Bezstresowy ekumenizm

Dostałem pytanie co jest niewłaściwego w cytacie z Nostra aetate:

Kościół katolicki nic nie odrzuca z tego, co w religiach owych prawdziwe jest i święte. Ze szczerym szacunkiem odnosi się do owych sposobów działania i życia, do owych nakazów i doktryn, które chociaż w wielu wypadkach różnią się od zasad przez niego wyznawanych i głoszonych, nierzadko odbijają promień owej Prawdy, która oświeca wszystkich ludzi”.

 

Z nauczania Kościoła wiemy, że Prawdą i Drogą jest Jezus Chrystus. Co do tego nie ma wątpliwości.

 

Podejście prezentowane w tej deklaracji jest przeciwne logice zdań. Nie należy już odrzucać całości błędnego, fałszywego nauczania ale powinno się chronić i wspierać dobra duchowe i moralne które mogą się w nich znajdować. Z podanego cytatu wynika, że błąd należy najpierw szczegółowo poznać zwracając baczną uwagę na to co jest w nim prawdziwe i święte. Błąd i fałsz należy odcedzić zostawiając rzeczy wartościowe którym należy się szacunek.

Spróbujmy zastosować takie podejście do życia materialnego, do sytuacji z naszego życia materialnego. Porównanie takie przybliży nauczanie zawarte w tej deklaracji czyniąc ją łatwiejszą do zrozumienia.

Kucharz przygotowujący potrawę i podając ją na stół wie o tym, że jeden błąd w przygotowaniu czyni całą potrawę niejadalną. Co z tego, że potrawa jest świetnie podana, pięknie wygląda, pachnie oszałamiająco gdy jest przesolona. Nic jej nie pomoże, jest przesolona i zachwycanie się pozostałymi walorami nie zmieni tego w żaden sposób. Spożycie takiej potrawy narazi nas na konieczność spożywania dużej ilości płynów, co i tak nie ugasi naszego pragnienia.

Zgodnie z podanym na początku cytatem nie należy zwracać uwagi na negatywy, ale skupić się na wyglądzie, zapachu, kolorze, kształcie podanej potrawy.

Zastosowanie podejścia z deklaracji w życiu codziennym zobaczyć można patrząc uważniej na kwestię wychowania, dzieci i młodzieży. Złego, nagannego zachowania nie piętnujemy i nie karzemy, nie dążymy do wyeliminowania takich postaw  ale staramy się znaleźć dobre strony takiej sytuacji. Jest to podejście wspierające tzw bezstresowe wychowanie. Rodzice, wychowawcy starają się znaleźć pozytywy, ziarna dobra. W konsekwencji mamy dzieci i młodzież wychowaną bezstresowo, nie znającą swojego charakteru, a co za tym idzie nie umiejącą radzić sobie z niedogodnościami, trudnościami problemami życia codziennego.

Stosując takie podejście następuje bagatelizacja zła, które nie jest odrzucane ale zaczyna być analizowane a przez to następuje powolna jego akceptacja. Zło chętnie dobiera sobie jakieś elementy dobra, by łatwiej trafić do odbiorcy. Zło chętnie traktuje dobro jak listek figowy by za nim ukryć swoje prawdziwe oblicze.

 

Siewcy strachu

Ptasia grypa, świńska grypa, sepsa, choroba szalonych krów to najbardziej znane zagrożenia o skali ogólnoświatowej. Co roku przywoływane jest widmo pandemii. Dochodzi również strach przed zagrożeniem zewnętrznym – wojną, terroryzmem, ogólnoświatowym głodem, skutkami ocieplenia klimatu, zderzeniem Ziemi z ciałem kosmicznym. Ostatnie wydarzenia u naszego wschodniego sąsiada (zagrożenie wojną) wyciszyły na pewien czas strach przed epidemią. Podobnie przycichł temat molestowania dzieci, choć wciąż powraca „sprawa matki małej Madzi”, „sprawa Olewnika”, „sprawa Trynkiewicza”. Można zauważyć falowanie problematyki strumienia informacji, które docierają każdego dnia do przeciętnego Polaka.

mediaDla mediów takie tematy są jednak bardzo pożądane. Działają silnie na emocje odbiorcy, odwołują się do wielu instynktów, mocno pobudzają ciekawość i powodują chęć śledzenia rozwoju zdarzeń przez kolejne dni. W dłuższej perspektywie wywołuje to i potem utrwala w odbiorcy emocjonalne podejście do rzeczywistości. Na drugi plan schodzą racjonalne przesłanki, twarde argumenty i gołe fakty. Mediom o to chodzi.

Ekipy rządzące też potrafią takie mechanizmy wykorzystywać. Z jednej strony jest to odwrócenie uwagi od rzeczywistych problemów i zagrożeń. Wprowadza odbiorców w życie w wirtualnym świecie, gdzie mówi się o rzeczach tak naprawdę mało ważnych i w zdecydowanej większości nas nie dotyczących. Świat się nie zawali, ani nasze życie nie ulegnie żadnej zmianie, gdy zrezygnujemy ze śledzenia tych wydarzeń.

Z drugiej strony celem jest rozładowanie społecznych emocji. Emocji związanych z polityką rodzinną, oświatową, zapaścią demograficzną, problemem kondycji emerytów, działaniem służby zdrowia. Wentylem bezpieczeństwa dla poważnych i istotnych dla obywateli problemów jest ogłoszenie końca zagrożenia wyolbrzymioną „epidemią” a nie podjęcie dialogu i naprawa realnych nieprawidłowości i zagrożeń. Rozładowaniu emocji służy w pewnym sensie również, coroczna impreza w okolicach Nowego Roku – narodowa zbiórka funduszy na cel wyznaczony przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.

Media kreują się na czwartą władzę w państwie. Tak naprawdę to czasami są pierwszą władzą, gdyż kształtują poglądy, utrwalają stereotypy i posuwają się nawet do medialnego niszczenia wszystkiego, co nie jest zgodne lub nie chce się podporządkować lansowanej aktualnie wizji czy modzie, czyli „medialnej prawdzie”. Długofalowe skutki „wychowywania” odbiorców przez media to zanik samodzielnego myślenia i krytycyzmu. Bombardowanie „medialną prawdą” i presja mediów są tak silne, że odbiorcy przyjmują za własny podpowiadany przez telewizję, prasę i portale internetowe przekaz. I raczej nie ma możliwości kontrolowania czwartej władzy jak i jej rozliczania. Każda taka próba kwitowana jest stwierdzeniem o ograniczaniu wolności słowa. Media zaczynają być samowolne i bezkarne.

Można się przed takim ubezwłasnowolnieniem przez media bronić ograniczając i selekcjonując strumień przyjmowanych informacji.

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W CZERWCU 2014 ROKU.

Baranek Boży

Z Wielkanocą kojarzy się nam nieodłącznie, święconka, w której, można znaleźć pisanki, baranka a od niedawna kurczaczka, zajączka czy kaczuszkę. Wielkanoc jest świętem Baranka i to On powinien być przede wszystkim w naszym koszyczku, na kartach wielkanocnych i świątecznym stole. Symbol Baranka swoim początkiem sięga opisanego w Starym Testamencie przygotowania Żydów do ucieczki z Egiptu. ofiaraBóg nakazał Izraelitom spożycie baranka w zamkniętym domu i naznaczenie jego krwią drzwi aby uchronić się od Anioła Śmierci. Spożywany miał być na stojąco i w stroju podróżnym.

Drugim miejscem w Starym Testamencie gdzie przywołany jest obraz baranka w skardze proroka Jeremiasza. „Ja zaś, jak baranek oswojony, którego prowadzą na rzeź, nie wiedziałem, że powzięli przeciw mnie zgubne plany” (Jr 11,19). W księdze proroka Izajasza jest kilka odniesień do baranka Jeremiaszowego. Przytaczany obraz baranka ma dwie charakterystyczne cechy: jest cichy i łagodny oraz daje się łatwo prowadzić na zabicie. Widzimy, że prorok dobrowolnie, bez sprzeciwu poddaje się cierpieniu, które ofiaruje w intencji zbawienia dla innych. Ofiara Baranka staje się wzorem dla tych, którzy są szczególnie powołani przez Boga.

Stary Testament w Księdze Rodzaju opisuje gotowość Abrahama, wezwanego przez Boga, do złożenia na górze Moria swojego jedynego syna w ofierze. Z woli Boga ofiarą w ostateczności stał się baranek.

ofiara barankaOpisywane w Starym Testamencie ofiary z baranka były zapowiedzią i symbolem ofiary Jezusa Chrystusa w Nowym Testamencie. Św. Jan Chrzciciel przed chrztem Jezusa tak Go określił: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1, 29). Wskazał tymi słowami na przyszłą ofiarę Jezusa, który, jak baranek zapowiadany przez Jeremiasza, będzie cichy i pokorny oraz zostanie uśmiercony. Zapowiada, że śmierć ma być dobrowolna i przyjęta z łagodnością i spokojem. Będzie to również ofiara, jak ofiara baranka Paschalnego. Tak jak w Starym Testamencie w czasie ucieczki z niewoli egipskiej ofiara baranka pozwoliła Żydom na uchronienie się przed śmiercią, tak teraz ofiara Baranka Bożego daje nam życie wieczne. W przytoczonej zapowiedzi św. Jana Chrzciciela jest również podany cel i owoce ofiary Baranka Bożego. Ma to być zgładzenie naszych grzechów. Tak jak krwią baranka paschalnego zostali Żydzi odkupieni w Starym Testamencie, tak krew Jezusa, będzie odkupieniem dla wszystkich wierzących. Ostatnia Wieczerza jest również nawiązaniem do ofiary baranka gdyż odbyła się w żydowskie święto Paschy.

Do śmierci Jezusa Chrystusa w jerozolimskiej świątyni rano i wieczorem składano Bogu ofiarę z baranka. Ofiara Jezusa na Krzyżu, Jego śmierć zakończyła krwawą ofiarę ze zwierząt. Odtąd składana jest ofiara bezkrwawa, z Chleba i Wina, która ma zadośćuczynić i zapłacić Bogu za grzechy tych, co mu zawierzą.

Figura baranka jest obrazem Odkupiciela jak to przedstawia św. Piotr w liście: „Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa jako Baranka niepokalanego i bez zmazy. On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was. Wyście przez Niego uwierzyli w Boga, który wzbudził go z martwych i udzielił mu chwały, tak, że wiara wasza i nadzieja są skierowane ku Bogu” (1 P 1,18-21).

 

Tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Misericordia” Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Ożarowie Mazowieckim w kwietniu 2013 roku.

Indukcja i dedukcja w teologii

Ks. Thomas Reese w artykule zamieszczonym w „National Catolic Reporter” pod tytułem „ Na czym polega innowacyjność w pracach synodu za pontyfikatu papieża Franciszka” podaje cztery powody kładąc nacisk na fakt, że „jest on raczej indukcyjny niż dedukcyjny”.

Co kryję się za tymi określeniami?

Niepokalanie-Poczeta_-_P.P._Rubens_-_Prado_-_P1627_-_2

P.P. Rubens – Galeria Prado

Ks. Jacques Dupuis SJ w swoich książkach przedstawia dwie metody dochodzenia do teologicznej konkluzji. Pierwszą jest stara metoda dedukcyjna a drugą nowa – indukcyjna. W metodzie dedukcyjnej wychodzimy od niezmiennego dogmatu Kościoła katolickiego a następnie przyglądamy się sytuacji czy też zjawisku i interpretujemy je w tym duchu i w tym świetle. Dogmat jest ustalony, znany i niezmienny, stanowi punkt odniesienia i fundament który pozwala znaleźć sposób i metodę działania duszpasterskiego. Przykładem może być istniejący od ok. 1910 roku wśród protestantów „ruch ekumeniczny”. Stanowisko katolików wychodziło od doktryny, „poza Kościołem nie ma zbawienia” i dochodziło do wniosku, że wszelkie kontakty z protestantami muszą mieć jeden zasadniczy cel: doprowadzenie niekatolików do Kościoła. Jak pisał papież Pius XI w encyklice „Mortalium animos”Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli.

Ksiądz J. Dupuis stwierdza, że nie jest to jedyna metoda wnioskowania. Metoda indukcyjna wyprowadzona została z Optatam totius II Soboru Watykańskiego. Wymieniony jezuita pisze: „Dokonała się radykalna wolta polegająca na stopniowym wprowadzaniu odwrotnej metody, która w przeciwieństwie do wcześniejszej może być określona mianem indukcyjnej. Obecnie nie przechodzi się już od zasad do konkretnego ich zastosowania, ale w kierunku przeciwnym. Biorąc za punkt wyjścia doświadczaną obecnie rzeczywistość wraz z wynikającymi z niej problemami, poszukuje się – w świetle objawionego przesłania i poprzez refleksję teologiczną – chrześcijańskiego rozwiązania tych problemów,-  jest to cytat z książki ks. Dupuis.

W metodzie indukcyjnej nie wychodzimy od dogmatu, gdyż takie podejście to: „oderwanie od rzeczywistości”, „uleganie rygoryzmowi”, „dogmatyczne uprzedzenie”. Punktem wyjścia jest żywe doświadczenie ludzi, zmienna rzeczywistość dnia codziennego. Następnie znajdujemy w nauczaniu Kościoła takie dokumenty, fragmenty Pisma św. pozwalające na wypracowanie nowych praktyk duszpasterskich, sposobu działania do danej sytuacji.

W tej to metodzie to Boże Objawienie jest podporządkowane uwarunkowaniom dnia dzisiejszego. Codzienna zmienności jest nadrzędna nad Bożym Słowem.

 

Niestety synod biskupi z X.2014 roku działał w ten właśnie sposób. Rzeczywistością są rozwody, jest życie ludzi bez ślubu, jest homoseksualizm. Według metody indukcyjnej szukamy teraz fragmentów Pisma św. i takiego nauczania Kościoła aby wypracować nową teologię dla tych sytuacji.

 

W oparciu o „Metoda indukcyjna” synodu o rodzinie; John Vennari; Zawsze Wierni nr 1(176) styczeń-luty 2015r.

Zły świat

Czym jest zły świat? Czy to może ogół dzieł Bożych? Nie, bo te dzieła, jako pochodzące od Boga, są dobre. Czy może społeczeństwo ludzkie? I to nie, bo ono jest również dziełem Bożym, a to dzieło, ten świat tak Bóg umiłował, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął (por. J3,16); ludzi też Bóg rozkazał miłować jako bliźnich. Natomiast światem złym nazywamy to wszystko, co na ziemi jest zepsute wskutek grzechu i co odwodzi od Boga. Tu należą dobra i przyjemności ziemskie, o ile ich człowiek nie według woli Bożej używa. Przede wszystkim zaś są to źli ludzie z ich błędnymi zasadami i przewrotnymi dążnościami, to jest ci mianowicie, którzy sami nie żyją według prawdy i prawa Chrystusa Pana i innych także na drogę fałszu i zepsucia pociągają. Duszą tego świata i prawem, które on się rządzi jest pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia (1 J2,16); ojcem zaś jego i rządcą jest szatan, którego Zbawiciel nazywa władcą tego świata (J 14,30), szatan bowiem utworzył sobie ten świat, założył w nim swój tron i w nim, i przez niego działała. Świat zły jest królestwem szatana i jakby jego kościołem, bo jak Kościół Chrystusowy ma swoje dogmaty, prawidła, świątynie, uroczystości, swą hierarchię, swoich apostołów i swoich świętych.
Skąd się wziął ten świat? Z błędu i grzechu, a więc jest owocem zepsutej natury i księcia ciemności. Przed Chrystusem i w pierwszych wiekach Kościoła tym światem było pogaństwo, stąd cechy jego były widoczne. Lecz gdy narody stały się chrześcijańskie, a duch wiary począł nieco stygnąć , utworzył się wśród nich „świat”, w którym panują wszystkie błędy i występki pogaństwa. Ponieważ jednak pogaństwo budziło obrzydzenie, dlatego świat ukrył się pod maską chrześcijańską, aby tym łatwiej mógł zwodzić ludzi. Teraz do tego szczególnie dąży, aby jeżeli nie usunąć, to przynajmniej zmienić prawo krzyża, i tak z niektórych prawd Ewangelii i ze swoich błędów utworzyć mieszaninę na pół chrześcijańską, a na pół pogańską. Niestety, to mu się aż nazbyt dobrze udało w znacznej części społeczeństwa, nie tylko świeckiego.
Kto teraz tworzy ten świat? Najpierw jawni nieprzyjaciele Chrystusa Pana, którzy prześladują Jego Kościół, Jego prawdę i prawo, czy to słowem i pismem, czy ustawami państwa, czy otwartą przemocą. Dalej, tworzą go ludzie obojętni na religię, tak zwani materialiści, to jest bałwochwalcy złota i ciała i niewolnicy swoich żądz, jak też ludzie tak zajęci ziemskimi sprawami, że nie mają czasu i chęci myśleć o Bogu i żyć według nauki Chrystusa. Wreszcie półchrześcijanie, to jest ludzie kierujący się bardziej własną mądrością i prawem ciała aniżeli duchem wiary, którzy radzi, by pogodzić „Baala z Jehową”, świat z Bogiem. Stąd kuleją na obie strony, skarżąc się, że droga krzyża jest zbyt przykra, że niektóre prawa Chrystusa, np. umartwienie, pokora, miłość nieprzyjaciół, są niemożliwe dla zwykłych ludzi, że życie prawdziwie chrześcijańskie trąci fanatyzmem i przesadą. Poznać ich można po tym, że jedne prawdy wiary przyjmują, inne odrzucają lub po swojemu tłumaczą i że lekceważą sobie przykazania Kościoła, a mianowicie posty, spowiedź wielkanocną, uczestnictwo we Mszy św. w dni świąteczne.

Św. J.S. Pelczar – Życie duchowe.

Katastrofa rodziny

Daję się zauważyć, że część rodziców zaniedbuje kształtowania charakteru u swoich dzieci. Widać w miejscu pracy, w naszym otoczeniu, w mediach ludzi dwudziestoletnich jak i starszych którzy są niedojrzali i chwiejni, słabi i nieodpowiedzialni, niepewni samych siebie i swej przyszłości.

Posiadają uzdolnienia techniczne i wykonują przyzwoicie płatną pracę jednak ich życie osobiste i rodzinne jest smutne i przygnębiające. Bardzo często zachowują się jak nastolatkowe, łącząc zdolności ludzi dorosłych z dziecięcą nieodpowiedzialnością. Jeśli są nawet wolni od wyniszczających nałogów(narkomania, uzależnienie od gier, komputerów) to postrzegają pracę zawodową jedynie jako sposób na zaspokojenie własnego ja, czy też ciężka praca służy „wydawaniu pieniędzy”.

Wielu z nich zachowuje się jak nieczuli na los innych narcyzi, nie troszcząc się o swych rodziców czy dzieci, o ile się na nie zdecydowali. Nie wyrośli z wielu postaw i nawyków wieku dziecięcego, z jakiegoś powodu nigdy nie wydorośleli.

Spora grupa ludzi wpadających w te problemy pochodzi z tzw normalnych rodzin. Wygląda na to, że różnica pomiędzy normalną a dysfunkcyjną rodziną ulega zatarciu. Wiele złych i niepokojących zjawisk zaczyna występować w typowych rodzinach. Dzieci dorastają w rodzinach gdzie rodzice są zapracowani, żyją razem, wygodnie i bezpiecznie a wszyscy korzystają z przyjemności i uroków życia.

Skąd się biorą te problemy?

W rodzinie skupionej na sobie samej, konsumpcyjnej, rodzice świadomie nie kształtują charakteru swoich dzieci. Życie rodzinne traktowane jest jak piknik, jako pasmo biernego oddawania się przyjemnościom co często powoduje później różnego rodzaju problemy. Skupienie się na sobie samym powoduje, że rodzice nie rozwijają cnót ani u siebie ani u dzieci.

Życie dorosłych jak i dzieci w takiej rodzinie koncentruje się na przyjemnościach – uprawianiu różnego rodzaju sportów, oglądaniu filmów i programów telewizyjnych, grach komputerowych, słuchaniu muzyki, przyjęciach i zakupach. Ma się wrażenie, że głównym ich wrogiem w życiu jest nuda, której starają się unikać za wszelką cenę. Dzieci są angażowane w różnego rodzaju przyjemne aktywności. Kontrola rodzicielska dotyczy ograniczania i zażegnywania kłótni i sprzeczek oraz by dzieci nie zrobiły sobie krzywdy czy też nie zniszczyły domu.

Jest to wychowanie konsumpcyjne, dni całe upływają na zabawie, rozrywce i zakupach. Trudno się dziwić, że wychowując się w takiej atmosferze w dorosłym życiu pracuje się tylko dla wydawania pieniędzy. Pracujemy wtedy by wydawać, produkujemy by konsumować. Oczywiście z czasem dziecinne piknikowe zabawy przestają być atrakcją i następuje przejście do coraz to ponętniejszych zabaw. W rodzinach konsumpcyjnych znaczna liczba dzieci w wieku szkolnym szybko się nudzi dotychczasowymi rozrywkami i zaczyna sięgać do silniejszych doznań: alkohol, narkotyki, seks, wandalizm, sporty ekstremalne, hazard. Życie ich skoncentrowane jest na rzeczach dlatego też bardziej cenią rzeczy niż ludzi i relacje z innymi. Innych ludzi traktują przedmiotowo, jako narzędzia do fajnej zabawy; stąd bierze się akceptacja prostytucji, obsceniczności i wyuzdania, niechcianych ciąż, życia bez ślubu.

Konsumpcyjni rodzice – prowadzą podwójne życie, w pracy są producentami, a w domu konsumentami. Stąd w dzieciach jest przekonanie, że pracuje się po to by konsumować. W domu nie ma miejsca na obowiązki, za to wypełniony jest on coraz to nowszymi gadżetami, przeznaczonymi do rozrywki, relaksu, zabawy. Dzieci widzą jedynie to i jest to dla nich wzorzec: wartością życia jest przyjemność. Konsumpcyjne życie jest skupione na teraźniejszości, bardzo rzadko myśli się o przyszłości, kim będą nasze dzieci, na kogo wyrosną, czym będą zajmowały się w dorosłym życiu, jak będą żyć. Rodzice konsumpcyjni wydają się spokojnie oczekiwać, że ich dzieci w naturalny sposób dorosną, że sumienie, zdrowy osąd, zrozumienie wraz z dojrzewaniem fizycznym pojawi się jak zarost u dojrzewającego młodzieńca. Charakter według ich mniemania należy zachować a nie kształtować.

konsumpcja

Konsumpcja – Mitch Griffiths

Rodzice w swoim wychowaniu zniżają się do poziomu swoich dzieci co jest zrozumiałe, ale niestety na tym poziomie pozostają. Nie starają się na pokazanie dzieciom wyższych szczebli do dorosłego życia. Niewiele robią, aby przygotować dzieci do odpowiedzialności w dorosłym życiu. Dzieci nie mają pojęcia na czym polega dorosłość – poza tym co zobaczą w kinie lub telewizji. Rodzice konsumpcyjni zdają się zapominać, że mają do wykonania pracę polegającą na formowaniu umysłu, serca i woli u dziecka jak i ukształtowaniu sumienia i charakteru. Rodzice ci dosyć łatwo ulegają różnego rodzaju zachciankom dzieci, nawet jeśli uważają to za błąd. Często w życiu rodzinnym akceptują zachowanie które publicznie negują. Uśmiech i zadowolenie dziecka jest ważniejsze niż prawdziwe dobro. Przyzwyczaja się dzieci, że kaprysy i zachcianki są ważniejsze niż głos sumienia. W przyszłości ich dzieci będą kierować się emocjami a nie rozumem. W takiej rodzinie ojciec nie jest autorytetem gdyż nie uczy on odróżniania dobra od zła jednoznacznie i zdecydowanie. Sprawy moralności pozostawione są kobiecie. Ojciec traktowany jest jako ktoś, może nawet sympatyczny, choć jest trochę nudny. Czasami traktowany jest przez dzieci jak starszy brat. W domu widują go zajmującego się rozrywką(czytanie książek, gazet, oglądanie TV, pielęgnacja hobby, uprawianie sportu) i drobnymi naprawami. Dzieci nie mają okazji zobaczyć jak ojciec zarabia na życie(dzieci często nie rozumieją tego pojęcia), nie widzą jak pracuje. Ojciec w takiej rodzinie rzadko okazuje szacunek i wdzięczność żonie.

W rodzinie praktyki religijne ograniczone są do niezbędnego minimum. Uczestnictwo w nabożeństwach wynika raczej z rutyny i przyzwyczajenia. W życiu rodzinnym brak jest miejsca na codzienną modlitwę. Bóg jest słowem a nie osobą z którą należy się liczyć. W oczach dziecka rodzice nie wydają się być odpowiedzialni przed kimkolwiek jedynie przed napiętymi terminami.

Rodzice oglądając telewizje bezkrytycznie, nawet z programami „dla dorosłych” dają do zrozumienia, że to co dla dzieci jest złe dla dorosłych jest dobre. Kwestia tego co jest dobre a co złe zależy wtedy od wieku, dojrzałości.

Dzieci z rodzin konsumpcyjnych wydają się nie mieć żadnych problemów, są miłe, schludne i uśmiechnięte, aktywne w działaniach które lubią. Przyzwyczajone są do przyjemnych doznań, chcą być lubiane bez względu na to co czynią. Przyzwyczajenie do traktowania na równi z dorosłymi powoduje, że brak im dobrych manier. Wydają się być beztroskie.

Dzieci z rodzin konsumpcyjnych mają niską tolerancję dla trudności czy też drobnych niedogodności. Mały ból a nawet tylko jego groźba, wprowadza je w przerażenie . Starają się unikać wszelkiego rodzaju nieprzyjemnych obowiązków i „kłopotów” – wywiązywania się z obietnic, umów, odrabiania lekcji, prac domowych, dotrzymywania terminów. Podchodzą, że wszystko można obrócić w żart, nie ma znaczenia, że może to być dla drugiej osoby krzywdzące. Ich prawo do zabawy jest ważniejsze od praw i uczuć innych. Podejście do życia mają stałe: przede wszystkim ja, wszystko inne nie ma znaczenia.

imagesDzieci takie okazują mało szacunku, jeśli w ogóle, dla osób spoza rodzimy: gości, przyjaciół rodziców, nauczycieli, sprzedawców, sąsiadów, Rzadko kiedy okazują dobre maniery w miejscu publicznym, prawie w ogóle nie używają słów „proszę”, „dziękuję” i „przepraszam”. W czasie świąt i urodzin z zapałem rozpakowują prezenty, zapominając podziękować za nie i nie widzą w tym żadnego problemu.

Pomimo tego, że rodzice tworzą im atmosferę by dobrze się czuły traktują ich bez szacunku. W słowach i deklaracjach nawet „lubią tatę i mamę”, ale nie postrzegają rodziców jako osoby godne naśladowania. Autorytetami są dla nich gwiazdy przemysłu rozrywkowego, komicy, muzycy, postacie fikcyjne z filmów. Wiedzą o ich życiu prawie wszystko, nie znając historii swojej rodziny, nie wiedzą absolutnie nic o swych dziadkach, dalsi przodkowie to już prehistoria. Zupełnie nie przejmą się tym, że sprawiają wstyd swojej rodzinie poprzez swoje zachowanie lub ubiór. Często nawet nie rozumieją tego gdyż nikt im nie wytłumaczył jakie zachowanie jest gorszące. Dzieci takie często skarżą się na sytuacje na które nie mają wpływu jak:, pogoda, uzasadnione opóźnienia, dyskomfort fizyczny, różnicę charakterów. Życiem ich zarządzali dorośli dlatego też nie nauczyli się rozwiązywać problemów. Z doświadczenia wiedzą, że wystarczy poczekać a problem zostanie przez rodziców rozwiązany; nauczeni są uciekania a nie rozwiązywania problemów. Dzieci z takich rodzin raczej nie mają swoich zainteresowań poza oglądaniem telewizji, grami komputerowymi, przeglądaniem Internetu i słuchaniem muzyki(często hałaśliwej i ogłuszającej). Wydają się całkowicie uzależnieni od gadżetów elektronicznych i bez nich nie potrafią poradzić sobie w życiu. Znają na pamięć teksty dziesiątków piosenek, reklam i dialogów z filmów ale nauczenie się dziesięciorga przykazań jest ponad ich siły.

Najczęściej nie potrafią dostrzec kłamstwa w reklamie, sloganach czy też hasłach politycznych. Ślepo podążają za większością. Wiedzą, że coś jest fajne ale nie potrafią powiedzieć dlaczego. Rzadko zadają sobie to pytanie „dlaczego” chyba, że chcą przeciwstawić się rodzicom lub innemu autorytetowi. Wykazują małe zainteresowanie tym co dzieje poza ich domem szkołą i boiskiem do zabawy. Nie potrafią czerpać zadowolenia z dobrze wykonanej pracy, z wypełnienia obowiązku, służby innym. Zadowolenie daje im tylko rozrywka, a jeśli zadanie nie jest „zabawne” to nie są nim zainteresowane.

Z powodu tego, że prawie nigdy nie muszą czekać na realizację swoich pragnień mają słabe wyczucie czasu. Nie potrafią ocenić ile czasu zajmie im realizacja konkretnego zadania. Najczęściej niewłaściwie to szacują co powoduje że przekładają na później poważne prace a małe obowiązki przytłaczają je. Nie mają pojęcia czym jest termin jak również czym jest systematyczna praca w narzuconych sobie ramach czasowych. Wydają się być uwięzieni w teraźniejszości i niestety ten stan zachowują w wieku dojrzałym i w życiu dorosłym.

Koniec studiów jest dla wielu z takich ludzi końcem beztroskiego życia, a nie zakończeniem przygotowania do życia dorosłego. Teraz czekają na nich tylko praca, codzienne obowiązki ograniczona swoboda i niski standard życia.

 

Za artykułem „Rodziny na drodze ku katastrofie” w Zawsze Wierni nr6(175)

 

Wiele z rzeczy tu przedstawionych spotykam obok siebie, w rodzinie, wśród znajomych. Zastanawiając się nad problemem „wychowania bezstresowego” pytałem siebie skąd jest bierze się przyzwolenie dorosłych na takie wychowanie. Artykuł ten daje, w sporym zakresie, odpowiedź na te pytania.

 

 

Przesłanki wewnętrzne liberalnego katolika

Jak dziwna by się nie wydawała owa anomalia zwana liberalnym katolicyzmem, nie trzeba daleko szukać jej przesłanek. Jest ona zakorzeniona w fałszywym ujęciu natury aktu wiary. Liberalny katolik zakłada, że formalnym motywem aktu wiary jest nie nieomylny autorytet Boży, objawiający nadnaturalną prawdę, lecz jego własny rozum, raczący uznać za prawdziwe to co wydaje mu się rozumne, zgodne z oceną i miarą jego własnego, indywidualnego osądu. Poddaje on autorytet Boży krytycznemu badaniu ze strony swojego rozumu, a nie – swój rozum autorytetowi Bożemu. Uznaje Objawienie nie ze względu na nieomylność Objawiającego, lecz z racji „nieomylności” odbiorcy. Indywidualny osąd jest dla niego prawidłem wiary. Wierzy on w niezależność rozumu. Uznaje wprawdzie magisterium Kościoła, nie uznaje go jednak za jedyną uprawnioną wykładnię boskiej prawdy. Zastrzega sobie swój własny, prywatny osąd jako czynnik współdziałający przy określaniu owej prawdy. Prawdziwy sens objawionego nauczania nie zawsze jest dla niego pewny i dlatego rozum ludzki ma w tej kwestii coś do powiedzenia – na przykład nauka ludzka mogłaby określać granice nieomylności Kościoła. W tak określonych granicach deklaracje Kościoła są dla niego nieomylne, lecz granice te nie podlegają określeniu przez sam Kościół – czyni to za niego nauka. Jest on oczywiście nieomylny, powiadają, lecz to my będziemy określać, kiedy i w jakich sprawach będzie on wypowiadać się w sposób nieomylny. W taką niedorzeczność popada liberalny katolik, lokując formalny motyw wiary w rozumie ludzkim.

Liberalny katolik nazywa siebie katolikiem, ponieważ wierzy mocno, że katolickość jest prawdziwym objawieniem Syna Bożego, nazywa siebie liberalnym katolikiem, ponieważ uważa, że nikt nie może narzucać mu żadnej opinii, której jego indywidualny osąd nie oceniłby jak doskonale rozumnej. Odrzuca to, co nie jest rozumne, mając intelektualną wolność przyjmowania lub odrzucania. Zgadza się z tym co wydaje mu się dobre, lecz nie jest do niczego intelektualnie zobowiązany. W ten sposób, nieświadomie, staje się łatwą ofiarą sideł zastawionych przez diabła na ludzi owładniętych pychą intelektualną. Podstawił on naturalistyczną zasadę wolnego badania w miejsce nadprzyrodzonej zasady wiary. W konsekwencji nie jest w rzeczywistości chrześcijaninem, lecz poganinem. Nie ma on prawdziwej, nadprzyrodzonej wiary, lecz tylko zwykła ludzkie przekonanie. Przyjmując zasadę, że indywidualny rozum posiada wolność wierzenia lub niewierzenia, liberalni katolicy ulegają złudzeniu, że niewiara jest raczej cnotą niż wadą. Nie potrafią oni dostrzec w niej słabości umysłu, dobrowolnej ślepoty serca, i wynikających stąd słabości woli. Z drugiej strony patrzą oni na postawę sceptyczną jako na uprawnioną sytuację, w której zachowana jest wolność intelektualna, ponieważ sceptyk pozostaje sam dla siebie panem decydującym o wierzeniu lub negacji. Zgrozą napawa ich wszelki element przymusowości w kwestiach wiary; wszelka nagana dla błędu wstrząsa ich wrażliwością i brzydzą się oni wszelkim katolickim prawodawstwem zmierzającym w kierunku, który lubią nazywać nietolerancją. „Syllabus błędów” Piusa IX to dla nich zmora – najbardziej kłopotliwy, władczy, surowy i apodyktyczny dokument, obliczony na ranienie wrażliwości protestantów i nowoczesnego świata; nie należy uznawać go za wypowiedź nieomylną, lecz, o ile w ogóle ma on być uznawany, musi się go przyjmować w sensie bardzo zmodyfikowanym. Jego interpretacja ultramontańska [tradycyjna] jest brutalna i skrajna; przynosi ona więcej szkody niż dobra, odstręczając życzliwych takim pokazem nieliberalności.

Z tym przeczuleniem w kwestii nauczania chrześcijańskiego łączy się ściśle odraza do wchodzenia w konflikt z cudzymi przekonaniami, niezależnie od tego, jak bardzo sprzeciwiają się one prawdzie objawionej, ponieważ dla liberalnych katolików to co najbardziej błędne jest równie święte jak najprawdziwsze przekonanie, w równej mierze korzystając z zasady wolności intelektualnej. W ten sposób podnoszą oni do rangi dogmatu tak zwaną zasadę tolerancji. Różnice w wierzeniach wynikają, jak przekonują oni z lubością, przede wszystkim z różnic temperamentu, wychowania itd. – nie będziemy ich aprobować w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz powinniśmy przynajmniej je wybaczać.

Już w swoim pierwszym ujęciu ta koncepcja wiary ma charakter naturalistyczny, a przy rozwijaniu i stosowaniu tej koncepcji, czy to do jednostki, czy to do społeczeństwa, rozwija się również tenże element naturalistyczny. Wynika stąd, że akceptacja Kościoła przez liberalnych katolików nie ma oparcia w jego nadprzyrodzonym charakterze. Kościół nie wzbudza w nich sympatii jako nadprzyrodzona społeczność, której pierwszym i nadprzyrodzonym celem jest chwała Boża i zbawienie dusz. Patrzy zaś nań z sympatią od strony ludzkiej i społecznej. Zyskuje ona poklask i aprobatę jako wielka siła cywilizująca i harmonizująca, która podniosła wielu ludzi ze stanu barbarzyństwa, jako strażnik starożytnej literatury i sztuki, jako krzewiciel wiedzy. Ma on pierwszeństwo nie z racji pierwszeństwa jakie posiada sam w sobie, zgodnie z prawem boskim, lecz pierwszeństwo na mocy aprobaty ze strony naszego wielkiego intelektu. Zgodnie z tą fałszywą koncepcją, pisano w naszych czasach apologie i z dziwną niekonsekwencją Kościół bywa często chwalony jako wielki patron i protektor cywilizacji w przeszłości, podczas gdy ubolewa się nad jego wstecznymi tendencjami w teraźniejszości (jak gdyby instytucja, która sama jedna, na mocy boskiego ustanowienia, ma wiecznotrwałą siłę postępu, mogła kiedykolwiek osłabnąć lub zawieść w swojej misji odrodzenia człowieka). Zauroczeni postępem ku mirażowi szczęścia na pustyni tego życia, nasi liberalni katolicy sławią cień, odrzucając istotę rzeczy. Prawdziwy postęp, który można osiągnąć tylko poprzez posuwanie się ku Bogu, nie może być realizowany inaczej niż poprzez owego pośrednika w boski sposób wyznaczonego do tego, by prowadził nas ku Bogu. Może to czynić jedynie Kościół Jezusa Chrystusa, albowiem, z Jego ustanowienia, tak jak On sam, jest on drogą, prawdą i życiem.

Zapominając o boskim i nadprzyrodzonym charakterze Kościoła ( a jest on tylko boski i nadprzyrodzony), liberalni katolicy mówią i piszą o nim jak o zwykłym tworze ludzkim, przyjmując, w zaślepieniu tym fałszywym ujęciem naturalistyczną definicję wiary. Patroszą oni w ten sposób wizerunek Kościoła, pozostawiając tylko łupinę z tego czym jest on naprawdę.

Sama pobożność nie umknie działaniu tej niszczycielskiej zasady naturalistycznej; zmienia się ona w pietyzm – to jest w parodię prawdziwej pobożności, jak widzi się to z przykrością w nabożnych praktykach wielu ludzi, szukających w aktach pobożności tylko sentymentalnych wzruszeń, których źródłem zdolni są być oni sami dla siebie. Są oni nabożni wobec samych siebie, czcząc swoje własne, małe sentymenty i ofiarując kadzidło bałwanom wyrzeźbionym na ich własne podobieństwo. Jest to po prostu duchowa zmysłowość i nic więcej. Na tej zasadzie widzimy w naszych czasach w tak wielu duszach zwyrodnienie chrześcijańskiego ascetyzmu (będącego oczyszczaniem duszy przez tłumienie pożądliwości) i zafałszowanie chrześcijańskiego mistycyzmu, nie będącego ani emocją, ani niskiego rzędu pocieszeniem, ani żadną inną epikurejską słabością ludzkiego odczuwania, lecz związkiem z Bogiem poprzez nadprzyrodzoną miłość do Niego i poprzez absolutne poddanie się Jego świętej woli.

To dlatego katolicyzm wielkiej liczby ludzi w naszych czasach jest katolickością liberalną, a raczej – katolickością fałszywą. Nie jest to w rzeczywistości katolickość, lecz tylko naturalizm, czysty racjonalizm; jest to jednym słowem pogaństwo przebrane w katolickie szaty i używające katolickiego języka.

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. VII

Potrzeba i obowiązek umartwienia

Chrześcijanin jest „nowym człowiekiem”, żyjącym według Chrystusa, żyjącym według innych zasad niż człowiek stary, który żyje według zepsutej natury. Owocami życia według natury jest grzech. Zadaniem naszym jest strzec się grzechu, czynić dobrze zwłaszcza będąc chrześcijaninem. Aby to spełniać, należy naprawiać to co jest zepsute, a do tego konieczna jest walka i umartwienie. Bez walki niemożliwe jest umartwienie, bez umartwienia nie można być prawdziwym człowiekiem. Umartwienie nie jest radą a obowiązkiem któremu wszyscy są poddani.

Obowiązek umartwienia dotyczy nie tylko zakonników i kapłanów, którzy dzięki umartwieniu dochowują wierności powołaniu i są zdolni do prac apostolskich ale także świeckich i tych co żyją w małżeństwie. Obowiązek ten nakłada sam Pan Jezus: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój10 i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Św. Paweł tak określa ten obowiązek: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami”(Ga 5,24). Tylko ci co należą do Chrystusa będą zbawienie, dlatego bez umartwienia nie ma takiej możliwości. Każdy z nas jest kamieniem przeznaczonym do budowy górnego Jeruzalem ( por. Ap 21). Każdy z kamieni należy obrobić, wygładzić aby pasował do miejsca w którym ma być umieszczony. Tak i chrześcijanie są wygładzani dłutem umartwienia aby stać się w końcu godnymi przeznaczonego im miejsca. Przywiązanie do bogactw, rzeczy materialnych, wygód ciała jest balastem który powoduje, że ustajemy na drodze do zbawienia. Idąc przez ciasną bramę pokuty i umartwienia możemy być naśladowcami Chrystusa i jego uczniami.

Umartwienie potrzebne jest do zwykłego życia chrześcijańskiego a zwłaszcza w dążeniu do doskonałości. Św. Tomasz rozróżnia trzy stopnie umartwienia.

Pierwszy jest unikanie grzechu śmiertelnego i tego wszystkiego w nas i wokół nas co do niego prowadzi. Unikanie wszelkich ku temu okazji i niebezpieczeństw. Ten stopień jest konieczny do zbawienia i obowiązkowy dla wszystkich.

Drugi stopień polega na unikaniu grzechów powszednich, walce ze złymi skłonnościami, przywarami oraz odmawianiu sobie czasami dozwolonych przyjemności. To jest stopień pobożności.

Trzeci stopień właściwy duszom doskonałym i świętym, polega na wyzbywaniu się wszelkiej niedoskonałości oraz na poszukiwaniu nieprzyjemności i cierpienia dla większej chwały Boga.

Pierwszy stopień obowiązuje pod karą piekła, drugi polecany jest wszystkim pod zagrożeniem czyśćca, trzeci zaś jest radą dla dążących do świętości.

Umartwienie ma dotyczyć nie tylko rzeczy zakazanych, grzesznych i wiodących do złego ale również tych które odwodzą nas od cnoty, tamują w drodze do doskonałości mimo, że są dozwolone.

Istotą doskonałości jest miłość Boża, umartwienie jest koniecznym środkiem prowadzącym nas do niej. Dusza uwolniona od przeszkód jakimi są grzechy i słabości szybko i swobodnie dąży do Boga. Jeśli uwolnimy duszę od tego co jest skażone lub niedoskonałe to będziemy przygotowani na przyjęcie Boga. Umartwienie uwalnia od pożądliwości i jednocześnie daje nam wolność. Usposabia duszę do modlitwy, uwalnia od roztargnień i nieuporządkowanych uczuć. Jak piszę św. Teresa od Jezusa: nie spodziewajmy się zostać człowiekiem modlitwy jeśli nie będziemy człowiekiem umartwienia.

Bez umartwienia życie zakonne, kapłańskie, apostolskie jest tylko igraszką, złudzeniem i kłamstwem.

 

 

W oparciu o Życie Duchowe; św. Józef Sebastian Pelczar

10 sposób manipulacji społeczeństwem

Czym jest manipulacja? Jest to działanie mające na celu wpływanie na decyzje ludzi w sposób dla nich niezauważalny, które przyniosą im szkody, a dla stosującego – korzyść. Ludzie zmanipulowani podejmują błędne decyzje w przeświadczeniu, że są to ich suwerenne wybory. Nie mają świadomości, że realizują cele inne niż te, które są im podawane.

Manipulacja obrazem

Pierwsze – Odwracanie uwagi
W mediach jest cała masa informacji, które są mało znaczące, nieistotne. Ich celem jest stworzenie szumu informacyjnego by w nim ukryć rzeczy ważne, zasadnicze, istotne.

Drugie – Stwarzanie problemów, a następnie ich rozwiązywanie
Mamy również sporo przykładów takich działań, np ptasia grypa i inne „epidemie” medialne. Tworzy się sztuczne problemy w celu wywołania reakcji odbiorców domagających się reakcji rządzących. Ma to również na celu tworzenia wizerunku sprawnego i kompetentnego rządu.

Trzecie – Stopniowanie zmian
Akceptacja zmian aż do nieakceptowalnego poziomu. Przesuwanie granicy stopniowo, krok po kroku, przez kolejne lata. Wprowadzenie dużych zmian jednorazowo spowodowałoby ich odrzucenie.

Czwarte – Odwlekania zmian
Odwlekanie zmian, które przestawiane są jako „bolesna konieczność” oraz otrzymanie przyzwolenia społeczeństwa na wprowadzenie tych zmian w życie w przyszłości. Łatwiej zaakceptować przyszłe poświęcenie, niż poddać się mu z miejsca. Poza tym istnieje naiwna tendencja do zakładania, że „wszystko będzie dobrze” i że być może uda się uniknąć poświęcenia.

Piąte – Mówienie do społeczeństwa jak do małych dzieci
Jeśli będziesz mówić do osoby tak, jakby miała ona 12 lat, to wtedy, z powodu sugestii, osoba ta prawdopodobnie odpowie lub zareaguje bezkrytycznie, tak jakby rzeczywiście miała 12 lub mniej lat.

Szóste – Skupienie się na emocjach, a nie na refleksji
Wykorzystywanie aspektu emocjonalnego to klasyczna technika mająca na celu obejście racjonalnej analizy i zdrowego rozsądku odbiorcy. Użycie mowy nacechowanej emocjonalnie powoduje łatwe zaszczepienie danych idei, pragnień, lęków i niepokojów, impulsów jak i wywołanie określonych zachowań.

Siódme – Utrzymanie społeczeństwa w ignorancji i przeciętności
Edukacja oferowana niższym klasom musi być na tyle uboga i przeciętna, na ile to możliwe, aby przepaść ignorancji pomiędzy niższymi a wyższymi klasami była dla niższych klas niezrozumiała. Wykształcone elity mogą łatwo manipulować niewykształconym społeczeństwem.

Ósme – Utwierdzanie społeczeństwa w przekonaniu, że dobrze jest być przeciętnym
Propagowanie poglądu, że jest „cool” być głupim, wulgarnym i niewykształconym.

Dziewiąte – Zamiana buntu na poczucie winy
Zmiana sprzeciwu na przekonanie, że jesteśmy jedynymi winnymi swoich niepowodzeń, a to przez niedostatek inteligencji, zdolności, starań. Tak więc zamiast buntować się przeciwko systemowi ekonomicznemu, jednostki będą żyły w poczuciu obniżenia własnej wartości, winy, co prowadzi do depresji i zahamowania działań. A bez działań nie ma rewolucji!

Dziesiąte – Poznanie ludzie lepiej niż oni sami siebie znają
Postęp w nauce jest tak szybki i głęboki, że specjaliści posiadają narzędzia z dziedziny neurobiologi, psychologii do poznania ludzkiej psychiki i jej kontroli.
Zapewne każdy z nas jest w stanie do każdego z tych punktów podać przykłady z telewizji, radia, prasy lub portali informacyjnych.

Arka Noego

Każdy z nas zna historię potopu przedstawioną na kartach Starego Testamentu. „Miesiąca siódmego, siedemnastego dnia miesiąca arka osiadła na górach Ararat” (Rdz 8,4). Od starożytności mamy informacje o próbach odnalezienia arki na górze Ararat, są wśród nich również przekazy o dotarciu do arki. Do arki miał dotrzeć cesarz bizantyjski Herakliusz na początku siódmego stulecia po narodzeniu Chrystusa, gdy zdobył jedno z miast leżących niedaleko Araratu.

Doniesienia o wyprawach na Ararat w celu odnalezienia arki są również z okresu późniejszego średniowiecza jak i czasów całkiem nam współczesnych – z XIX i XX wieku.

Wiele z tych wypraw kończy się tragicznie z wielu powodów. Ararat leży na pograniczu turecko-armeńsko-irańskim. Takie położenie powoduje, że posiada duże znaczenie strategiczne. Poza tym jest na tym terenie sporo przemytników jak i terrorystów. Tureckie władze próbują podporządkować sobie Kurdów dążących do niepodległości.

Sama góra jest czynnym stożkiem wulkanicznym pokrytym śniegiem, w górnych warstwach przez cały rok. Należy ona do największych pojedynczych gór na ziemi. To powoduje, że warunki atmosferyczne są bardzo ciężkie i zmienne w ciągu dnia. Zsuwające się lodowce powodują lawiny i bardzo często mapy są nieaktualne co powoduje utratę orientacji i zagubienie się wśród głębokich szczelin i luźno skruszonych skał. Dodatkowym utrudnieniem są toksyczne gazy i wyziewy siarkowe, gdyż Ararat jest czynnym wulkanem. Z uwagi na swoje położenie występują tu prawie codziennie po południu burze z wichurami i ulewą bądź śnieżycą gdzie wiatr często przekracza 160 km na godzinę.

Z początków XIX wieku pochodzą informację o podróży na Ararat profesora uniwersytetu w Dorpacie dr Friedricha Parrota. W roku 1829 odwiedził on katedrę w Eczmiadzynie w Armenii, gdzie widział krzyż zrobiony z drewna z arki Noego oraz był w klasztorze św. Jakuba w wiosce Ahora gdzie były przechowywane starożytne relikty z arki oraz manuskrypty. Kawałek drewna z arki Noego tak opisał w swojej książce „Podróż na Ararat”: Fragment arki Noego [wisi] na małym łańcuchu: jest to mały, ciemno zabarwiony, czworokątny kawałek drewna, dobrze zachowany i rzeźbiony na powierzchni.

Dnia 20 czerwca 1840 roku nagłe wstrząsy i podziemny łoskot były zapowiedzią wybuchu wulkanu na górze Ararat. W jej wyniku wioska Ahora i klasztor św. Jakuba zostały zniszczone doszczętnie. W tym miejscu jest teraz tzw gardziel Ahora.

W drugiej połowie XIX wieku było kilka wypraw na Ararat w poszukiwaniu arki. Wśród wielu eksploratorów  był również angielski lord James Bryce, który w roku 1876 dotarł samotnie na sam szczyt.

Na początku maja 1880 roku nastąpiło kolejne trzęsienie ziemi, nie tak silne jak to z 1840 ale powodujące lawinę skał i błota. Po jego ustaniu rząd Turcji postanowił wysłać ekspedycję w celu oszacowania zniszczeń. Ekspedycja ta natrafiła na arkę, która została szczegółowo pomierzona i opisana, uczestnicy mogli nawet wejść do jej środka. Opublikowany raport w prasie światowej spotkał się z niedowierzaniem oraz został wyśmiany i wykpiony. Po takiej reakcji rząd turecki zaniechał dalszych badań w tym zakresie.

W wieku XX było również wiele wypraw na górę Ararat, jak i przypadków ujrzenia arki oraz dostarczenia do laboratorium kawałka drewna, które było dziwne w swoich właściwościach. Okazało się że był on pokryty warstwą bitumiczną z zewnątrz która była równomiernie rozłożone w całym drewnie. Metodę uzyskania takiego materiału opracowano dopiero w XX wieku, gdyż potrzebne jest do tego wysokie ciśnienie.

Francuski przemysłowiec, Fernand Navarra, podjął cztery ekspedycje (1952, 1953, 1955, 1969) na górę Ararat. Wyprawa w 1952 roku doprowadziła go do przekonania, iż odkrył coś, co, jak przypuszczał, jest arką Noego. W 1955 roku w towarzystwie swego 11-letniego syna znalazł w głębokiej rozpadlinie kawałki drewna „noszącego ślady obróbki”. Odciął półtorametrowy kawałek i podzielił go na mniejsze części, aby łatwiej było je zapakować do plecaków. W Europie odkrycie to przez wiele osób zostało uznane za dowód, iż arka Noego, znajduje się nadal na Araracie. Po kilkunastu latach Navarra wrócił do Turcji w 1969 roku wraz z całą ekspedycją poszukiwawczą. Po wielu trudach, niedaleko miejsca, gdzie dokonał poprzedniego odkrycia znaleziono kilka kawałków drewna.

Te i jeszcze inne fakty dotyczące arki Noego a zwłaszcza niewyjaśnione i dziwne zdarzenia ze zdjęciami jak i samymi artefaktami opisane są w książce Charlesa Selliera i Davida Balsigera, W poszukiwaniu zaginionej Arki: archeologiczne odkrycie tysiąclecia.

 

Czy rzeczywiście na górze Ararat jest arka Noego? Proszę przyjąć na chwilę założenie, że tak jest. Jak taka wiadomość byłaby odbierana w mediach? Czy wszyscy byliby z tego powodu zadowoleni? Jakie wywołałoby to zmiany np. w nauce?

Czy nie lepiej jest aby informacje o tym nie wypłynęły w mediach światowych?

 

Wolność katolicka

Kardynał Billot, (…) poświęcił liberalizmowi parę stron wyjaśnienia, w swoim traktacie o Kościele[53]. Oto jak przedstawia on podstawową zasadę liberalizmu:

„Wolność jest podstawową własnością człowieka, całkowicie świętą i nietykalną. Nie wolno jej szkodzić jakimkolwiek przymusem. W konsekwencji, wolność bez ograniczeń musi stać się nieruchomą skałą, na której budowane będą wszystkie elementy stosunków międzyludzkich, niezmienną normą, według której będą osądzane wszelkie sprawy z punktu widzenia prawa. Konsekwentnie, wszystko, co w społeczeństwie będzie posiadało zasadę nienaruszalnej jednostkowej wolności jako podstawę, będzie godziwe, sprawiedliwe i dobre. Wszystko pozostałe będzie niesprawiedliwe i nikczemne. Taka była myśl inicjatorów rewolucji 1789 roku, rewolucji, której gorzkie owoce w dalszym ciągu spożywa cały świat. Taki jest cały przedmiot Deklaracji praw człowieka od pierwszej do ostatniej linijki. Dla ideologii był to niezbędny punkt wyjścia do całkowitego przebudowania społeczeństwa w zakresie porządku politycznego, ekonomicznego, a nade wszystko, moralnego i religijnego”[54].

Ale zapytasz: czyż wolność nie jest cechą istot inteligentnych? Czyż, konsekwentnie, nie jest rzeczą słuszną, że porządek społeczny wywodzi się od niej? Odpowiem: bądźmy ostrożni! O jakiej wolności mówisz? Bo termin ten ma wiele znaczeń, a liberałowie wytężają swoją pomysłowość, aby je pomieszać. W związku z tym musimy je rozróżnić.

Jest wolność i wolność

Zajmijmy się przez chwilę filozofią. Najbardziej podstawowe rozważania wskazują nam, że istnieją trzy rodzaje wolności.

1° Po pierwsze wolność psychologiczna lub wolna wola, właściwa istotom obdarzonym inteligencją, która jest zdolnością zwracania własnego umysłu ku temu lub tamtemu dobru, niezależnie od wszelkiej wewnętrznej potrzeby (odruchu, instynktu, itp.). Wolna wola stanowi podstawową godność osoby ludzkiej, co oznacza bycie sui iuris, zależną samą od siebie, a zatem odpowiedzialną, w odróżnieniu od zwierząt.

2° Następnie mamy wolność moralną, która dotyczy korzystania z wolnej woli: dobre wykorzystanie, jeżeli obrane środki prowadzą do dobrego celu; złe wykorzystanie, jeżeli do niego nie prowadzą. Widać stąd, że ta wolność moralna jest zasadniczo związana z dobrem. Papież Leon XIII definiuje ją w sposób, który jest wspaniały, a jednocześnie bardzo prosty: wolność moralna, mówi, to „zdolność do poruszania się w dobru”. Wolność moralna, w związku z tym, nie jest absolutna; jest całkowicie relatywna w stosunku do Dobra, czyli ostatecznie w stosunku do prawa. Gdyż to właśnie prawo, przede wszystkim prawo wieczne, które znajduje się w boskiej inteligencji, a następnie prawo naturalne, które jest uczestnictwem stworzeń rozumnych w prawie wiecznym, to właśnie prawo określa porządek ustanowiony przez Stwórcę pomiędzy celami, które nakazał On człowiekowi (przetrwanie, rozmnażanie się, organizowanie społeczeństwa, osiągnięcie jako cel ostateczny summum bonum, którym jest Bóg), a środkami właściwymi do osiągnięcia tychże celów. Prawo nie jest przeciwieństwem wolności; wręcz przeciwnie, stanowi konieczną pomoc. To samo dotyczy również prawa cywilnego, które godne jest swej nazwy. Bez prawa wolność degeneruje się do samowoli, która oznacza „czynienie tego, co mi się podoba”. Pewni liberałowie, czyniąc z wolności moralnej absolut, głoszą dokładnie samowolę, wolność nierozróżniającą dobra lub zła, popieranie bez różnicy prawdy czy fałszu. Ale któż nie dostrzeże, że możliwość zaniedbania dobra, tak odległa od zasady i istoty wolności, jest znakiem niedoskonałości upadłego człowieka! Ponadto, jak wyjaśnia św. Tomasz[55], możliwość grzeszenia nie jest wolnością, lecz zniewoleniem: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu”[56].

Przeciwnie, wolność kierowana przez prawo, umieszczona pomiędzy bezcennymi barierami, osiąga swój cel. Oto co mówi papież Leon XIII na ten temat:

„Warunki wolności człowieka są takie, że wymagają ochrony, pomocy i wsparcia, które byłoby w stanie skierować wszelkie jej ruchy w kierunku dobra, a odwrócić je od zła. Bez tego wolność stanowiłaby dla człowieka rzecz bardzo szkodliwą. – To przede wszystkim prawo, czyli reguła co należy czynić, a czego nie wolno czynić, jest tutaj potrzebna”[57].

Leon XIII konkluduje swoje wyjaśnienie godną podziwu definicją wolności, którą nazwę kompletną:

„W społeczności ludzkiej wolność godna swej nazwy nie zasadza się na czynieniu wszystkiego, co sprawia nam przyjemność: tak dzieje się w państwie radykalnego nieporządku, bałaganu, który owocuje uciskiem. Wolność opiera się na tym, że, z pomocą praw cywilnych możemy żyć łatwiej w zgodzie z nakazami prawa wiecznego”[58].

3° Wreszcie mamy wolność fizyczną lub wolność działania, czy też wolność w obliczu przymusu, która oznacza brak zewnętrznego przymusu utrudniającego nam działanie według sumienia. Z tej właśnie wolności liberałowie czynią absolut;

 

oni Jego zdetronizowali, abp Marceli Lefebvre, rozdz. IV

 

 

 

 

 


[53] – De Ecclesia tom II, s. 19-63.
[54] – Tłumaczenie za tekstem łacińskim, wg o. Le Floch, Le cardinal Billot, lumiere de la théologie, s. 44.
[55] – Komentując słowa Jezusa Chrystusa w Ewangelii św. Jana.
[56] – Jan 8, 34.
[57] – Encyklika Libertas, 20 czerwca 1888 r., PIN 179.
[58]Tamże, PIN 185.

Szacunek dla kościoła

Ten kto miłuje Boga ten miłuje również dom Boży, tęskni i powtarza za prorokiem: Zaiste, jeden dzień w przybytkach Twoich lepszy jest niż innych tysiące (Ps 83, 11). Także i my kochajmy dom Boży, gdyż jest to szkoła wiary, miejsce gdzie zyskujemy wiele łask, mistyczna Kalwaria. To w kościele uczymy się prawd wiary, tu wypraszamy dary i błogosławieństwa, tu przyjmujemy Sakramenty, tu spełnia się Najświętsza Ofiara, tu ukryty jest Król królów w tabernakulum. Odwiedzajmy zatem dom Boży jak najczęściej i tak chętnie jak dziecko odwiedza dom ojca. Będąc w tym miejscu zachowujmy się z głęboką czcią i pokorą, pamiętając kto tu jest obecny.

Gdy jesteśmy w kościele strzeżmy się wszelkiego nieuszanowania: Pan mieszka w swym świętym domu, niechaj zamilknie przed Nim cała ziemia (Ha 2,20). Św. Jan Złotousty podaje: „Pierwsi chrześcijanie szli do kościoła jak do pałacu wielkiego króla, gdzie aniołowie usługują, niebo stoi otworem, Chrystus siedzi na tronie”. Pustelnicy z Tebaidy nie śmieli nawet w kościele zakaszleć lub westchnąć. Św. Marcin, biskup, gdy znajdował się kościele drżał z trwogi: „bo jak nie mam się lękać, gdy wspomnę, iż stoję przed Bogiem, Królem nieba i ziemi, moim Sędzią sprawiedliwym?”. Podobnie pobożna cesarzowa Eleonora, żona Leopolda I, słuchała Mszy św. i kazania na klęczkach, a gdy ktoś zauważył, że powinna się oszczędzać i podczas kazania siedzieć odpowiedziała: ”Nikt z moich dworzan nie odważyłby się usiąść w mojej obecności, wszyscy się korzą przez nędzą grzesznicą, a ja miałabym stać hardo wobec mego Stwórcy i Boga?”. A jak to wygląda dziś to sami możemy widzieć będąc w kościele na Mszy. Patrząc na to jak jest zbudowany i wewnątrz ustawiony kościół mam wrażenie, że budowniczowie i projektanci nie zawsze mieli świadomość dla kogo jest przeznaczony kościół. Pomimo tych trudności okazujmy Bogu szacunek w Jego Domu.

 

wg – Życie Duchowe; t1, św. Józefa S. Pelczara

Nowy Różaniec

List apostolski Jana Pawła II Rosarium Virginis Mariae(RVM) proponuje osiem zmian w odmawianiu różańca (włączając w to nowe tajemnice) jako całościowy plan „ożywienia” różańca w całym Kościele. Podejście to w niepokojący sposób przypomina twierdzenie, podtrzymywane po dziś dzień, że nowa Msza wynikała z potrzeby „odnowienia” liturgii.

Po pierwsze, RVM proponuje, by odtąd ogłaszaniu każdej tajemnicy towarzyszyło „odczytanie odnośnego tekstu biblijnego, który, zależnie od okoliczności, może być krótszy albo dłuższy”.

Po drugie, „przy pewnych uroczystych okazjach wspólnotowych” (tj. publicznym odmawianiu różańca w parafiach) krótszy lub dłuższy tekst biblijny można „objaśnić krótkim komentarzem”.

RVM usprawiedliwia dodanie czytań biblijnych i komentarzy w następujący sposób: „Przyjęte w ten sposób, wchodzi ono w różańcową metodologię powtarzania, nie powodując znużenia, jakie wywoływałoby zwykłe powtarzanie informacji dobrze już przyswojonej. Nie chodzi bowiem o przywoływanie na pamięć informacji, ale o to, by pozwolić Bogu «mówić»”. Innymi słowy, tradycyjny różaniec powoduje znudzenie i nie pozwala Bogu „mówić”.

Po trzecie, „stosowne jest, by po zapowiedzeniu tajemnicy i proklamacji Słowa przez odpowiedni czas zatrzymać się i skupić na rozważanej tajemnicy, zanim rozpocznie się modlitwę ustną”.

Po czwarte, RVM zaprasza cały Kościół do przyjęcia zwyczaju występującego rzekomo w pewnych miejscach, polegającego na kładzenia akcentu na imię Jezus w każdym Zdrowaś Maryjo, „dodając do niego refren (tak zwane «dopowiedzenia») nawiązujący do rozważanej tajemnicy”. Nie sposób zgadnąć, czym miałby być ów refren, wyobraźmy sobie jednak skutek umieszczania w każdym Zdrowaś Maryjo nowych refrenów po imieniu Jezus, różnych dla każdej z 20 tajemnic nowego różańca.

Po piąte, RVM proponuje śpiewanie wszystkich Gloria podczas różańca, kiedy tylko jest on odmawiany publicznie, ponieważ: „Ważne jest, żeby «Chwała Ojcu», szczyt kontemplacji, zostało w różańcu dobrze uwydatnione”. Zauważmy, że w ten sposób Zdrowaś Maryjo, a więc i sama Matka Boża spychana jest w tym nabożeństwie na dalszy plan, podczas gdy właściwym celem różańca jest błaganie Maryi o szczególne łaski Boga, udzielane jedynie poprzez Jej wstawiennictwo, jako Pośredniczki wszelkich łask.

Szósta zmiana: RVM sugeruje, by pod koniec każdej dziesiątki różańca odmawiana była „modlitwa o osiągnięcie specyficznych owoców konkretnej tajemnicy”. Dokument sugeruje, że te nowe „krótkie modlitwy końcowe” dla każdej dziesiątki powinny powstać „w uzasadnionej różnorodności” i że „różaniec uzyskuje w ten sposób również rysy bardziej odpowiadające różnym tradycjom duchowym i różnym wspólnotom chrześcijańskim”.

 

W oparciu o: Krzysztof A. Ferrara; Nowy Różaniec

 

 

Przy odmawianiu różańca prywatnie, indywidualnie druga i piąta zmiana może być pominięta. Według tego listu odmawianie różańca ma wyglądać następująco: najpierw czytanie z Pisma św., potem moment milczenia przed każdym pierwszym Zdrowaś Maryjo rozpoczynającym kolejną dziesiątkę, następnie dopowiedzenie przy każdym imieniu Jezus, nawiązujące do rozważanej tajemnicy i na zakończenie każdej dziesiątki modlitwa o owoce rozważanej tajemnicy. Jak ma się odmawianie różańca przed ogłoszeniem tego listu? Skuteczność tradycyjnej formy różańca była potwierdzona wieloma cudami.

W liście apostolskim dotyczącym odmawiania różańca zabrakło odniesienia do modlitwy anioła z objawienia w Fatimie. Z tego można wnosić, że ta modlitwa nie jest zalecana w nowym sposobie odmawiania różańca św.

Przy tak rozbudowanych propozycjach jedna część różańca to nie będzie już pół godziny ale przeciągnie się do dwóch godzin. Zastosowanie tych zmian powoduje skomplikowanie prostej modlitwy. Kto spamięta wszystkie dopowiedzenia do imienia Jezus oraz końcowe modlitwy? Czy można je gdzieś znaleźć?

Wieczna lampka

Wchodząc do kościoła zawsze się rozglądam, gdzie jest wieczna lampka, gdzie jest tabernakulum. Niedawno w pewnym kościele zauważyłem, że była ona zgaszona. Po pewnym czasie, przygotowując kościół do Mszy św. przyszedł zakrystianin i pozapalał światła w tym również wieczną lampkę przed tabernakulum. Takie gaszenie i zapalanie światła lampki niweczy jej sens i celowość jak i szacunek dla Boga, gdyż jest On obecny stale i niezmienne w kościele. To, że tabernakulum często „schowane” jest gdzieś w bocznym ołtarzu, nie jest czymś dziwnym lub zaskakującym. Natomiast z wyłączaniem wiecznej lampki spotkałem się po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie jest to normą.

Objawy liberalizmu

Na podstawie jakich znaków czy objawów możemy rozróżnić co jest, a co nie jest liberalizmem w osobie, czasopiśmie, książce czy instytucji? Jesteśmy otoczeni liberalizmem we wszystkich jego postaciach i odmianach i fakt ten pobudza nas do tego, by mieć się na baczności przeciwko subtelnym zagrożeniom z jego strony. Układanie specjalnych reguł, z pomocą których moglibyśmy wykrywać go w jego poszczególnych odcieniach i detalach, nie jest ani praktyczne ani konieczne. Można jednak podać kilka ogólnych wskazówek. Ich zastosowanie musi się pozostawić każdemu do właściwego rozeznania.

Dla ułatwienia podzielimy liberalne nastawione osoby czy pisma na trzy klasy:

1) Skrajnie liberalne;

2) Umiarkowanie liberalne;

3) Kwaziliberalne lub tylko zarażone liberalizmem.

Spróbujemy opisać każdy z tych typów. Badanie ich oblicza będzie zarówno interesujące jak i korzystne, ponieważ w typach tych znajdziemy regułę do kierowania się w rozróżnianiu liberalizmu w jego niuansach praktycznych.

Skrajny liberał jest łatwy do rozpoznania; nie stara się on negować czy skrywać swojej przewrotności. Jest on zdeklarowanym nieprzyjacielem Papieża, księży i wszystkiego co kościelne; wystarczy, by coś było uświęcone, a budzi to jego nieprzejednany gniew; „kler” to jego ulubione słowo, po którym można go rozpoznać. Prenumeruje on wszystkie najzacieklejsze i najbardziej jątrzące czasopisma – im bardziej bezbożne i bluźniercze, tym lepsze w jego odczuciu. Łatwo posuwa się do najdalszych konsekwencji swojego zgubnego systemu. Przy zakładanych przez niego destrukcyjnych przesłankach, jego nihilistyczne wnioski są tylko kwestią logiki. Wprowadzi on je do praktycznej realizacji z przyjemnością i entuzjazmem, jeżeli tylko pozwolą na to okoliczności.

Jest on rewolucjonistą, socjalistą, anarchistą. Chlubi się tym, że prowadzi życie wyzute z wszelkiej religijności. Należy do tajnych towarzystw, umiera w ich objęciach i jest grzebany według ich rytuału. Zawsze opierał się religii i w tym swoim uporze umiera.

Liberał umiarkowany jest dokładnie tak samo zły co jego skrajny towarzysz, lecz dobrze dba o to, by tak nie wyglądać. Konwenanse społeczne i dobre maniery są dla niego wszystkim; gdy są one zachowane, reszta ma niewielkie znaczenie. Wypielęgnowawszy swą niegodziwość, łatwo znajduje on w swoim umyśle okoliczności łagodzące. Przy drobiazgowym zachowaniu form towarzyskich, jego liberalizm nie zna granic. Nie spaliłby on klasztoru – to wydawałoby się zbyt brutalne, lecz w razie spalenia klasztoru, bez skrupułów sięga po naruszoną własność. Jego szlachetne nerwy drażni tania bezbożność groszowych gazet; potępia on wulgarne bluźnierstwo Ingersolla[1]; niech jednak taka sama bezbożność i takie samo bluźnierstwo pojawią się na łamach tak zwanego renomowanego czasopisma, lub niech będą one spowite w jedwabną frazeologię jakiegoś Huxleya[2] w imieniu nauki, a z aplauzem przyjmuje on ów wygładzony grzech. Jest to dla niego kwestia sposobu, a nie sprawy. Na samo wspomnienie nazwy nihilistycznego czy socjalistycznego klubu, oblewa go zimny pot, ponieważ, jak oświadcza, masy są tam kuszone w kierunku zasad prowadzących do zniszczenia podstaw społeczeństwa; nie ma jednak, jego zdaniem, niczego niebezpiecznego ani niestosownego w wolnej wszechnicy, gdzie te same zasady s a elegancko dyskutowane i przyjmowane z aprobatą i zrozumieniem – któż bowiem ośmieliłby się potępiać naukową dyskusję nad problemami społecznymi? Umiarkowany liberał nie czuje odrazy do Papieża, mogąc nawet wyrażać podziw dla jego mądrości – gani on tylko pewne roszczenia kurii rzymskiej i pewne skrajności ultramontanizmu [tradycjonalizmu], nie odpowiadające tendencjom nowoczesnego myślenia. Może on nawet lubić księży, przede wszystkim tych oświeconych, to jest takich, którzy podchwycili ton nowoczesnego postępu; natomiast fanatyków i reakcjonistów po prostu unika lub się nad nimi lituje. Może nawet chodzić do Kościoła i, co dziwniejsze, przystępować niekiedy do sakramentów, lecz jego dewizą jest – żyć w Kościele jak chrześcijanin, a poza Kościołem żyć tak jak żyje świat, odpowiednio do czasów w jakich ktoś się urodził, a nie uparcie płynąć pod prąd. Umiera z księdzem przy jednym boku, a swoją niewierną literaturą przy drugim, wyobrażając sobie, że jego Stwórcy spodoba się jego szerokość umysłu.

Katolik zarażony tylko liberalizmem jest ogólnie dobrym i szczerze pobożnym człowiekiem; czuć go jednak liberalizmem we wszystkim co mówi, pisze czy podejmuje. Niczym pani de Sevigne, może on powiedzieć: „Nie jestem różą, lecz stojąc przy niej, nasiąkłam nieco jej zapachem”. Dzielny ów mąż rozumuje, mówi i działa jak liberał, nie wiedząc o tym. Jego mocną stronę stanowi miłość bliźniego; jest on samą miłością bliźniego. Jakąż zgrozą przejmują jego duszę skrajności prasy ultramontańskiej!

Traktowanie jak kłamcy człowieka, który rozpowszechnia fałszywe idee, to w oczach tego szczególnego teologa grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Fałszerz jest dla niego tylko zbłąkanym człowiekiem; nie jest to wina tego nieszczęśnika; został on tylko, prosta dusza, sprowadzony na manowce. Nie powinniśmy ani dawać mu odporu ani go zwalczać; musimy starać się go przyciągnąć łagodnymi słowami i miłymi komplementami.

Jakże diabeł musi chichotać z powodu tej bzdurnej miłości bliźniego, wystawionej jak przynęta dla wsparcia jego sprawy! Łagodzenie zła obfitością dobra to ulubiona dewiza katolika zarażonego liberalizmem, przeczytana przypadkiem którego dnia u Balmesa i będąca jedyną rzeczą jaką ów katolik zachował z lektury wielkiego filozofa hiszpańskiego. Dba on, by cytować z Ewangelii tylko teksty spływające mlekiem i miodem. Straszliwe obelgi naszego Pana przeciwko faryzeizmowi zdumiewają go i wprawiają w zakłopotanie; wydaje mu się, że te słowa naszego boskiego Zbawiciela idą za daleko! Używa on tych oskarżycielskich tekstów wyłącznie przeciwko tym prowokująco się zachowującym ultramontanom, którzy swoim przesadnym i ostrym językiem kompromitują codziennie sprawę religii, o której sądzi, że jest samym pokojem i miłością. Przeciwko nim jego, tak zwykle słodki i delikatny, liberalizm staje się gorzki i gwałtowny. Przeciwko nim rozpłomienia się jego zapał, zaostrza jeo polemika, a jego miłość bliźniego staje się napastliwa.

W słynnej mowie wygłoszonej w związku z pewnymi oskarżeniami pod adresem Louisa Veuillota[3], ojciec Feliks zawołał pewnego razu: „Panowie, kochajmy i szanujmy nawet naszych przyjaciół”. Lecz nie, nasz zarażony liberalizmem katolik nie będzie czynił niczego w tym rodzaju. Zachowuje on skarb swej tolerancji i swojej miłości bliźniego dla zaprzysięgłych nieprzyjaciół Wiary! Cóż bardziej naturalnego? Czyż nasz nieszczęśnik nie chce ich przyciągać? Dla najbardziej heroicznych obrońców Wiary ma on natomiast jedynie sarkazm i obelgę.

Krótko mówiąc, zarażony katolik nie potrafi pojąć tego bezpośredniego przeciwstawienia, per diamentum, o którym mówi święty Ignacy w swoich „Ćwiczeniach duchowych”. Nie wie on jak zadać bezpośredni cios. Nie zna innej taktyki niż atak skrzydłowy, która to taktyka może być w sprawach religijnych wygodna, lecz nigdy nie rozstrzygająca. Chce zdobywać, lecz pod warunkiem niezadawania ran przeciwnikowi i niezakłócania nigdy jego spokoju czy spoczynku. Sama wzmianka o wojnie boleśnie porusza jego nerwy i budzi wszystkie jego skłonności pacyfistyczne. Gdy przeciwnik znajduje się w pełnym natarciu, a nieubłagana nienawiść i chytrość fałszu prawie go zalewają, chciałby on opierać się wrogiemu atakowi i powstrzymywać ogarniający go potop papierowymi zaporami złudnego pokoju.

Jednym słowem, możemy rozpoznać skrajnego i umiarkowanego liberała po ich gorzkich owocach; zarażonego katolika można poznać po wypaczonym zamiłowaniu do liberalizmu i jego dzieł.
Skrajny liberał ryczy swoim liberalizmem; liberał umiarkowanym wygłasza go; zarażony katolik – szepcze i wzdycha nim. Wszyscy oni są wystarczająco źli, dobrze służąc diabłu.
Skrajny liberał przechodzi jednak samego siebie w swojej zaciekłości; płodność zarażonego katolika jest częściowo wyjałowiona przez jego naturę mieszańca; za to umiarkowany liberał jest typem zaiste szatańskim – stanowi on zamaskowane zło, będące w naszych czasach główną przyczyną niszczycielskich działań liberalizmu.

 

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. XVI


[1] – Ingersoll, Robert Green (1833-1899), prawnik i orator amerykański, głośny zwolennik agnostycyzmu.

[2] – Huxley, Thomas Henry (1825-1895), biolog angielski, znany głównie jako zwolennik teorii Darwina na temat pochodzenia człowieka.

[3] – Veuillot, Louis (1813-1883), francuski dziennikarz katolicki, współpracownik, a następnie redaktor naczelny ultramontańskiego pisma „l’Unita” zlikwidowanego za sprzeciwianie się polityce włoskiej Napoleona III; wyróżnił się szczególnie jako polemista broniący ogłoszonego w 1870 r. dogmatu o nieomylności papieża.