Katolicki prezydent

Matka Boża z Quito powiedziała do Mariany 16 stycznia 1599 r.:
W niedługim czasie kraj, w którym żyjesz przestanie być kolonią i stanie się wolną Republiką pod nazwą Ekwador. Będzie ona wówczas potrzebowała dusz heroicznych by stawić czoła licznym nieszczęściom w życiu publicznym i prywatnym. Tu, w tym klasztorze Bóg zawsze znajdzie dusze niczym kwiaty ukryte.(…) W XIX w. będzie prawdziwy chrześcijański prezydent. Mąż z charakterem, któremu Bóg da palmę męczeństwa na placu przylegającym do mojego Klasztoru. Poświęci on Republikę Najświętszemu Sercu mojego Syna, co pozwoli religii katolickiej przetrwać przez następne lata, a będą to lata smutne dla Kościoła, bowiem przeklęta sekta masońska umocni swoje wpływy na władze świeckie.

Prezydent Gabriel Garcia Moreno – czciciel Najświętszego Sakramentu i Najświętszego Serca Jezusa

Był znakomitym adwokatem, ale przede wszystkim działaczem społecznym, walczącym przeciw reżimowi liberalnemu w jego kraju – Ekwadorze. Z tego powodu został aresztowany i deportowany z ojczyzny. Będąc na wygnaniu w Paryżu pogłębił swe postanowienie służby Bogu i Kościołowi.

Gdy w Ekwadorze ogłoszono amnestię, wrócił do kraju, w którym pod rządami liberałów wzmagały się prześladowania katolicyzmu. Stanął na czele opozycji przeciw masonerii i został wybrany prezydentem Republiki. Natychmiast zniósł istniejące w Ekwadorze niewolnictwo, zlikwidował korupcję, przywrócił rządy prawa, przeprowadził wiele reform, które przyczyniły się do odbudowy i rozkwitu gospodarczego kraju.

Nigdy nie krył się ze swoimi przekonaniami, przy różnych okazjach dawał wyraz swojej miłości Boga. Podczas Drogi Krzyżowej pewnego roku w Wielki Piątek szedł pośród wiernych boso, niosąc na plecach wielki drewniany krzyż. Gdy brał udział w misjach, jakie odbywały się w stołecznej katedrze w Quito, kaznodzieja poprosił, by mężczyźni podjęli natychmiast akt niesienia krzyża do bramy miasta, gdzie miał być postawiony na pamiątkę misji. Na te słowa Garcia zszedł z podwyższenia, na którym znajdował się jego fotel i pierwszy stanął przy krzyżu. Jego pobożność była naśladowana przez ministrów, parlamentarzystów, sędziów oraz zwykłych obywateli.

W 1873 r., w uroczystym przemówieniu do Izb Ustawodawczych, prezydent powiedział: „Ponieważ mamy to szczęście być katolikami, bądźmy konsekwentni i szczerzy nie tylko w życiu prywatnym, ale także publicznym. Postępowaniem naszym potwierdzajmy prawdziwość naszych słów i naszych uczuć”.

Jako pierwszy na świecie prezydent poświęcił swój kraj Najświętszemu Sercu Jezusa. Akt ten został ratyfikowany przez Parlament. „Artykuł 1. Republika Ekwadoru jest poświęcona Najświętszemu Sercu Jezusa. Nie kto inny, ale Najświętsze Serce Boże jest patronem i opiekunem państwa. Art. 2. Święto Najświętszego Serca Jezusa będzie odtąd najważniejszym świętem narodowym. Art. 3. We wszystkich katedrach naszego kraju będą zbudowane ołtarze Najświętszego Serca Jezusa”.

Moreno trzykrotnie został wybrany na prezydenta. Umacnianie się jego pozycji stanowiło zagrożenie dla wpływów masonerii, która knuła spisek na jego życie. Wielokrotnie otrzymywał pogróżki, ale on nie bał się śmierci. Napisał kiedyś do papieża Piusa IX: „Jakież byłoby to dla mnie szczęście, jaka łaska, gdybym mógł oddać swe życie za Chrystusa”.

W 1875 roku, w święto Przemienienia Pańskiego i równocześnie pierwszy piątek miesiąca sierpnia, Gabriel Garcia, jak co dzień, uczestniczył we Mszy św. i przyjął Komunię św. Po południu, po pracy w Gmachu Rządu, w towarzystwie adiutanta wojskowego, powrócił do katedry na adorację Najświętszego Sakramentu. Do pogrążonego w modlitwie prezydenta zbliżyła się osoba, która oznajmiła, iż przed kościołem oczekuje go ktoś dla załatwienia pilnej sprawy. Gdy Garcia Moreno wyszedł, rzucili się na niego zamachowcy, jeden z nich zadał sztyletem cios w plecy wołając: „Umieraj, kacie wolności”. Padając na ziemię, prezydent odpowiedział słabym głosem: „Bóg nigdy nie umrze”. To były jego ostatnie słowa.

Umierający Garcia Moreno został wniesiony do kościoła. Gdy kapłan podszedł i zapytał go, czy przebacza zabójcom, prezydent, nie mógł już mówić, ale skinieniem głowy dał znak, że przebacza. Umarł przed wystawionym Najświętszym Sakramentem.

Tego dnia w jego kieszeni znaleziono odręcznie napisaną notatkę: „Panie Jezu, obdarz mnie pokorą i prawdziwą miłością Ciebie i naucz mnie, co mam czynić dzisiaj w Twojej służbie, Amen”.

Na podstawie: ks. Kazimierz Pietrzyk SDB, „Charyzmatyczni czciciele Najświętszego Sakramentu i Bożego Serca” Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 1989.

Za http://forum.piusx.org.pl/index.php?topic=2400.0

Duch czasów w Kościele

Wielu świętych swoje nauki i cele zawarło w ułożonych modlitwach. Tymi modlitwami zwracali się do Boga i dzięki nim otrzymywali łaski. Kościół Katolicki przeprowadzając proces beatyfikacyjny uznał, że są one zgodne z Objawieniem i doktryną katolicką. Jako takie mogą być używane. Wiadomym jest, że św. Maksymilian Maria Kolbe przebywając w Rzymie był widzem odbywający się w roku 1917 pochodów czczących 200-lecie powstania masonerii. Przerażony tym co zobaczył postanawia założyć Rycerstwo Niepokalanej. Dla tego Rycerstwa ułożył akt strzelisty do codziennego odmawiania.

O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy
i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie.

W późniejszych latach stosunek o. Kolbego do masonerii wzbudzał w niektórych środowiskach wiele kontrowersji. Tymczasem ta modlitwa ukazuje, że był on pozbawiony wszelkiej nienawiści do masonów, a motywowała go jedynie ewangeliczna troska o ich zbawienie.

Jednak, ze względu właśnie na owe kontrowersje, modlitwę „ocenzurowano”, zastępując masonów bardziej ogólnikowym, choć niewątpliwie szerszym zwrotem: „nieprzyjaciele Kościoła Świętego”. W czasach, kiedy często nawet w Kościele wielu nie chce nazywać w sposób zdecydowany zła po imieniu, trudno oczekiwać powrotu do pierwotnej wersji modlitwy.

 

Zmiany w modlitwach były podyktowane dostosowaniem do życia bieżącego. Dostosowano się do wymagań osób będących poza Kościołem. Metoda i sposób zostały pokazane a teraz tą samą droga idą próby dalszych zmian.

 

W opinii katolickiego publicysty Mathiasa von Gersdorffa niemiecki Episkopat podjął fatalną decyzję, reformując kościelne prawo pracy tak, aby wyjść naprzeciw publicznym cudzołożnikom. (…)

Kościół poluzował prawo pracy – i zrobił to „z własnej woli, o czym można przeczytać w prasowym oświadczeniu niemieckiego Episkopatu” – pisze von Gersdorff. „Wstąpienie, przykładowo, w homoseksualny związek partnerski nie będzie już więcej prowadzić do wypowiedzenia” – dodaje.

„Katolickie stowarzyszenia zapłacą za to nawet ceną swojej katolickiej tożsamości. W wielu krajach Kościół walczy, by nie zostać przez prawo zmuszonym do podobnych rozwiązań – w Niemczech chętnie ugina się przed duchem czasu” – czytamy dalej.

http://www.pch24.pl/von-gersdorff–kosciol-w-niemczech-ugial-sie-przed-duchem-czasu,35612,i.html

Ugięcie się przed duchem czasów Kościoła Katolickiego nastąpiło już jakiś czas temu. A tak naprawdę to było hasło i cel II Soboru Watykańskiego – adżiornamento czyli uwspółcześnienie, aktualizacja, dostosowanie do dzisiejszego dnia; dosł. udzisiejszenie. Silne i liczne głosy domagające się komunii św. dla rozwodników będą podstawą do kolejnego kroku adżiornameto w Kościele oraz wdrażania postanowień Soboru Watykańskiego II. Jak podaje sam Paweł VI w encyklice Ecclesiam suam poświęconej relacji Kościoła i współczesnego świata: [Kościół ma] czujnie śledzić znaki naszych czasów, i dzięki młodzieńczej gorliwości, zawsze i wszędzie doświadczać wszystkich rzeczy, a co szlachetne – zachować.

Jak widać Kościół najpierw ma doświadczyć wszystkiego by następnie zachować to co jest szlachetne.

Heretyckie źródła Nowej Ewangelizacji

1980: Powstaje pierwsza Kerygmatyczna Szkoła Ewangelizacji w Meksyku, zwana wówczas Szkołą Apostołów, dzięki wizji i współpracy świeckiego katolika, Jose H. Prado Floresa oraz pastora zielonoświątkowego Wiliama Finke.

http://snepallotyni.pl/historia

w 1980 powstaje pierwsza kerygmatyczna Szkoła Nowej Ewangelizacji w Meksyku po to, aby chrześcijanie chcieli publicznie wyznawać wiarę. – José H. Prado Flores miał wiedzę teologiczna, był po studiach biblijnych, jednak zaczęło go nurtować pytanie: „Dlaczego my, katolicy, nie potrafimy w tak żywy sposób przeżywać swojej wiary jak wspólnoty zielonoświątkowe?” – tłumaczy ks. dr Przemysław Sawa, członek Zarządu SESA Polska, pasterz Diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji.
Przyjacielem José Prado Floresa był pastor zielonoświątkowy William Finke, z którym założył pierwszą kerygmatyczną szkołę ewangelizacyjną w Meksyku, zwaną wtedy Szkołą Apostołów. Kilka lat później José H. Prado Flores poznał ojca Emiliano Tardifa, który po cudownym uzdrowieniu z gruźlicy otrzymał niezwykły charyzmat uzdrawiania. Ich współpraca zaowocowała powstaniem programu szkół KEKAKO (Kerygmat Karisma Koinonia), co można streścić jako głoszenie podstawowych prawd wiary w charyzmacie Ducha Świętego.

http://www.fronda.pl/a/nowa-ewangelizacja-w-mocy-ducha-spuscizna-po-cristiadzie,28405.html

Jose Prado Flores – świecki teolog zachwycił się świeżością wiary Zielonoświątkowców i zapragnął, aby takie ożywienie wiary nastąpiło w Kościele katolickim.

http://www.niedziela.pl/wydruk/106824?ra=nd

 

Dziś głównym partnerem ekumenicznych relacji Kościoła powinni być zielonoświątkowcy. Są oni bowiem największym po katolikach wyznaniem chrześcijańskim. Słyną jednak ze swej antykatolickiej postawy. My z kolei musimy uważać, by nie przejmować od nich kontrowersyjnych metod ewangelizacji – powiedział przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Przebywający w Stanach Zjednoczonych kard. Kurt Koch dokonał bilansu aktualnego stanu relacji ekumenicznych.

http://info.wiara.pl/doc/1001156.Kardynal-Koch-o-zmieniajacym-sie-ekumenizmie

Członkowie ursynowskiej wspólnoty Chefsiba, wyrosłej z ruchu Światło-Życie, po latach flirtowania z herezją, publicznie wyznali wiarę i przeprosili za błędy. Nad ich powrotem do katolickiej nauki czuwać będą księża orioniści.
Wspólnota wyrosła w latach 80-tych z Ruchu Światło–Życie w parafii Wniebowstąpienia Pańskiego na Ursynowie. Jej członkowie, wyraźnie zafascynowani protestancką herezją, dostosowywali obrzędy i swoje działania do jej wymogów. We wspólnotowej formacji byli mocno skupieni na słowie Bożym i czerpali z doświadczeń Szkoły Nowej Ewangelizacji, coraz bardziej otwierając się na inne wyznania.

Read more: http://www.pch24.pl/uwiedziona-protestantyzmem-wspolnota-wyznaje-grzech-i–pragnie-wrocic-do-kosciola,16006,i.html#ixzz2Y9mob1mp

Kto modli się z heretykami, sam staje się heretykiem” – św. Agaton

media-639659-2„Kościół powszechny brzydzi się każdą nowością”.
św. Celestyn. Epistula 21 Apostolici verba ad episcopos Galliarum.

W samym zaś znowu Kościele trzymać się trzeba silnie tego, w co wszędzie, w co zawsze, w co wszyscy wierzyli. To tylko bowiem jest prawdziwe i właściwie katolickie, jak to już wskazuje samo znaczenie tego wyrazu, odnoszące się we wszystkim do znamienia powszechności.
“Commonitorium” święty Wincenty z Lerynu

„Ponieważ wszelka herezja początek swój wzięła z nowości, dlatego aby się okazała godną tej nazwy, nigdy nie zaprzestaje wprowadzać innowacji”.
św. Hilary z Poitiers. Z listu do cesarza Konstancjusza – arianina

„Zwolenników błędów należy dziś szukać już nie wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni”.
św. Pius X. Encyklika Pascendi Dominici Gregis.

„Owi wrogowie Objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując z zuchwalstwem iście świętokradzkim, wprowadzić go do religii katolickiej, jak gdyby ta nie była dziełem Bożym, ale ludzkim, wynalazkiem filozoficznym podlegającym doskonaleniu”.
Pius IX. Encyklika Qui pluribus.

Zakazana spowiedź furtkowa

Tak zwana spowiedź furtkowa może prowadzić do poważnej szkody psychicznej i duchowej penitenta – napisali członkowie Komisji Wydziału Teologicznego KUL. O jakie dokładnie niebezpieczeństwa chodzi? Publikujemy cały dokument wydany przez Komisję.

 

 

  1. W ostatnim czasie jesteśmy świadkami pojawienia się nowej formy sprawowania sakramentu pokuty w postaci tzw. spowiedzi furtkowej. Jej geneza nie jest do końca jasna. Zwykle wskazuje się na założony w 2006 r. Krąg Miłosierdzia Kapłanów, skupiający księży żyjących charyzmatem Wspólnoty Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie koło Sochaczewa. Jak dotąd nie ma też jasno sprecyzowanej definicji „spowiedzi furtkowej”. Już sama nazwa jest niejasna i tajemnicza. Niektórzy mówią tu o spowiedzi generalnej połączonej z modlitwą o uwolnienie. Takie określenie jest jednak mylące i może wprowadzać w błąd. Jak wynika z dostarczonych komisji materiałów, istota tej spowiedzi polega na zamykaniu „furtek” (stąd nazwa „furtkowa”), które grzech (osobisty lub „pokoleniowy”) otwarł przed szatanem, dając mu w ten sposób pewną władzę nad człowiekiem. Cechą charakterystyczną „spowiedzi furtkowej” jest wysoce rozbudowany, aczkolwiek ograniczony do pierwszego przykazania Dekalogu (stąd nie jest to spowiedź generalna) rachunek sumienia oraz modlitwa o uwolnienie, czasem przybierająca formę uroczystego egzorcyzmu. Tego rodzaju praktyka domaga się pogłębionej refleksji oraz oceny teologicznej i pastoralnej.

 

  1. Różne opisy „spowiedzi furtkowej” sugerują, że mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju synkretyzmem, polegającym na łączeniu sakramentu pokuty z elementami psychoterapii i egzorcyzmu. Te trzy elementy należy wyraźnie od siebie oddzielić, gdyż stanowią one trzy różne płaszczyzny niesienia pomocy człowiekowi. Ich przekraczanie jest w większości przypadków przekraczaniem granic własnych kompetencji, co może prowadzić do poważnej szkody psychicznej i duchowej penitenta. W tym aspekcie „spowiedź furtkowa” jawi się jako prawdziwe zagrożenie duchowe. Trzeba ponadto zauważyć, że przyzwolenie na wprowadzenie nowej formy sakramentu pokuty, i to bez zgody kompetentnych władz kościelnych (!), może uruchomić lawinę kolejnych pomysłów na „ulepszanie” tego sakramentu. Przykładem tego może być praktykowana już spowiedź połączoną z uzdrawianiem obrazu ojca. Taka sytuacja grozi chaosem, a ostatecznie rozbiciem jednego Sakramentu Pokuty i Pojednania. W pogoni za nadzwyczajnością wierni mogą nie chcieć „zwykłej” spowiedzi jako w ich przekonaniu bezwartościowej. Grozi to pojawieniem się księży-specjalistów, namaszczonych lub samozwańczych „guru”, dysponujących monopolem na sprawowanie takiej czy innej formy sakramentu pokuty.

 

  1. Istotną kwestią w praktykowaniu tzw. spowiedzi furtkowej jest badanie poprzez bardzo obszerny zestaw pytań, aż na trzech poziomach (penitent, rodzina, przodkowie), czy w przeszłości popełnione grzechy nie są nadal otwartymi „furtkami” dla złego dycha, które należy zamknąć. W takim rozumowaniu sugeruje się, że potomstwo ponosi konsekwencje za grzechy przodków, co byłoby nawiązaniem do przekonania Starego Testamentu o odpowiedzialności zbiorowej. Potwierdza go powiedzenie w formie przysłowia: „Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom” (Jr 31,29; Ez 18,2). Cytujący go prorocy Jeremiasz i Ezechiel jednomyślnie twierdzą, że zasada odpowiedzialności zbiorowej jest jednak błędna i nie należy się nią posługiwać (Jr 31,30; Ez 18,3-4). Nikt nie ponosi odpowiedzialności za winy przodków. Wprawdzie historia ludzi, całego narodu, jest historią grzechu, ale o śmierci czy życiu duchowym rozstrzyga postawa każdego człowieka w danej sytuacji (por. Pwt 24,16). W duchu odpowiedzialności indywidualnej każdy osobiście odpowiada za swoje postępowanie przed Bogiem. W całej pełni potwierdza to Nowy Testament, w którym nie spotykamy się z jakimś przypadkiem odwoływania się do grzesznej przeszłości przodków, aby w ten sposób uzasadnić aktualną obecność demonicznych związań.

 

  1. Poważnym nadużyciem jest wprowadzanie w ryt sakramentu pokuty modlitwy o uwolnienie, której tekst przyjmuje czasem formę uroczystego egzorcyzmu. Dodatkowa modlitwa o uwolnienie podważa skuteczność wcześniej udzielonego sakramentalnego rozgrzeszenia. Należy pamiętać, że sama spowiedź jest już egzorcyzmem, a uwolnienie od winy jest owocem doświadczenia absolutnego usprawiedliwienia, jakie otrzymuje się w rozgrzeszeniu. To samo dotyczy innych elementów „spowiedzi furtkowej”, których nie przewidują Obrzędy pokuty. Trzeba stanowczo podkreślić, że sakramenty są dobrem Kościoła i żaden kapłan nie ma prawa samowolnego wprowadzania nowych elementów do rytu sakramentalnego ustalonego przez kompetentną władzę kościelną. Wszelkie innowacje w tym zakresie, czynione bez wiedzy i zgody odpowiednich instancji, są nadużyciem.

 

  1. Groźne jest również szukanie nowych spowiedników, by zlokalizować „furtkę” i ją zamknąć ostatecznie. Wiąże się z tym wielokrotne powtarzanie tej samej spowiedzi aż do skutku. Tego rodzaju praktyka może doprowadzić do skrupułów oraz osłabienia wiary w nieograniczoną moc Bożego miłosierdzia. Ponadto zakłada ona, że jakiś grzech niewyznany bez winy penitenta (np. wskutek zapomnienia) pozostaje nieodpuszczony i nadal może stanowić „furtkę” dla złego ducha. Jest to niezgodne z nauką Kościoła, wedle której do ważności spowiedzi wymagana jest zawsze i koniecznie zupełność formalna wyznania grzechów, niekoniecznie zaś materialna.

 

  1. Nieuzasadnione jest także przekonanie, że tylko określone wykroczenia otwierają „furtkę” dla złego ducha. W konsekwencji rachunek sumienia w „spowiedzi furtkowej” ogranicza się do jednego (zwykle pierwszego) przykazania, co poważnie narusza integralność tego sakramentu. Do tego dochodzi spowiadanie się z cudzych grzechów (tzw. grzechów pokoleniowych). Kościół nie zna takiej praktyki. Wręcz przeciwnie, zgodnie z nauczaniem kościelnym wszystkie przykazania Dekalogu stanowią integralną całość, w związku z czym przekroczenie jednego z nich jest także naruszeniem pozostałych (por. Jk 2,10-11; KKK 2069). Katechizm Kościoła Katolickiego idąc za Soborem Trydenckim stwierdza wyraźnie, że podczas spowiedzi winno się wyznać wszystkie grzechy śmiertelne, „chociaż byłyby najbardziej skryte i popełnione przeciw dwu ostatnim przykazaniom Dekalogu, ponieważ niekiedy ciężej one ranią duszę i są bardziej niebezpieczne niż te popełnione jawnie” (KKK 1456).

 

  1. Zastrzeżenia budzi również sposób, w jaki przy okazji „spowiedzi furtkowej” przeprowadzany jest rachunek sumienia. Spowiednik nie może zapominać, że podstawą sakramentu pokuty jest wolność penitenta i świadomość jego sumienia. Przygotowując się do spowiedzi, penitent sam powinien dokonać aktu samooceny, a następnie wyrazić żal za swoje grzechy i postanowienie poprawy. Spowiednik nie może więc zastępować go w szukaniu prawdy o własnym życiu. Robienie z penitentem monstrualnie rozbudowanego rachunku sumienia, i to wyłącznie pod kątem grzechów, które miałyby otworzyć „furtki” dla szatana, jest koncentrowaniem się na nim jako głównym sprawcy zła, a nie na pełnej prawdzie o człowieku. Sama spowiedź to nie pora na robienie rachunku sumienia z penitentem. Dodatkowe pytania mają służyć między innymi uściśleniu materii grzechu, wyjaśnieniu kwestii wątpliwych, niejasno czy zdawkowo sformułowanych. Nie należy więc w trakcie spowiedzi czynić notatek (np. dotyczących grzechów, nazw demonów itp.), zagrażających naruszeniem tajemnicy spowiedzi.

 

  1. Miejscem uwrażliwiania wiernych na różnego rodzaju zagrożenia duchowe jest szeroko rozumiane nauczanie kościelne. Dobrym miejscem ku temu jest wspólnotowe słuchanie słowa Bożego w obrzędzie pojednania wielu penitentów z indywidualną spowiedzią czy też nabożeństwa pokutne w ramach dalszego przygotowania wiernych do sakramentu pojednania. Przed indywidualną spowiedzią, w homilii lub kierowanym przez celebransa rachunku sumienia, jest stosowny moment, by uwrażliwiać wiernych na niebezpieczeństwa różnych zniewoleń. Wierni świadomi owych zagrożeń, pouczeni jak przygotowywać się do spowiedzi i w jaki sposób wyznawać grzechy, będą się dobrze i owocnie spowiadać.

 

  1. W przypadku spraw trudnych i patologicznych ich rozwiązanie nie jest możliwe w konfesjonale. Istnieją też problemy życiowe, które nadają się na dłuższą rozmowę poza konfesjonałem, czy może wymagałyby kierownictwa duchowego. W samej spowiedzi zamiast tracić czas na szukanie szatańskich „furtek” należy otwierać wiernych na słowo Boże, na zaufanie w moc Bożej łaski, na przemianę w myśleniu, by żyć Ewangelią w realiach swego życia i powołania. W takiej perspektywie „spowiedź furtkowa” jawi się nawet jako szatańska prowokacja. Sakrament pokuty zamiast stać się miejscem spotkania człowieka z miłosierną miłością Boga, która uzdrawia i leczy, staje się napawającą lękiem konfrontacją z siłami zła. Dlatego zamiast zamykać „furtki” przed szatanem, należy jeszcze bardziej otwierać penitenta na Chrystusa, a w Nim na nowość życia chrześcijańskiego, by trwało w nim „nasienie Boże” (słowo Boże, łaska, Duch Święty), bo tylko taki człowiek nie może grzeszyć (por. 1 J 3,9).

 

  1. „Spowiedź furtkowa” budzi również szereg zastrzeżeń o charakterze dogmatycznym i religiologicznym. Z punktu widzenia duszpasterskiego warto zapytać, na czym polega jej „sukces”? Dlaczego wierni chcą się w ten sposób spowiadać? Wydaje się, iż głównym motywem jest tutaj doświadczenie zniewolenia jakimś konkretnym złem. Człowiek ma poczucie, że nie panuje nad swoim życiem; wydaje mu się, że jakaś mroczna siła trzyma go na uwięzi i ściąga w dół. W takiej perspektywie „spowiedź furtkowa” jawi się jako konkretna oferta wyzwolenia. Trzeba jednak zauważyć, iż źródła zniewolenia człowieka mogą być bardzo różne. Niekoniecznie mają one charakter demoniczny, o czym zdają się zapominać zwolennicy „spowiedzi furtkowej”. Zgodnie ze świadectwem biblijnym, pierwszym i podstawowym źródłem zniewolenia jest grzech (hamartía). Nie jest on tylko aktem nieposłuszeństwa względem Boga, ale także mocą, która bierze człowieka w niewolę i nim zawłada: „każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34; por Ga 4,3). Tej zniewalającej mocy grzechu nie należy identyfikować z mocą złego ducha. Biblia ukazuje wprawdzie związek między nim a grzechem, jednak nie ma on charakteru koniecznościowego (jeśli w rycie chrzcielnym jest mowa o szatanie, „który jest głównym sprawcą grzechu”, to sformułowanie to odnosi się do faktycznego porządku zbawienia). Człowiek mógł był zgrzeszyć także bez pomocy szatana. Właściwe źródło grzechu nie leży więc poza człowiekiem, ale w nim samym. Jest nim wolność – jedyna „furtka”, przez którą zło ma do niego przystęp: „[…] grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować” (Rdz 4,7). Błędne jest zatem nazywanie grzechu „furtką”, przez która szatan niepostrzeżenie wkrada się w życie człowieka i staje się jego cichym reżyserem. Wizja taka może stać się niebezpieczną strategią spychania winy na innych, a nawet postrzegania siebie w kategoriach ofiary: „Wąż mnie zwiódł i zjadłam” (Rdz 3,23). W konsekwencji demonizowanie rzeczywistości może prowadzić do wymawiania się od odpowiedzialności za zło, u którego początku stoją nasze osobiste decyzje i czyny. W Sakramencie Pokuty i Pojednania człowiek otrzymuje szansę stanięcia w prawdzie i doświadczenia wyzwalającej mocy Bożego miłosierdzia. Wciąż jednak pozostaje w nim „zarzewie grzechu” (fomes peccati), które Sobór Trydencki nazywa także „pożądliwością” (concupiscentia). Określenia te wskazują na pewną skłonność ludzkiej woli do zła. Jest ona skutkiem grzechu pierworodnego i pozostaje także w człowieku usprawiedliwionym przez Chrystusa – a więc po chrzcie świętym. Do tego dochodzą różne skłonności naturalne, których źródła tkwią w konkretnych uwarunkowaniach biologicznych, społecznych i kulturowych. Swoją rolę mogą odgrywać także różnego rodzaju zranienia w sferze psychicznej i duchowej, sięgające nieraz głębokich pokładów ludzkiej osobowości. W takiej perspektywie staje się jasne, że sakramentu pokuty nie można traktować w sposób magiczny. Uzdrowienie/wyzwolenie, które rzeczywiście się w nim dokonuje, jest procesem, gdyż ma ono zawsze na uwadze ludzką wolność i respektuje całą złożoną strukturę ludzkiej osoby. Niestety, przy okazji „spowiedzi furtkowej” element ten niemal wcale nie dochodzi do głosu. W konsekwencji zachodzi niebezpieczeństwo składania penitentowi nierealnych obietnic, których niespełnienie spotęguje w nim tylko poczucie rozczarowania i frustracji. W życiu duchowym nie ma automatyzmu. Nie można w jednym momencie przekreślić dwudziestu lat życia w nałogu lub zmagania się z jakimś bolesnym problemem i zacząć wszystko od nowa. Nie taka jest biblijna wizja człowieka i zbawienia. Łaska Boża nie jest jakimś „dobrym fatum”, które niejako za plecami człowieka wszystko prowadzi ku dobremu. Gratia supponit naturam. Bóg nie łamie natury, ale respektuje prawa, które sam jej nadał.

 

  1. W ostatnim czasie spotykamy się z przesadnym podkreślaniem roli szatana w życiu jednostek i całych społeczności. Mówi się nawet o „złu pokoleniowym”, którego destruktywna moc może przetrwać nawet wody chrztu świętego. Nietrudno dostrzec w tym pewne tendencje dualistyczne, które nie znajdują żadnego uzasadnienia w chrześcijańskiej wizji Boga, świata i człowieka. Kościół od samego początku głosił, że całe stworzenie jest dobre, gdyż ma swoje źródło w Bogu, który jest dobrem absolutnym (por. Rdz 1,18; Mdr 1,14; Dz 11,5-10). Nie ma zatem jakiejś złej energii (duchowej lub materialnej), która przenikałaby rzeczywistość, i którą można by wykorzystać w dobrym bądź złym celu (np. przy pomocy magicznych zaklęć, radiestezji itd.). Także szatan jest ontologicznie dobry, a zło, które czyni, wynika z wolności jego decyzji. Zło jest brakiem należnego dobra (privatio boni), w związku z czym nie może być ani bytem substancjalnym, ani żadnym pozytywnym stanem rzeczy (wszystko co jest, jest dobre: ens et bonum convertuntur). W przeciwnym razie należałoby przyjąć istnienie dwóch pryncypiów, będących źródłem dobra i zła, co jednak pozostaje w głębokiej sprzeczności z chrześcijańską nauką o stworzeniu. Jeśli mówi się czasem o „złu metafizycznym” (Leibniz), to akcentuje się jedynie egzystencjalną i istotową ograniczoność bytu na tle bytu absolutnego. Teologia chrześcijańska nie wyklucza wprawdzie działań szatańskich i demonicznych, jednak ich nie eksponuje. Chrześcijanin żyje świadomością, że Chrystus pokonał moce szatańskie, i że to Jego zwycięstwo ma charakter ostateczny i nieodwołalny (por. J 12,31; Ef 1,20-22; Kol 2,15; Ap 12,9). Szatan w żadnym wypadku nie jest równym przeciwnikiem Boga. Nie przysługuje mu też żadna władza nad człowiekiem. Dzięki zwycięstwu Chrystusa na krzyżu człowiek odzyskał utraconą wolność i może stać się uczestnikiem królestwa Bożego. To wyzwolenie człowieka jest wyzwoleniem „od”, a jednocześnie wyzwoleniem „ku”; wyzwoleniem, umożliwiającym podejmowanie czynów prowadzących do zbawczego zjednoczenia z Bogiem i ukazujących w świecie Chrystusowe zwycięstwo na krzyżu. W kontekście „spowiedzi furtkowej” oznacza to: samo zamykanie „furtek” nie wystarczy; o wiele bardziej trzeba otwierać człowieka na Boga i Jego zbawcze słowo (por. Mt 12,43-45; Łk 11,24-26).

 

  1. Charakterystyczne dla zwolenników „spowiedzi furtkowej” demonizowanie rzeczywistości wiąże się ze zdecydowanie negatywną oceną religii niechrześcijańskich, zwłaszcza religii Wschodu. Należy stanowczo stwierdzić, iż nie jest to stanowisko Kościoła katolickiego. Sobór Watykański II stwierdza wyraźnie: „Kościół katolicki nic nie odrzuca z tego, co w religiach owych prawdziwe jest i święte. Ze szczerym szacunkiem odnosi się do owych sposobów działania i życia, do owych nakazów i doktryn, które chociaż w wielu wypadkach różnią się od zasad przez niego wyznawanych i głoszonych, nierzadko odbijają promień owej Prawdy, która oświeca wszystkich ludzi” (DRN 2).

 

  1. Mając na uwadze wszystkie poczynione uwagi, postuluje się, by władza kościelna oficjalnie zakazała praktyki tzw. spowiedzi furtkowej. Jej potrzebę dobrze spełnia wypróbowana i przyjęta w Kościele praktyka spowiedzi generalnej, którą dla uniknięcia nieporozumień należy nazywać „generalną”, a nie „furtkową” czy jakąkolwiek inną. Warto również zachęcać wiernych do korzystania z kierownictwa duchowego oraz różnego rodzaju rekolekcji. Tam, gdzie zachodzi uzasadniona konieczność, należy zachęcać do skorzystania z pomocy psychoterapeuty lub diecezjalnego egzorcysty.

 

Lublin, 28.01.2015 r.

 

http://www.pch24.pl/spowiedz-furtkowa-to-zagrozenie-duchowe-,34648,i.html

 

decyzja-KEP

Rzadko do tej pory zgadzałem się ze stanowiskiem KUL zwłaszcza w sprawach duchowych. Tu jasne i jednoznaczne – co prawda punkt 12 jest dyskusyjny, w nawiązaniu do dogmatu poza Kościołem nie ma zbawienia obowiązującego każdego katolika, również teologów.

Natomiast cieszę się, że Konferencja Episkopatu Polski podjęła taką decyzję.

 

 

 

Skutki Komunii

Niektóre dusze przyjmują często Komunię Świętą, a mimo to nie postępują w życiu duchowym. Są bowiem próżne, zarozumiałe z powodu swej pobożności, nieumartwione, niecierpliwe, kłótliwe itp. Można te dusze porównać do chorych na płuca, którzy jedzą zdrowe pokarmy, a jednak nie odnoszą stąd należytego pożytku. Jak to się dzieje, że Komunia św. nie daje spodziewanego skutku? Może to wina Komunii Św.? Lecz któż zdoła przypuścić, aby światło nie oświecało, ogień nie ogrzewał, skarb nie wzbogacał, siła nie wzmacniała? Pan Jezus zapewnia, że kto godnie spożywa, „ma życie w sobie”. Ojcowie Kościoła uczą, że jedna Komunia św., należycie przyjęta, może uświęcić duszę. Dlaczego więc tyle dusz, pomimo tak licznych Komunii św. wcale nie należy do świętych?

François, Claude (dit Frère Luc) - Saint Bonaventure

François, Claude (dit Frère Luc) – Saint Bonaventure

Oto dlatego, że nie tak przyjmują Komunię św. jak powinni przyjmować. „Jeżeli – mówi św. Bonawentura – nie czujecie żadnych skutków tego pokarmu duchowego, który przyjęliście, znak to, że wasza dusza jest albo chora, albo umarła”. Podobnie twierdzi znakomity kardynał Bona:” Powszechna to jest Ojców świętych nauka, że Bóg zwykle takim się okazuje dla duszy, jaką dusza przedstawia się dla Boga. I dlatego Chrystus Pan w Eucharystii dla jednych jest owocem życia i chlebem anielskim, i manną ukrytą, i rajem rozkoszy, i ogniem pochłaniającym, i trzecim niebem, gdzie słyszą tajemna słowa, których nie godzi się człowiekowi mówić. Dla drugich, przeciwnie, jest chlebem niesmacznym, niemającym żadnej życiodajnej mocy, tak że ich dusza brzydzi się tym bardzo delikatnym pokarmem. W ten sposób śmiercią jest dla złych, życiem dla dobrych, a jakie kto ma serce dla Boga, takim też znajdzie Boga dla siebie”.

Życie duchowe; Św. J.S. Pelczar, str 315 t2

Indukcja i dedukcja w teologii

Ks. Thomas Reese w artykule zamieszczonym w „National Catolic Reporter” pod tytułem „ Na czym polega innowacyjność w pracach synodu za pontyfikatu papieża Franciszka” podaje cztery powody kładąc nacisk na fakt, że „jest on raczej indukcyjny niż dedukcyjny”.

Co kryję się za tymi określeniami?

Niepokalanie-Poczeta_-_P.P._Rubens_-_Prado_-_P1627_-_2

P.P. Rubens – Galeria Prado

Ks. Jacques Dupuis SJ w swoich książkach przedstawia dwie metody dochodzenia do teologicznej konkluzji. Pierwszą jest stara metoda dedukcyjna a drugą nowa – indukcyjna. W metodzie dedukcyjnej wychodzimy od niezmiennego dogmatu Kościoła katolickiego a następnie przyglądamy się sytuacji czy też zjawisku i interpretujemy je w tym duchu i w tym świetle. Dogmat jest ustalony, znany i niezmienny, stanowi punkt odniesienia i fundament który pozwala znaleźć sposób i metodę działania duszpasterskiego. Przykładem może być istniejący od ok. 1910 roku wśród protestantów „ruch ekumeniczny”. Stanowisko katolików wychodziło od doktryny, „poza Kościołem nie ma zbawienia” i dochodziło do wniosku, że wszelkie kontakty z protestantami muszą mieć jeden zasadniczy cel: doprowadzenie niekatolików do Kościoła. Jak pisał papież Pius XI w encyklice „Mortalium animos”Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli.

Ksiądz J. Dupuis stwierdza, że nie jest to jedyna metoda wnioskowania. Metoda indukcyjna wyprowadzona została z Optatam totius II Soboru Watykańskiego. Wymieniony jezuita pisze: „Dokonała się radykalna wolta polegająca na stopniowym wprowadzaniu odwrotnej metody, która w przeciwieństwie do wcześniejszej może być określona mianem indukcyjnej. Obecnie nie przechodzi się już od zasad do konkretnego ich zastosowania, ale w kierunku przeciwnym. Biorąc za punkt wyjścia doświadczaną obecnie rzeczywistość wraz z wynikającymi z niej problemami, poszukuje się – w świetle objawionego przesłania i poprzez refleksję teologiczną – chrześcijańskiego rozwiązania tych problemów,-  jest to cytat z książki ks. Dupuis.

W metodzie indukcyjnej nie wychodzimy od dogmatu, gdyż takie podejście to: „oderwanie od rzeczywistości”, „uleganie rygoryzmowi”, „dogmatyczne uprzedzenie”. Punktem wyjścia jest żywe doświadczenie ludzi, zmienna rzeczywistość dnia codziennego. Następnie znajdujemy w nauczaniu Kościoła takie dokumenty, fragmenty Pisma św. pozwalające na wypracowanie nowych praktyk duszpasterskich, sposobu działania do danej sytuacji.

W tej to metodzie to Boże Objawienie jest podporządkowane uwarunkowaniom dnia dzisiejszego. Codzienna zmienności jest nadrzędna nad Bożym Słowem.

 

Niestety synod biskupi z X.2014 roku działał w ten właśnie sposób. Rzeczywistością są rozwody, jest życie ludzi bez ślubu, jest homoseksualizm. Według metody indukcyjnej szukamy teraz fragmentów Pisma św. i takiego nauczania Kościoła aby wypracować nową teologię dla tych sytuacji.

 

W oparciu o „Metoda indukcyjna” synodu o rodzinie; John Vennari; Zawsze Wierni nr 1(176) styczeń-luty 2015r.

Przesłanki wewnętrzne liberalnego katolika

Jak dziwna by się nie wydawała owa anomalia zwana liberalnym katolicyzmem, nie trzeba daleko szukać jej przesłanek. Jest ona zakorzeniona w fałszywym ujęciu natury aktu wiary. Liberalny katolik zakłada, że formalnym motywem aktu wiary jest nie nieomylny autorytet Boży, objawiający nadnaturalną prawdę, lecz jego własny rozum, raczący uznać za prawdziwe to co wydaje mu się rozumne, zgodne z oceną i miarą jego własnego, indywidualnego osądu. Poddaje on autorytet Boży krytycznemu badaniu ze strony swojego rozumu, a nie – swój rozum autorytetowi Bożemu. Uznaje Objawienie nie ze względu na nieomylność Objawiającego, lecz z racji „nieomylności” odbiorcy. Indywidualny osąd jest dla niego prawidłem wiary. Wierzy on w niezależność rozumu. Uznaje wprawdzie magisterium Kościoła, nie uznaje go jednak za jedyną uprawnioną wykładnię boskiej prawdy. Zastrzega sobie swój własny, prywatny osąd jako czynnik współdziałający przy określaniu owej prawdy. Prawdziwy sens objawionego nauczania nie zawsze jest dla niego pewny i dlatego rozum ludzki ma w tej kwestii coś do powiedzenia – na przykład nauka ludzka mogłaby określać granice nieomylności Kościoła. W tak określonych granicach deklaracje Kościoła są dla niego nieomylne, lecz granice te nie podlegają określeniu przez sam Kościół – czyni to za niego nauka. Jest on oczywiście nieomylny, powiadają, lecz to my będziemy określać, kiedy i w jakich sprawach będzie on wypowiadać się w sposób nieomylny. W taką niedorzeczność popada liberalny katolik, lokując formalny motyw wiary w rozumie ludzkim.

Liberalny katolik nazywa siebie katolikiem, ponieważ wierzy mocno, że katolickość jest prawdziwym objawieniem Syna Bożego, nazywa siebie liberalnym katolikiem, ponieważ uważa, że nikt nie może narzucać mu żadnej opinii, której jego indywidualny osąd nie oceniłby jak doskonale rozumnej. Odrzuca to, co nie jest rozumne, mając intelektualną wolność przyjmowania lub odrzucania. Zgadza się z tym co wydaje mu się dobre, lecz nie jest do niczego intelektualnie zobowiązany. W ten sposób, nieświadomie, staje się łatwą ofiarą sideł zastawionych przez diabła na ludzi owładniętych pychą intelektualną. Podstawił on naturalistyczną zasadę wolnego badania w miejsce nadprzyrodzonej zasady wiary. W konsekwencji nie jest w rzeczywistości chrześcijaninem, lecz poganinem. Nie ma on prawdziwej, nadprzyrodzonej wiary, lecz tylko zwykła ludzkie przekonanie. Przyjmując zasadę, że indywidualny rozum posiada wolność wierzenia lub niewierzenia, liberalni katolicy ulegają złudzeniu, że niewiara jest raczej cnotą niż wadą. Nie potrafią oni dostrzec w niej słabości umysłu, dobrowolnej ślepoty serca, i wynikających stąd słabości woli. Z drugiej strony patrzą oni na postawę sceptyczną jako na uprawnioną sytuację, w której zachowana jest wolność intelektualna, ponieważ sceptyk pozostaje sam dla siebie panem decydującym o wierzeniu lub negacji. Zgrozą napawa ich wszelki element przymusowości w kwestiach wiary; wszelka nagana dla błędu wstrząsa ich wrażliwością i brzydzą się oni wszelkim katolickim prawodawstwem zmierzającym w kierunku, który lubią nazywać nietolerancją. „Syllabus błędów” Piusa IX to dla nich zmora – najbardziej kłopotliwy, władczy, surowy i apodyktyczny dokument, obliczony na ranienie wrażliwości protestantów i nowoczesnego świata; nie należy uznawać go za wypowiedź nieomylną, lecz, o ile w ogóle ma on być uznawany, musi się go przyjmować w sensie bardzo zmodyfikowanym. Jego interpretacja ultramontańska [tradycyjna] jest brutalna i skrajna; przynosi ona więcej szkody niż dobra, odstręczając życzliwych takim pokazem nieliberalności.

Z tym przeczuleniem w kwestii nauczania chrześcijańskiego łączy się ściśle odraza do wchodzenia w konflikt z cudzymi przekonaniami, niezależnie od tego, jak bardzo sprzeciwiają się one prawdzie objawionej, ponieważ dla liberalnych katolików to co najbardziej błędne jest równie święte jak najprawdziwsze przekonanie, w równej mierze korzystając z zasady wolności intelektualnej. W ten sposób podnoszą oni do rangi dogmatu tak zwaną zasadę tolerancji. Różnice w wierzeniach wynikają, jak przekonują oni z lubością, przede wszystkim z różnic temperamentu, wychowania itd. – nie będziemy ich aprobować w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz powinniśmy przynajmniej je wybaczać.

Już w swoim pierwszym ujęciu ta koncepcja wiary ma charakter naturalistyczny, a przy rozwijaniu i stosowaniu tej koncepcji, czy to do jednostki, czy to do społeczeństwa, rozwija się również tenże element naturalistyczny. Wynika stąd, że akceptacja Kościoła przez liberalnych katolików nie ma oparcia w jego nadprzyrodzonym charakterze. Kościół nie wzbudza w nich sympatii jako nadprzyrodzona społeczność, której pierwszym i nadprzyrodzonym celem jest chwała Boża i zbawienie dusz. Patrzy zaś nań z sympatią od strony ludzkiej i społecznej. Zyskuje ona poklask i aprobatę jako wielka siła cywilizująca i harmonizująca, która podniosła wielu ludzi ze stanu barbarzyństwa, jako strażnik starożytnej literatury i sztuki, jako krzewiciel wiedzy. Ma on pierwszeństwo nie z racji pierwszeństwa jakie posiada sam w sobie, zgodnie z prawem boskim, lecz pierwszeństwo na mocy aprobaty ze strony naszego wielkiego intelektu. Zgodnie z tą fałszywą koncepcją, pisano w naszych czasach apologie i z dziwną niekonsekwencją Kościół bywa często chwalony jako wielki patron i protektor cywilizacji w przeszłości, podczas gdy ubolewa się nad jego wstecznymi tendencjami w teraźniejszości (jak gdyby instytucja, która sama jedna, na mocy boskiego ustanowienia, ma wiecznotrwałą siłę postępu, mogła kiedykolwiek osłabnąć lub zawieść w swojej misji odrodzenia człowieka). Zauroczeni postępem ku mirażowi szczęścia na pustyni tego życia, nasi liberalni katolicy sławią cień, odrzucając istotę rzeczy. Prawdziwy postęp, który można osiągnąć tylko poprzez posuwanie się ku Bogu, nie może być realizowany inaczej niż poprzez owego pośrednika w boski sposób wyznaczonego do tego, by prowadził nas ku Bogu. Może to czynić jedynie Kościół Jezusa Chrystusa, albowiem, z Jego ustanowienia, tak jak On sam, jest on drogą, prawdą i życiem.

Zapominając o boskim i nadprzyrodzonym charakterze Kościoła ( a jest on tylko boski i nadprzyrodzony), liberalni katolicy mówią i piszą o nim jak o zwykłym tworze ludzkim, przyjmując, w zaślepieniu tym fałszywym ujęciem naturalistyczną definicję wiary. Patroszą oni w ten sposób wizerunek Kościoła, pozostawiając tylko łupinę z tego czym jest on naprawdę.

Sama pobożność nie umknie działaniu tej niszczycielskiej zasady naturalistycznej; zmienia się ona w pietyzm – to jest w parodię prawdziwej pobożności, jak widzi się to z przykrością w nabożnych praktykach wielu ludzi, szukających w aktach pobożności tylko sentymentalnych wzruszeń, których źródłem zdolni są być oni sami dla siebie. Są oni nabożni wobec samych siebie, czcząc swoje własne, małe sentymenty i ofiarując kadzidło bałwanom wyrzeźbionym na ich własne podobieństwo. Jest to po prostu duchowa zmysłowość i nic więcej. Na tej zasadzie widzimy w naszych czasach w tak wielu duszach zwyrodnienie chrześcijańskiego ascetyzmu (będącego oczyszczaniem duszy przez tłumienie pożądliwości) i zafałszowanie chrześcijańskiego mistycyzmu, nie będącego ani emocją, ani niskiego rzędu pocieszeniem, ani żadną inną epikurejską słabością ludzkiego odczuwania, lecz związkiem z Bogiem poprzez nadprzyrodzoną miłość do Niego i poprzez absolutne poddanie się Jego świętej woli.

To dlatego katolicyzm wielkiej liczby ludzi w naszych czasach jest katolickością liberalną, a raczej – katolickością fałszywą. Nie jest to w rzeczywistości katolickość, lecz tylko naturalizm, czysty racjonalizm; jest to jednym słowem pogaństwo przebrane w katolickie szaty i używające katolickiego języka.

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. VII

Brat czeski, wróg Polski, heretyk

Jan Amos Komensky jak podaje wikipedia – całe życie poświęcił praktycznej działalności wychowawczej, układaniu podręczników szkolnych i teoretycznemu opracowywaniu zagadnień pedagogicznych, a szczególnie dydaktycznych. Twórca i propagator jednolitego systemu powszechnego nauczania. Zalecał objęcie nauczaniem wszystkich niezależnie od płci i stanu, a także nauczanie w języku ojczystym (nauka łaciny miała być wprowadzana później). Uznawany za ojca współczesnej pedagogiki – był prekursorem współczesnej dydaktyki oraz twórcą koncepcji jednolitego systemu szkolnictwa. Był zwolennikiem egalitaryzmu wykształcenia ; sformułował nowoczesne ujęcie encyklopedyzmu dydaktycznego, zasady poglądowości oraz idei edukacji permanentnej, był Komensky wielkim europejczykiem, człowiekiem światowym. Świadczą o tym liczne podróże po całej niemalże Europie, w tym po Polsce.

Uważany jest za reformatora i myśliciela epoki zwanej nowożytnością. Jego postać – obok innych sławnych postaci tego okresu- zaważyła na biegu historii, rozwoju kultury, nauki, cywilizacji, od czasów najdawniejszych po współczesność. Można użyć stwierdzenia, że myśliciel ten zdobywał i zmieniał świat, zapisując się trwale w jego historii, oddziałując na myśl filozoficzną, życie społeczne i religijne, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Komeński był wielkim człowiekiem, miał skomplikowany i momentami imponujący życiorys; uczestniczył w wielkich wydarzeniach różnych krajów, stworzył doniosłe i nieśmiertelne dzieła.

Ze strony http://www.comenius.uph.edu.pl/index.php/pl/home/o-komenskim.html

Kim był w rzeczywistości Komensky?

Jan Amos Komensky (1592 – 1670)

Był Komensky jednym z członków najwyższych władz braci czeskich, radykalnego odłamu husytów dążącego do powszechnej równości i wprowadzenia wspólnoty majątkowej. Należał do jednych z najbardziej zagorzałych wrogów Kościoła Katolickiego. Nie ukrywał swojej fascynacji gnozą i kabałą, otwarcie głosił nienawiść do Kościoła katolickiego oraz państw katolickich. W 1657 r. dał wyraz swoim poglądom: „Papież jest Wielkim Antychrystem uniwersalnego Babilonu, Cesarstwo Rzymskie a szczególnie Dom Austriacki to sprostytuowane bydle”. Podstawą i sednem jego poglądów był manicheizm tj stawianie szatana na równi z Bogiem, postrzeganie materii ziemskiej za dzieło szatana i negowaniu dóbr ziemskich. Prowadziło to do promocji postaw rewolucyjnych i anarchistycznych, które to miały kulminację w rewolucjach: we Francji oraz bolszewickiej w Rosji.
W trakcie wojny trzydziestoletniej w roku 1621, musiał uciekać z Czech i osiedlił się w dobrach Rafała Leszczyńskiego, polskiego magnata i wielbiciela protestantyzmu.
W trakcie swojego pobytu w Lesznie utrzymywał kontakty z królem szwedzkim Karolem Gustawem oraz księciem siedmiogrodzkim Rakoczym. Był bezpośrednio zaangażowany, wraz ze wspólnotą braci czeskich z Leszna, w przygotowanie najazdu Szwedów na Rzeczpospolitą w roku 1655 (potop szwedzki). Komensky był w rzeczywistości spiskowcem politycznym, który zniszczenie katolickiej Rzeczpospolitej stawiał sobie za jeden z głównych celów. Skutkiem jego działalności na Polskę najechali Szwedzi,  protestanccy magnaci zdradzili ją, wybuchła wojna kozacka a Rakoczy próbował najechać Polskę. Na szczęście, Polska dużym wysiłkiem poradziła sobie z tymi trudnościami. Od roku 1657 Komensky mieszka w Amsterdamie. Został zmuszony do opuszczenia Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Tolerancja religijna RON nie przysłaniała szlachcie działań na jej szkodę i podejmowania decyzji broniących państwa.

Wolność katolicka

Kardynał Billot, (…) poświęcił liberalizmowi parę stron wyjaśnienia, w swoim traktacie o Kościele[53]. Oto jak przedstawia on podstawową zasadę liberalizmu:

„Wolność jest podstawową własnością człowieka, całkowicie świętą i nietykalną. Nie wolno jej szkodzić jakimkolwiek przymusem. W konsekwencji, wolność bez ograniczeń musi stać się nieruchomą skałą, na której budowane będą wszystkie elementy stosunków międzyludzkich, niezmienną normą, według której będą osądzane wszelkie sprawy z punktu widzenia prawa. Konsekwentnie, wszystko, co w społeczeństwie będzie posiadało zasadę nienaruszalnej jednostkowej wolności jako podstawę, będzie godziwe, sprawiedliwe i dobre. Wszystko pozostałe będzie niesprawiedliwe i nikczemne. Taka była myśl inicjatorów rewolucji 1789 roku, rewolucji, której gorzkie owoce w dalszym ciągu spożywa cały świat. Taki jest cały przedmiot Deklaracji praw człowieka od pierwszej do ostatniej linijki. Dla ideologii był to niezbędny punkt wyjścia do całkowitego przebudowania społeczeństwa w zakresie porządku politycznego, ekonomicznego, a nade wszystko, moralnego i religijnego”[54].

Ale zapytasz: czyż wolność nie jest cechą istot inteligentnych? Czyż, konsekwentnie, nie jest rzeczą słuszną, że porządek społeczny wywodzi się od niej? Odpowiem: bądźmy ostrożni! O jakiej wolności mówisz? Bo termin ten ma wiele znaczeń, a liberałowie wytężają swoją pomysłowość, aby je pomieszać. W związku z tym musimy je rozróżnić.

Jest wolność i wolność

Zajmijmy się przez chwilę filozofią. Najbardziej podstawowe rozważania wskazują nam, że istnieją trzy rodzaje wolności.

1° Po pierwsze wolność psychologiczna lub wolna wola, właściwa istotom obdarzonym inteligencją, która jest zdolnością zwracania własnego umysłu ku temu lub tamtemu dobru, niezależnie od wszelkiej wewnętrznej potrzeby (odruchu, instynktu, itp.). Wolna wola stanowi podstawową godność osoby ludzkiej, co oznacza bycie sui iuris, zależną samą od siebie, a zatem odpowiedzialną, w odróżnieniu od zwierząt.

2° Następnie mamy wolność moralną, która dotyczy korzystania z wolnej woli: dobre wykorzystanie, jeżeli obrane środki prowadzą do dobrego celu; złe wykorzystanie, jeżeli do niego nie prowadzą. Widać stąd, że ta wolność moralna jest zasadniczo związana z dobrem. Papież Leon XIII definiuje ją w sposób, który jest wspaniały, a jednocześnie bardzo prosty: wolność moralna, mówi, to „zdolność do poruszania się w dobru”. Wolność moralna, w związku z tym, nie jest absolutna; jest całkowicie relatywna w stosunku do Dobra, czyli ostatecznie w stosunku do prawa. Gdyż to właśnie prawo, przede wszystkim prawo wieczne, które znajduje się w boskiej inteligencji, a następnie prawo naturalne, które jest uczestnictwem stworzeń rozumnych w prawie wiecznym, to właśnie prawo określa porządek ustanowiony przez Stwórcę pomiędzy celami, które nakazał On człowiekowi (przetrwanie, rozmnażanie się, organizowanie społeczeństwa, osiągnięcie jako cel ostateczny summum bonum, którym jest Bóg), a środkami właściwymi do osiągnięcia tychże celów. Prawo nie jest przeciwieństwem wolności; wręcz przeciwnie, stanowi konieczną pomoc. To samo dotyczy również prawa cywilnego, które godne jest swej nazwy. Bez prawa wolność degeneruje się do samowoli, która oznacza „czynienie tego, co mi się podoba”. Pewni liberałowie, czyniąc z wolności moralnej absolut, głoszą dokładnie samowolę, wolność nierozróżniającą dobra lub zła, popieranie bez różnicy prawdy czy fałszu. Ale któż nie dostrzeże, że możliwość zaniedbania dobra, tak odległa od zasady i istoty wolności, jest znakiem niedoskonałości upadłego człowieka! Ponadto, jak wyjaśnia św. Tomasz[55], możliwość grzeszenia nie jest wolnością, lecz zniewoleniem: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu”[56].

Przeciwnie, wolność kierowana przez prawo, umieszczona pomiędzy bezcennymi barierami, osiąga swój cel. Oto co mówi papież Leon XIII na ten temat:

„Warunki wolności człowieka są takie, że wymagają ochrony, pomocy i wsparcia, które byłoby w stanie skierować wszelkie jej ruchy w kierunku dobra, a odwrócić je od zła. Bez tego wolność stanowiłaby dla człowieka rzecz bardzo szkodliwą. – To przede wszystkim prawo, czyli reguła co należy czynić, a czego nie wolno czynić, jest tutaj potrzebna”[57].

Leon XIII konkluduje swoje wyjaśnienie godną podziwu definicją wolności, którą nazwę kompletną:

„W społeczności ludzkiej wolność godna swej nazwy nie zasadza się na czynieniu wszystkiego, co sprawia nam przyjemność: tak dzieje się w państwie radykalnego nieporządku, bałaganu, który owocuje uciskiem. Wolność opiera się na tym, że, z pomocą praw cywilnych możemy żyć łatwiej w zgodzie z nakazami prawa wiecznego”[58].

3° Wreszcie mamy wolność fizyczną lub wolność działania, czy też wolność w obliczu przymusu, która oznacza brak zewnętrznego przymusu utrudniającego nam działanie według sumienia. Z tej właśnie wolności liberałowie czynią absolut;

 

oni Jego zdetronizowali, abp Marceli Lefebvre, rozdz. IV

 

 

 

 

 


[53] – De Ecclesia tom II, s. 19-63.
[54] – Tłumaczenie za tekstem łacińskim, wg o. Le Floch, Le cardinal Billot, lumiere de la théologie, s. 44.
[55] – Komentując słowa Jezusa Chrystusa w Ewangelii św. Jana.
[56] – Jan 8, 34.
[57] – Encyklika Libertas, 20 czerwca 1888 r., PIN 179.
[58]Tamże, PIN 185.

Objawy liberalizmu

Na podstawie jakich znaków czy objawów możemy rozróżnić co jest, a co nie jest liberalizmem w osobie, czasopiśmie, książce czy instytucji? Jesteśmy otoczeni liberalizmem we wszystkich jego postaciach i odmianach i fakt ten pobudza nas do tego, by mieć się na baczności przeciwko subtelnym zagrożeniom z jego strony. Układanie specjalnych reguł, z pomocą których moglibyśmy wykrywać go w jego poszczególnych odcieniach i detalach, nie jest ani praktyczne ani konieczne. Można jednak podać kilka ogólnych wskazówek. Ich zastosowanie musi się pozostawić każdemu do właściwego rozeznania.

Dla ułatwienia podzielimy liberalne nastawione osoby czy pisma na trzy klasy:

1) Skrajnie liberalne;

2) Umiarkowanie liberalne;

3) Kwaziliberalne lub tylko zarażone liberalizmem.

Spróbujemy opisać każdy z tych typów. Badanie ich oblicza będzie zarówno interesujące jak i korzystne, ponieważ w typach tych znajdziemy regułę do kierowania się w rozróżnianiu liberalizmu w jego niuansach praktycznych.

Skrajny liberał jest łatwy do rozpoznania; nie stara się on negować czy skrywać swojej przewrotności. Jest on zdeklarowanym nieprzyjacielem Papieża, księży i wszystkiego co kościelne; wystarczy, by coś było uświęcone, a budzi to jego nieprzejednany gniew; „kler” to jego ulubione słowo, po którym można go rozpoznać. Prenumeruje on wszystkie najzacieklejsze i najbardziej jątrzące czasopisma – im bardziej bezbożne i bluźniercze, tym lepsze w jego odczuciu. Łatwo posuwa się do najdalszych konsekwencji swojego zgubnego systemu. Przy zakładanych przez niego destrukcyjnych przesłankach, jego nihilistyczne wnioski są tylko kwestią logiki. Wprowadzi on je do praktycznej realizacji z przyjemnością i entuzjazmem, jeżeli tylko pozwolą na to okoliczności.

Jest on rewolucjonistą, socjalistą, anarchistą. Chlubi się tym, że prowadzi życie wyzute z wszelkiej religijności. Należy do tajnych towarzystw, umiera w ich objęciach i jest grzebany według ich rytuału. Zawsze opierał się religii i w tym swoim uporze umiera.

Liberał umiarkowany jest dokładnie tak samo zły co jego skrajny towarzysz, lecz dobrze dba o to, by tak nie wyglądać. Konwenanse społeczne i dobre maniery są dla niego wszystkim; gdy są one zachowane, reszta ma niewielkie znaczenie. Wypielęgnowawszy swą niegodziwość, łatwo znajduje on w swoim umyśle okoliczności łagodzące. Przy drobiazgowym zachowaniu form towarzyskich, jego liberalizm nie zna granic. Nie spaliłby on klasztoru – to wydawałoby się zbyt brutalne, lecz w razie spalenia klasztoru, bez skrupułów sięga po naruszoną własność. Jego szlachetne nerwy drażni tania bezbożność groszowych gazet; potępia on wulgarne bluźnierstwo Ingersolla[1]; niech jednak taka sama bezbożność i takie samo bluźnierstwo pojawią się na łamach tak zwanego renomowanego czasopisma, lub niech będą one spowite w jedwabną frazeologię jakiegoś Huxleya[2] w imieniu nauki, a z aplauzem przyjmuje on ów wygładzony grzech. Jest to dla niego kwestia sposobu, a nie sprawy. Na samo wspomnienie nazwy nihilistycznego czy socjalistycznego klubu, oblewa go zimny pot, ponieważ, jak oświadcza, masy są tam kuszone w kierunku zasad prowadzących do zniszczenia podstaw społeczeństwa; nie ma jednak, jego zdaniem, niczego niebezpiecznego ani niestosownego w wolnej wszechnicy, gdzie te same zasady s a elegancko dyskutowane i przyjmowane z aprobatą i zrozumieniem – któż bowiem ośmieliłby się potępiać naukową dyskusję nad problemami społecznymi? Umiarkowany liberał nie czuje odrazy do Papieża, mogąc nawet wyrażać podziw dla jego mądrości – gani on tylko pewne roszczenia kurii rzymskiej i pewne skrajności ultramontanizmu [tradycjonalizmu], nie odpowiadające tendencjom nowoczesnego myślenia. Może on nawet lubić księży, przede wszystkim tych oświeconych, to jest takich, którzy podchwycili ton nowoczesnego postępu; natomiast fanatyków i reakcjonistów po prostu unika lub się nad nimi lituje. Może nawet chodzić do Kościoła i, co dziwniejsze, przystępować niekiedy do sakramentów, lecz jego dewizą jest – żyć w Kościele jak chrześcijanin, a poza Kościołem żyć tak jak żyje świat, odpowiednio do czasów w jakich ktoś się urodził, a nie uparcie płynąć pod prąd. Umiera z księdzem przy jednym boku, a swoją niewierną literaturą przy drugim, wyobrażając sobie, że jego Stwórcy spodoba się jego szerokość umysłu.

Katolik zarażony tylko liberalizmem jest ogólnie dobrym i szczerze pobożnym człowiekiem; czuć go jednak liberalizmem we wszystkim co mówi, pisze czy podejmuje. Niczym pani de Sevigne, może on powiedzieć: „Nie jestem różą, lecz stojąc przy niej, nasiąkłam nieco jej zapachem”. Dzielny ów mąż rozumuje, mówi i działa jak liberał, nie wiedząc o tym. Jego mocną stronę stanowi miłość bliźniego; jest on samą miłością bliźniego. Jakąż zgrozą przejmują jego duszę skrajności prasy ultramontańskiej!

Traktowanie jak kłamcy człowieka, który rozpowszechnia fałszywe idee, to w oczach tego szczególnego teologa grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Fałszerz jest dla niego tylko zbłąkanym człowiekiem; nie jest to wina tego nieszczęśnika; został on tylko, prosta dusza, sprowadzony na manowce. Nie powinniśmy ani dawać mu odporu ani go zwalczać; musimy starać się go przyciągnąć łagodnymi słowami i miłymi komplementami.

Jakże diabeł musi chichotać z powodu tej bzdurnej miłości bliźniego, wystawionej jak przynęta dla wsparcia jego sprawy! Łagodzenie zła obfitością dobra to ulubiona dewiza katolika zarażonego liberalizmem, przeczytana przypadkiem którego dnia u Balmesa i będąca jedyną rzeczą jaką ów katolik zachował z lektury wielkiego filozofa hiszpańskiego. Dba on, by cytować z Ewangelii tylko teksty spływające mlekiem i miodem. Straszliwe obelgi naszego Pana przeciwko faryzeizmowi zdumiewają go i wprawiają w zakłopotanie; wydaje mu się, że te słowa naszego boskiego Zbawiciela idą za daleko! Używa on tych oskarżycielskich tekstów wyłącznie przeciwko tym prowokująco się zachowującym ultramontanom, którzy swoim przesadnym i ostrym językiem kompromitują codziennie sprawę religii, o której sądzi, że jest samym pokojem i miłością. Przeciwko nim jego, tak zwykle słodki i delikatny, liberalizm staje się gorzki i gwałtowny. Przeciwko nim rozpłomienia się jego zapał, zaostrza jeo polemika, a jego miłość bliźniego staje się napastliwa.

W słynnej mowie wygłoszonej w związku z pewnymi oskarżeniami pod adresem Louisa Veuillota[3], ojciec Feliks zawołał pewnego razu: „Panowie, kochajmy i szanujmy nawet naszych przyjaciół”. Lecz nie, nasz zarażony liberalizmem katolik nie będzie czynił niczego w tym rodzaju. Zachowuje on skarb swej tolerancji i swojej miłości bliźniego dla zaprzysięgłych nieprzyjaciół Wiary! Cóż bardziej naturalnego? Czyż nasz nieszczęśnik nie chce ich przyciągać? Dla najbardziej heroicznych obrońców Wiary ma on natomiast jedynie sarkazm i obelgę.

Krótko mówiąc, zarażony katolik nie potrafi pojąć tego bezpośredniego przeciwstawienia, per diamentum, o którym mówi święty Ignacy w swoich „Ćwiczeniach duchowych”. Nie wie on jak zadać bezpośredni cios. Nie zna innej taktyki niż atak skrzydłowy, która to taktyka może być w sprawach religijnych wygodna, lecz nigdy nie rozstrzygająca. Chce zdobywać, lecz pod warunkiem niezadawania ran przeciwnikowi i niezakłócania nigdy jego spokoju czy spoczynku. Sama wzmianka o wojnie boleśnie porusza jego nerwy i budzi wszystkie jego skłonności pacyfistyczne. Gdy przeciwnik znajduje się w pełnym natarciu, a nieubłagana nienawiść i chytrość fałszu prawie go zalewają, chciałby on opierać się wrogiemu atakowi i powstrzymywać ogarniający go potop papierowymi zaporami złudnego pokoju.

Jednym słowem, możemy rozpoznać skrajnego i umiarkowanego liberała po ich gorzkich owocach; zarażonego katolika można poznać po wypaczonym zamiłowaniu do liberalizmu i jego dzieł.
Skrajny liberał ryczy swoim liberalizmem; liberał umiarkowanym wygłasza go; zarażony katolik – szepcze i wzdycha nim. Wszyscy oni są wystarczająco źli, dobrze służąc diabłu.
Skrajny liberał przechodzi jednak samego siebie w swojej zaciekłości; płodność zarażonego katolika jest częściowo wyjałowiona przez jego naturę mieszańca; za to umiarkowany liberał jest typem zaiste szatańskim – stanowi on zamaskowane zło, będące w naszych czasach główną przyczyną niszczycielskich działań liberalizmu.

 

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. XVI


[1] – Ingersoll, Robert Green (1833-1899), prawnik i orator amerykański, głośny zwolennik agnostycyzmu.

[2] – Huxley, Thomas Henry (1825-1895), biolog angielski, znany głównie jako zwolennik teorii Darwina na temat pochodzenia człowieka.

[3] – Veuillot, Louis (1813-1883), francuski dziennikarz katolicki, współpracownik, a następnie redaktor naczelny ultramontańskiego pisma „l’Unita” zlikwidowanego za sprzeciwianie się polityce włoskiej Napoleona III; wyróżnił się szczególnie jako polemista broniący ogłoszonego w 1870 r. dogmatu o nieomylności papieża.

Trzy obszary działania modernizmu

Wolność religijna

Wolność religijna jest stawianiem wszystkich religii, wierzeń na jednym poziomie w życiu publicznym, w państwie, w prawie.
Stanowisko Kościoła katolickiego przedstawia w tym zakresie np. Sylabus papieża Piusa IX, prezentując potępione zdania:

77. W naszej epoce nie jest już użyteczne, by religia katolicka miała status jedynej religii państwowej, z wykluczeniem wszystkich innych wyznań.
78. Chwalebne jest więc, że w pewnych krajach uważanych za katolickie ustawy zezwalają, by przybysze mogli tam sprawować publicznie swoje nabożeństwa.
79. Jest bowiem fałszem, jakoby wolność prawna wyznań i pełne prawo wszystkich do manifestowania jawnie i publicznie wszelkich swoich opinii i mniemań, prowadziły do łatwiejszego ulegania przez ludy zepsuciu moralnemu i duchowemu i sprzyjały zasadzie indyferentyzmu.

Państwo nie powinno zezwalać na publiczny kult fałszywych wierzeń. Kłamstwo i fałsz nie powinny mieć żadnych praw w życiu społecznym, w państwie, w przestrzeni publicznej. Prawda i fałsz nie mogą mieć takich samych praw. Natomiast osoby wyznające fałszywe religie nie mogą być z tego powodu prześladowane czy w jakikolwiek inny sposób szykanowane. Człowiek ma prawo do błądzenia, do poszukiwania prawdy.
Sobór Watykański II w deklaracji o wolności religijnej DIGNITATIS HUMANAE stwierdza:
Obecny Sobór Watykański oświadcza, iż osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej. Tego zaś rodzaju wolność polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek władzy ludzkiej, tak aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia prywatnym i publicznym, indywidualnym lub w łączności z innymi, byle w godziwym zakresie. Poza tym oświadcza, że prawo do wolności religijnej jest rzeczywiście zakorzenione w samej godności osoby ludzkiej, którą to godność poznajemy przez objawione słowo Boże i samym rozumem.

Deklaracja ta zezwala na neutralność religijną państwa. Indyferentyzm państwa prowadzi nieuchronnie do indyferentyzmu jednostki, agnostycyzm społeczny do ateizmu oraz do apostazji. Nie istnieje żaden wymiar społeczny, który byłby wyłączony spod suwerennej władzy Boga.
Wprowadzenie tego dekretu w życie spowodowało, że praktycznie wszystkie istniejące państwa katolickie – Hiszpania, Włochy, niektóre kantony szwajcarskie, kraje Ameryki Południowej – zostały zlaicyzowane. Bardzo często stało się to wbrew stanowczej woli prezydentów tychże państw. Było to realizowane pod wpływem silnych nacisków Episkopatów lub Watykanu, przykładem może być Kolumbia w 1973 roku.

 

Ekumenizm

Pod pojęciem ekumenizmu rozumie się ruch powstały wśród protestantów w XIX w., dążący do współpracy i zbliżenia różnych wyznań chrześcijańskich. Ten ruch doprowadził do utworzenia w 1948 r. Światowej Rady Kościołów. Ta Rada określa się jako „wspólnota kościołów uznających Chrystusa za Boga i Zbawiciela”. Poszczególne wspólnoty religijne, będące członkami tej Rady, pozostają jednak niezależne. Rada nie ma nad nimi żadnej władzy, a owe wspólnoty mogą decydować, czy i w jakim stopniu przyjmują postanowienia Rady. Nie jest też konieczne, aby poszczególne wspólnoty członkowskie uznawały inne wspólnoty za kościoły w pełnym tego słowa znaczeniu.
Ta sama postawa doprowadziła z biegiem czasu do równoległych starań o rozpoczęcie dialogu i zbliżenie także z religiami niechrześcijańskimi.
Prawdziwie katolickie stanowisko wobec ekumenizmu wyraża encyklika Piusa XI Mortalium animos (1928 r.):
Wychodząc z założenia, dla nich nie ulegającego wątpliwości, że bardzo rzadko tylko znajdzie się człowiek, któryby nie miał w sobie uczucia religijnego, widocznie żywią nadzieję (oni, tzn. zwolennicy ekumenizmu – przyp. aut.), że mimo wszystkich różnic zapatrywań religijnych nie trudno będzie, by ludzie przez wyznawanie niektórych zasad wiary, jako pewnego rodzaju wspólnej podstawy życia religijnego, w braterstwie się zjednali. W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty z nieprzeciętnym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy, pogan wszystkich odcieni, jak i chrześcijan, a nawet tych, którzy – niestety – odpadli od Chrystusa, lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu.
Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ zasadzają się one na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, o ile w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania. (…) W ten sposób dochodzą stopniowo do naturalizmu i ateizmu. Z tego wynika jasny wniosek, że każdy kto przytakuje podobnym poglądom i staraniom, opuszcza całkowicie teren objawionej przez Boga religii.
Zgodnie z nauczaniem podanym w tej encyklice doprowadzenie do jedności może polegać tylko na nawróceniu, czyli powrocie poszczególnych osób lub wspólnot.
„Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego niegdyś, niestety, odpadli”.
Prawdziwa jedność może nastąpić tylko w Prawdzie.
W Sylabusie są trzy twierdzenia potępiające współczesne rozumienie ekumenizmu:
16. Ludzie mogą znaleźć drogę do wiecznego zbawienia i osiągnąć to wieczne zbawienie przez praktykowanie jakiejkolwiek religii.
17. Należy mieć przynajmniej zasadną nadzieję co do zbawienia wiecznego tych wszystkich, którzy w żaden sposób nie przynależą do prawdziwego Kościoła Chrystusowego.
18. Protestantyzm nie jest niczym innym, jak tylko jedną z różnych form tej samej prawdziwie chrześcijańskiej religii, w której tak samo można się podobać Bogu, jak i w Kościele katolickim.

Co jest zapisane w Dekrecie o ekumenizmie, Unitatis redintegratio:
Pkt 3 – Same te Kościoły i odłączone Wspólnoty, choć w naszym przekonaniu podlegają brakom, wcale nie są pozbawione znaczenia i wagi w tajemnicy zbawienia. Duch Chrystusa nie wzbrania się przecież posługiwać nimi jako środkami zbawienia, których moc pochodzi z samej pełni łaski i prawdy, powierzonej Kościołowi katolickiemu.
Duch Chrystusa nie odrzuca fałszu, buntu – teraz mogą one również prowadzić do zbawienia!
Pkt 11 – Sposób formułowania wiary katolickiej żadną miarą nie powinien stać się przeszkodą w dialogu z braćmi. Całą i nieskazitelną doktrynę trzeba przedstawić jasno.

Dogmaty wiary katolickiej mają być podporządkowane DIALOGOWI. Dogmaty Maryjne usunie się aby nie przeszkadzały w dialogu, jak i naukę o czyśćcu, obcowanie świętych, prymat papieża, przemilczamy temat łaski Bożej jak i o ofierze Mszy Świętej jako dziele zbawienia.
Drugie zdanie w podanym cytacie stoi w sprzeczności z pierwszym. Bo z jednej strony mamy odsunąć i przemilczeć to co może wywołać zgorszenie a z drugiej całą naukę mamy przedstawić jasno. Tu pojawiają się różnego rodzaju ekwilibrystyka hierarchii prawdy, jakoby jedne z prawd wiary były ważniejsze od innych. Porządek dogmatów jest w tym sensie, że jeden wypływa z drugiego, a więc jeden stanowi podstawę drugiego. To nie znaczy, że jeden jest ważniejszy do drugiego. Jeśli ktoś świadomie zaprzecza tylko jednemu dogmatowi, zaprzecza autorytetowi Boga, na którym ten dogmat się opiera, a tym samym całej wierze.
Skutki widać było w spotkaniu w Asyżu, które to było tak naprawdę zanegowanie pierwszego przykazania Dekalogu. Było to publiczne wprowadzenie zamętu oraz zgorszenie.

 

Kolegializm

Sobór Watykański I ustanowił:
„Gdyby zatem ktoś mówił, [a] że biskup Rzymu posiada tylko urząd nadzorowania lub kierowania, a nie pełną i najwyższą władzę jurysdykcji w całym Kościele, nie tylko w sprawach wiary i moralności, ale także w sprawach dotyczących karności i rządzenia Kościołem rozproszonego po całym świecie;
[b] albo że posiada on tylko większą część, a nie całą pełnię tej najwyższej władzy;
[c] albo że ta jego władza nie jest zwyczajna i bezpośrednia, zarówno w odniesieniu do wszystkich i każdego z kościołów, jak również wobec wszystkich i każdego z pasterzy i wiernych – niech będzie wyklęty”
.
http://soborowa.strefa.pl/code-22/
Natomiast przyjęta Konstytucja Dogmatyczna „Lumen gentium” naucza, że w Kościele istnieje podwójny autorytet, z jednej strony papież, a z drugiej strony autorytet biskupów w powiązaniu z papieżem. Autorytet biskupów w połączeniu z papieżem istniał, ale był ograniczony tylko do tego okresu soboru. W przyjętym dokumencie zostało to rozszerzone na cały czas. Z postanowień Soboru biskupi wywodzą prawo współdecydowania i współrządzenia. W ten to sposób kolegialność burzy monarchię papieską i jest prostą drogą do powstawania Kościołów narodowych.
Ordynariusze diecezji kryją się za ogólnym ciałem czyli konferencją biskupów. Powoli następuje zrzeczenie się odpowiedzialności osobistej. Z jednej strony mają konferencję biskupów a z drugiej jest rada diecezjalna. Zasada ludowej demokracji przenosi się na życie parafii gdzie władzę przejmuje rada parafialna, asystencji pastoralni, itd. System rad według marksistowskiego wzorca wypiera Bożą, hierarchiczną strukturę.

Na podstawie:

Bomby zegarowe Soboru Watykańskiego II; ks Franz Schmidberger FSSPX

Przekazałem to co otrzymałem; ks Franz Schmidberger FSSPX

Katechizm o kryzysie w Kościele; ks. Mateusz Gaudron FSSPX:

Co to jest liberalizm?

Protestantyzm w naturalny sposób rodzi tolerancję dla błędu. Odrzucając zasadę autorytetu w religii, nie ma on ani kryterium ani określonej wiary. Na zasadzie, że każda jednostka czy sekta może interpretować depozyt Objawienia zgodnie z orzeczeniami prywatnego osądu, rodzi on nie kończące się różnice i sprzeczności. Napędzany prawem własnej niemocy, przez brak jakiegokolwiek rozstrzygającego głosu autorytetu w sprawach wiary, zmuszony jest uznawać za ważną i prawowierną wszelką opinię wyłaniającą się ze stosowania prywatnego osądu. Dlatego ostatecznie dochodzi on, na mocy własnych założeń, do wniosku, że jedno wyznanie jest równie dobre jak inne; stara się więc osłaniać swoją niekonsekwencję fałszywym powoływaniem się na wolność sumienia. Pogląd nie jest narzucany przez prawnie i w boski sposób ustanowiony autorytet, lecz wyłania się bezpośrednio i swobodnie z nieograniczonego stosowania jednostkowego rozumu i kaprysu w sprawach Objawienia. Jednostka czy sekta dokonuje interpretacji jak jej się podoba – odrzucając lub przyjmując to co wybiera. Przyjmując tę zasadę, niewierność, pod tym samym pretekstem, odrzuca wszelkie Objawienie, a protestantyzm, dostarczywszy przesłanek, nie ma siły, by protestować przeciwko wnioskom; jasne jest bowiem, że ktoś kto pod pretekstem wolności rozumu ma prawo odrzucić dowolną część Objawienia, która może mu się nie podobać, nie potrafi logicznie spierać się z kimś kto na tej samej podstawie odrzuca całość. Jeżeli w imię wolności rozumu jedno wyznanie jest równie dobre jak inne, to pod tym samym pretekstem brak wyznania jest równie dobry co jakieś wyznanie. Zdobywając pole tym zgubnym orężem racjonalizmu, niewierność szturmowała i zdobyła samą cytadelę protestantyzmu, bezradnego wobec wroga, którego sam stworzył.

(…)

Religia jest bowiem więzią łączącą nas z Bogiem, źródłem i celem wszelkiego dobra; zaś niewiara, czy to praktyczna jak w protestantyzmie, czy otwarta, jak w agnostycyzmie, rozrywa więź łączącą człowieka z Bogiem, usiłując budować społeczeństwo ludzkie na fundamencie absolutnej niezależności człowieka. Dlatego stwierdzamy, że u podstaw swojej propagandy kładzie liberalizm następujące zasady:

  1. Absolutna suwerenność jednostki w jej całkowitej niezależności od Boga i od władzy Bożej.
  2. Absolutna suwerenność społeczeństwa w jego całkowitej niezależności od wszystkiego co nie pochodzi od niego samego.
  3. Absolutna suwerenność obywatelska w zakładanym prawie narodu do stanowienia własnych praw w całkowitej niezależności i przy skrajnym lekceważeniu wszelkich innych kryteriów niż wola ludu, wyrażona w głosowaniach i w większości parlamentarnej.
  4. Absolutna wolność myśli w polityce, moralności i religii. Nieograniczona wolność prasy.

 

Takie są podstawowe zasady liberalizmu. W założeniu absolutnej suwerenności jednostki, to jest całkowitej niezależności od Boga, znajdujemy źródło wszystkich innych zasad. Aby wyrazić je wszystkie z pomocą jednego terminu, powiemy, że w płaszczyźnie ideowej stanowią one RACJONALIZM czyli doktrynę absolutnej suwerenności rozumu ludzkiego. Czyni się tu z rozumu ludzkiego miarę i sumę prawdy. Stąd mamy racjonalizm indywidualny, społeczny i polityczny, zepsute źródło zasad liberalistycznych [którymi są]: absolutna wolność kultu, zwierzchność państwa, świecka edukacja odrzucająca jakąkolwiek więź z religią, małżeństwo sankcjonowane i legalizowane wyłącznie przez państwo itd.; jednym słowem, które łączy wszystko, mamy SEKULARYZACJĘ, odmawiającą religii prawa do jakiejkolwiek czynnej ingerencji w problemy życia publicznego i prywatnego, jakie by one nie były. To prawdziwy ateizm społeczny.

Takie są źródło liberalizmu w płaszczyźnie ideowej; taka, w konsekwencji naszego protestanckiego i niewiernego otoczenia, jest atmosfera intelektualna, jaką stale wchłaniamy w nasze dusze. Zasady te nie pozostają też tylko w płaszczyźnie teoretycznej, utrzymując się na zawsze w sferze myśli. Ludzie nie są samymi myślicielami. Doktryny i wierzenia nieuchronnie przechodzą do działania. Dzisiejsze teoretyzowani staje się jutrzejszym czynem, ponieważ ludzie, na mocy prawa ich natury, dają zawsze wyraz temu co myślą. Stąd też racjonalizm przybiera konkretny kształt w prawodawstwie i w życiu społecznym. Czuć nim prasę świecką, proklamującą prawie jednogłośnym krzykiem absolutny rozdział pomiędzy życiem publicznym a religią. Stał się on sloganem dziennikarstwa, a redaktor nie uznający go w swoim codziennym felietonie poczuje wkrótce ostrze publicznej dezaprobaty. W świeckim małżeństwie i w naszym prawie rozwodowym rozrywa on same korzenie społeczności domowej; w świeckiej oświacie – kardynalna zasada naszego publicznego systemu szkolnego – krzewi się w sercach przyszłych obywateli i przyszłych rodziców; w prawach obowiązkowej szkoły wbija już na wstępie klin socjalizmu; w mowie i w stosunkach życia społecznego domaga się uznania z rosnącą natarczywością; w tajnych towarzystwach, zorganizowanych w duchu niszczenia religii, a często w otwartym celu wykorzenienia katolicyzmu, zagraża naszym instytucjom, wydając kraj w ręce spiskowców, których plany i metody działania, poza polem widzenia opinii publicznej, składają się na tyranię ciemności.

Na tysiące sposobów zasada racjonalizmu znajduje czynny wyraz w życiu społecznym i obywatelskim i choć zróżnicowane są jej przejawy, zawsze jest w tym jedność i system sprzeciwu wobec katolicyzmu. Czy jest to zgrane czy nie, zawsze działa ona w tym samym kierunku, i każda konkretna szkoła w ramach gatunku liberalnego wyznają ją i wprowadza w czyn – czy to w społeczeństwie, czy to w życiu domowym, czy też w polityce – znajdujemy te same zasadnicze cechy szczególne we wszystkich proteuszowych postaciach – sprzeciw wobec Kościoła – i zawsze stwierdzamy, że piętnuje się najżarliwszych obrońców wiary jak reakcjonistów, klerykałów, ultramontanów [fundamentalistów] itd.

Gdzie byśmy go nie znaleźli, jaki by nie był jego mundur, w praktycznym działaniu liberalizm oznacza zawsze wojnę z Kościołem.

Czy intryguje on czy stanowi prawo, czy peroruje czy też morduje, czy zwie się Wolnością czy Rządem, Państwem, Ludzkością czy Rozumem, czy też czymkolwiek innym, jego podstawową cechą jest bezkompromisowy sprzeciw wobec Kościoła.

Liberalizm jest sam w sobie całym światem; ma on swoje hasła, swoje mody, swoją sztukę, swoją literaturę, swoją dyplomację, swoje prawa, swoje spiski, swoje zasadzki. Jest on światem Lucyfera, skrywającym się w naszych czasach pod nazwą liberalizmu, w radykalnej opozycji i ustawicznej wojnie przeciwko tej społeczności jaką tworzą dzieci Boże – Kościołowi Jezusa Chrystusa.

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. II

 

Pseudoekumenizm

 

W książce Koń trojański podane jest prawdziwe znaczenie pojęcia ekumenizm oraz o wielu jego niebezpieczeństwach, fałszywych interpretacjach w okresie posoborowym. Uzasadniony postulat, by nie widzieć w schizmatykach, protestantach, żydach, muzułmanach, hinduistach czy buddystach tylko wrogów, nie podkreślać wyłącznie ich błędów, ale zauważać także pozytywne elementy ich religii, był pierwotnie treścią ekumenizmu. To, że stosunek Kościoła do schizmatyków i do protestantów jest różny, podkreślił już w swojej pierwszej encyklice Ecclesiam Suam papież Paweł VI. Ci pierwsi są tylko schizmatykami, natomiast od protestantów dzielą nas kwestie dogmatyczne. Tym bardziej stosunek wobec wszystkich niechrześcijan jest jeszcze inny. Występują tutaj duże różnice w zależności od tego, czy idzie o monoteistów, jak w przypadku żydów i muzułmanów, czy też o religie, które nie są monoteistyczne. Mimo całej ekumeniczności podtrzymano jednak żądanie, by chcąc osiągnąć jedność, nie iść na żadne kompromisy, które groziłyby odstąpieniem choćby na jotę od depositum catholicae fidei.

Interesuje nas przede wszystkim stosunek wobec żydów. Właśnie z nimi łączy nas silna więź, o ile Stary Testament uznaje się także za prawdziwe objawienie Boga, z drugiej strony jednak dzieli nas jedyna w swoim rodzaju sprzeczność, ponieważ zaprzeczają oni objawieniu Boga w Chrystusie i widzą w tym objawieniu swoiste fałszerstwo.

Tymczasem błędnie rozumiany ekumenizm – choroba, którą można by nazwać mianem pseudoekumenizmu – spowodował najbardziej zaskakujące rezultaty. Powszechna jest dziś w Kościele tendencja, by religię żydowską traktować jak równoległą drogę do Boga, choć być może jest ona nieco mniej doskonała od chrześcijańskiej. Twierdzi się oto, iż nie powinno się nawracać żydów, lecz należy pozwolić im iść własną drogą, zachowując dla nich respekt i szacunek.

Ten pogląd pozostaje w jednak w radykalnej sprzeczności ze słowami Chrystusa i intencją apostołów. Czyż Chrystus nie wyrażał w wielu miejscach bólu z powodu tego, że żydzi Go nie poznali? Czyż apostołowie i uczniowie nie byli żydami, którym On głosił objawienie Boże? Czyż święty Piotr nie powiedział do Chrystusa – w odpowiedzi na jego pytanie: za kogo mnie uważacie? – Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego [65]. A czy pierwszym zadaniem apostołów po Zesłaniu Ducha Świętego nie było nawrócenie żydów do pełnego objawienia chrześcijańskiego? Kiedy żydzi pytali apostołów: Cóż mamy czynić, bracie?, św. Piotr odrzekł: Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się[66]. Czyż św. Paweł nie mówił o nawróceniu żydów jak o wielkim celu i czyż nie powiedział: Odcięto je na skutek ich niewiary[67] i dalej: A i oni, jeżeli nie będą trwać w niewierze, zostaną wszczepieni[68]. Czyż fakt, iż Nowy Testament jest wypełnieniem Starego, nie jest przekonaniem oczywistym dla wszystkich katolików, a także dla protestantów? Ten związek z religią mojżeszową jest więc o wiele głębszy aniżeli uznanie Starego Testamentu za objawienie Boże.

Abstrahując od tej sprzeczności ze słowami Chrystusa i apostołów, ba, z całym nauczaniem Kościoła, omówiony powyżej pogląd jest największym dowodem braku miłości do żydów.

Najgłębszym wyrazem prawdziwej miłości bliźniego jest troska o jego zbawienie wieczne. Dlatego nie powinno się być obojętnym wobec żadnego człowieka, lecz trzeba w nim dostrzec żywy element mistycznego Ciała Chrystusa lub katechumena in spe. Niech nikt nie mówi: można przecież osiągnąć zbawienie poza Kościołem, czy to protestant, czy jako niechrześcijanin, jest to przecież dogmat zdefiniowany już na I Soborze Watykańskim. Zapewne, ale to niczego nie zmienia w nakazie Chrystusa: Idźcie tedy i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je, tym bardziej gdy weźmie się pod uwagę ogromne znaczenie uwielbiania Boga w Prawdzie, w Chrystusie, per ipsum, cum ipso, et in ipso[69]. Nieskończona wartość glorificatio Boga zawiera się przecież w prawdziwej wierze, w więzi z Bogiem poprzez łaskę uświęcającą i wszelkie sakramenty. A tego posłania apostolskiego, które wypływa z prawdziwej miłości Chrystusa, nie można oddzielić od budowanej wyłącznie na Nim prawdziwej miłości bliźniego. Gdy miejsce prawdziwej miłości zajmuje uprzejmy szacunek – jest to typowy przypadek zeświecczenia[70].

Jeszcze gorszą rzeczą jest uznawanie przyporządkowania Starego Testamentu Nowemu. Czy Chrystus jest tym Mesjaszem, o którym mówi Izajasz, czy jest Synem Boga, który zbawił ludzi? Jeżeli tak, to oczekiwanie innego Mesjasza jest oczywistym błędem, a nie równoległą drogą do Boga. W świetle prawdy, przed Bogiem twierdzenie przeciwne jest zdradą Chrystusa i zaprzeczeniem faktu, iż Stary Testament jest istotną chrześcijańskiego objawienia. Czy Chrystus jest Synem Bożym, Synem Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba? Czy jest obiecanym przez Boga Zbawicielem? Czyż Chrystus nie rzekł: Abraham rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień[71], zaś w innym miejscu: Nie przyszedłem znieść [Prawa], ale je wypełnić[72]?

Jak to możliwe, że pseudoekumenizmu przyniósł owoce, które pozostają w tak skrajnej sprzeczności z Ewangelią, apostołami i nauczaniem Kościoła? Jeżeli oficjalne stanowisko wobec nawracania żydów pozostaje w jaskrawej sprzeczności z całą Ewangelią i z listami św. Pawła, to powszechna dziś gotowość do przyjęcia niekatolika na łono Kościoła świętego stanowi tak samo radykalny sprzeciw wobec Ewangelii. Wielu teologów, duszpasterzy, a nawet misjonarzy reprezentuje pogląd, jakoby nawrócenie pojedynczego człowieka na katolicyzm nie było ich prawdziwym zadaniem, jest nim natomiast połączenie się z Kościołem katolickim jakiejś religijnej wspólnoty jako całości, przy czym nie musi ona zmieniać swej wiary. Jest to jakoby celem prawdziwego ekumenizmu. Pojedynczemu protestantowi, muzułmaninowi lub hindusowi, który chciałby dokonać konwersji w prawdziwym sensie tego słowa, należy ponoć powiedzieć: stań się lepszym protestantem, lepszym muzułmaninem, lepszym hindusem.

Czy ci teologie, księża i misjonarze nigdy nie czytali Ewangelii? A może zapomnieli, iż Chrystus przed Wniebowstąpieniem powiedział: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony[73].

Ten wytwór pseudoekumenizmu łączy w sobie wiele ciężkich błędów. Jest on, po pierwsze, jawnym ignorowaniem polecenia Chrystusa. Po drugie, w stosunku do niechrześcijan stanowi nieszczęsne lekceważenie objawienia Bożego. Udaje się, że objawienie Boże w Chrystusie oraz Jego śmierć na krzyżu były czymś zbytecznym. Albowiem z punktu widzenia pseudoekumenizmu wszyscy, jeżeli żyliby zgodnie ze swoją wiarą, zostaliby zbawieni. Dotyczy to także żydów. Po trzecie, tkwi w tym absolutny brak zainteresowania prawdą. Pytanie która religia jest prawdziwa, nie odgrywa już żadnej roli. Ignoruje się ostateczną powagę prawdy, będącą podstawą każdej religii.

Tym samym niszczy się istotę, rację bytu Kościoła świętego, ba, całej religii chrześcijańskiej. Nauczanie Kościoła jest bądź to głoszeniem prawdziwego objawienia Bożego – objawienia Chrystusa, absolutnego i bezwarunkowo prawdziwego, bądź też jest ono niczym.

Z tym też wiąże się, po czwarte, eliminacja chwały Boga, glorificatio. Jakąś rolę odgrywa jeszcze jedynie zbawienie, salvatio. Wskazaliśmy na to już wcześniej: Bóg wielbiony jest w Prawdzie, co stanowi Jego gloryfikację. Przestaje ona jednak mieć znaczenie, gdy z nieskończonego miłosierdzia Bóg daruje szczęśliwość wieczną także człowiekowi, którzy nie jest częścią Corpus Christi Mysticum[74]. Tak samo nie dostrzega się glorificatio Boga poprzez świętych, oni bowiem mogą istnieć tylko w świętym Kościele, w absolutnym naśladownictwie Chrystusa.

Wreszcie, po piąte, w postawie takiej przejawia się w najwyższym stopniu depersonalizacja i kolektywizm, przy czym nie odgrywa już żadnej roli indywidualna osoba, lecz tylko wspólnota. Pojedynczy człowiek nie potrzebuje już nawrócenia, nie musi być prowadzony z ciemności do światła, nie musi w pełni przyjąć objawienia Chrystusa, nie musi mieć udziału w nadprzyrodzonym życiu w łasce poprzez chrzest ani doznawać strumienia Łask za pośrednictwem sakramentów. Pożądana jest jedynie zewnętrzna jedność wszystkich wspólnot religijnych. Jednak takie połączenie nigdy nie doprowadzi do prawdziwej jedności, pozostanie tylko sumą dodanych części. Dążenie to jest typowym skutkiem takiego oto ciężkiego błędu: przedkładania jedności nad prawdę (o czym będzie mowa nieco później). Czyż nie dostrzega się, że to zewnętrzne połączenie nie byłoby żadną gloryfikacją Boga i w żaden sposób nie stanowiłoby spełnienia uroczystego polecenia Chrystusa i Jego modlitwy Ut unum sint[75]?

Apostolstwo należy do istoty Kościoła świętego, oznacza ono nawracanie każdej pojedynczej duszy, która w oczach Kościoła znaczy więcej niż los jakiejś naturalnej wspólnoty. Apostolstwo jest koniecznym owocem zarówno miłości Boga, jak i prawdziwej miłości bliźniego. Miłość Boga nakazuje Kościołowi, ale i każdemu prawdziwemu chrześcijaninowi, przyciągnąć każdego człowieka do pełnego światła wiary, którą stanowi nauczanie Kościoła świętego. Każdy chrześcijanin winien pragnąć, by wszyscy poznali objawienie Chrystusa i dali prawdziwe świadectwo wiary, by wszyscy ugięli kolana przez Jezusem Chrystusem. Tego samego wymaga prawdziwa miłość bliźniego. Jakże mogę kogoś kochać i nie pragnąć, by poznał Jezusa Chrystusa, Syna Bożego jednorodzonego i Epifanię Boga, aby nie został pociągnięty do Jego światłości, by wierzył w Niego i kochał Go, ba, by wiedział, że jest przez Niego kochany? Jakże mogę kochać bliźniego, nie życząc mu największego szczęścia – uszczęśliwiającego spotkania z Jezusem Chrystusem już na Ziemi? Jak mógłbym zadowolić się tym, iż nieskończone miłosierdzie Boże, być może, mimo błędnej wiary lub niewiary danego człowieka wykluczyłoby go ze szczęśliwości wiecznej?

Doprawdy, wszelkie uczynki miłości bliźniego są ulotne, jeżeli nie interesuje mnie znalezienie przez niego Boga prawdziwego, jego uczestnictwo w mistycznym Ciele Chrystusa, jeżeli pozostanę obojętny wobec tego najwyższego dla niego dobra.

Widzimy, do jak strasznych błędów może doprowadzić pseudoekumenizm i do jakich niestety już doprowadził. Nie ma on nic wspólnego z duchem prawdziwego ekumenizmu, ba, jest z nim w radykalnej sprzeczności.

 

 

Spustoszona winnica; Dietrich von Hildebrand; Wyd. Fronda, Warszawa 2000; rozdz.9 Pseudoekumenizm


[65]Mt 16,16.
[66]Dz 2,37-38.
[67]Rz 11,20.
[68]Rz 11,23.
[69]Per ipsum, cum ipso, et in ipso (łac.) – przez Niego, z Nim i w Nim; słowa kończące modlitwę eucharystyczną.
[70]Zajmiemy się tym w drugiej części.
[71]J 8,56.
[72]Mt 5,17.
[73]Mk 16,15-16.
[74]Corpus Christi Mysticum (łac.) – Mistyczne Ciało Chrystusa; Pawłowe określenie Kościoła.
[75]Ut unum sint! (łac.) – „Aby wszyscy stanowili jedno” (J 17,21).

Błędy Marcina Lutra

1. Heretyckim poglądem, ale napotykanym jest to, że sakramenty Nowego Przymierza dają łaskę usprawiedliwiającą tym, którzy nie stawiają przeszkody.
2. Przeczyć temu, że u dziecka po chrzcie pozostaje grzech to jest tyle, co znieważać [naukę] Pawła i Chrystusa.
3. Zarzewie grzechu, nawet jeżeli nie ma żadnego aktualnego grzechu, przeszkadza duszy wychodzącej z ciała wejść do nieba.
4. Niedoskonała miłość zbliżającego się do śmierci niesie ze sobą z konieczności wielki lęk, który sam przez się wystarcza, by spowodować karę czyśćca i przeszkadza wejściu do królestwa.
5. To, że są trzy części pokuty – żal, wyznanie i zadośćuczynienie – nie jest oparte ani na Piśmie Świętym ani na nauce dawnych świętych doktorów chrześcijańskich.
6. Żal, do którego prowadzi roztrząsanie, pozbieranie i wstręt do grzechów, wskutek którego ktoś w goryczy swej duszy (por. Iz 38, 15) wspomina minione życie, ważąc ciężar grzechów, ich wielkość, szkaradność, utratę szczęśliwości wiecznej oraz oczekujące na niego wieczne potępienie, taki żal czyni człowieka obłudnikiem, a nawet większym grzesznikiem.
7. Całkiem prawdziwe i lepsze od wszystkich nauk podanych dotąd o żalu jest powiedzenie: „Zresztą nie czynić zła jest najwyższą pokutą; najlepszą pokutą jest nowe życie”.
8. Żadną miarą nie odważaj się wyznawać grzechów powszednich ani nawet wszystkich śmiertelnych, ponieważ niemożliwe jest, abyś poznał wszystkie śmiertelne. Stąd w pierwotnym Kościele wyznawano tylko publiczne grzechy śmiertelne.
9. Gdy chcemy wszystko bezwarunkowo wyznać, nic innego nie czynimy jak to, że miłosierdziu Bożemu nic nie chcemy pozostawić do przebaczenia.
10. Nikomu nie są odpuszczone grzechy, jeśli nie wierzy, że są mu odpuszczane, gdy odpuszcza kapłan; owszem grzech pozostawałby, gdyby nie wierzył, że został odpuszczony; albowiem nie wystarcza odpuszczenie grzechu i udzielenie łaski, lecz należy jeszcze wierzyć, że jest odpuszczony.
11. Żadną miarą nie ufaj, że jesteś rozgrzeszony ze względu na twój żal, lecz ze względu na słowo Chrystusa: „Cokolwiek rozwiążesz itd. (Mt 16, 19). Stąd, powiadam, ufaj, jeśli otrzymałeś rozgrzeszenie kapłana i wierz mocno, że jesteś prawdziwie rozgrzeszony, jakkolwiek nie przedstawiałaby się sprawa żalu.
12. Jeśli – co niemożliwe – wyznający (grzechy) nie żałował albo kapłan nie rozgrzeszał poważnie, tylko dla żartu, jeśli jednak wierzy, że został rozgrzeszony, to z całą pewnością jest rozgrzeszony.
13. W sakramencie pokuty i uwolnieniu od winy Papież lub biskup nie czyni więcej niż najniższy kapłan; owszem, gdzie nie ma kapłana, to samo czyni jakikolwiek chrześcijanin, nawet kobieta i dziecko.
14. Nikt nie musi odpowiadać kapłanowi, czy żałuje, ani kapłan pytać.
15. Wielki jest błąd tych, którzy do sakramentu Eucharystii przystępują, polegając na tym, że się spowiadali, że nie poczuwają się do jakiegoś grzechu śmiertelnego, że odmówili wcześniej swoje modlitwy i uczynili przygotowanie; ci wszyscy sąd wyrok spożywają i piją. Lecz jeśli wierzą i ufają, że osiągną tam łaskę, to tylko ta wiara czyni ich czystymi i godnymi.
16. Właściwą radą wydaje się to, że Kościół miałby na Soborze powszechnym postanowić, że świeccy powinni przystępować do komunii pod obiema postaciami; Czesi przystępujący do komunii pod obiema postaciami nie są heretykami, lecz schizmatykami.
18. Odpusty są pobożnym oszustwem wiernych i zwolnieniem od dobrych uczynków; zalicza się je do rzeczy dozwolonych, lecz nie do tych, które przynoszą korzyść (por. 1 Kor 6, 12; 10, 23).
19. Odpusty dla tych, którzy je prawdziwie zyskują nie mają znaczenia, jeśli chodzi o odpuszczanie kary należnej za grzechy uczynkowe wobec Bożej sprawiedliwości.
20. Zwodzi się tych, którzy wierzą, że odpusty są zbawienne i użyteczne dla owoców duchowych.
21. Odpusty są konieczne tylko dla (odpuszczenia) grzechów publicznych i w sposób właściwy udziela się ich jedynie zatwardziałym i niepohamowanym (w grzechu).
22. Jest sześć rodzajów ludzi, dla których odpusty nie są ani konieczne, ani pożyteczne: mianowicie zmarli lub umierający, chorzy; ci, którzy mają prawną przeszkodę; ci, którzy nie popełnili ciężkich grzechów; ci, którzy popełnili ciężkie grzechy, ale nie publiczne; ci, którzy czynią rzeczy lepsze.
23. Ekskomuniki są tylko karami zewnętrznymi i nie pozbawiają człowieka wspólnych duchowych modlitw Kościoła.
24. Chrześcijan należy nauczyć, że powinni bardziej miłować ekskomunikę, niż się jej lękać.
25. Biskup Rzymski, następca Piotra, nie jest zastępcą Chrystusa ustanowionym nad wszystkimi Kościołami całego świata przez samego Chrystusa w osobie świętego Piotra.
26. Słowo Chrystusa do Piotra: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi” itd. (Mt 16, 19), odnosi się wyłącznie do tego, co związał sam Piotr.
27. Pewne jest, że w mocy Kościoła lub Papieża nie leży ustanawianie prawd wiary ani norm moralności, czyli dobrych uczynków.
28. Gdyby Papież z wielką częścią Kościoła myślał w ten lub inny sposób i nawet nie błądził, to nie jest jeszcze grzechem lub herezją myśleć coś przeciwnego, zwłaszcza w rzeczy niekoniecznej do zbawienia, dopóki by Sobór powszechny jednego nie potępił, a drugiego nie pochwalił.
29. Otwarła się przed nami droga osłabienia władzy Soborów i swobodnego przeciwstawienia się ich uchwałom oraz osądzenia ich dekretów i ufnego wyznania, co wydaje się prawdziwe, czy zostało przyjęte czy odrzucone przez jakikolwiek Sobór.
30. Niektóre artykuły Jana Husa potępionego przez Sobór w Konstancji są bardzo chrześcijańskie, bardzo prawdziwe i ewangeliczne i nawet Kościół powszechny nie mógł ich potępić.
31. W każdym dobrym uczynku sprawiedliwy grzeszy.
32. Uczynek dobry, nawet najlepiej wykonany, jest grzechem powszednim.
33. Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha.
34. Walczyć przeciwko Turkom to sprzeciwiać się Bogu, który przez nich nawiedza nasze nieprawości.
35. Nikt nie jest pewny, czy nie popełnia ciągle grzechu śmiertelnego z powodu głęboko ukrytej wady pychy.
36. Wolna wola po grzechu jest pustą nazwą, a kiedy czyni to, co jest w jej mocy, grzeszy śmiertelnie.
37. Czyśćca nie można udowodnić z ksiąg Pisma Świętego zawartych w kanonie.
38. Dusze w czyśćcu nie są pewne swojego zbawienia, przynajmniej nie wszystkie; nie udowodniono ani żadnymi dowodami rozumowymi ani z Pisma Świętego, że są one poza stanem zasługiwania lub pomnażania miłości.
39. Dusze w czyśćcu grzeszą bez przerwy, jak długo szukają odpoczynku i boją się kar.
40. Dusze wyzwolone z czyśćca poprzez wstawiennictwo żyjących są mniej szczęśliwe niż wtedy, gdyby same sobie zadośćuczyniły.
41. Prałaci kościelni i władcy świeccy nie postąpiliby źle, gdyby zniszczyli wszystkie torby żebracze.

 

Wszystkie wyżej wymienione artykuły i każdy z osobna jako błędy, jak jest to już powiedziane, heretyckie lub skandaliczne, lub fałszywe, lub obrażające pobożne uszy, lub zwodzące umysły ludzi prostych i sprzeciwiające się katolickiej prawdzie, potępiamy, obalamy i całkowicie odrzucamy.

 

Leon X. Exsurge Domine – Potępienie błędów Marcina Lutra.

 

Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan w Holandii zdominowała polemika wokół słów katolickiego prymasa tego kraju, kard. Willema Eijka. Oświadczył on, że potępienie nauczania Marcina Lutra na Soborze Trydenckim, np. na temat Eucharystii, jest zawsze aktualne. Dlatego także dzisiaj protestanci nie mogą przyjmować Komunii Świętej w Kościele katolickim.

W wywiadzie dla protestanckiego dziennika „Reformatorisch Dagblad” hierarcha wyjaśnił, że orzeczeń soborowych się nie odwołuje. To, co zostało powiedziane na Soborze Trydenckim jest nadal ważne, tym bardziej że Sobór Watykański II miał jedynie charakter duszpasterski. Na Soborze Trydenckim dokonano korekty nadużyć w Kościele, które doprowadziły do rozłamu w XVI w.

Całość informacji

O herezji liberalizmu

Zarażony liberalizmem katolik zachowuje skarb swojej tolerancji i swojej miłości bliźniego dla zaprzysięgłych nieprzyjaciół Wiary, dla najbardziej heroicznych obrońców Wiary ma on natomiast jedynie sarkazm i obelgę.

Nie ma zatem żadnego grzechu przeciwko miłości bliźniego w nazywaniu zła złem, jego autorów – podżegaczami, jego uczniów – złymi ludźmi, a wszystkich służących mu czynów, słów i pism – niegodziwymi, złymi i nikczemnymi.

Różnica między katolikami a liberałami polega na tym, że patrzą oni na apostołów błędu jako na wolnych obywateli, praktykujących po prostu swoje pełne prawo do myślenia w sprawach religii tak jak im się podoba. Katolicy natomiast widzą w nich zdeklarowanych nieprzyjaciół Wiary, której mamy obowiązek bronić. Nie widzimy w ich błędach po prostu wolnych przekonań, lecz naganne i formalne herezje, jak uczy nas na ten temat prawo Boże.

Istnieje tylko jedna prawda, nie pozostawiająca żadnego miejsca na sprzeciw i sprzeczność. Zaprzeczanie tej prawdzie jest nierozumne; to umieszczanie fałszu na poziomie prawdy. Na tym polega głupota i grzech liberalizmu.

 

Z książki ks. dr Felixa Sarda y Salvany, Liberalizm jest grzechem. Wydawnictwo WERS, Poznań 1995.