, których mu tak bardzo potrzeba. Pokora uczyni go kochanym przez przełożonych i alumnów, utworzy z niego męża o spiżowych zasadach.

O przymiotach ojca duchowego tak pisał: Ojciec duchowny winien być dobrym kapłanem, mężem wypróbowanej cnoty i uczciwości, poważnym, roztropnym i ozdobionym wszelakiego rodzaju cnotami, – człowiekiem, który by był zdolny przez swój przykład zachęcić alumnów do pobożności i cnoty oraz słowem i przykładem przewodniczyć im pod każdym względem. Przede wszystkim ma odznaczać się miłością, by ukochać swych wychowanków w Bogu, darzyć ich szacunkiem i zaufaniem, a w ten sposób zjednać ich zaufanie ku sobie, bez którego oddziaływanie wychowawcze jest prawie niemożliwe. Miłość serdeczna alumnów jest najlepszym środkiem wychowawczym. Wymagania te, według byłych alumnów Seminarium Wileńskiego, ksiądz Michał Sopoćko spełniał w swoim życiu i posłudze. W Seminarium był moderatorem Sodalicji Mariańskiej, Koła Eucharystycznego, Trzeciego Zakonu św. Franciszka, Koła kleryków Związku Misyjnego Kleryków oraz Koła Homilitycznego. Pragnąc uwrażliwić alumnów na zagrożenie alkoholizmem założył w roku akademickim 1927/28 Koło Alumnów Abstynentów w Seminarium wileńskim.

Od 1932 roku pracuje głównie naukowo, zaczyna uczyć się języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego. Również w tym roku zostaje spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. W maju następnego roku poznaje siostrę Faustynę Kowalską i zostaje jej spowiednikiem.

Święta Faustyna Kowalska znalazła w księdzu Sopoćko mądrego i oddanego spowiednika który był inspiratorem powstania „Dzienniczka Duchowego” i był pierwszym czcicielem Miłosierdzia Bożego oraz opracował podstawy teologiczne tego kultu.

Dzięki jego staraniom w 1934 roku malarz wileński Eugeniusz Kazimirowski namalował, według wskazań s. Faustyny, pierwszy wizerunek Jezusa Miłosiernego. Ksiądz Michał pisał wiele o Miłosierdziu Bożym – wydane w czterotomowej publikacji „Miłosierdzie Boga w dziełach Jego”. Pisał w 1938 roku w swoim Dzienniku: „Są prawdy, które się zna i często o nich się słyszy i mówi, ale się nie rozumie. Tak było ze mną co do prawdy miłosierdzia Bożego. Tyle razy wspominałem o tej prawdzie w kazaniach, powtarzałem w modlitwach kościelnych – szczególnie w psalmach – ale nie rozumiałem znaczenia tej prawdy, ani też nie wnikałem w jej treść, że jest najwyższym przymiotem działalności Boga na zewnątrz. Dopiero trzeba było prostej zakonnicy S. Faustyny ze Zgromadzenia Opieki Matki Bożej (Magdalenek), która intuicją wiedziona powiedziała mi o niej, krótko i często to powtarzała, pobudzając mnie do badania, studiowania i częstego o tej prawdzie myślenia. Nie mogę tu powtarzać, a raczej ujmować szczegółów naszej rozmowy, a tylko ogólnie zaznaczę, że z początku nie wiedziałem dobrze o co chodzi, słuchałem, nie dowierzałem, zastanawiałem się, badałem radziłem się innych – dopiero po kilku latach zrozumiałem doniosłość tego dzieła, wielkość tej idei i przekonałem się sam o skuteczności tego starego wprawdzie, ale zaniedbanego i domagającego się w naszych czasach odnowienia, wielkiego życiodajnego kultu. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże, szerzenie kultu tego miłosierdzia wśród innych i bezgraniczne poświęcenie mu wszystkich swoich myśli, słów i uczynków bez cienia szukania siebie będzie naczelną zasadą mego dalszego życia przy pomocy tegoż niezmierzonego miłosierdzia”. I tak też się stało.

W roku 1938 powołał Komitet Budowy kościoła Miłosierdzia Bożego w Wilnie. Niestety wybuch wojny uniemożliwił realizację podjętej inicjatywy. Ksiądz Sopoćko również w czasie II wojny światowej szerzył kult miłosierdzia. Od 1942 roku był zmuszony do ukrywania się jako drwal przed władzami okupacyjnymi.

W czasie II wojny pisze konstytucje dla nowego zgromadzenia zakonnego, mającego zgodnie z objawieniami s. Faustyny, służyć Miłosierdziu Bożemu. Po wojnie uczestniczył w ukonstytuowaniu się zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego.

Ksiądz Michał Sopoćko zmarł w opinii świętości dnia 15 lutego 1975 roku, w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona świętej Faustyny Kowalskiej. Ksiądz Michał jest patronem miasta Białystok.

 

TEKST BYŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W Lutym 2020 ROKU.

Modlitwa w oschłości

Staje przed Tobą, o mój Jezu, jako żebraczka okryta łachmanami grzechu… jako więzień skuta kajdanami grzesznych nawyknień i przywiązań ziemskich: i nie mam śmiałości podnieść oczu ku Najświętszemu Majestatowi Twojemu. Oto i teraz, gdy klękam do modlitwy, myśli nieujarzmione na wszystkie strony mnie rozrywają, nie dając umysłowi skupić się na Tobie.

Nie czuje żywo obecności Twojej, wiara jest jakoby wygasła w mym sercu, miłość ostygła, a modlitwa nużącą formą mi się wydaje, której duchem wypełnić nie umiem!..

Dusza moja jest oschła, jako ziemia skwarem spieczona, a ust nawet otworzyć nie mogę ku chwaleniu Ciebie!

Pokusy wszelkie jako roje złośliwych owadów zewsząd mnie otaczają, nie dając chwili wytchnienia i przystępu do Ciebie, o Panie, mi wzbraniają!

O, jakże jestem daleka o mój Boże, od tych uczuć gorących, których niegdyś doznawałam na modlitwie, gdy dusza moja w jasności i weselu zatapiała się w Tobie!… p, jakże daleka jestem od tej serdecznej miłości, którą Cię wszyscy święci miłowali!… Zmiłuj się nade mną, o dobry Jezu, i połóż koniec tej męce! Wiem dobrze, o mój Boże, że za grzechy maje zasłużyłam, abyś mnie opuścił, przeto w duchu pokuty i pokory przyjmuje dziś to słuszne ukaranie: spraw, aby się ono obróciło na chwałę Twoją, a na dobro mojej duszy!

Chociaż uczuciem władać nie mogę, gdyż ono ode mnie nie zależy, silną wolą ku Tobie, o Boże mój, skierowaną, pragnę ci oddać hołd służby i modlitwy mojej.

Wierzę mocno w obecność Twoją, o Panie, w przybytku twych ołtarzy… tu oraz na każdym miejscu… a chociaż Ciebie nie widzę i obecności Twojej nie odczuwam, tę wiarę moją wylaniem krwi gotowabym stwierdzić.

Wierzę, iż gorące uczucie nie jest w modlitwie konieczne, że zasługi mojej nie stanowi i że mocna wola pełnienia przykazań Twoich i unikania grzechu wystarcza.

Wierzę w to, że tkliwa pobożność jest darem łaski Twojej, że jej udzielasz komu chcesz… kiedy chcesz… i dokąd Ci się spodoba…

Wierzę, o mój Panie, iż pociechą i słodyczą pociągasz niekiedy słabych do służby Twojej… zachęcasz upadających… i nagradzasz mężnych i wytrwałych.

Wierzę w to, że oschłością karzesz za grzech i niewierności, a niekiedy doświadczasz sprawiedliwych.

Chociaż przeto nie czuję gorącości w modlitwie, będę się jednak modliła wiernie, nie szukając w tym własnego zadowolenia, lecz jedynie dla spełnienia, świętego obowiązku względem Ciebie, o Boże i Stwórco mój!

Chociaż w modlitwie czuję się oschła, znudzona, trwać będę w niej, o mój Jezu, łącząc się z Twoją gorzką modlitwą w Ogrodzie Oliwnym.

Chociaż wydajesz mi się wielce oddalony, wierzę mocno, iż bliżej mnie otaczasz, aniżeli to powietrze, którym oddycham.

Chociaż roztargnienia zewsząd mnie ogarniają, będę je mężnie oddalała, choćby moja modlitwa niczym innym nie była jak jedną walką z roztargnieniem.

Chociaż serce moje jest bardzo uwikłane w sprawy doczesne i zatopione w stworzenia, będę je wciąż od nich odrywała, aby Ci z nich ciągłą składać ofiarę, póki się, o dobry Jezu, nad moją nędzą nie ulitujesz!

Wejrzyj jednak, o Panie, na ucisk i niedolę moją!

Ulituj się przeto nade mną, o Panie! A dla chwały Imienia Twojego wróć mi światło łaski Twojej, którą przez niewierności moje utraciłam… otwórz usta moje… rozgrzej serce, a opowiadać będę cuda miłosierdzia Twego na wieki!

O Maryjo, dziewico Niepokalana, prze boleść Serca Twego, gdyś straciła Jezusa w Jerozolimie i prze radość tegoż serca, gdyś Go po trzech dniach poszukiwania i trwogi w kościele odnalazła, proś mi tę łaskę, o którą tak usilnie Cię proszę. Amen.

 

O pobożności prawdziwej i fałszywej; Cecylia Plater-Zyberkówa; Wydawnictwo Monumen; Poznań 2016

 

Wiara

Ileż to razy w życiu używałam słów: wierzę, wierzysz, wierzyzawsze w jakiejś konkretnej sytuacji, albo w konkretnym celu. Czy było to często? Gdy zaczynam się nad tym zastanawiać i sięgam myślami w przeszłość zawsze przypominają mi się rzeczy ważne i czasem nie takie oczywiste. Dlaczego? Bo te słowa mają dla mnie głęboką treść. Nie mogą być używane tak zwyczajnie, pospiesznie. Wypowiadając słowo: wierzę deklaruję swoją ufność w opowieść, historię, którą słyszę. Potem nie może być już dla mnie obojętne, co będzie dalej, bo wierząc zgadzam się, że te słowa słyszane od mojego rozmówcy są prawdą i jeśli zajdzie potrzeba będę stać po stronie tej prawdy i osoby, której ta prawda, uznana przeze mnie, dotyczy. Tak to rozumiem. Dlatego, gdy ja pytam: czy mi wierzysz  jest dla mnie ważna odpowiedź, szczególnie, gdy brakuje dowodu i pozostaje tylko wola mojego rozmówcy.

A jak jest wtedy, gdy pada pytanie: Czy wierzysz i nie pochodzi ono od żadnego naszego rozmówcy, lecz z naszego wnętrza, z naszej duszy? Co wtedy? Czy słyszymy to pytanie? Czy zastanawiamy się nad odpowiedzią, czy pospiesznie wypieramy je z naszej świadomości, myśli, jak coś, co uwiera, co przeszkadza? A może rodzi się w nas obawa, że nasze wierzę do czegoś nas zobowiąże, coś zmieni. Może przeraża nas perspektywa zmiany misternie utkanego porządku naszego życia? Bo w myśl naszych rozważań: wierzę – to  nasza deklaracja, że stajemy po stronie pytającego i prawdy głoszonej przez Niego, a to może będzie wymagać od nas oddania Komuś innemu pierwszeństwa w naszym życiu, poukładania go na nowo. Jak to pogodzić w dzisiejszym świecie, który narzuca nam konieczność: samorealizacji, samodyscypliny, samozadowolenia i samo…, samo… i nawet nie zauważamy, gdy w tym pędzie stajemy się samotni.

A przecież wystarczy: uwierzyć, by życie nasze  nabrało innego wymiaru i sensu, bo przecież On Jest wszędzie, również tam skąd pada to pytanie: Czy wierzysz? I jeśli tylko odpowiesz: Tak wierzę, wszystko staje się inne. Przestają cię przerażać codzienne trudności, choroby czy niepowodzenia, bo masz Jego, największego Przyjaciela, Nauczyciela, Mistrza i Pana. Zaczynasz inaczej żyć. Coś co było tak ważne teraz spada na dalszy plan, albo w ogóle przestaje się liczyć. Ty przestajesz wszystkiego dociekać a więcej czuć. I powoli, czasem bardzo mozolnie i z wielkim trudem zaczynasz się zmieniać. Jeśli tylko tego pragniesz i taka jest twoja wola to wyuczona – może jeszcze w dzieciństwie – prosta modlitwa, lecz pełna wiary i oddania zacznie cię przybliżać do Tego, którego zaczniesz traktować jak Powiernika. Jemu będziesz oddawać swe smutki i lęki, a On je będzie przyjmować, by nieść je razem z Tobą, aby tobie było lżej. On cię pocieszy i włoży w twe usta słowa, którymi może zaskoczysz bliskich. On, Twój Pan prowadzi cię najlepszą ze wszystkich dróg, a jak upadniesz – podniesie cię, gdy tylko wyciągniesz do Niego rękę. On czeka na twoje otwarte serce. I może wtedy, gdy to serce otworzysz twoja modlitwa z prostej – zmieni się w pełniejszą. A ty nie zauważysz, jak przy Komunii duchowej wypowiadając słowa: ”Jezu mój wierzę, że jesteś prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie…” po policzku spłynie ci łza… a ty poczujesz głęboki pokój.

Elżbieta K.

Święty Hilary – doktor Kościoła

Urodził się we Francji, w Poitiers ok. 310 roku jako syn w znaczącej, pogańskiej rodzinie patrycjuszów. Rodzice zadbali o jego staranne wykształcenie. Z upodobaniem studiował Pismo Święte. Zafascynowało go szczególnie imię boskie ze Starego Testamentu – „Jestem, Który Jestem”. Uważna lektura Ewangelii według św. Mateusza i według św. Jana zaowocowała nawróceniem i przyjęciem chrztu świętego w 345 roku. Był już wtedy żonaty i miał córkę Abrę (w późniejszym czasie została świętą Kościoła Katolickiego). Gorliwość jego została zauważona i w roku 350 (podawane są również daty 353 jak i 354) zostaje obranym biskupem rodzinnego miasta które wówczas nazywało się Pictavium. Prawdopodobnie był on pierwszym biskupem Pictavium.

W 356 roku uczestniczy, jako biskup, w synodzie w Beziers na południu Francji. Synod ten został nazwany „synodem fałszywych apostołów” gdyż był on zdominowany przez biskupów będących pod wpływem ariańskiej herezji. Ci „apostołowie” zażądali od cesarza Konstancjusza potępienia i wygnania biskupa Hilarego gdyż nie popierał nauki Ariuszowej.

Ariusz był prezbiterem Kościoła w Aleksandrii w Egipcie. W swoim nauczaniu odrzucał on doktrynę o Trójcy Świętej. Według niego syn Boży poddany jest Bogu, został stworzony przez Boga co jednoznacznie mówi, że „był czas, kiedy nie było Syna”. Dotyczy to czasu przed Wcieleniem. Stąd też Duch Święty, pochodzący od Ojca i Syna, nie istniał od wieków.

Hilary otrzymuje sakrę biskupią – Ilustracja z XIV-wiecznego manuskryptu

Jednym z argumentów wykazującym fałszywość poglądu Ariusza jest nakaz misyjny Jezusa w którym dane jest polecenie udzielania chrztu „w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Święty Atanazy, biskup walczący z arianizmem pokazywał, że jeżeli uznać argumenty arian to wtedy chrzest polecany byłby Stwórcy i dwóm stworzeniom.

Biskup Hilary z Poitiers udał się na wygnanie do Frygii na terenie dzisiejszej Turcji. Przebywał tam parę lat. Okres ten poświęcił na poznanie dzieł teologicznych Wschodu. Bogactwo tych myśli, ich subtelność i precyzję pojęć starał się po powrocie przekazać swoim wierny. Mimo wygnania prowadził czynne życie i utrzymywał listowne kontakty z Kościołem w Galii. Nauczanie jego i walka z ariańską herezją przysporzyła mu miano „Atanazego Zachodu”. Przebywając na wygnaniu napisał słynne dzieło De Trinitate (O Trójcy) w którym na podstawie ksiąg Starego i Nowego Testamentu dowodzi bóstwa Pana Jezusa. Pokazuje, że Ojciec i Syn mają tę samą naturę. Jeśli nawet jakieś fragmenty Nowego Testamentu mogą sugerować, że Syn jest mniejszy od Ojca, to galijski biskup pokazuje nam precyzyjnie reguły do interpretacji pozwalającej uniknąć błędu: niektóre teksty mówią o bóstwie Jezusa, inne natomiast podkreślają Jego człowieczeństwo. Są fragmenty odwołujące się do Jego prabycia u Ojca, inne pokazują Jego uniżenie aż do śmierci, jeszcze inne kontemplują Go w chwale zmartwychwstania.

Biskup z Poitiers jest autorem komentarza do Ewangelii według świętego Mateusza. Jest to najstarsza, zachowany ciągły komentarz do tej Ewangelii i można w nim znaleźć ślady nauk wcześniej odebranych oraz lektury pism wcześniejszych autorów.

W 360 roku powraca z wygnania i zwołuje synod do Paryża. Na tym synodzie zatwierdzono dekrety Soboru Nicejskiego z 325 roku potępiające błędy ariańskie. Do dziś wyznajemy we Mszy św.: „Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu” – są to słowa odrzucające herezję ariańską. Sednem są słowa „współistotny Ojcu” gdzie wyrażamy prawdę, że Ojciec i Syn mają tę samą istotę, naturę – czyli Syn jest Bogiem, jedną osób Trójcy Świętej.

Według słów papieża Benedykta XVI z katechezy o tym świętym: „Niektórzy dawni autorzy uważają, że ten antyariański zwrot episkopatu Galii był w dużej mierze zasługą męstwa i łagodnego usposobienia biskupa z Poitiers. Był to właśnie jego dar: połączenie siły w wierze i łagodności w stosunkach międzyludzkich”.

Biskup Hilary był przewodnikiem duchowym późniejszego świętego biskupa z Tours – Marcina.

Biskup Hilary umiera w swoim mieście w 367 roku. Pochowany został w bazylice cmentarnej w Poitiers, która obecnie nosi jego imię. Niestety, wojujący heretycy w 1562 roku dużą jej część zniszczyli. Ocalała tylko ta część jego relikwii, która była umieszczona w kościele św. Dionizego w Paryżu i druga znaczniejsza podarowana do kościoła św. Jerzego w Le Puy. Te drugie z nich sprowadzono do Poitiers w 1698 roku i są otoczone szczególną czcią wiernych.

Święty Hilary przedstawiany jest w szatach biskupich, z książkami, przepędzający węże, jako pogromca smoków, wskrzeszający martwo narodzone dziecko.

Jest patronem miast: Poitiers, La Rochelle i Lucon, oraz słabowitych dzieci i ukąszonych przez węże.

Wspomnienie jego w Kościele katolickim obchodzimy 14 stycznia – w Poitiers czczony jest natomiast 26 czerwca.

Należy do pierwszych wyznawców, którym w Kościele na Zachodzie zaczęto oddawać publicznie liturgiczną cześć. Wcześniej było to zarezerwowane dla męczenników.

Święty Hilary z Poitiers był wybitnym teologiem i dopiero św. Augustyn swoim nauczaniem potrafił go przyćmić. Jego wkład w rozwój nauki o Trójcy Świętej został doceniony i 13 maja 1851 roku papież bł. Pius IX zaliczył go do grona doktorów Kościoła.

 

„O, Panie – podaje św. Hilary – spraw, abym zawsze zachowywał wiarę w to, co wyznałem w symbolu mojego odrodzenia, gdy zostałem ochrzczony w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Abym wielbił Ciebie, naszego Ojca, a razem z Tobą Twojego Syna; abym zasłużył na Twojego Ducha Świętego, który pochodzi od Ciebie, przez Twojego Jednorodzonego. Amen” („De Trinitate” 12, 57).

 

TEKST BYŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W styczniu 2020 ROKU.