Księża i ich sutanny

O akcji „Nie wstydzę się Jezusa” zapewne słyszeliśmy a i pewnie wielu poparło tę akcję czynnie. Podobnie jest i w mojej parafii, gdzie księża do gazetki parafialnej chętnie się sfotografowali ze znaczkiem tej akcji.

Nie przeszkadza im by sutannę nosić tylko w drodze na Mszę św. którą mają odprawić i koniec. Czy księża wstydzą się nosić sutannę codziennie, czy może boją się jej?
Wielu księży chyba zapomniało o słowach kard. S. Wyszyńskiego – (…) Nie mogę odłożyć pióra, zanim nie dotknę tu jeszcze jednej sprawy, która ma dla wspólnoty kleru większe, niż się wydaje znaczenie, a dla Ludu Bożego jest społecznym wyznaniem wiary. Mam na myśli sutannę kapłańską. Sutanna nie jest ubiorem w szeregu innych strojów, ale jest wyznaniem wiary przed ludźmi, jest odważnym świadectwem danym Chrystusowi, jest przyznaniem się do Kościoła. Dlaczego zdjąłem znak wiary i kapłaństwa. Czy z lęku? Ze słabości? Nie! Zdjęcie stroju duchownego to to samo, co usunięcie krzyża przydrożnego, aby już nie przypominał Boga. (…) Kiedy raz przybrałem ten strój, muszę nie tylko pytać siebie, czy go noszę, ale w rachunku sumienia pytać – jeśli to miałoby się zdarzyć.

Z jednej strony jest narzekanie, że wierni traktują wiarę od święta, że są wierzącymi tylko w kościele. Wychodząc z kościoła stają się osobami jakby niewierzącymi. Poza dniem świątecznym nie myślą o nauce Kościoła, dzień powszedni jest właściwie pozbawiony Boga i Jego nauki.

W tym swoim podejściu można  powiedzieć, że wierni podobni są do księży i ich stosunku do noszenia stroju jednoznacznie wskazującego na stan duchowny. Sutanna noszona jest tylko w kościele, poza kościołem jest strój świecki. Spotkać na ulicy księdza w sutannie to rzadkość prawie niewystępująca. Tak jak duszpasterze podchodzą do stroju tak wierni podchodzą do nauk głoszonych przez tych księży. Księża swoim traktowaniem stroju świadczą o głoszonej nauce a tym jak oni sami podchodzą do swojego powołania.

Co to jest liberalizm?

Protestantyzm w naturalny sposób rodzi tolerancję dla błędu. Odrzucając zasadę autorytetu w religii, nie ma on ani kryterium ani określonej wiary. Na zasadzie, że każda jednostka czy sekta może interpretować depozyt Objawienia zgodnie z orzeczeniami prywatnego osądu, rodzi on nie kończące się różnice i sprzeczności. Napędzany prawem własnej niemocy, przez brak jakiegokolwiek rozstrzygającego głosu autorytetu w sprawach wiary, zmuszony jest uznawać za ważną i prawowierną wszelką opinię wyłaniającą się ze stosowania prywatnego osądu. Dlatego ostatecznie dochodzi on, na mocy własnych założeń, do wniosku, że jedno wyznanie jest równie dobre jak inne; stara się więc osłaniać swoją niekonsekwencję fałszywym powoływaniem się na wolność sumienia. Pogląd nie jest narzucany przez prawnie i w boski sposób ustanowiony autorytet, lecz wyłania się bezpośrednio i swobodnie z nieograniczonego stosowania jednostkowego rozumu i kaprysu w sprawach Objawienia. Jednostka czy sekta dokonuje interpretacji jak jej się podoba – odrzucając lub przyjmując to co wybiera. Przyjmując tę zasadę, niewierność, pod tym samym pretekstem, odrzuca wszelkie Objawienie, a protestantyzm, dostarczywszy przesłanek, nie ma siły, by protestować przeciwko wnioskom; jasne jest bowiem, że ktoś kto pod pretekstem wolności rozumu ma prawo odrzucić dowolną część Objawienia, która może mu się nie podobać, nie potrafi logicznie spierać się z kimś kto na tej samej podstawie odrzuca całość. Jeżeli w imię wolności rozumu jedno wyznanie jest równie dobre jak inne, to pod tym samym pretekstem brak wyznania jest równie dobry co jakieś wyznanie. Zdobywając pole tym zgubnym orężem racjonalizmu, niewierność szturmowała i zdobyła samą cytadelę protestantyzmu, bezradnego wobec wroga, którego sam stworzył.

(…)

Religia jest bowiem więzią łączącą nas z Bogiem, źródłem i celem wszelkiego dobra; zaś niewiara, czy to praktyczna jak w protestantyzmie, czy otwarta, jak w agnostycyzmie, rozrywa więź łączącą człowieka z Bogiem, usiłując budować społeczeństwo ludzkie na fundamencie absolutnej niezależności człowieka. Dlatego stwierdzamy, że u podstaw swojej propagandy kładzie liberalizm następujące zasady:

  1. Absolutna suwerenność jednostki w jej całkowitej niezależności od Boga i od władzy Bożej.
  2. Absolutna suwerenność społeczeństwa w jego całkowitej niezależności od wszystkiego co nie pochodzi od niego samego.
  3. Absolutna suwerenność obywatelska w zakładanym prawie narodu do stanowienia własnych praw w całkowitej niezależności i przy skrajnym lekceważeniu wszelkich innych kryteriów niż wola ludu, wyrażona w głosowaniach i w większości parlamentarnej.
  4. Absolutna wolność myśli w polityce, moralności i religii. Nieograniczona wolność prasy.

 

Takie są podstawowe zasady liberalizmu. W założeniu absolutnej suwerenności jednostki, to jest całkowitej niezależności od Boga, znajdujemy źródło wszystkich innych zasad. Aby wyrazić je wszystkie z pomocą jednego terminu, powiemy, że w płaszczyźnie ideowej stanowią one RACJONALIZM czyli doktrynę absolutnej suwerenności rozumu ludzkiego. Czyni się tu z rozumu ludzkiego miarę i sumę prawdy. Stąd mamy racjonalizm indywidualny, społeczny i polityczny, zepsute źródło zasad liberalistycznych [którymi są]: absolutna wolność kultu, zwierzchność państwa, świecka edukacja odrzucająca jakąkolwiek więź z religią, małżeństwo sankcjonowane i legalizowane wyłącznie przez państwo itd.; jednym słowem, które łączy wszystko, mamy SEKULARYZACJĘ, odmawiającą religii prawa do jakiejkolwiek czynnej ingerencji w problemy życia publicznego i prywatnego, jakie by one nie były. To prawdziwy ateizm społeczny.

Takie są źródło liberalizmu w płaszczyźnie ideowej; taka, w konsekwencji naszego protestanckiego i niewiernego otoczenia, jest atmosfera intelektualna, jaką stale wchłaniamy w nasze dusze. Zasady te nie pozostają też tylko w płaszczyźnie teoretycznej, utrzymując się na zawsze w sferze myśli. Ludzie nie są samymi myślicielami. Doktryny i wierzenia nieuchronnie przechodzą do działania. Dzisiejsze teoretyzowani staje się jutrzejszym czynem, ponieważ ludzie, na mocy prawa ich natury, dają zawsze wyraz temu co myślą. Stąd też racjonalizm przybiera konkretny kształt w prawodawstwie i w życiu społecznym. Czuć nim prasę świecką, proklamującą prawie jednogłośnym krzykiem absolutny rozdział pomiędzy życiem publicznym a religią. Stał się on sloganem dziennikarstwa, a redaktor nie uznający go w swoim codziennym felietonie poczuje wkrótce ostrze publicznej dezaprobaty. W świeckim małżeństwie i w naszym prawie rozwodowym rozrywa on same korzenie społeczności domowej; w świeckiej oświacie – kardynalna zasada naszego publicznego systemu szkolnego – krzewi się w sercach przyszłych obywateli i przyszłych rodziców; w prawach obowiązkowej szkoły wbija już na wstępie klin socjalizmu; w mowie i w stosunkach życia społecznego domaga się uznania z rosnącą natarczywością; w tajnych towarzystwach, zorganizowanych w duchu niszczenia religii, a często w otwartym celu wykorzenienia katolicyzmu, zagraża naszym instytucjom, wydając kraj w ręce spiskowców, których plany i metody działania, poza polem widzenia opinii publicznej, składają się na tyranię ciemności.

Na tysiące sposobów zasada racjonalizmu znajduje czynny wyraz w życiu społecznym i obywatelskim i choć zróżnicowane są jej przejawy, zawsze jest w tym jedność i system sprzeciwu wobec katolicyzmu. Czy jest to zgrane czy nie, zawsze działa ona w tym samym kierunku, i każda konkretna szkoła w ramach gatunku liberalnego wyznają ją i wprowadza w czyn – czy to w społeczeństwie, czy to w życiu domowym, czy też w polityce – znajdujemy te same zasadnicze cechy szczególne we wszystkich proteuszowych postaciach – sprzeciw wobec Kościoła – i zawsze stwierdzamy, że piętnuje się najżarliwszych obrońców wiary jak reakcjonistów, klerykałów, ultramontanów [fundamentalistów] itd.

Gdzie byśmy go nie znaleźli, jaki by nie był jego mundur, w praktycznym działaniu liberalizm oznacza zawsze wojnę z Kościołem.

Czy intryguje on czy stanowi prawo, czy peroruje czy też morduje, czy zwie się Wolnością czy Rządem, Państwem, Ludzkością czy Rozumem, czy też czymkolwiek innym, jego podstawową cechą jest bezkompromisowy sprzeciw wobec Kościoła.

Liberalizm jest sam w sobie całym światem; ma on swoje hasła, swoje mody, swoją sztukę, swoją literaturę, swoją dyplomację, swoje prawa, swoje spiski, swoje zasadzki. Jest on światem Lucyfera, skrywającym się w naszych czasach pod nazwą liberalizmu, w radykalnej opozycji i ustawicznej wojnie przeciwko tej społeczności jaką tworzą dzieci Boże – Kościołowi Jezusa Chrystusa.

 

Liberalizm jest grzechem; Ks. Dr Felix Sarda y Solvany; wyd. WERS, Poznań 2010; rozdz. II

 

Mniejsze zło

Jest to dobry przykład manipulacji. Postawienie fałszywej alternatywy dla zaaprobowania zła, wcześniejszego błędu, złej decyzji. Osoba mówiąca o wyborze mniejszego zła ma świadomość, że proponuje akceptację zła. Chce nas tylko przekonać, że zło można stopniować i w swoim najniższym stopniu może być akceptowalne. Wychodzi na to, że takie zło mamy traktować jak dobro.

Taka alternatywa jest przykrywką do wyboru zła. Aby zaakceptować fatalny wybór dostajemy jako alternatywę jeszcze gorszą możliwość. Wybór mniejszego zła będzie wtedy bardzo sensowny.

Gdy pada stwierdzenie o wyborze mniejszego zła, mam w głowie pytanie co jest większym Dobrem. Gdzie jest ono schowane? Dlaczego nie wybrać Dobra? Zostaje ono nam zasłonięte i mamy obracać się wśród zła.

Skazanie Jezusa było wyborem mniejszego zła. Piłat nakazując ubiczowanie wybrał mniejsze zło. W konsekwencji wyszło większe cierpienie. Mniejszym złem było skazanie Jezusa na ukrzyżowanie, bo poświęcenie jednego człowieka miało być mniejszym złem niż pozwolenie na zamieszki w przeddzień święta.

 

Kobieta w mundurze

Na początek parę cytatów z informacji publikowanych w Internecie.

W amerykańskiej armii służy blisko 300 tysięcy kobiet. Statystycznie, co trzecia z nich do końca swojej dwuletniej służby zostanie co najmniej raz zgwałcona. Nie przez wrogich partyzantów, lecz kolegów z wojska.

http://bliznyswiata.bloog.pl/id,6290212,title,Brutalne-gwalty-w-amerykanskiej-armii,index.html?smoybbtticaid=612f10

 

„Pamiętam, kiedy u nas w patrolu pojawiła się pierwsza kobieta. Proszę mi wierzyć – na każdej odprawie, gdy naczelnik wyznaczał pary patrolowe, wśród nas była grobowa cisza. Nikt nie chciał się wychylać, aby za karę nie dostać do pary policjantki” – pisał autor listu. Według niego obecność kobiety podczas interwencji przeszkadza w skutecznym przeprowadzeniu akcji, bo unika się wtedy obezwładnienia agresora. Z tego też powodu do niektórych wezwań wysyła się patrol z drugiego końca miasta, byleby tylko uniknąć angażowania zespołów żeńskich i mieszanych.

http://natemat.pl/80365,za-duzo-kobiet-w-policji-na-niektorych-stanowiskach-sie-sprawdzaja-ale-na-ulicy-sa-nieskuteczne

 

Wyniki raportu na temat sprawności fizycznej kobiet w US Marines Corps nie pozostawiają złudzeń. Tylko 3 na 15 kobiet w listopadzie ukończyło test sprawnościowy, podczas gdy wśród mężczyzn odsetek niezdających wynosi 1 proc. żołnierzy. 55 proc. kobiet, zarówno rekrutek jak i czynnych żołnierek, nie potrafi podciągnąć się na drążku 3 razy. Do czasu gdy wejdą nowe przepisy znoszące kilkudziesięcioletni wymóg podciągania się, kobiety muszą być w stanie zawisnąć na drążku z wyprostowanymi nogami przez 70 sekund. Kobiety, aby zaliczyć obóz treningowy i dostać stopień szeregowca, nie muszą się podciągać a przebiec 4800 metrów (3 mile) w 31 minut. Poza tym te w wieku 17-26 lat muszą zaliczyć minimum 50 skłonów.

http://wmeritum.pl/rownouprawnienie-zniszczy-armie-usa/

 

Z tych informacji wyłania się nam jasny przekaz. Kobieta w mundurze ładnie wygląda, ale na pierwszą linię w zupełności się nie nadaje. W policji, wojsku, straży pożarnej kobieta sprawdza się w drugiej linii, na zapleczu. Pierwsza linia, gdzie siła oraz często bezwzględność oraz szafowanie własnym zdrowiem i wystawianiem się często na ryzyko utraty życia jest na porządku dziennym, nie jest dla kobiet. To z natury rzeczy jest sprzeczne z kobiecością, gdyż ona powołana jest do dawania życia, do ochrony życia, do pielęgnowania zdrowia. Wystawianie się kobiet na hazard utraty zdrowia czy też życia jest sprzeczne z ich naturą. Zawód niańki w żłobku nie jest dla mężczyzny gdyż jego natura jest inna. Oczywistym jest, że życie indywidualne, prywatne toczy się trochę innymi drogami. Często jest tak, że w domu kobiety wykonują prace typowo męskie i na odwrót, ale nie jest to zajęcie zawodowe. Chęć dorównania przez kobiety mężczyznom powoduje, że mężczyźni stają się zniewieściali i stawiają sobie samym coraz niższe wymagania. Naturalną koleją rzeczy po feminizmie pojawia się gender. Działania sprzeczne z naturą stają się źródłem różnego rodzaju urazów, zranień i traumatycznych przeżyć, których skutki rzutują nie tylko na życie dziś ale dosięgną one również następnych pokoleń.

Czym jest modernizm?

Modernizm jest herezją dość subtelną i trudno w kilku słowach ująć jego istotę. Ponadto św. Pius X uznał, że herezja ta jest niezwykle groźna i wymaga dokładnego omówienia. Nie mamy, oczywiście, miejsca, by w wyczerpujący sposób opisać modernizm, dlatego ograniczę się do skrótowego wyliczenia kilku głównych jego zasad.

Pierwszą jest agnostycyzm, czyli założenie, że umysł ludzki poznaje obiektywnie tylko rzeczy zmysłowe, a więc wszystko, co jest ponad nimi, w tym Bóg i cały świat nadprzyrodzony, nie jest przedmiotem pewnego poznania. Dlatego wszelkie dowody prawdziwości religii chrześcijańskiej są niemożliwe do przeprowadzenia. Stąd religia, według modernistów, jest prawdziwa tylko o tyle, o ile jest odczuwana i przeżywana. Stanowi to drugą ich zasadę, a mianowicie immanencję religijną. Religia wynika z doświadczenia religijnego, które przecież u każdego człowieka wygląda inaczej. Uderza to w obiektywność i historyczność religii chrześcijańskiej oraz jej boskiego Założyciela. Nie ma zewnętrznego prawdziwego Objawienia Bożego, a chrześcijaństwo jest tylko wyrazem wewnętrznych przeżyć w świadomości Chrystusa, Apostołów i ich uczniów. Stąd wynika trzecia zasada modernizmu, jaką jest ewolucja. Skoro bowiem religia jest tylko wyrazem doświadczeń ludzkich, to ewoluuje wraz z kolejnymi pokoleniami, z których każde ma odmienne przeżycia. Więcej, każdy z ludzi przeżywa religię na swój sposób i nie sposób orzec o jej prawdzie lub fałszu. W tej heretyckiej koncepcji nie ma, rzecz jasna, miejsca na dogmaty, albowiem są one subiektywnym wyrazem doświadczeń danej epoki. Sakramenty zaś to tylko symbole, a nie ryty przekazujące łaskę Chrystusa. Pismo Święte jest zbiorem doświadczeń, co prawda, nadzwyczajnych, ale jednak ludzkich. Jego natchnienie nie różni się co do istoty od natchnienia poetyckiego. Kościół i władza w nim powstały w wyniku zespolenia się świadomości religijnej różnych ludzi, a więc pochodzi od człowieka, a nie Boga, a poprzez to może się zmieniać zależnie od czasu i okoliczności, również co do swej istoty. „Religia” modernistów jest więc subiektywna i relatywistyczna, więcej, podważa ona wszelkie podstawy prawdziwej religijności i stąd staje się zrozumiałe, dlaczego św. Pius X nazywa ją ściekiem albo sumą wszystkich herezji.

Modernizm nie powstał, rzecz jasna, znikąd. Jego bezpośrednim prekursorem był tzw. amerykanizm, którego twórcą był ojciec Haecker, założyciel zgromadzenia paulistów. Znalazł on wielu naśladowców wśród duchowieństwa amerykańskiego i francuskiego. „Amerykanizm” nie był teoretycznie rozwinięty, ale stanowił raczej zbiór praktycznych postulatów naturalistycznej proweniencji. Żądał on dostosowania Kościoła do cywilizacji współczesnej, wraz z rozluźnieniem dawnej surowości w dziedzinie dyscypliny i w kwestiach dogmatycznych. Kładł nacisk bardziej na cnoty naturalne niż nadprzyrodzone oraz żądał większej autonomii dla świeckich w stosunku do władzy kościelnej, a to pod pozorem rzekomej większej dojrzałości świeckich w dobie obecnej. Leon XIII potępił „amerykanizm”, a większość jego przedstawicieli poddała się – przynajmniej zewnętrznie – wyrokowi.

Głównymi przedstawicielami modernizmu w Europie Zachodniej, a więc tam, gdzie modernizm najbardziej się rozpowszechnił, byli ks. Alfred Loisy i filozof Maurycy Blondel we Francji, w Anglii jezuita Tyrrel, w krajach niemieckich Schell i Wahrmund, a we Włoszech hrabia Fogazzaro i ks. Buonaiuti. Ten ostatni, zmarły zresztą poza Kościołem, był przyjacielem i mistrzem Angelo Giuseppe Roncalliego, znanego później jako Jan XXIII. Asystował mu nawet przy pierwszej Mszy.

Modernizm od swego zarania wykazywał ścisłą zależność od liberalnej protestanckiej teologii, w tym i od wynikającej z niej fałszywej niemieckiej filozofii idealistycznej. Agnostycyzm modernizmu wywodził się wprost od poglądów Kanta. Protestancki rodowód mają również takie modernistyczne koncepcje, jak indywidualistyczne podejście do wiary i jej interpretacja, odrzucenie, jako ludzkiego wymysłu, kościelnej hierarchii i dogmatów, niejasny stosunek do Bóstwa Chrystusa oraz radykalna krytyka tekstów biblijnych, wraz z odrzuceniem tych z nich, które według mniemania protestantów i modernistów, „na pewno” nie pochodzą, ani od Chrystusa ani od Apostołów.

http://www.opcjanaprawo.pl/index.php/component/k2/item/1416-modernizm-ściek-wszystkich-herezji

 

Wiara i uczynki

Cel i środki

Wiara pokazuje nam cel życia i pokazuje drogę jaką należy przebyć, natomiast uczynki są w tym dążeniu środkami do przybliżania się do celu. Tak jak każdy pielgrzym na ziemi potrzebuje oczu by widzieć dokąd zmierza oraz nóg by mógł podążać do celu. Poganom brakowało oka wiary by widzieć dokąd mają się udawać w swoim życiu. Ludowi izraelskiemu zaś brakowało nóg posłuszeństwa czyli ich czyny nie wynikały z wiary, bo znali prawo Boże ale żyli według własnych chęci.

Czyny nasze wpływają na nasze widzenie świata, wpływają również na wiarę. Gdy czyny nie wypływają z wiary, gdy wiara jest pozbawiona uczynków to zaczyna ona karleć i zanikać. Tak samo jak nieużywany organ, jak mięśnie nieużywane zanikają tak samo jest z wiarą. Jeśli nie jest ona podstawą i źródłem naszych działań, i naszych czynów to będzie ona zanikała, będziemy o niej zapominali w nawale codziennych spraw, w bieżączce doczesności.

Świadectwo z seminarium

Na forum Rebelya.pl pojawił się wpis zawierający list jaki został napisany przez Davide’a Canvasiego byłego członka Zgromadzenia Braci Franciszkanów Niepokalanej. Tłumaczenie z języka włoskiego dokonane zostało przez Polaka, również byłego członka tego zgromadzenia.

Davide Canavesi

Do Jego Świątobliwości Papieża Franciszka.

Jestem jednym z ex-franciszkanów Niepokalanej, od niedawna poza instytutem. Celem tych słów nie jest nowe zaognienie polemiki, ani też stawianie siebie ponad instytucjami kościelnymi. Ten list ma być jedynie prostym świadectwem na temat Seminarium Teologicznego „Immaculata Mediatrix” (STIM) oraz niewielkim lecz serdecznym podziękowaniem dla wszystkich moich formatorów oraz dla ojców założycieli. STIM, które w ostatnich latach formowało ponad pięćdziesięciu braci kleryków, zostało – jak wiadomo – zniszczone, z powodów do tej pory nie sprecyzowanych. STIM był seminarium-klasztorem przeszło 50 braci studentów w różnym wieku i o różnej kulturze, pochodzących ze wszystkich stron świata, którzy wspólnie z formatorami oraz kilkoma braćmi zakonnymi (niestudiującymi) stanowili wspólnotę o intensywnym życiu modlitwy, życiu pogłębionych studiów oraz żarliwego zaangażowania w apostolat – a wszystko to w prawdziwym duchu braterstwa.

Jakie było życie tego seminarium? Modlitwa, nauka, praca, apostolat… nie tracić ani minuty i znajdować się w warunkach pomagających nie tracić czasu: ponieważ dla poświęconych Niepokalanej każda minuta należy do Niej. Brewiarz i Msza święta w starszej formie (chciane przez studentów, a nie narzucone im) – nie z powodu ideologicznego przywiązania do wszystkiego, co stare, ale dla odbudowy życia zakonnego jako życia modlitwy. O serafickim ojcu, św. Franciszku, mówią źródła franciszkańskie: „jego bezpieczną przystanią była modlitwa (…) nocą udawał się samotnie do opuszczonych kościołów na modlitwę”. Cóż więc dziwnego, że pośrodku nocy zakonnicy wstają i odmawiają Brewiarz? A jednak – właśnie z tego powodu formatorzy oraz o. Stefano Manelli zostali uznani za „pelagianów”! Ponadto, o tym, z jakim zrównoważeniem ojcowie formatorzy pomagali tym, którym nocna modlitwa sprawiała trudności, może zaświadczyć wielu braci. Czy chce Wasza Świątobliwość wiedzieć, czego uczył rektor seminarium (nazwany „deformatorem” kleryków) tych braci, którzy nie mieli trudności ze wstawaniem? „Proś, żeby Pan dał ci część trudności innych braci, a ulżył im: bo lepsza jest cała wspólnota żarliwa niż kilku zakonników nieco żarliwszych”. Czyż nie jest to prawdziwą miłością bliźniego – która nie tyle usprawiedliwia cudze niedoskonałości, co pomaga zwyciężać je?! Wobec wspólnoty pięćdziesięciu młodych zakonników, którzy pragną modlić się nocą – z jakich powodów ta modlitwa została usunięta przez nowych rektorów? To prawda, że ta modlitwa została wprowadzona przez Franciszkanów Niepokalanej w ostatnich latach; nie rozumiem jednak, jak można nazwać dobrą tę formację, która blokuje zapał młodych i dławi ich dobrą wolę. Ponadto, naprzeciwko tej „ludzkiej roztropności” charakteryzującej nową linię Franciszkanów Niepokalanej znajduje się „bez granic” świętego Maksymiliana: jeżeli każdego poranku obiecujemy „żyć, pracować, cierpieć, wyniszczyć się i umrzeć dla Niej”, musimy naprawdę to robić!

Prawdziwy franciszkanin nie może żyć w rozluźnieniu dzisiejszych klasztorów bez rumieńca wstydu. Kiedy pomyśli się o tym, że w naszych klasztorach nie brakuje nigdy jedzenia, że nierzadko jada się wręcz lepiej niż w domu rodzinnym, nie sposób nie zawstydzić się na myśl o pierwotnym franciszkanizmie. Możemy przynajmniej zrekompensować to intensywnym życiem ofiary w tym, co szczególnie kosztuje naturę ludzką: modlitwa nocna, poświęcenie własnego czasu wolnego… Taki był zamysł ojca Stefano, kierującego nasze życie ku wyżynom. W zamian został potraktowany jak osoba niezrównoważona, jak jansenista, jak kalwinista, jak lefebrysta!

Jeżeli ma się czas na oglądanie bezużytecznych filmów, kreskówek, meczów piłki nożnej, to znaczy to, że źle się wykorzystuje czas… Jesteśmy zakonnikami, aby ratować dusze – co ma z tym wspólnego piłka nożna? A przecież wystarczyłoby od czasu do czasu pomyśleć o osobach bliskich nam, o przyjaciołach, których zostawiliśmy w świecie, by zdać sobie sprawę z tego, ile trudów ponoszą ludzie. Wystarczy pomyśleć o młodych matkach dzielących cały swój czas między pracę i rodzinę – podczas gdy my w klasztorach, jesteśmy zwolnieni z twardej walki o pracę… o młodych rodzicach zmuszonych do tego, by wstawać w nocy na płacz ich dziecka – i którzy nazajutrz muszą tak czy owak być punktualnie w pracy, podczas gdy my dbamy o dostateczną ilość snu… Wobec tego wszystkiego, jak zakonnik unikający wyrzeczeń może nazywać siebie prawdziwym zakonnikiem!? Jak mógłbym żądać od młodych żon przyjęcia wszystkich dzieci, jakie Pan Bóg zechce im dać – choćby wymagało to heroizmu – jeżeli ja sam nie akceptuję jako pierwszy cierpień i trudów heroicznych! Czy nie powinno być pragnieniem każdego prawdziwego franciszkanina dzielenie cierpień i trudów każdego człowieka – zamiast czynić z klasztoru oazy dobrobytu zwolnione z walki życia?! Kto ożywi ducha życia Porcjunkuli i Niepokalanowa, jeśli nie nasze pokolenie? Jeśli jednak kto pragnie to uczynić jest oskarżany o wszystkie możliwe lub wyobrażalne herezje i schizmy – co będzie z naszym biednym i ukochanym Świętym Kościołem…

Jednemu z nowych przełożonych przedstawiłem te refleksje, zaznaczając że w sumieniu nie mógłbym zaakceptować życia w jednym momencie tak rozluźnionego. Nie mógłbym tego uczynić wspominając mojego księdza proboszcza, który każdego poranka po Mszy świętej upadał na krzesło w zakrystii, wycieńczony z powodu ciężkiej choroby – a mimo to nie pozostawił nigdy swojej owczarni bez Najświętszej Ofiary. Nie mógłbym, myśląc o życiu pełnym wyrzeczeń, jakie prowadzi wielu moich przyjaciół, znosząc nierzadko z pochyloną głową upokorzenia, byle nie stracić pracy. W odpowiedzi usłyszałem, że surowość życia nie ma nic wspólnego z Poświęceniem Niepokalanej – i że nie trzeba przesadzać. Ernest Hello mówił, że człowiek mierny wymyśliłby słowo „przesada” gdyby nie istniało już w słowniku. To prawda – wszyscy w seminarium odczuwaliśmy z odrobiną cierpienia tę potrzebę poświęcania się zawsze: to właśnie jest jednak jedyna droga prowadząca do ufania Panu Bogu, a nie nam samym.

Nie mogę nie wspomnieć o tym, że STIM wydawało się prawdziwym królestwem miłości bliźniego. I nie mogło być inaczej: tam, gdzie ludzie wysilają się, by kochać Pana Boga, nie mogą nie odkryć, że drugie przykazanie podobne jest pierwszemu (Mt 22,39). Ile dobrych przykładów dali mi współbracia! Ze wzruszeniem wspominam tego brata, który troszczył się o zdrowie współbraci, i brata kwestarza, który wyruszał jeszcze nocą by zapewnić niezbędny pokarm wspólnocie, i tego brata, z którym można by się ścigać do pracy – żeby inny współbrat miał trochę więcej czasu na naukę… “Alter alterius onera portate et sic adimplebitis legem Christi” (Gal 6, 2), powiada św. Paweł… Gdybym nie widział, milczałbym: ale widziałem na własne oczy, ile znaczy to przykazanie! Pamiętam, jak pewnego razu pożaliłem się przełożonemu, że w tej odrobinie czasu wolnego, jaka mi została, musiałem pomóc w nauce do egzaminu jednemu z braci obcokrajowców. Cóż mi odpowiedział? „Musisz to zrobić. To jest twoja druga Eucharystia: rano to Pan Jezus ofiaruje się na ołtarzu dla Ciebie; teraz to ty masz ofiarować siebie samego dla twojego brata, który ma trudności”. Oto odpowiedź jednego z „jansenistów”, którego komisarz natychmiast postanowił oddalić z seminarium.

Zarząd komisaryczny, niestety, nie przyniósł naszemu seminarium nic innego jak tylko napięcie i podziały. Zresztą, jak można pozostać pogodnym, kiedy kazania są używane do atakowania ojca Stefano, czyniąc aluzje do niego jako jansenisty, kalwinisty, złodzieja itd.; kiedy przez własnych przełożonych jest się wystawionych na bezpodstawne zarzuty (kryptolefebryści); kiedy próba podjęcia dialogu spotyka się z oskarżeniem o „zależność psychologiczną”; kiedy nasz współzałożyciel, o. Gabriele Pellettieri jest oddalony ze wspólnoty bez bodaj zapowiedzenia tego studentom – a więc i bez możliwości chociaż pożegnania go! Ci sami, którzy piszą, że seminarium było źródłem buntu, powinni zastanowić się, czy nie są winni także oni, przez swoją nieczułość, że ktoś – bez wątpienia popełniając błąd – rozpowszechnił poza seminarium informacje. A cóż można powiedzieć o tym przełożonym, który stwierdził, że nie przejmuje się faktem, że wielu braci chce opuścić instytut, ponieważ „z góry zakładaliśmy, że z komisariatem stracimy 60-80 braci”. Szkoda, że zakonnicy to nie cynowe żołnierzyki, które kapryśne dziecko może wywrócić kopniakiem – ale osoby ludzkie, co więcej, w większości młode, którym rujnuje się życie, zmuszając ich do opuszczenia instytutu, by nie zdradzić własnego sumienia i ideału!

Na koniec pragnę dodać słowo na temat Waszej Świątobliwości, jako że niektórzy współbracia oraz osoby spoza zgromadzenia oskarżyli nasze seminarium o bunt przeciwko Papieżowi, a nawet o uznawanie Waszej Świątobliwości za antypapieża. Oprócz głupoty tego ostatniego stwierdzenia, mogę zaświadczyć, że w naszym seminarium nigdy nie usłyszałem nic, co można by uznać za obrazę albo brak uszanowania dla osoby Waszej Świątobliwości. Pomimo cierpienia, jakie powodowało bycie oskarżanymi przez ten sam Kościół Święty, który nauczono nas kochać, zawsze ufaliśmy, że ocalenie przyjdzie właśnie od Ojca Świętego. Nie zapomnę jednego współbraci – oskarżonego o kryptolefebryzm – który powtarzał żarliwie: „pragnę być uratowany przez Ojca Świętego, bo on jest moim ojcem, a ja jego synem”. W dniu urodzin Waszej Świątobliwości całe seminarium wybuchło oklaskami i okrzykami. Zresztą; ci, którzy oskarżają STIM o bunt przeciwko Papieżowi, nie potrafią przedstawić w sprawie żadnego dowodu jeśli nie „relata refero”. Poprzedni rektor (odwołany wkrótce potem przez komisarza) na początku roku akademickiego zadecydował o skróceniu obiadu, żeby móc po nim odmówić Różaniec święty w intencji Ojca Świętego. Czyż nie było to odpowiedzią na prośbę, jaką Wasza Świątobliwość nieustannie kieruje do chrześcijan? Nowi rektorzy, ledwo przybyli do seminarium, usunęli tę modlitwę. Kto kocha Papieża – ten, kto modli się za niego i przyjmuje dla niego wyrzeczenia, czy ten, kto ma usta pełne cytatów z Ojca Świętego, ale nie robi nic dla niego? W jednej z katechez Ojciec Święty zalecał kapłanom kończenie każdego dnia przed Tabernakulum, wyjednując zbawienie duszom. Nie bez odrobiny dumy mogę powiedzieć, że nie musiałem uczyć się tego od Waszej Świątobliwości, ponieważ zawsze mogłem widzieć moich formatorów kończących dzień na kolanach przed Tabernakulum i proszących Pana za mną i moimi współbraćmi – abyśmy mogli stać się dobrymi zakonnikami, dla zbawienia wszystkich dusz.

Z tego wszystkiego, co napisałem, zrozumie Ojciec Święty niemożliwość pogodnego kontynuowania życia w instytucie zakonnym, w którym żarliwość i cnota są zniesławiane, w którym jest się zmuszonym do maszerowania pomiędzy „trupami” własnych ukochanych współbraci i – gorzej jeszcze – po głowach własnych założycieli i formatorów, którym zawdzięcza się tak wiele dobra.

Proszę Waszą Świątobliwość o apostolskie błogosławieństwo oraz o wspomnienie mnie w Jego Mszy świętej, abym mógł wytrwać w wierze i w służbie Panu pod przewodnictwem Niepokalanej.

W Sercu Jezusa i Maryi,
Davide Canavesi
(były br. Ambroży)

14 Świętych Wspomożycieli

Drużyna Dzieciątka Jezus

Wyobraźmy sobie, że przenosimy się w14wsp- czasie i przestrzeni. Jesteśmy ponad 500 km na zachód od Wrocławia na terenie opactwa cystersów w miejscowości Langheim w południowej części Niemiec, we Frankonii. Jest rok 1446. Pasterzowi Hermannowi Leichowi trzykrotnie ukazuje się Dzieciątko Jezus na łące. Dzieciątko otoczone jest przez czternaścioro innych dzieci w biało–czerwonych szatach z czerwonymi krzyżami w sercach. Dzieciątko Jezus przedstawiło pasterzowi swoich Towarzyszy – Czternastu Świętych Wspomożycieli w potrzebie i poprosiło o wybudowanie kościoła im poświęconego w miejscu objawień. Jezus potwierdził, że wstawiennictwo u Boga Świętych Wspomożycieli jest wyjątkowo skuteczne i polecił modlącym się, aby zawierzali im swoje troski i trudności, potrzeby i choroby.
Pasterz Hermann opowiadał o swoich widzeniach w domu, w wiosce oraz o. Bernardowi – opatowi klasztoru cystersów. Czasy były trudne, epidemie i morowe powietrze przetaczały się w średniowieczu przez Europę, ludzie byli biedni. Opat Bernard odpowiedział na prośbę Dzieciątka Jezus i zdecydował o wybudowaniu kaplicy w miejscu objawień. Rozumiał też, że ludzie poszukują opieki i poczucia bezpieczeństwa wobec zagrożeń życia codziennego.
Kult Czternastu Wspomożycieli szybko rozwijał się (w Langheim po kilku latach powstało probostwo i bractwo Świętych Wspomożycieli) i przekraczając granicę południowych Niemiec, zawędrował do Czech i na Śląsk za przyczyną cystersów. Na Śląsku w 1633 roku wydano, a w 1693 wznowiono specjalny modlitewnik pod tytułem „Pomoc w 14wsp-2potrzebie, czyli życie Jezusa, Maryi i Józefa wraz ze śmiercią i cudownym oddziaływaniem 14 wspomożycieli”. Zawierał on biogramy Świętych przybliżające ich życie oraz miedzioryty z ich przedstawieniami. Pomocą było też dzieło z 1270 roku włoskiego dominikanina, biskupa Jakuba de Voragine, „Złota legenda”, zawierające żywoty świętych i legendy hagiograficzne ułożone według kościelnego kalendarza (w Polsce wydane zostały 143 edycje a jednym z tłumaczy był Leopold Staff).
Większość z 14 Świętych Wspomożycieli żyła na przełomie III i IV wieku za panowania cesarza Dioklecjana, w czasach krwawych prześladowań chrześcijan i poniosła męczeńską śmierć. To święci wspólni dla Kościoła wschodniego i zachodniego.
„Do czternastu wspomożycieli zalicza się znanych nam wszystkim świętych: Krzysztofa, Barbarę, Katarzynę, Małgorzatę i Jerzego. Mniej znani to: Achacy, Błażej, Cyriak, Dionizy, Erazm, Eustachy, Idzi, Pantaleon czy Wit. W zależności od związanych z nimi opowieści, święci stawali się patronami różnych spraw. Dobrze nam znany jest św. Krzysztof, którego imię oznacza „niosący Chrystusa”. Jest on patronem przewoźników, kierowców oraz wszystkich wędrowców. Święty Wit, który uzdrowił chorego na padaczkę syna Dioklecjana, stał się patronem chorych na epilepsję, a do świętego Idziego modliły się bezpłodne pary. Za jego wstawiennictwem urodził się Bolesław Krzywousty, a jego rodzice, Władysław Herman i Judyta Czeska, ufundowali później u stóp Wawelu kościół pod jego wezwaniem. Większość katolików, którym jest udzielane błogosławieństwo św. Błażeja dwoma skrzyżowanym świecami nie wie, że ów święty stał się patronem od bólu gardła, gdyż uzdrowił w cudowny sposób chłopca duszącego się połkniętą ością.
Święta Katarzyna przekonała do wiary chrześcijańskiej pięćdziesięciu uczonych, których zadaniem było wykazanie, że się myli. Została patronką wielu zawodów, a szczególnie uczonych. Jest uznawana za najpotężniejszą wśród wspomożycieli, a jej kult był tak wielki, że poświęcono jej zwrotkę w pieśni Bogurodzica.
Święta Barbara została ścięta mieczem przez własnego ojca. Jej niezwykła odwaga spowodowała, że uznano ją za patronkę dobrej śmierci, a szczególnie ludzi będących w niebezpieczeństwie śmierci, a więc górników, saperów czy artylerzystów” (http://www.otonysa.pl/news.php?id=33356). Wspólne wspomnienie obchodzone jest lokalnie 8 lipca lub 8 sierpnia a poszczególni święci mają swoje dni w kalendarzu liturgicznym.

Na Śląsku łączono przedstawienie Czternastu Wspomożycieli z wizerunkiem Świętej Rodziny, jako Trójcy Stworzonej.

Kościoły pod wezwaniem 14 Wspomożycieli znajdują się w Lubawce, Trzebnicy a ołtarze lub obrazy np. w Krzeszowie, Nysie, Kłodzku, Oleśnie Śląskim.

Kult 14 Świętych Wspomożycieli upadł po sekularyzacji zakonu cystersów w 1810 roku, gdy majątek zgromadzenia przeszedł na własność rządu pruskiego.

W Niemczech na miejscu objawień stoi zbudowana w XVIII wieku bazylika Czternastu Świętych Wspomożycieli.Zaliczana jest do pereł architektury rokokowej. Miejscowość nosi obecnie nazwę Vierzehnheiligen czyli dosłownie 14 Świętych. Do bazyliki wierni pielgrzymują z prośbami do świętych patronów tego kościoła. Przybywają też, aby oddać cześć Dzieciątku Jezus, jedynemu Wspomożycielowi otoczonemu swoimi świętymi.14wsp-oltarz
Od grudnia do lutego można oglądać w bazylice Czternastu Świętych Wspomożycieli w Vierzehnheiligen (Górna Frankonia, diecezja Bamberg) szopkę. Bazyliką i pielgrzymami opiekują się ojcowie franciszkanie.

Tu na ziemi wojujecie
i triumfalnie zwyciężacie
diabła, ciało i świat.
O, wszechwładni Wspomożyciele! […]
Z piekła złość się wylewa
a diabeł czynami szaleje
z całej siły przeciw wam.
O, wszechwładni Wspomożyciele!
Oni wyśmiani teraz muszą
leżeć wszyscy u waszych stóp:
królestwo ich przepadło całe.
O, wszechwładni Wspomożyciele!”.
Warto zwracać się do 14 Świętych Wspomożycieli w trudnych sytuacjach życiowych, zwłaszcza w chorobach.

 

Pierwotnie tekst ukazał się w miesięczniku „Misericordia” Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Ożarowie Mazowieckim w listopadzie 2013 roku

Patron kierowców

 

sw._krzysztofKrzysztof jest popularnym świętym zarówno w Kościele Katolickim jak i prawosławnym. Jest jednym z Czternastu Świętych Wspomożycieli. To grupa świętych, których wstawiennictwo ma pomagać wiernym w trudnych sytuacjach życiowych, zwłaszcza w chorobach.
Większość z nich żyła na przełomie III i IV wieku. O wielu z nich zachowały się tylko ustne przekazy, które niejednokrotnie zamieniły się w legendy. Ich życie i działalność przypadały na okres bardzo drastycznych prześladowań Kościoła i stąd brak potwierdzonych źródeł. Zachowała się tylko pamięć i podziw dla ich wytrwałości w wierze, dla ich poświęcenia i męczeństwa.
Jednym z nich jest pochodzący z rzymskiej prowincji Licji w Azji Mniejszej św. Krzysztof. Według przekazów imię jego miało brzmieć Reprobus z greckiego „odrażający”, gdyż miał on mieć głowę podobną w kształcie do psiej czaszki. Miał odznaczać się niebywałym wzrostem oraz proporcjonalną do wzrostu siłą. Chciał służyć najpotężniejszemu władcy na ziemi. Najpierw został poddanym króla swojej krainy, a gdy się przekonał, że król bardzo boi się szatana, wstąpił na jego służbę. Pewnego dnia jednak zauważył, że szatan boi się imienia Jezus. Zaciekawiło go to i postanowił zostać sługą Jezusa Chrystusa. Zapoznał się z nauką Chrystusa i przyjął chrzest. Pragnąc odpokutować dotychczasowe swoje uczynki, w szczególności służbę szatanowi, zamieszkał nad Jordanem i w jednym z płytszych miejsc na rzece przenosił na swoich plecach pielgrzymów idących ze Wschodu do Ziemi Świętej.
Pewnego dnia usłyszał głos dziecka wołający o przeprawę przez rzekę. Wychodził z domu i nikt na niego nie czekał. Dopiero za trzecim razem ujrzał nieznanego sobie chłopca, który go usilnie prosił, by przeprawił go przez rzekę. Zgodnie ze swoją misją posadził dziecko na ramionach, wziął długą żerdź zamiast laski, którą podpierał się w wodzie i wszedł w rzekę. Lecz woda w rzece z każdym krokiem wzbierała a chłopiec stawał się coraz cięższy. Dziecko przygniatało ramiona nieznośnym ciężarem tak, iż zdawało mu się, że zapadnie się w ziemię. Gdy w końcu z wielkimi trudnościami dotarł na drugi brzeg zapytał z wielkim zdziwieniem: „Kim jesteś Dziecię?” W odpowiedzi usłyszał: „Jam jest Królem twoim, Chrystusem, któremu tutaj służysz. Dźwigając Mnie, dźwigasz świat cały”. Według przekazów Krzysztof otrzymał normalny wygląd i zaczął nauczać o Chrystusie. Za głoszenie chrześcijaństwa został wtrącony do ciemnicy i różnymi sposobami próbowano odwieść go od wiary. Poddany był licznym torturom, przekazy są zgodne, co do rodzaju tortur. Miał nałożony na głowę rozżarzony hełm a gdy to nie pomogło został rozciągnięty na rozpalonej ławie i polewany olejem. W końcu został rozstrzelany przez łuczników. Poniósł męczeńską śmierć za panowania cesarza Decjusza ok. 250 roku.
W ikonografii przedstawiany jest św. Krzysztof najczęściej jako potężny mężczyzna, olbrzym przenoszący na jednym ramieniu Dzieciątko Jezus przez rzekę i podpierający się kosturem- czasami ów kostur ma kształt maczugi pokrytej kwiatami. Występuje też w postaci potężnego mężczyzny z głową lwa. Jego atrybutami są m.in. dziecko królujące na globie, palma męczeńska, pustelnik z lampą, ryba, sakwa na chleb, wieniec róż, wiosła. swiety_Krzysztof
Jest patronem Ameryki i Wilna, mostów, miast położonych nad rzekami, chrześcijańskiej młodzieży, przewoźników, flisaków, marynarzy i żeglarzy, podróżnych, turystów i pielgrzymów, farbiarzy, introligatorów i modniarek, tragarzy, również patronem dobrej śmierci – szczególnie na wschodzie, a obecnie głównie kierowców.
Imię Krzysztof pochodzi z języka greckiego i znaczy „niosący Chrystusa” lub też „wyznający Chrystusa” – Christo-phoros. Do Polski imię to przyszło wraz z chrześcijaństwem i przybrało w średniowieczu mnóstwo postaci, mieszając się niekiedy z innymi. Istnieje wiele form: Kryst, Krystak, Krystek, Krystel, Krystko, Krzyst, Krzystko, Krzyszt, Krzysztko, Krzysztopor, Krzysztopór. W XIV wieku było bardzo popularne wśród arystokracji, nosiło je też trzech królów skandynawskich. Do dnia dzisiejszego pozostaje jednym z najczęściej nadawanych imion w Polsce i na świecie.
W Podkowie Leśnej, jednym z pobliskich Miast-Ogrodów powstał w 1932 roku Kościół-Ogród pod wezwaniem św. Krzysztofa. Poświęcenie kościoła nastąpiło w 1933 roku, ale idea ogrodu w pełni została zrealizowana dopiero po wojnie. Teren ogrodu przykościelnego podzielono na 8 tematycznych sektorów: przyroda chroniona Polski, przyroda Podkowy Leśnej, lapidarium, przyroda minionych wieków, Poletko Matki Bożej, ogród biblijny, ptasi raj, ogród ziołowy. Jednym z inicjatorów budowy kościoła był przedwojenny Automobilklub Polski. Stąd też w tym kościele rozpoczęto otwieranie sezonu automobilowego uroczystym poświęceniem pojazdów – Autosacrum, które dopiero w 1964 roku zostało reaktywowane przez księdza Leona Kantorskiego i szybko zwyczaj ten rozprzestrzenił się w całej Polsce. Często połączony jest z Rowerosacrum.
Kierowcy ku przestrodze przypominają: Św. Krzysztof jeździ z Tobą tylko do 120 km/godz.. Przy większych prędkościach swoje miejsce oddaje Św. Piotrowi. Znany jest też wykaz pieśni zalecanych do śpiewania przy rozwijaniu coraz większych prędkości (aż do „Anielski orszak niech Twą duszę przyjmieprzy prędkości 220 km/godz.). Też ku przestrodze.

Modlitwa kierowcy:
O Panie, daj mi pewną rękę, dobre oko, doskonałą uwagę, bym nie pozostawił za sobą płaczącego człowieka. Ty jesteś Dawcą Życia – proszę Cię, przeto, spraw bym nie stał się przyczyną śmierci tych, którym Ty dałeś życie. Zachowaj, o Panie, wszystkich, którzy będą mi towarzyszyć od jakichkolwiek nieszczęść i wypadków. Naucz mnie, bym kierował pojazdem dla dobra drugich i umiał opanować pokusę przekraczania granicy bezpieczeństwa szybkości. Spraw, aby piękno tego świata, który stworzyłeś, wraz z radością Twej łaski, mogły mi towarzyszyć na wszystkich drogach moich. Amen.

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W LIPCU 2012 ROKU.