Wyznanie wiary XXI wieku

św. Pius X P.P.

 

Przysięga antymodernistyczna

Ja N. przyjmuję niezachwianie, tak w ogólności, jak w każdym szczególe, to wszystko, co określił, orzekł i oświadczył nieomylny Urząd Nauczycielski Kościoła.
Najpierw wyznaję, że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, można poznać w sposób pewny, a zatem i dowieść Jego istnienia, naturalnym światłem rozumu w oparciu o świat stworzony, to jest z widzialnych dzieł stworzenia, jako przyczynę przez skutki.
Po drugie: zewnętrzne dowody Objawienia, to jest fakty Boże, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa, przyjmuję i uznaję za całkiem pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej i uważam je za najzupełniej odpowiednie dla umysłowości wszystkich czasów i ludzi, nie wyłączając ludzi współczesnych.
Po trzecie: mocno też wierzę że Kościół, stróż i nauczyciel słowa objawionego, został wprost i bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego Chrystusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbudowany jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego następcach po wszystkie czasy.
Po czwarte: szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio. Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia… twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.
Po piąte: z wszelką pewnością utrzymuję i szczerze wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy przyjętej z zewnątrz ze słuchania, mocą którego wszystko to, co powiedział, zaświadczył i objawił Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz, uznajemy za prawdę dla powagi Boga najbardziej prawdomównego.
Poddaję się też z należytym uszanowaniem i całym sercem wyrokom potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom zawartym w encyklice Pascendi i dekrecie Lamentabili, zwłaszcza co się tyczy tzw. historii dogmatów.
Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara podana przez Kościół katolicki może się sprzeciwiać historii i że katolickich dogmatów, tak jak je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z dokładniejszą znajomością początków religii chrześcijańskiej.
Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin występuje w podwójnej roli: jednej człowieka wierzącego, a drugiej historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, albo stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe – byleby tylko wprost im się nie przeczyło.
Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę.
Odrzucam również zdanie tych, którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym przedmiocie pisze, powinien najpierw odłożyć na bok wszelkie uprzednie opinie, tak co do nadprzyrodzonego początku katolickiej Tradycji jak co do obiecanej przez Boga pomocy w dziele wiecznego przechowywania wszelkiej objawionej prawdy; nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać według samych tylko zasad naukowych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką swobodą sądu, z jaką zwykło się badać jakiekolwiek dokumenty świeckie.
W końcu wreszcie ogólnie oświadczam, że jestem najzupełniej przeciwny błędowi modernistów twierdzących, że w świętej Tradycji nie ma nic Bożego, albo – co daleko gorsze – pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie pozostaje z Tradycji katolickiej poza tym suchym i prostym faktem, podległym na równi z innymi dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy szkołę założoną przez Chrystusa i Jego Apostołów rozwijali w następnych wiekach swą gorliwą działalnością, zręcznością i zdolnościami.
Przeto usilnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w „sukcesji biskupstwa od Apostołów” [Św. Ireneusz, Adv. haer. IV, 26 – PG 7, 1053 C]; a to nie w tym celu, by trzymać się tego, co może się wydawać lepsze i bardziej odpowiednie dla stopy kultury danego wieku, lecz aby nigdy inaczej nie rozumieć absolutnej i niezmiennej prawdy głoszonej od początku przez Apostołów.
Ślubuję, iż to wszystko wiernie, nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę i że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu. czy w jakikolwiek inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak niech mi dopomoże Bóg i ta święta Boża Ewangelia.

 

Czy my katolicy XXI wieku jesteśmy w stanie złożyć taką przysięgę?

Pamiętajmy, że do czasów Soboru Watykańskiego II miała być ona obowiązkowo składana przez wszystkich księży i biskupów przed uzyskaniem święceń oraz przez nauczycieli religii i profesorów w seminariach duchownych.

 

Kościół a malarstwo

 

„Nie uczynisz sobie obrazu rytego ani żadnej podobizny tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył.” (Wyj. 20,4-5). Zakaz taki zawarty jest w Starym Testamencie w treści I przykazania Dekalogu.
Dlaczego w kościołach katolickich umieszcza się obrazy i rzeźby? Wielu stawia katolikom takie pytanie.
Zakaz ten miał ścisły związek ze Starym Przymierzem, w którym Bóg nie objawił się w widzialnej osobie. Ukazał się wybranym pod różnymi postaciami: Mojżeszowi pod postaciami krzaku gorejącego i obłoku a Noemu pod postacią tęczy.
W Starym Przymierzu Bóg obiecał zesłanie Zbawiciela w ludzkiej osobie. Jezus Chrystus jest „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15), „kto mnie widzi, widzi i Ojca” (J 14,9).
Chrystus poprzez Swoją mękę, śmierć krzyżową i zmartwychwstanie wypełnił Stare Przymierze i zawarł z człowiekiem Nowe Przymierze, na którym opiera się chrześcijaństwo.
Jezus rodząc się w ludzkiej postaci – stał się widzialny a więc zakaz starotestamentowy przestał obowiązywać. calun_turynski Chrystus zostawił nam swój obraz i ślady swojej męki na Całunie Turyńskim. Całun ten potwierdza historyczność osoby Jezusa i ewangeliczne opisy Jego męki. Ślady na Całunie to zapis cierpień Drogi Krzyżowej i śmierci na Golgocie. Jest to do odczytania a z drugiej strony nie wiadomo jak ten obraz powstał. Badania mikroskopowe pokazały, że na Całunie nie ma śladów farb. Jest to acheiropoietos, czyli obraz „nie ręką ludzką uczyniony”. Dopiero technika XX i XXI wieku pozwoliła nam stwierdzić, że nie jest możliwe, aby człowiek mógł sporządzić taki wizerunek. Badając ikony i obrazy z okresu średniowiecza można zauważyć, iż przedstawienia twarzy Chrystusa są bardzo do siebie podobne. Jest kilkanaście szczegółów występujących prawie na wszystkich wizerunkach Chrystusa, np rozwidlona broda, uniesiona prawa brew, dwa oddzielne kosmyki włosów spadające na czoło pośrodku głowy. Potwierdzają one wspólne źródło inspiracji i wskazują pierwowzór w twarzy z Całunu Turyńskiego. chusta_z_manopello Innym przykładem obrazu „nie ręką ludzką uczynionego” jest chusta z Manopello. Jest to kawałek tkaniny z bisioru morskiego o rozmiarach 17×24 cm. Na niej jest umieszczony obraz twarzy Chrystusa. Bisior jest tkaniną bardzo mocną, cienką i zwiewną, zmieniającą barwę w zależności od kąta patrzenia. Nici bisioru są wydzieliną małży morskich. Właściwością tej tkaniny jest to, że nie przyjmuje ona pigmentów, nie można jej farbować, ani na niej malować. Badania naukowe prowadzone od początku XXI wieku nie są w stanie wyjaśnić jak obraz twarzy Jezusa powstał na bisiorze. Naukowcy nie potrafią do dziś wyjaśnić tego, że obraz twarzy jest widoczny po obu stronach tkaniny. W celu potwierdzenia, że jest to również twarz Jezusa przeprowadzono porównanie Chusty z Manopello z Całunem Turyńskim poprzez nałożenie jednego wizerunku na drugi. Wniosek jest jednoznaczny: jest to twarz tej samej Osoby. Na Całunie jest w chwili śmierci, a na chuście jest po zmartwychwstaniu. Twarz z Całunu Turyńskiego była porównywana w podobny sposób z jeszcze jednym obrazem zapisanym na sudarionie (chuście potowej) znanym jako Chusta z Oviedo.
Pochodzi ona z czasów Chrystusa, a charakterystyczne rozmieszczenie plam krwi, które na niej widnieją, wykazuje zadziwiającą identyczność z odbiciem twarzy na Całunie Turyńskim. Chusta z Oviedo poddawana była wieloletnim, bardzo precyzyjnym badaniom naukowym, począwszy od 1955 r. Według tradycji otarto nią twarz Jezusa zaraz po Jego śmierci i zdjęciu z krzyża, a kiedy ciało zostało owinięte w całun i złożone w grobie, chustę położono na Jego twarzy. Chusta z Oviedo to prostokątny kawałek lnianego płótna o wymiarach 855 na 525 mm. Wizerunki acheiropoietos, „nie ręką ludzką uczynione” przedstawiają nie tylko Jezusa Chrystusa i Jego mękę. Mamy również uczyniony w podobny sposób obraz Matki Bożej z Guadalupe. Postać Matki Bożej znajduje się na płaszczu zwanym tilma, wykonanym z włókien agawy. Materiał, na którym znajduje się wizerunek powinien ulec zniszczeniu i naturalnemu rozpadowi po 20 latach używania. Ten jednak pozostaje w cudowny sposób niezmienny mimo upływu ponad 400 lat od czasu powstania. Badania mikroskopowe pokazują, że na tkaninie, podobnie jak na Chuście z Manopello i Całunie Turyńskim nie ma śladu użycia farb. MB_z_Guadelupe Każdy element na tym obrazie ma znaczenie. Gwiazdy widoczne na płaszczu Maryi są rozmieszczone tak, jak były widoczne na nieboskłonie w dniu 9 grudnia 1531 roku w Meksyku. Cała postać Maryi, jej strój i ułożenie ciała (pod stopami ma księżyc a za plecami słońce) pokazywały jednoznacznie Aztekom, że ta Dziewica jest ponad ich bożkami. Obraz objawionej w Guadalupe Matki Bożej spowodował nawrócenie Azteków oraz całej Ameryki Środkowej i Południowej.
Również ten wizerunek „nie ręką ludzką uczyniony” został poddany szczegółowym analizom naukowców. Badając oczy Maryi na wizerunku z Guadalupe odkryto, że posiadają cechy oczu żywych ludzi. Odbiła się w nich scena z momentu powstania wizerunku.
Obrazy acheiropoietos, „nie ręką ludzką uczynione” obroniły powstawanie dzieł malarskich czynionych już ręką ludzką w świątyniach katolickich przed ruchem obrazoburców (ikonoklastów), którzy od V wieku niszczyli ikonostasy, obrazy i figury w kościołach. Ostatecznie sobór w Nicei w 787 roku zezwolił na kult obrazów uzasadniając: „skoro Chrystus się wcielił, wolno przedstawiać fizyczną postać Syna Bożego i malować wizerunki świętych”.
Pozostawione nam opisane powyżej cudowne wizerunki stały się podstawą i inspiracją do rozkwitu malarstwa i rzeźby sakralnej, które zawsze i wszędzie powstają na chwałę Boga.

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W MAJU 2012 ROKU.

 

Następny temat – Śpiew

Skromność ubioru w XXI wieku

XXI wiek możemy nazwać wiekiem braku skromności a nawet wiekiem wyuzdania. Nieskromność w ubiorze niewiast jest już tak nagminna, że trudno w tym względzie napisać coś nowego. Zaczęło się od mody na ulicy a teraz króluje w Kościele i rzadko który kapłan zwraca na to uwagę.

Jest to tak powszechne i nagminne, że zaczyna być niezauważane.
Ostatnimi laty brak skromności zaczyna występować w ubiorze męskim. W ubiorze a raczej w jego braku – w okresie letnim zaczyna być normą widok panów paradujących po ulicach naszych miast bez koszuli. Obnażone torsy są (podobno) lekiem na falę upałów. Zaczyna się niewinnie – „bo jest gorąco dlatego zdjąłem koszulę”. Dziwi mnie dlaczego policja i straż miejska nie reaguje na tak nieobyczajny wybryk.
Chodzenie półnago po ulicy miasta jest naganne i jako takie podlega karze grzywny. Dlaczego to jest tolerowane,dlaczego zgadzamy się na takie zachowanie na naszych ulicach, w naszych miastach?

Owoc nieskromności został podany mężczyźnie.

Czcij ojca swego i matkę swoją

Pierwsze trzy przykazania Dekalogu odnoszą się do Boga i do naszych obowiązków względem Niego. Pozostałe dotyczą naszego życia w społeczeństwie oraz naszych wzajemnych relacji. Tę część Dekalogu otwiera przykazanie nakazujące okazywać część swojemu ojcu i swojej matce. Przykazanie to dotyczy nas nie tylko w wieku dziecięcym, ale również, w wieku dorosłym. Będąc dzieckiem mamy naturalną skłonność do szukania przewodnika, nauczyciela i autorytetu. Będąc dorosłymi sami chcemy pełnić te role. Jednocześnie więzi łączące nas z rodzicami ulegają osłabieniu. receJest to naturalna kolej rzeczy, gdyż często zdobywamy wykształcenie, podejmujemy pracę zawodową poza domem rodzinnym, czy rozpoczynamy własne życie rodzinne. Osłabienie kontaktów często powoduje osłabienie lub zanik czci dla rodziców. Dlatego też będąc już dorosłymi powinniśmy zwrócić szczególną uwagę na przestrzeganie tego przykazania. To wtedy jest czas i możliwość „odpłaty” za nasze wychowanie. To wtedy możemy podziękować za nieprzespane noce rodziców strzegących naszego zdrowia. To jest czas zadośćuczynienia za ich wyrzeczenia, trudy, zmartwienia w procesie naszego wychowania.
A nawet gdy doświadczymy braku miłości rodzicielskiej czwarte przykazanie Dekalogu nas obowiązuje.
Obserwujemy często dzieci w naszym otoczeniu. Dziwi nas niegrzeczne ich zachowanie, podnoszenie głosu na rodziców, nieposłuszeństwo, żądania zaspokajania kaprysów, skupianie uwagi rodziców za wszelka cenę i w każdy sposób, odmowa uczestnictwa w domowych obowiązkach. Nie możemy mieć o to pretensji do dzieci, bo w okresie dzieciństwa to rodzice muszą nauczyć swoje dzieci szacunku do siebie samych. Warto może przypomnieć, że szacunek (cześć) dla rodziców w okresie dzieciństwa wyraża się w fundamentalnych zasadach:
– gdy rodzice mówią-dziecko milczy; milcząc najlepiej się słyszy, co mówią inni,
– prośba rodziców powinna być wykonana; uczenie dzieci posłuszeństwa nie może polegać na przekupywaniu ich prezentami, słodyczami czy obietnicami,

Za zachowanie dzieci odpowiedzialność ponoszą rodzice, na nich ciąży obowiązek ich wychowania do dojrzałości osoby ludzkiej, do podjęcia swych zadań we wspólnocie, w społeczeństwie, w kościele.
Jako dorośli wyrażamy cześć w stosunku do swoich rodziców poświęcając im nasz czas, dzieląc się z nimi naszymi problemami i z uwagą wysłuchując ich rad. Urządzając się w naszym dorosłym życiu, nawet odnosząc sukces pozwalający nam na życie na najwyższym poziomie nie możemy zapominać, i co najważniejsze, wstydzić się swoich rodziców bez względu na ich status. Imponowanie swojemu otoczeniu nie może się odbywać kosztem naszych rodziców.
staroscDla starzejących się rodziców najbliższymi osobami pozostają ich dzieci. Obowiązek opieki nad rodzicami regulują również przepisy prawa. Litera prawa pozostanie pusta, jeśli w okresie starości nie będą towarzyszyć starszym dorosłe już dzieci, dla których wiele poświęcili i do których mają zaufanie. We współczesnym świecie coraz trudniej jest żyć w zgodzie z czwartym przykazaniem. Obserwujemy jak mało jest rodzin wielodzietnych gdzie można było dzielić się obowiązkami względem rodziców. Widzimy zanik rodzin wielopokoleniowych gdzie można było przyzwyczajać się do widoku słabości starszego wieku i uczyć się opieki.
Promowany styl życia współczesnego człowieka wymaga od niego zdobywania wciąż nowych dóbr materialnych, wspinania się po szczeblach kariery, dorównania w posiadaniu innym ludziom i …bycia wiecznie młodym. W tym wyścigu zaczyna brakować, lub często już nie ma, miejsca dla starzejących się rodziców.
Współczesny świat znalazł rozwiązanie dla tych trendów. Są to powstające w błyskawicznym tempie Domy Opieki.
Nasi europejscy sąsiedzi w Holandii uczynili już następny krok w rozwiązywaniu problemu starych ludzi. Zalegalizowana jest tam eutanazja, czyli uśmiercenie człowieka przez lekarza na jego własną prośbę lub za zgodą osób najbliższych. Nikt nie analizuje, nie docieka, co oznacza wypowiadanie przez starych ludzi pragnienia śmierci.
Bardzo często prośba o rychłą śmierć wynika z chęci zwrócenia na siebie uwagi, jest krzykiem osoby samotnej. Legalizacja eutanazji jest całkowitym zanegowaniem czwartego i piątego przykazania Dekalogu.
Jakie są efekty legalizacji tego procederu? Pierwszym efektem widocznym dla każdego pacjenta jest zmiana w samych lekarzach. Wprowadzenie możliwości uśmiercania pacjenta powoduje upadek medycyny jako nauki i służby potrzebującym. Lekarz przestaje być tym, który leczy, który ma za zadanie przywrócić nam zdrowie czy uśmierzyć ból i ulżyć w dolegliwościach. Staje się za to urzędnikiem i sędzią dla pacjentów, podejmując decyzję czy leczyć danego pacjenta czy też proponować mu eutanazję. Następuje zerwanie zaufania miedzy pacjentem a lekarzem. Pacjenci zaczynają się bać lekarzy gdyż nie jest tajemnicą, że w Holandii nagminne jest nadużywanie tego prawa i niedobrowolna eutanazja jest zjawiskiem bardzo częstym.

Czy legalizacja eutanazji i do nas dotrze?
Od nas zależy, czy tak będzie.
Miejmy przed oczami Boskie przykazanie okazywania czci ojcu i matce, również przez opiekowanie się nimi w ich starości i niedołęstwie. Nie popierajmy uregulowań prawnych takich jak eutanazja – to jest ślepa ulica prowadząca na manowce nasze człowieczeństwo.
Czwarte przykazanie dotyczy relacji wzajemnych między rodzicami a dziećmi. Nakazuje dzieciom szacunek dla ich rodziców, w szczególności w ich starości a rodziców zobowiązuje do wychowania dzieci, aby potrafiły wywiązać się z tego obowiązku szacunku i czci. Tę podwójną relację dobrze ilustruje sztuka Edmunda Morrisa „Drewniany talerz”.
Młode małżeństwo wraz z wujostwem po wielu perypetiach oddaje do Domu Starców swojego ojca. Z tą decyzją nie chce zgodzić się jedynie przyjaciel dziadka i wnuczka.
Dziadek miał przygotowany w domu drewniany talerz, na którym jadał posiłki z uwagi na rozbijanie naczyń spowodowane trzęsieniem się rąk na starość. Wnuczka zatrzymuje ten talerz po dziadku uzasadniając to swojej matce słowami: „Zatrzymam ten talerz, bo i ty kiedyś będziesz stara”.

Pierwotnie tekst był opublikowany w miesięczniku „Misericordia” Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Ożarowie Mazowieckim w kwietniu 2011 roku

Kościół a prawo

GratianCesena Corpus Iuris Civilis BoloniaKościół Katolicki powstał i rozwijał się w dobie rozkwitu państwa rzymskiego. Rozprzestrzeniające się chrześcijaństwo podlegało ówcześnie stosowanemu prawu rzymskiemu i wykorzystywało rzymskie uregulowania prawne w swoich strukturach.
Prawo rzymskie na zachodzie Europy praktycznie przestało funkcjonować w okolicach VI wieku na skutek najazdów ludów germańskich i upadku Cesarstwa Rzymskiego. Ludy te przyniosły ze sobą swoje własne, barbarzyńskie prawa, które stosowały względem członków swoich społeczności. W odniesieniu do autochtonów obowiązywało nadal prawo rzymskie, ale w związku z tym, że najeźdźcy nie rozumieli jego uregulowań i nie mieli dostępu do kodeksów, zaczęło ono zanikać. Germanie podjęli próbę zapisu prawa rzymskiego, zgodnie z własnym rozumieniem i dostępnością istniejących wykładni. Kodyfikacja Leges Romanae Barbarorum, na skutek wspomnianych problemów ze zrozumieniem istoty prawa rzymskiego była jednak prymitywnym ujęciem, w przeważającej mierze nie mającym wiele wspólnego z rzeczywistymi rozwiązaniami prawnymi Rzymu. Wkrótce Europa Zachodnia prawie zupełnie zapomniała o prawie rzymskim opierając swoje systemy sprawiedliwości na prawie zwyczajowym. Pojawiły się zabobonne ordalia (sądy boże), charakterystyczne dla prawa germańskiego.
Duch prawodawstwa rzymskiego przetrwał w Kościele Katolickim, którego duchowni studiowali stare kodeksy prawne i komentarze do nich, korzystając z posiadanych źródeł (szkoła glosatorów i postglosatorów). We włoskich szkołach klasztornych nieprzerwanie nauczano prawa rzymskiego. Na uniwersytetach zajmowano się jedynie egzegezą tekstów prawnych. Kościół Katolicki zaczął prawo rzymskie stosować w praktyce – uważając się za spadkobiercę Cesarstwa Rzymskiego. Starano się wprowadzić racjonalne procedury sądowe i bardziej cywilizowane rozwiązania prawne.
Przez zapoczątkowane reformą gregoriańską, oparcie systemu prawa kanonicznego na instytucjach prawa rzymskiego i jednolite stosowanie go wszędzie, gdzie docierała „władza kościelna”, prawo to stało się europejskim ius commune. Przykładowo Liber Sextus, wchodząca w skład Corpus Iuris Canonici (koniec XIII w.) zawierała wyodrębnione reguły prawa, tak fundamentalne, jak np. lex retro non agit (prawo nie działa wstecz) czy ignorantia iuris nocet (nieznajomość prawa szkodzi), wywodzące się z prawa rzymskiego. Uregulowania te wyprzedzały o epokę ówczesne prawo zwyczajowe poszczególnych krajów europejskich.kopia Corpus Iuris Civilis Bolonia ok. 1300r.
Przy nawracaniu państw średniowiecznych Kościół na samym początku stawiał władcy dwa warunki(oczywiście poza przyjęciem chrztu): pierwszy, że nie może istnieć prywatne wymierzanie kary. Za zabójstwo, rozbój, kradzieże sądzić musi władca. Drugie, to małżeństwo ma być monogamiczne i nierozerwalne aż do śmierci. Pierwszy wymóg powodował, że władca był zmuszony do wprowadzenia prawa oraz do jego egzekwowania, co nie zawsze mu się podobało a najmniej jego dostojnikom, którym ograniczało samowolę. Drugi wymóg powodował, że status kobiety zaczynał być podobny do statusu mężczyzny.
Odrodzenie nauki prawa rzymskiego przyniósł XI w. dzięki odnalezieniu rękopisu całości kodeksu Justyniana. sądJest to jedna z trzech części wielkiej kompilacji prawa rzymskiego podjętej w latach 528 – 534 przez cesarza Justyniana I Wielkiego. Cesarz, korzystając z mocnej pozycji państwa, przeprowadził reformy wewnętrzne (reforma finansów, centralizacja aparatu państwowego). Umocnił on pozycję Kościoła i zlikwidował resztki pogańskich instytucji (zamknięcie Akademii Platońskiej w Atenach – 529), próbował też pogodzić różne odłamy chrześcijaństwa. Na jego polecenie dokonano opracowania tzw. Kodeksu Justyniana.
W XII wieku Kościół Katolicki rozpoczął budowanie kościelnych instytucji prawnych opartych na prawie rzymskim i służących obronie wiary przed herezjami. Jedną z takich instytucji była kościelna inkwizycja. Wiele z rozwiązań wprowadzonych przez inkwizycję było na tamte czasy nowatorskich i są stosowane w prawie do dnia dzisiejszego. Przede wszystkim przewód sądowy był zbliżony to tego, który znamy. Oskarżony miał prawo do obrony i do adwokata, wolno mu było również skorzystać z prawa do poręczenia majątkowego i do poręczenia autorytetu. Wobec mniejszych przestępstw częstą karą był areszt domowy. Kościół Katolicki w procesach inkwizycyjnych postanowił, że osoby psychicznie chore nie będą sądzone. Zeznania uzyskiwane za pomocą tortur nie mogły stanowić dowodu sądowego i musiały być potwierdzone podczas przesłuchań. Najważniejszą zdobyczą sądów inkwizycyjnych jest jednak instytucja obrońcy. To, co wydaje nam się z punktu widzenia dzisiejszego sądownictwa rzeczą oczywistą, w okresie średniowiecza było olbrzymim nowatorstwem. Wielu przestępców znających warunki więziennictwa świeckiego, a przede wszystkim – sądów świeckich, wybierało więzienia inkwizycji, gdyż istniały tam dużo lepsze warunki i większa szansa na dokończenie kary. Zniesiono również wspólne cele dla kobiet i mężczyzn.
Aktualne uregulowania prawne korzystają szeroko z rozwiązań stosowanych w prawie rzymskim. Obowiązują dziś:

Corpus_Iuris_Civilis_the_body_of_civil_law_c1647• zasady wykładni prawa;
• rozróżnienie własności i posiadania;
• pojęcie spadku (pierwszeństwo dziedziczenia testamentowego przed ustawowym);
• podstawowe pojęcia współczesnego prawa zobowiązań;
• pojęcie winy jako przesłanki odpowiedzialności cywilnej;
• kontrakty: kupna-sprzedaży, pożyczki, użyczenia, najmu, zlecenia, spółki.

Są to niektóre z rozwiązań, instytucji, mechanizmów prawa wprowadzonych w ciągu wieków przez Kościół. Pozostaje nie omówiona sfera przepisów prawa rodzinnego, małżeńskiego wraz z przeszkodami do zawarcia związku małżeńskiego, podatkowego i innych. Kościół Katolicki przechował rzymską spuściznę, rozwinął ją i wzbogacił oraz doprowadził do powszechnego stosowania w czasach po upadku Cesarstwa Rzymskiego.

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W MARCU 2012 ROKU.

 

Następny temat – Malarstwo

Kinsey i sex

W ‘Raporcie o mężczyźnie’ (1948) Kinseya znajduję się pierwsza i jedyna grupa danych doświadczalnych mająca rzekomo dowodzić, że niemowlęta i dzieci mogą odczuwać zadowolenie i odnosić korzyści z pożycia seksualnego, szczególnie z dorosłymi. Jest to podstawowy zestaw danych, na których opiera się część naukowego świata zajmującego się seksuologią, a także i ruch pedofilski w swoim dowodzeniu, że dzieci są istotami seksualnymi. Stanowi to obecnie, wraz z innymi pomysłami Kinseya, integralną część nowoczesnych programów edukacji seksualnej.
Informację Kinseya o seksualności dzieci zostały rzekomo uzyskane w taki sam sposób, jak wszystkie jego pochodzące z 1948 roku dane statystyczne dotyczące seksualności – za pomocą wywiadów przeprowadzonych z 5300 mężczyznami ( w tym z 212 młodocianymi). Jego przełomowe dane eksperymentalne na temat seksualnej reakcji u dzieci pochodziły jakoby z ‘relacji’ i ‘zapisów’ tych, z którymi przeprowadzono wywiady – przede wszystkim dziewięciu mężczyzn (kilku ‘technicznie wyszkolonych’), którzy oralnie i manualnie masturbowali niektóre z kilkuset niemowląt i dzieci (w wieku od 2 miesięcy do 15 lat), usiłując wywołać u nich ‘orgazm’.
Kinsey ujawnił niewiele na temat składu całej próby mężczyzn, z którymi przeprowadzano wywiady, a która to próba winna być reprezentatywna dla populacji mężczyzn w Stanach Zjednoczonych. Obecnie wiadomo już, że była w niej nadreprezentacja seksualnych przestępców, pedofilów i ekshibicjonistów, a znaczną część badanych (przypuszczalnie 25%) stanowili więźniowie. Nawet te osoby, które zgłosiły się ochotniczo do badań Kinseya, przejawiały, jak się okazało, skłonności do niekonwencjonalnych zachowań seksualnych. Kinsey o tym wiedział, ale ukrył te fakty. Zdefiniował „normę” seksualności męskiej posłużywszy się w badaniach próbą obciążoną błędem systematycznym – i jego definicja została uznana za powszechnie obowiązującą.
Populacja, z którą przeprowadzono wywiady, była świadomie dobrana w sposób niereprezentacyjny. Dobrze byłoby rozpatrzeć także osobiste inklinację Kinseya. Obie te kwestię są ważne, ponieważ odkrycia Kinseya do pewnego stopnia ustanowiły społeczne normy zachowań ludzi. Olbrzymia reklama i bezkrytyczna aprobata, które towarzyszyły wprowadzeniu na rynek książek Kinseya, prawdopodobnie wyzwoliły „pierwszą falę rewolucji seksualnej”. Według seksuologa Mortona Hunta Kinsey stał się „ gigantem, który dźwiga na swoich barkach późniejszych badaczy seksu”. W jego mniemaniu rozróżnienie dobrego i złego, legalnego i nielegalnego, akceptowanego i nie do przyjęcia zachowania ludzi w dziedzinie seksu były kulturowo narzuconymi, sztucznymi dystynkcjami. Kinsey powiedział wyraźnie: każda aktywność seksualna – łącznie z seksualnymi stosunkami z dziećmi – jest naturalna, zatem normalna. Utrzymywał, że pewne jej rodzaje są jednak niesprawiedliwie piętnowane z powodu „społecznych ograniczeń i zakazów”.
Wyznawana przez Kinseya koncepcja seksualności – traktowanej jako naturalna nieprzerwana ciągłość, obecna od urodzenia do śmierci i obejmująca heteroseksualność, biseksualność i homoseksualność, co ucieleśnia tzw. skala Kinseya – jest obecnie przyjęta niemal powszechnie przez akademickich seksuologów i propagowana przez parafialne, państwowe i prywatne kursy edukacji seksualnej oraz wykorzystywana w popularnych programach.
Jednakże badania Kinseya, na których to wszystko jest oparte nie mają naukowej wartości. Co więcej, metodologia doświadczeń nad seksualnością dzieci, którą Kinsey opisuję, jest niewłaściwa – część, która rzekomo miała być ‘wywiadem’, jest wyraźnie potwierdzeniem uprzednio przyjętego założenia lub działalnością seksualnych przestępców( w przeciwnym razie jest fałszem). To smutne, że trzeba było czterdziestu lat, aby te fakty zostały ujawnione. Co smutniejsze – być może Kinsey i jego zespół sami byli bezpośrednio zaangażowania w działania o wątpliwej legalności.
Jakie odkrycia przedstawia zespół Kinseya w „Raporcie o kobiecie” z 1953 roku, dotyczącym seksualności kobiet? Te dane – uzyskane z wywiadów przeprowadzonych z ponad 5900 kobietami – były opublikowane pięć lat po badaniach na temat seksualności mężczyzn.
Kinsey i jego współpracownicy poddali badaniu nielosowe próby statystyczne, zupełnie niereprezentatywne dla kobiet amerykańskich, choć tytuł tej publikacji „Sexual Behavior in the Human Female” wyraźnie sprawiał wrażenie, że odkrycia dotyczące zachowań seksualnych odnoszą się do całej populacji kobiet USA. W taki właśnie sposób rezultaty badań zostały podane do publicznej wiadomości, tak zostały przyjęte przez media i następnie przez społeczeństwo. Teza, że stosunki przedślubne pomagają kobietom odnaleźć się w przyszłym życiu małżeńskim była zapewne najlepiej zapamiętanym wnioskiem Kinseya – wcale nie popartym jego własnymi danymi.
Jednakże najpoważniejsze odkrycie Kinseya, niemal zupełnie przeoczone lub zignorowane w tamtym czasie, dotyczą seksualności dziewczynek. Kinsey doszedł do następujących wniosków, które – mimo iż są wstrząsające – milcząco podzielają czołowi współcześni seksuolodzy:

1. Kontakty seksualne dorosłego człowieka z dziewczynką prawdopodobnie nie robią jej „żadnej widocznej krzywdy, jeżeli nie niepokoi to jej rodziców”.
2. Wydaje się nieprawdopodobne, żeby kontakty seksualne z mężczyznami powodowały u dziewczynek fizyczną szkodę. Zdarzyło się ‘kilka przypadków krwawienia z pochwy[w rezultacie tych kontaktów], co jednak nie wydawało się powodować żadnego widocznego uszkodzenia’. Trzeba, aby społeczeństwo nauczyło się rozpoznawać, kiedy fizyczne kontakty seksualne pomiędzy mężczyznami i dziewczynkami są nieszkodliwe.
3. Wszelka krzywda dziecka wynikająca z kontaktów seksualnych z dorosłymi jest zwykle zawiniona przez niewłaściwą reakcję ze strony zahamowanego społeczeństwa. ‘Niektórzy bardziej doświadczeni badacze problemów młodzieżowych doszli do przekonania, że emocjonalne reakcję rodziców, policji i innych dorosłych, którzy dowiadują się o takich kontaktach [seksualnych] dziecka, mogą zaniepokoić dziecko bardziej niż same te kontakty’.

Zespół Kinseya doniósł, że kontakty dorosłych z dziewczynkami przed okresem dojrzewania – nawet we wrogim środowisku społecznym lat czterdziestych, które było nimi niestosownie ‘zaniepokojone’ – ‘mogły pozytywnie wpłynąć na ich późniejszy rozwój seksualny i społeczny.
Dzisiaj społeczeństwo i media generalnie nie są świadome tych wniosków Kinseya, a socjologowie akademiccy zwykle bardzo ostrożnie się na nie powołują, mając – jak to określił John Leo z pisma Time – „tyle rozumu”, żeby „zachować umiar” w przedmiocie seksu uprawianego z dziećmi.
Kinsey zgromadził w swoich badaniach kobiet nieznaną liczbę danych dotyczących stosunków kazirodczych i dzisiaj dwaj jego czołowi współautorzy czynią rozbieżne uwagi o tym materiale. W publikacji, którą zaliczyć można do dziedziny przemysłu pornograficznego, Wardell Pomeroy pisze: ”odkryliśmy wiele pięknych i wzajemnie satysfakcjonujących relacji pomiędzy ojcami i córkami”. Według tego zaś, co pisze Paul Gerhard, w swoim liście do Judith Reisman, kazirodztwo prawie nie zwróciła naszej uwagi, ponieważ było „zbyt mało takich przypadków”. Przy tym każdy z autorów fałszywie utrzymywał, że badana była ‘próba losowa’ albo ‘próba przekrojowa’ społeczeństwa.
Kolejną intrygującą zagadką badań Kinseya jest rzekoma obserwacja orgazmu u siedmiu dziewczynek w wieku poniżej 4 lat. Nigdy nie ujawniono tożsamości ani dziewczynek ani obserwatorów.
Sprawdzeniem każdej teorii – a zwłaszcza teorii dotyczącej seksualności człowieka – jest to, jak się ona ma do rzeczywistości. Według tego kryterium dane Kinseya dotyczące występowania homoseksualizmu w społeczeństwie USA, zgodnie z którymi 10% białych mężczyzn jest w mniejszym lub większym stopniu homoseksualistami (5 lub 6 punktów na skali Kinseya) przez co najmniej 3 lata pomiędzy 16 a 55 rokiem życia, a 4% (6 punktów) – przez całe życie od okresu dojrzewania, teraz okazują się błędne.
Pierwszy sprawdzianem dla danych Kinseya – historią nieuczciwości naukowej, o której nigdy dotąd się nie mówiło – było badanie przeprowadzone przez znakomitego psychologa Abrahama Maslowa. Początkowo współpracując z Kinseyem, gdy badania jeszcze były w toku, Maslow sprawdzał, czy próba nie była obciążona błędem systematycznym. Kiedy było gotów udowodnić Kinseyowi, że jego ochotnicy nie stanowią typowej pod względem seksualnym próby, Kinsey odwrócił się plecami do swojego kolegi i jego opinii i z premedytacją zignorował informację, która podważała wiarygodność wyników jego badań. Opublikowane opracowanie Kinseya celowo prezentowało niewłaściwą interpretację wersji Maslowa.
Drugi sprawdzian jest chyba bardziej dramatyczny. Obecnie na światło dzienne wyciągnięto informację, zgodnie z którą liczba przypadków zachorowań na AIDS szacowana była w oparciu o badania z 1940 roku – tj. przed rewolucją seksualną – i ta prognoza zawyża liczbę homoseksualistów o kilkaset procent nawet w 40 lat później, w odniesieniu do społeczeństwa znacznie bardziej „wyzwolonego” seksualnie!
Przyjrzenie się metodom Kinseya może pomóc w wyjaśnieniu rozbieżności między występowaniem AIDS i wyobrażeniem o występowaniu AIDS. Uzyskane dane zostały odniesione do całego społeczeństwa USA, choć pochodzą z nadreprezentacji, jaką w próbie eksperymentalnej stanowili mężczyźni z doświadczeniem homoseksualnym, a ponadto są rezultatem błędnych metod analizy. Statystyki występowania homoseksualizmu stworzono na podstawie grupy, której 20-25% badanych miało kontakt z więzieniem, a co najmniej 5% – to męskie prostytutki. Korzystając z tych samych technik, z pomocą których Kinsey starał się wykazać, że 13% męskiej populacji to ‘głównie homoseksualiści’, równie dobrze mógł udowodnić, że 100% badanych jest heteroseksualistami.
Być może jednym z powodów niechętnego stosunku do weryfikacji oryginalnych danych Kinseya jest obawa przed ujawnieniem, w jakim stopniu jego ocena zjawiska homoseksualizmu jest błędna. Dwie najnowsze publikację – jedna z nich jak na ironię opracowania przez Instytut Kinseya w 1970 roku, lecz wydana w dopiero w 1989 roku – zawiera dane, z których wynika, że wyłączny homoseksualizm jest w społeczeństwie czymś niezwykłym.

Na podstawie „Kinsey – sex i oszustwo”; Fundacja Pomocy Antyk, „Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski” Rozdział I str. 67-69 oraz str. 134 i 325-326 z rozdziału II i VI.

Miłość

Trzecią z cnót teologicznych jest miłość. Trzecią, ale to wcale nie znaczy, że mniej ważną niż wiara czy nadzieja. Wszystkie one prezentują stałą zdolność i skłonność woli do czynienia dobrego a unikania złego.
Miłość, jak określa to Pismo święte, jest wieczna. Po naszej śmierci nie mówimy o wierze i nadziei, gdyż poznajemy już Boga i nasze miejsce w wieczności a miłość pozostaje niezmienna. Czym więc jest ta cnota, której nawet śmierć nie może zniweczyć?
Jest to nasza postawa wobec Boga i bliźniego. Miłość więc nie jest uczuciem.
Miłość do Boga polega na wypełnianiu jego przykazań, na czynieniu jego woli ukazanej nam przez Jezusa Chrystusa. „Jeśli mnie kto miłuje, będzie strzegł słów moich, a Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i mieszkanie u niego uczynimy. Kto mnie nie miłuje, słów moich nie przestrzega. A słowa, któreście słyszeli, nie są moje, ale tego, który mnie posłał, Ojca.” (J 14,23-24).
Aby realizować miłość do Boga musimy poznawać i zgłębiać nauczanie Jezusa i wciąż odpowiadać na pytanie, jaka jest wola Boga wobec mojej osoby, jakie Bóg ma plany w stosunku do mnie, jakie oczekiwania, co powinienem robić aby wypełnić Jego wolę.
Wsparciem będzie odpowiedź na pytanie jak postąpiłby na moim miejscu Jezus lub Maryja Panna. Żywoty i życiorysy świętych podają nam konkretne przykłady realizowania woli Boga w życiu codziennym. Pomoc w odpowiedzi na te pytania znajdziemy również w rekolekcjach. Realizacją miłości do Boga jest życie zgodne z nauczaniem przekazywanym nam od ponad dwóch tysięcy lat przez Kościół Katolicki.
„Będziesz miłował Pana Boga swego całym sercem swoim, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22, 37).
BogojciecMiłość do Boga może mieć różne odcienie. Możemy mówić o miłości życzliwości, o miłości zadowolenia objawiającej się w adoracji Chrystusa w Najświętszym sakramencie, w udziale we Mszy świętej, w czytaniu Pisma świętego czy rozważaniu tajemnic Bożych. Możemy też okazywać Bogu miłość pierwszeństwa poprzez oddawanie Mu zawsze pierwszego miejsca w naszym sercu i naszych wyborach przez pamięć na to, że jest naszym Stwórcą.
Kolejną jest miłość współczucia wyrażająca się chęcią udziału w cierpieniu Jezusa Chrystusa i Jego Matki Bolesnej. Jest to również chęć wynagrodzenia za współczesne zniewagi, obelgi, bluźnierstwa i obojętności. Jest to postawa małego Franciszka z Fatimy: „Bóg jest tak smutny! Jeśli tylko mógłbym go pocieszyć!”.
Natomiast miłość wdzięczności jest odpłacaniem Bogu w szczery i gorliwy sposób za dobro, którym nas stale obdarza, za niezliczone dary, które stają się naszym udziałem, za łaski, jakich doświadczamy przez całe nasze życie na ziemi i za bezmiar Jego miłości.
Miłość pragnienia to dążenie do zjednoczenia z Bogiem dające ludziom pełnię szczęścia. Nasze ludzkie doświadczenia pokazują nam, że nie odnajdujemy szczęścia w ziemskich i materialnych rzeczach. Niedosyt, jaki odczuwamy zaspokaja jedynie Bóg, do którego dążymy.
Zwieńczeniem jest miłość uwielbienia. Jest to doskonała miłość człowieka do Boga. Polega na zatopieniu się w Bogu, na nieustannym adorowaniu Go, na oddaniu Mu swojej duszy. To stan ekstazy opisywany w dziełach chrześcijańskich mistyków jak św. Jan od Krzyża czy święta Teresa od Jezusa. Jest to dar Boga dla duszy, nie można na niego zasłużyć ani się go nauczyć.
„Drugie zaś podobne jest temu: będziesz miłował bliźniego twego, jak samego siebie” (Mt 22,39).
Czym jest miłość bliźniego? synojca
Jest to postawa otwartości na drugiego człowieka, postawa rozpoznawania jego oczekiwań i ich zaspokajanie. Naszym darem dla bliźniego może być czas, jaki mu poświęcimy, rady, jakich mu będziemy udzielali, wsparcie materialne, gotowość do rezygnacji z własnych ambicji, chęć służenia drugiemu w potrzebie. To, co dajemy ma się przyczyniać do rozwoju intelektualnego, moralnego, duchowego, społecznego drugiej osoby, a w konsekwencji do osiągnięcia przez tę osobę zbawienia, czyli pełni doskonałości w niebie.
Miłość do bliźniego jest przeciwieństwem egoizmu. Praktykując tę cnotę przestajemy patrzeć na świat i ludzi poprzez pryzmat swoich korzyści, przyjemności i odczuć.
Wzorem i źródłem postawy miłości do bliźniego jest sam Jezus Chrystus. Przez swoje ziemskie życie i nauczanie pokazał nam jak mamy traktować ludzi, którzy stają na naszej drodze: dobrych i złych, sprzyjających nam i nieżyczliwych, tych, którzy nas kochają i tych, którzy zadają nam ból czy cierpienie.
Pięknym aktem miłości do bliźniego jest przysięga małżeńska. Narzeczeni deklarują i przysięgają sobie miłość, wierność i uczciwość. To przysięga postawy na całe życie. Kapłan błogosławiąc obrączki podkreśla główne elementy tej postawy mówiąc: „Niech ci, którzy będą je nosić, trwają w Twym pokoju, zgadzają się z Twoją wolą, żyją i wzrastają w Twojej miłości i niech się doczekają podeszłego wieku, a poprzez liczne potomstwo niechaj sięgają w daleką przyszłość. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”.
Miłości do Boga i miłości do bliźniego towarzyszą uczucia. Mogą one nas wspierać i umacniać w praktykowaniu miłości, mogą dostarczać przyjemnych wrażeń, wzruszających przeżyć, wzniosłych momentów i szczęśliwych chwil w naszym życiu. Pojawiają się też uczucia negatywne, mało przyjemne, czasem destrukcyjne: ból, cierpienie, strach, pokusy, poczucie winy czy niskiej wartości, kompleksy. Wszystkie one są ulotne i zmienne i nie mogą służyć do budowania naszej postawy i podejmowania decyzji. Uświadomienie sobie tej prawdy uwalnia nas z życia w niewoli uczuć i emocji na rzecz świadomego życia, w którym uczucia i emocje pełnią służebną rolę wobec przyjętej przez nas postawy.
Cnota miłości kończy opisywanie cnót kardynalnych. Są one wszystkie darami Bożymi. Przyjęcie tych cnót wymaga decyzji rozumu i woli człowieka. Każda z trzech cnót: wiara, nadzieja i miłość przyjęta przez człowieka określa jego postawę w życiu. Praktykowanie tych cnót pozwala nam uporządkować nasze życie, określić hierarchię wartości, którymi chcemy się kierować oraz porządek spraw. Mamy obowiązek rozwijania ich, pogłębiania i doskonalenia się w ich używaniu przez całe życie.

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W MARCU 2011 ROKU.

Druga bajka – Historia pewnego spotkania

2. Historia pewnego spotkania

mak malyZaproszenie
Pewnego dnia Jej pocałunek otrzymał nieoczekiwane zaproszenie – zupełnie z zaskoczenia, tak w środku tygodnia- na wieczorne spotkanie, gdzieś tu niedaleko. Gdyby nie to, że zaproszenie przekazał Jego pocałunek, wykręciłby się ….bólem głowy na przykład. Wytłumaczenie z pewnością by się jakieś znalazło. Z mieszachaber maly odroconynymi uczuciami, z obawą, ale i z zaciekawieniem Jej pocałunek ruszył na spotkanie. Najbardziej obezwładniała go myśl, że to spotkanie rodzinne. Sami obcy-Jego rodzina. W panice zapomniał, kto jest  kim. Przez głowę przelatywały imiona wujków, braci ciotecznych, dzieci, cioć starszych i młodszych, które On wymieniał opowiadając o bliskich. Pomyślał tylko, że trzeba zrobić bardzo porządne drzewo genealogiczne. Tak-znał to słowo i widział takie drzewa w muzeum, w książkach, w Internecie. Niektóre wyglądały strasznie. Miały potężne korzenie a korony złożone z ogromnej ilości konarów. Na konarach, jak jabłka na jabłoni, wisiały tarcze z portretami. Czasem tarcze były puste- to tarcze tych, którzy nie lubili się fotografować lub…. byli ogromnymi psotnikami. Myśl o psotnikach bardzo go rozbawiła: czy wujek Marian miał wąsy?, ciocia Hela kok a kuzyn Maciej długi, wąski nos? Tego nikt nie będzie wiedział.
Zdecydował szybko w myślach, że zaprosi kiedyś Jego do Niej i razem zrobią takie drzewo dla Niego. Jej pocałunek jest gotów, jeśli On poprosi, zrobić i Jej drzewo genealogiczne. No, może nie drzewo, ale koronę z najbliższych gałęzi.
Dotarli na spotkanie. Jej pocałunek postanowił na wszelki wypadek nie wychylać się za bardzo, naśladować Jego pocałunek, słuchać i patrzeć i jak najwięcej zapamiętać.
Nie udało się! Porwała go wesoła atmosfera, żywiołowe rozmowy, radosne śmiechy, smakowite kąski i dobre napoje. Bardzo zapragnął stać się częścią tej gromady pogodnych ludzi. Już miał się zamartwiać czy zostanie zaproszony i przyjęty do rodzinnego grona, gdy usłyszał a po chwili zobaczył jak jedna z kuzynek wsuwa Jego Pani coś do ręki.

Prezent
Cudowne słowo, pełne obietnic, niespodzianki a czasem marzeń. Okrągłe z zadowolenia i otwarte z ciekawości. Ona lubi prezenty. Już samo słowo prezent wywołuje w niej dreszczyk emocji. Jej pocałunek wie to doskonale, obserwuje jak Ona jest zadowolona i pełna ciekawości, gdy usłyszy to słowo i dotknie tego czegoś, co jest prezentem a za chwilę stanie się Jej własnością. Niedawno zrozumiał też, że choć prezenty przestają po ich poznaniu być prezentami, pięknymi niespodziankami, to dreszczyki pozostają. Ona przypina byłym prezentom jakieś niewidzialne znaczki i dzięki tym znaczkom wie, które dreszczyki należą do danego prezentu. Jej pocałunek śledzi to od pewnego czasu bardzo skrupulatnie. Nawet kwiaty, w szczególności te od Niego, dostają takie etykietki.
Znów rozmyślania pociągnęły Jej pocałunek na manowce opowieści o prezencie wręczonym w czasie spotkania. Jej pocałunek za to przeprasza.
To było złote serce do zawieszania na szyi.

dwa sercaDopiero uważne i spokojne spojrzenie pokazało jego piękno:
– motyw roślinny, który jest na wierzchu przypomina Drzewo Życia.
– serduszko jest otwierane
– serduszko ma duszę (choć jest z metalu, to wewnątrz zawiera mięciutkie serce z czerwonego atłasu)
Jej pocałunek patrzył czy prezent Jej się podoba, potem postanowił sprawdzić, czy Jemu to się podoba. A wreszcie znudzony nieprzeniknionymi minami obojga zaczął się zastanawiać czy Jej będzie ładnie z tym serduszkiem na szyi. Czerwona poduszeczka była tak cudna i słodka, że zapragnął się do niej przytulić. Atłasowe serduszko miało dwa brzuszki-może wystarczy miejsca i dla Jego pocałunku?
Koniecznie postanowił to sprawdzić. Oczywiście nie na spotkaniu -.jest przecież dobrze wychowanym Jej pocałunkiem. Zrobi to, gdy będą już w domu.
Czyż prezenty nie są piękne?
Czyż spotkania nie są ciekawe?
Jej pocałunek stwierdził, że chyba lubi rodzinne spotkania u Niego, nawet jeśli nie zawsze będą prezenty.
Koniec

Błękitny Generał

gen. HallerGenerał Józef Haller de Hallenburg urodził się 13 sierpnia 1873 r. w majątku Jurczyce pod Krakowem. Należał, obok innych członków rodziny, do Sodalicji Mariańskiej oraz do Trzeciego Zakonu Świeckiego Franciszkańskiego (tercjarzy). Ojciec Hallera brał udział w powstaniu styczniowym, dziadek ze strony matki był kapitanem Wojska Polskiego w dobie powstania listopadowego.
Studiował w austriackich szkołach wojskowych oraz przez 17 lat był żołnierzem Cesarstwa Austro Węgier gdzie dosłużył się stopnia kapitana. Od roku 1911 związany był z ruchem skautowskim i Towarzystwem Gimnastycznym „Sokół”. Jest współtwórcą Krzyża Harcerskiego, oznak i terminów harcerskich oraz zawołania „Czuwaj”. Dzięki jego niestrudzonej kilkuletniej pracy zostały przygotowane kadry, które odegrały istotną rolę w polskim czynie zbrojnym w I wojnie światowej.
Po wybuchu I wojny światowej był głównym organizatorem Legionu Wschodniego, formacji powstającej z połączenia Drużyn Polowych „Sokoła”, Drużyn Bartoszowych i części Polskich Drużyn Strzeleckich. Był dowódcą 3 Pułku Legionów Polskich oraz II Korpusu Polskiego na Ukrainie. W kwietniu 1918 roku otrzymał awans na stopień generała.
Jako jedyny z dowódców walczył najpierw w II Brygadzie Legionów z Rosją w Karpatach, Besarabii i na Wołyniu, później na czele II Brygady i Korpusu Posiłkowego przeciwstawił się polityce austro węgierskiej i niemieckiej, a po pokoju brzeskim stoczył dwie bitwy z Niemcami: w lutym pod Rarańczą, a w maju pod Kaniowem dowodząc II Korpusem Polskim.
Najbardziej znanym wydarzeniem w karierze gen. Hallera było przewodniczenie Komisji Wojskowej powołanej do organizowania Armii Polskiej we Francji a następnie dowodzenie powstałą armią. Jednostki te były organizowane poprzez ochotniczy zaciąg spośród Polaków służących w wojsku francuskim, byłych polskich jeńców wojennych z armii austro węgierskiej i niemieckiej (około 35.000) oraz Polonii z USA (około 22.000) i Brazylii (300 osób). Do czerwca 1919 r. armia wraz z całym sprzętem została przetransportowana etapami do Polski przez Gdańsk. Nowoczesna broń „Błękitnej Armii”, a zwłaszcza samoloty i czołgi, wydatnie wzmocniły tworzące się Wojsko Polskie. Po zakończeniu działań wojennych dla Hallera zakończył się najaktywniejszy, najbardziej samodzielny i twórczy okres jego życia. Doszło między nim a Piłsudskim do zatargów na tle wydawania rozkazów dla „Błękitnej Armii” z pominięciem jego, jako dowódcy. W lipcu 1919 roku oddziały „Błękitnej Armii” zostały wcielone do wojska polskiego. 10 lutego 1920 roku gen. Józef Haller wraz z ministrem Stanisławem Wojciechowskim dokonał w Pucku uroczystych zaślubin Polski z Bałtykiem.
W rozpoczętej wojnie 1920 roku gen. Haller początkowo nie brał udziału. Na początku lipca została mu powierzona misja tworzenia armii ochotniczej. Haller w odezwie do narodu apelował o zgodę, odwołał się do ludu polskiego, wśród którego pracował, jako spółdzielca, i do młodzieży, którą porwał szlachetnymi hasłami i własnym przykładem. Codziennie rano w kościele Zbawiciela przystępował do komunii świętej, bo modlitwa wiązała go z wojskiem, którego trzon stanowił lud wierzący i pobożny, a generał wiedział doskonale, że szczerej wspólności wiary nic nie zastąpi. Opustoszały gimnazja, licea i uniwersytety. Wprost nadludzkim wysiłkiem zorganizował stutysięczną armię. Wincenty Witos napisał, że historyczną zasługą gen. Hallera, który w najcięższych chwilach stał obok żołnierza, „dręczonego głodem i pościgiem”, było religijne przekucie wiary w zwycięstwo, […] „do którego się sam w wielkiej mierze przyczynił, nie reklamując tego nigdy”. Stał się symbolem nieugiętej woli obrony zagrożonej niepodległości, bo – jak napisał generał Maxime Weygand, szef francuskiej misji wojskowej – „dla Hallera Ojczyzna miała pierwszeństwo”.
Po zakończeniu wojny polsko-sowieckiej generał złożył na Jasnej Górze, jako wotum złoty zegarek podarowany przez amerykańskich weteranów z napisem: „Cześć Pogromcy Bolszewików”.
Dom HalleraPo zamachu majowym gen. Haller przeszedł w stan spoczynku 31 lipca 1926 r. W 1933 r. generał na statku „Kościuszko” odbył swoją drugą podróż do Stanów Zjednoczonych, wzywany przez weteranów i inwalidów, swoich byłych żołnierzy, którym zarówno rząd amerykański, jak i polski odmówiły pomocy. Troszczył się o nich, stąd utarło się powiedzenie: „Jak bieda doskwiera, to się idzie do Hallera”. W 1938 ułożył Litanię do świętej Królowej Jadwigi.
W czasie kampanii wrześniowej gen. Haller prosił o przydział wojskowy, ale nie otrzymał odpowiedzi ze sztabu. Wraz z innymi Polakami został internowany przez władze rumuńskie w Suczawie.
Po zakończeniu wojny pozostał na emigracji i osiedlił się na stałe w Londynie. Interesował się wszystkimi zagadnieniami dotyczącymi Polski. Jako prezes PCK i przewodniczący Rady Towarzystwa Pomocy Polakom oraz wieloletni członek Akcji Katolickiej wspierał ludzi biednych i zagubionych. Od siebie i młodzieży żądał wierności zasadom wiary katolickiej. Promieniował pogłębionym życiem wewnętrznym, zadziwiał jasnością umysłu i serdecznością, przyciągał skromnym stylem bycia. Mieszkał w domu ofiarowanym mu przez wiernych żołnierzy-weteranów ze Stanów Zjednoczonych.pomnik hallerczyków Ozdobą saloniku był wizerunek Chrystusa, obrazy polskich malarzy, zdjęcia kościołów krakowskich, duża fotografia o. Maksymiliana Kolbego i piękna kolekcja książek, przeważnie polskich autorów. Troska o przyszłość narodu polskiego nie opuszczała go aż do śmierci. Przed skonaniem, jak napisał o. Józef Jarzębowski, wiceprowincjał księży Marianów, „resztkami świadomości cierpienia swoje ofiarowywał Bogu za wolną i na Chrystusowych zasadach budowaną Polskę”. Generał broni Wojska Polskiego, legionista, harcmistrz zmarł w Londynie 4 czerwca 1960. Prochy jego powróciły do Polski w 1993 i spoczęły w kościele garnizonowym św. Agnieszki w Krakowie. Pozostaje w naszej pamięci, jako „Błękitny Generał” – generał w kolorze Maryi.

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W LISTOPADZIE 2012 ROKU.

Nadzieja

Drugą z trzech cnót teologicznych jest nadzieja.

Według Katechizmu Katolickiego, nadzieja sprawia, że „dla zasług Jezusa Chrystusa oparci na dobroci, wszechmocy i wierności Boga, z ufnością oczekujemy żywota wiecznego i łask potrzebnych do jego osiągnięcia, bo Bóg obiecał żywot wieczny tym, którzy będą wykonywać dobre uczynki”. jezuufamTobie
Żywot wieczny jest naszym celem, jest szczęściem, do którego zostaliśmy stworzeni, które zostało dla nas przygotowane, którego oczekujemy i do którego dążymy.
W drodze do tego celu cnota nadziei pozwala nam znosić dolegliwości życia doczesnego. Jest dla ludzi źródłem cierpliwości w trudnościach i męstwa w prześladowaniach. To właśnie nadzieja, przypominając o czekającym nas życiu wiecznym, dodaje nam sił, wzmacnia wolę, mimo trudności w życiu osobistym, mimo zalewania nas codziennie informacjami o nieszczęściach, wojnach i katastrofach, mimo niepewności dnia jutrzejszego.
Pojawia się wątpliwość, czy podporządkowanie swojego życia osiągnięciu dla siebie samego szczęścia wiecznego nie jest przejawem egoizmu?
Już kardynał Tomasz Kajetan w XVI wieku zapisał, że tak nie jest gdyż pragniemy własnego zbawienia ze względu na Boga, bo jest dobry.
Dlatego że Bóg jest dobry, pokładamy w Nim nadzieję. Prawdziwa nadzieja zakłada głęboką pokorę, ponieważ jedynie będąc pokornymi możemy dostrzec, że do osiągnięcia szczęścia potrzebujemy Boga. W istocie jednak naszą jedyną nadzieją jest fakt, że Bóg jest dobry i wierny, a my ze względu na Boga pragniemy Go dla siebie.
Cnota nadziei jest nam potrzebna, gdyż mamy braki i niedoskonałości, które jedynie Bóg może uleczyć.
Osoby, które nie potrafią, nie próbują wzbudzić w sobie pokory wobec Boga, są samolubne i pyszne. Pragną rzeczy nie dla siebie, ale ze względu na siebie, ponieważ postrzegają samych siebie jako centrum wszelkiej wartości. Uważają, że mogą być szczęśliwi bez Boga, albo że Bóg ma obowiązek spełniać wszystkie ich zachcianki. Zapominają, że to Bóg jest celem aktu nadziei, a nie my sami.

Rozpacz i zuchwałość to grzechy, które niszczą nadzieję.

W rozpaczy tracimy najpierw poczucie własnej wartości, potem tracimy ufność w Boga i Jego opiekę, czujemy się niegodni łask i darów bożych mających nas doprowadzić do życia wiecznego, porzucamy czynienia dobra. W dobie dzisiejszej rozpacz ma często cechy podobne depresji.
Zuchwałość pojawia się, gdy w swojej lekkomyślności zakładamy, że do uzyskania szczęścia wiecznego nie jest nam potrzebna łaska Boża lub nasze osobiste starania. Twierdzimy, że Bóg nie jest nam potrzebny, że potrafimy sobie dawać radę w życiu bez Niego.
Głosimy, że do Boga uciekają się tylko życiowi nieudacznicy, a człowiek sukcesu nie potrzebuje Boga. Często podkreśla się, że człowiekowi XXI wieku Bóg, wiara, czy też religia nie są już potrzebne a nadzieję pokłada się w osiągnięciach nauki czy też dokonaniach ludzi. Są to złudne nadzieję, które wcześniej czy też później prowadzą do rozczarowania.
Cnota teologiczna nadziei została nam dana przez Boga. Nie zwalnia nas to od jej pielęgnowania. Brak dbałości i troski o zachowanie nadziei powoduje, że osłabiamy się w swoich postawach i zasadach, odstępujemy od nich. Prowadzi to do zerwania więzi łączącej nas z Panem Bogiem.

 

PIERWOTNIE TEKST  ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W MIESIĘCZNIKU „MISERICORDIA” SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W OŻAROWIE MAZOWIECKIM W LUTYM 2011 ROKU.